Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wideokonferencja prezydentów Joego Bidena i Władimira Putina, przeprowadzona 7 grudnia, miała charakter kryzysowy i w istocie została wymuszona przez działania Moskwy. Od października wokół granicy z Ukrainą trwa koncentracja rosyjskich wojsk o bezprecedensowym charakterze (obecnie ok. 100 tys. żołnierzy). Wzbudziło to na Zachodzie obawę, że Rosja przygotowuje kolejną inwazję na Ukrainę. Na tym etapie wywołanie strachu było naczelnym celem Kremla, który w ten bandycki sposób wysyła sygnał, że ma dość obecnego status quo w regionie i jest zdecydowany, by doprowadzić do jego obalenia.
Komunikaty płynące z Moskwy w ostatnich tygodniach są wyjątkowo czytelne. Otóż okazuje się, że Federacja Rosyjska, która dokonała agresji na Gruzję, zaanektowała Krym i wywołała wojnę na wschodzie Ukrainy, czuje się zagrożona „konfrontacyjnymi działaniami” Zachodu, który – jak to sformułowało rosyjskie MSZ – „popycha Ukrainę do agresywnych kroków”. Można przecierać oczy ze zdumienia: mamy tu do czynienia z odwróceniem rzeczywistości, typowym dla neoimperialnej narracji Moskwy.
Co zatem proponuje Kreml dla załagodzenia sytuacji? Po pierwsze, Zachód powinien zmusić Ukrainę do realizacji porozumień mińskich z 2015 r., które oznaczałyby reintegrację Donbasu, w pełni kontrolowanego przez Rosję, z państwem ukraińskim. Za pomocą tego konia trojańskiego Moskwa planuje w przyszłości kontrolować politykę Kijowa. Po drugie, państwa NATO powinny dać Rosji gwarancje prawne, które nie tylko wykluczą dalsze rozszerzenie Sojuszu na wschód, ale zakażą też rozmieszczania na jego wschodniej flance – a więc także w Polsce – jakiejkolwiek infrastruktury wojskowej NATO i jego państw członkowskich. Moskwa oczekuje zatem, że w Europie Środkowej dojdzie do samoograniczenia się NATO. Mamy więc do czynienia z faktycznym ultimatum, w którym Rosja domaga się jednostronnych ustępstw, strasząc, że ich odrzucenie – jak komunikuje rosyjskie MSZ – „sprowokuje poważne ryzyko, włącznie z konfliktem na dużą skalę”.
Co na to Zachód? Widać podziały co do taktyki, ale dominuje przekonanie, że należy z Rosją rozmawiać. Po wideokonferencji prezydent Biden zapowiedział spotkanie poświęcone „obawom Rosji”, z udziałem Putina i „co najmniej czterech sojuszników”. Ale krytyka, która go po tej deklaracji spotkała, sprawia, że nie wiadomo, czy do niego dojdzie. Równocześnie Biden zagroził, że jeśli Rosja znów uderzy na Ukrainę, spotka się ze „strasznymi konsekwencjami”.
Zachód próbuje więc odstraszania i grozi poważnymi sankcjami, ale zarazem słychać głosy, by Moskwy „nie prowokować”. Efektem tego jest wetowanie przez Niemcy sprzedaży Ukrainie broni defensywnej przez struktury NATO. Jednak polityka „nieprowokowania” nie tylko nie zadziała, lecz będzie wręcz zachętą do dalszych agresywnych działań Rosji. Nie ma też szans, aby zmusić Kijów do realizacji porozumień mińskich (postulat ten popiera tylko 12 proc. Ukraińców), gdyż byłby to prosty sposób na głęboką destabilizację Ukrainy.
O ile nowa inwazja Rosji na Ukrainę, już na pełną skalę, to scenariusz mało prawdopodobny, o tyle kwestią czasu może być eskalacja „pełzającej wojny” w Donbasie z jej możliwym rozlaniem się poza obecny obszar. Kreml będzie chciał bowiem uwiarygodnić swoje ultimatum. Zachód stoi więc przed być może najpoważniejszą po 1991 r. próbą w swoich stosunkach z Rosją. Ustępstwa wobec rosyjskiego rewizjonizmu byłyby najgorszym rozwiązaniem.©