Ukraińska szachownica

Rosja i Zachód rozgrywają dramatyczną partię szachów, której stawką jest kształt architektury bezpieczeństwa w Europie. Kreml regularnie grozi jednak wywróceniem planszy.

12.02.2022

Czyta się kilka minut

Spotkanie ministrów spraw zagranicznych Liz Truss (Wielka Brytania) i Siergieja Ławrowa (Rosja), Moskwa, 10 lutego 2022 r. / fot. MSZ ROSJI / AFP / EAST NEWS /
Spotkanie ministrów spraw zagranicznych Liz Truss (Wielka Brytania) i Siergieja Ławrowa (Rosja), Moskwa, 10 lutego 2022 r. / fot. MSZ ROSJI / AFP / EAST NEWS /

Ostatnie kilkanaście tygodni przyniosły w polityce europejskiej wzmożenie nieporównywalne z żadnym innym kryzysem po roku 1991. Wszystko ze względu na niebezpieczeństwo nowej rosyjskiej agresji na Ukrainę, które – w dominującej na Zachodzie percepcji, umiejętnie podsycanej przez Moskwę – może zniszczyć postzimnowojenny ład w Europie. Trwają gorączkowe zabiegi dyplomatyczne, aby do tego nie dopuścić.

Rosyjskie otwarcie…

Pozostając w terminologii szachów, przypomnijmy, jak się znaleźliśmy w obecnym momencie.

Kreml oczekiwał, że jego „otwarcie szachowe” – czyli trwająca od końca października 2021 r. koncentracja sił przy granicy Ukrainy (dziś szacowanych na 150 tys. żołnierzy w pierwszym rzucie), w połączeniu z grudniowym ultimatum dotyczącym rewizji zasad bezpieczeństwa – skutecznie wystraszą Europę i USA. Efektem tego miało być doprowadzenie do przyjęcia przynajmniej części rosyjskich żądań. Kluczowe z nich dotyczyło wywarcia przez Zachód na tyle silnej presji na Kijów, aby ten został zmuszony do realizacji porozumień mińskich. Od dawna nie ulega wątpliwości, że to jest głównym celem Rosji. Wyjaśnijmy, dlaczego to dla Kremla tak ważne.


ROSJA STRASZY

O kryzysie w relacjach między Rosją a Zachodem piszemy w SERWISIE SPECJALNYM>>>


12 lutego 2015 r. w stolicy Białorusi, w trakcie negocjacji między przywódcami Ukrainy, Rosji, Niemiec i Francji, ówczesny prezydent Petro Poroszenko podpisał pakiet niekorzystnych dla swego kraju dokumentów. Uczynił to pod presją – wobec postępującej w Donbasie rosyjskiej ofensywy i nacisków dyplomatycznych ze strony Zachodu.

Nie wdając się w szczegóły, porozumienia te zakładają nadanie separatystycznym „republikom” donieckiej i ługańskiej – które dziś są w pełni kontrolowanymi przez Rosję parapaństwami – znacznej autonomii w ramach państwa ukraińskiego (podkreślmy: w ramach Ukrainy). Realizacja tego planu doprowadziłaby zatem nie tylko do zalegalizowania obu „republik”, ale także do włączenia ich w organizm prawny Ukrainy – przy równoczesnym zachowaniu nad nimi kontroli przez Rosję.

…i założenie strategiczne

W ten sposób powstałaby sytuacja nieznana dotąd w świecie. Aby to zobrazować, wyobraźmy sobie państwo, którego część terytorium jest de facto kontrolowana przez wrogie mocarstwo.

Inaczej niż większość państw Zachodu, Ukraińcy od początku zdają sobie sprawę, jaką groźbę niesie realizacja porozumień mińskich. Efektem byłaby dysfunkcjonalność państwa ukraińskiego, a także potężna destabilizacja wewnętrzna, gdyż dziś jedynie 12 proc. społeczeństwa Ukrainy zgadza się na ich realizację. W skrajnym przypadku, gdyby władze chciały forsować wypełnienie umów, mogłoby to doprowadzić do nowego Majdanu o trudnych do przewidzenia skutkach.

Dlatego Ukraina – zarówno w trakcie prezydentury Poroszenki, jak i obecnie Wołodymyra Zełenskiego – grała na czas, de facto odrzucając możliwość wypełnienia umów mińskich. Wprawdzie Kijów nie zdecydował się na ich formalne wypowiedzenie, ale to głównie za sprawą nacisków niektórych krajów Zachodu, które uznają, że nawet zły Mińsk jest lepszy niż potencjalna nowa wojna.

Rozwijanie figur

Moskwa natomiast nie tylko trzyma się korzystnych dla niej porozumień mińskich, ale próbuje wręcz narzucać własną ich interpretację – wiele bowiem zapisów jest dość ogólnych, a przez to spornych. Kpiną jest przy tym powtarzane od 2014 r. stanowisko Putina, że Rosja jest jedynie pośrednikiem i nie ma nic wspólnego z „ukraińską wojną domową”.

Dziś Kreml kontynuuje działania, które mają zademonstrować Zachodowi, że jeśli nie będzie korzystnego dlań rozwiązania, to gotów jest do nowej wojny. Trwa koncentracja wojsk przy granicach z Ukrainą, a 10 lutego na Białorusi zaczęły się nadzwyczajne rosyjsko-białoruskie manewry na bezprecedensową skalę. Zaangażowanych w nie będzie co najmniej 60 tys. żołnierzy. Dla lepszego efektu propagandowego Rosja przerzuciła tam – po raz pierwszy od 1945 r. – jednostki z Dalekiego Wschodu (ponad 9 tys. km).

Jakby tego było mało, zaczęły się niezapowiedziane manewry rosyjskiej marynarki na morzach Azowskim i Czarnym, co znacząco ograniczyło ruch statków handlowych na obu akwenach. To kolejny element działań Rosji skierowanych na pogorszenie sytuacji gospodarczej Ukrainy (ok. dwie trzecie jej eksportu wysyłane jest drogą morską). Od początku listopada 2021 r. hrywna straciła na wartości prawie 10 proc., a groźba działań wojennych odstrasza inwestorów zagranicznych. Nic dziwnego, że władze w Kijowie regularnie wzywają, by nie panikować, obawiając się destabilizacji gospodarki.

Zdobyć przewagę pozycyjną

Kreml powtarza przy tym, że żadnej agresji przeciw Ukrainie nie przygotowuje, ale „jedynie” będzie reagował na „prowokacje reżimu w Kijowie”. Rosyjską narrację dobrze oddają słowa Siergieja Naryszkina, szefa Służy Wywiadu Zagranicznego, który stwierdził niedawno, że to Ukraina planuje wywołanie wojny i „zniszczenie ludowych republik [w Donbasie], aby wciągnąć Rosję w wewnątrz-
ukraiński konflikt”. Nietrudno doszukać się w tych słowach możliwości „prowokacji gliwickiej” na wschodzie Ukrainy.

Na wszelki wypadek państwa UE przygotowują się na najgorszy scenariusz. Nieprzypadkowo premier Mateusz Morawiecki mówił podczas wizyty w Kijowie, że choć ma nadzieję, iż Rosja „opamięta się i nie rozpocznie nowej wojny w Europie”, to „jeśli będzie inaczej, drzwi do Polski [dla ukraińskich uchodźców] będą otwarte”.

Prężąc militarne muskuły, Moskwa utrzymuje zarazem drożne kanały dyplomatyczne z Zachodem, który obawia się, że Putin w końcu wywróci szachownicę i pośle czołgi na Ukrainę. Niewątpliwym sukcesem rosyjskim są „pielgrzymki” na Kreml głównych polityków europejskich. Jak Emmanuela Macrona, który bardzo chciał pokazać, że Francja liczy się w tej rozgrywce i nie będzie w cieniu dyplomacji amerykańskiej, która od wybuchu kryzysu przejęła przywództwo. Jednak spotkanie Macrona z Putinem trudno uznać za przełom. Rosjanie nie wierzą w sprawczość Macrona, który walczy o reelekcję w kwietniowych wyborach i chce się pokazać francuskim wyborcom jako europejski mąż stanu.

Kombinacje taktyczne

Po spotkaniu z Macronem Putin nie powstrzymał się przed kolejną krytyką prezydenta Zełenskiego, który niedawno stwierdził otwarcie, że w porozumieniach mińskich nie podoba mu się ani jeden punkt. Rosyjski przywódca skwitował to słowami: „Podoba się czy nie – cierp, ślicznotko moja. Należy wykonać, innego sposobu nie ma”. Wywołało to skandal, bo część obserwatorów uznała, że mają one podtekst seksistowski.

Zełenski odniósł się do tych słów Putina podczas wspólnej konferencji z Macronem (w drodze z Moskwy zahaczył on o Kijów). Prezydent Ukrainy stwierdził, że o ile „Ukraina rzeczywiście jest piękna”, to użycie przez Putina określenia „moja” to „już przesada”.

Z kolei we wtorek wizytę w Moskwie ma złożyć kanclerz Olaf Scholz. Odwiedzając wcześniej Waszyngton i Kijów, Scholz bardzo chce zatrzeć wrażenie niemieckiej bierności w obecnym kryzysie.

Mimo wszystko – trwające od ponad trzech miesięcy militarne demonstracje Rosji jak dotąd nie przyniosły oczekiwanego skutku. Co więcej: Moskwa liczyła, że wywoła istotne pęknięcia w stanowisku Zachodu, jednak – mimo próby gry singlowej Paryża – jak dotychczas do tego nie doszło. Wyraźnie zaskoczyło to Putina. Wizyta na Kremlu w ubiegłym tygodniu Liz Truss, szefowej dyplomacji brytyjskiej, potwierdziła tylko, że Zachód nie chce ustąpić – co minister Siergiej Ławrow skwitował jako „dialog niemego z głuchym”. Nie jest jednak wykluczone, że po wyborach we Francji w Pałacu Elizejskim zasiądzie ktoś znacznie bardziej odpowiedni z rosyjskiego punktu widzenia.

Także z Kijowa płyną wciąż sygnały, że żadnych ustępstw wobec Moskwy nie będzie: ani co do realizacji porozumień mińskich, ani w kwestii podjęcia bezpośrednich negocjacji z parapaństwami w Donbasie (czego również żąda Kreml). Władze ukraińskie znacznie spokojniej niż Zachód podchodzą też do możliwości rosyjskiej inwazji – choć mówią, że niczego nie wykluczają.

Utrzymanie napięcia

Wywołana przez Rosję szachowa rozgrywka jest daleka od zakończenia.

Na razie widać, że rosyjskie kalkulacje co do ustępstw Zachodu i Kijowa zawiodły. Choć Kreml definitywnie przelicytował, wszystko wskazuje na to, że będzie nadal utrzymywać napięcie, bo leży to w jego interesie. Zarazem jednak Rosjanie, jako wytrawni szachiści, będą unikać strat własnych (czytaj: sankcji) i próbować wyjść z rozgrywki z tarczą.

Co zatem może się wydarzyć w najbliższych tygodniach? Inwazja lądowa na Ukrainę, którą wciąż straszy Moskwa, jest najmniej prawdopodobnym scenariuszem i coraz bardziej wygląda na wielki blef. Wiązałaby się ona bowiem dla Putina z wielorakim ryzykiem. Nie tylko dlatego, że Zachód przygotowuje bezprecedensowe sankcje (na razie po to, by skutecznie Rosję odstraszyć). Kreml musi też brać pod uwagę, że w przypadku najazdu rosyjska armia spotka się nie tylko ze zdecydowanym oporem armii ukraińskiej (wzmacnianej w ostatnich tygodniach dostawami zachodniej broni), ale także – co może nawet ważniejsze – z oporem społecznym. Co trzeci Ukrainiec deklaruje, że w przypadku inwazji sięgnie po broń.

Putin musiałby zupełnie stracić kontakt z rzeczywistością, aby nie brać pod uwagę tych wszystkich czynników.

Jaka gra końcowa?

Dlatego bardziej prawdopodobny jest inny scenariusz. W sytuacji, gdy rozmowy z Zachodem nie przyniosą oczekiwanego przez Moskwę rezultatu – a dziś wszystko na to wskazuje – Rosja może zdecydować się na nową fazę konfliktu wokół Donbasu. Może go rozszerzyć, przeprowadzając uderzenia z powietrza na cele w innych regionach Ukrainy. Piętą achillesową ukraińskiej armii jest bowiem brak obrony przeciwlotniczej.

Idealnym rozwiązaniem byłoby tu posłużenie się tzw. separatystami, kontrolowanymi przez Moskwę, co – z jej punktu widzenia – dawałoby szansę na uniknięcie sankcji Zachodu. W tym wariancie ograniczone uderzenia – rzecz jasna „w odpowiedzi na ukraińskie prowokacje” – miałyby zmusić Zachód i Kijów do nowych negocjacji, ale już w korzystniejszych dla Rosji okolicznościach.

Finalny efekt obecnej partii szachów zależeć będzie od tego, na ile trwająca operacja zastraszania – Ukrainy i Zachodu – przyniesie pożądany przez Putina efekt. Dlatego najlepszym przygotowaniem do zwycięskiej (miejmy nadzieję) rozgrywki końcowej z Rosją będzie posiadanie mocnych „figur”. Czyli kontynuowanie dostaw broni dla Kijowa, demonstrowanie zachodniej jedności i nieustępliwości i przygotowywanie szerokiego pakietu sankcyjnego, gotowego do natychmiastowego uruchomienia.

Tylko za pomocą takich „wież”, „skoczków” i „gońców” możliwe jest zaszachowanie rosyjskiego „króla”.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2022