Atak na Ukrainę do wstrzyknięcia

Piątek, drugi dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Olena przyjeżdża na warszawski Dworzec Zachodni już piąty raz. Cierpliwie kursuje z oddalonego o 20 km Nadarzyna, bo ma misję: podwozi znajomych, którzy zdecydowali się wrócić na Ukrainę. Większość to mężczyźni, zdeterminowani, by bronić swojego kraju przed Rosją.
– Szczerze mówiąc, to sama najchętniej bym wróciła – przyznaje Olena. – Ale mam 12-letniego syna i nie mogę go zostawić. Mam za to kilka koleżanek w Kijowie, które zapisały się już do wojsk obrony terytorialnej. Będą walczyć, bo tak trzeba. Nie możemy się teraz poddać! – krzyczy Olena, która najbardziej martwi się o bezpieczeństwo swojej siostry Nadii. Kobieta mieszka w Obołoniu, północnym przedmieściu Kijowa, gdzie nad ranem 25 lutego doszło do ostrzału i starć między rosyjską grupą dywersyjną a ukraińskimi wojskami. Niektórzy mieszkańcy, w strachu przed bombardowaniami, schronili się w kijowskim metrze.
– Rozmawiałam z Nadią kilka godzin temu – mówi Olena. – Siostra mówiła, że całą noc przespała pod ziemią i właśnie wróciła do domu. Tylko że teraz jej telefon milczy. Powtarzam sobie, że na pewno znów jest w metrze – mówi ze łzami w oczach Olena.
Emocji nie potrafi ukryć też Lidia, która tuż przed 17.00 czeka na autobus do Medyki. Gdy tylko do niej podchodzę, opowiada z płaczem, że wraca na Ukrainę, by przytulić i pobłogosławić swoich synów. Boi się, że po wprowadzeniu przez prezydenta Zełenskiego powszechnej mobilizacji wojskowej już niebawem zostaną wysłani na front. Jeden syn ma 37 lat, drugi – 36. Starszego w zasadzie nie powinno już być teraz w Ukrainie. Lidia tłumaczy, że na stałe mieszka w Wielkiej Brytanii i do rodzinnego domu w Horodence w obwodzie iwanofrankowskim przyjechał tylko na krótki urlop. O powrocie za granicę może już jednak zapomnieć, bo w związku ze stanem wojennym mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat mają zakaz wyjazdu z Ukrainy.
– Synowie prosili, żebym została w Polsce – mówi Lidia. – Ale ja nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Gdy tylko dowiedziałam się o rosyjskiej inwazji, od razu spakowałam walizki i zwolniłam się z pracy. Najważniejsze, by najszybciej dojechać do domu – dodaje 57-latka, która w Polsce nie zagrzała długo miejsca. Przyjechała dwa tygodnie temu, żeby dorobić do skromnej pensji protokolantki. Na odchodne pokazuje mi w telefonie zdjęcia tulipanów, które jeszcze w środę ścinała na giełdzie kwiatowej pod Warszawą. Kto mógł wiedzieć, że będzie wojna?
W poczekalni Dworca Zachodniego nie sposób ich nie zauważyć. Objuczeni torbami Ukraińcy zajmują siedzenia tuż przy kasach biletowych, gdzie wolontariusze rozdają chętnym owoce, kanapki i czekoladki. Oksana i Jurij z wdzięcznością przyjmują każdą pomoc, bo wyjechali z Lwowa tak, jak stali. W wojennym chaosie zdołali wypłacić z bankomatu równowartość 400 zł, co wystarczyło im na zakup biletów autobusowych dla siebie i dwójki dzieci. Jak mówią, przed wyjazdem z Lwowa w piątek rano zdążyli jeszcze wywołać zdjęcia córki i syna. To na wypadek, gdyby pogranicznicy kręcili nosem, że ich dzieci nie mają paszportów i chcą przekroczyć granicę na podstawie aktu urodzenia. Na szczęście udało się. I to podwójnie: Jurij przyjechał razem z rodziną do Polski, choć według obowiązującego teraz prawa powinien zostać w kraju. Jak przekonuje, zwyciężyła dobroć serca pograniczników i prowadzących kontrolę w autobusach ukraińskich żołnierzy.
– Tłumaczyłem im, że mam dwójkę dzieci, a moja żona ma problemy ze zdrowiem – mówi Jurij. – Jak poradziliby sobie beze mnie w Polsce? Przyjechaliśmy tutaj, bo udało mi się zaklepać pracę w pizzerii. Gdy tylko Rosjanie zaatakowali Ukrainę, dostałem esemesa od Polaka, u którego pracowałem w zeszłym roku. Napisał: przyjeżdżajcie, pomożemy wam. Obiecał, że mnie zatrudni i załatwi nam mieszkanie. Nie było się nad czym zastanawiać. Jestem szczęśliwy, że jesteśmy bezpieczni, ale martwię się o swoją rodzinę. We Lwowie została moja mama, siostra i szwagier. Oni nie chcieli wyjechać.
– Gdyby nie wojna, wróciłabym do domu samolotem – mówi Natalia Henning, która przesiaduje w hali dworca od pięciu godzin. Ukrainka z niemieckim paszportem tłumaczy, że po długiej podróży z Kijowa czeka ją jeszcze jazda autobusem do Wiednia, a potem przesiadka na transport do domu w Monachium. Jak mówi, początkowo miała wykupiony bilet lotniczy z Kijowa do Niemiec na sobotę 26 lutego. Gdy rosyjskie siły zbrojne w czwartek nad ranem ostrzelały międzynarodowe lotnisko w Boryspolu, ogarnęła ją panika. Jak uda jej się wyjechać z miasta? Jak wróci do męża?
Na szczęście z pomocą przyszli jej pracownicy niemieckiej ambasady w Kijowie. Kazali jej szybko wrócić do hotelu, spakować się i czekać na umówiony transport do ukraińsko-polskiej granicy. Miasto opuściła tego samego dnia, zaledwie dziesięć godzin po rozpoczęciu ataku Rosjan na Ukrainę.– Najtrudniej było na wyjeździe z Kijowa – opowiada Natalia. Duże korki, wlekliśmy się w ślimaczym tempie. Pamiętam, jak na trasie widać było idących po poboczu rosyjskich żołnierzy. Bardzo się wtedy bałam. A przecież to miał być nostalgiczny wyjazd! Jestem pianistką i przyjechałam na Ukrainę na zaproszenie Konserwatorium Kijowskiego. Widzisz to zdjęcie? To moja prababcia, która w 1915 roku występowała jako primabalerina w Teatrze Opery i Baletu w Odessie. Jeszcze kilka dni przed inwazją pojechałam tam, żeby przekazać kierownictwu fotografie prababci z naszego rodzinnego archiwum. Przynajmniej to zdążyłam zrobić przed wojną.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)