Za wolność naszą i waszą. Rozmawiamy z Ukraińcami mieszkającymi w Polsce

Świat rozpadł się im na kawałki. Pewni są tylko tego, że atakując ich ojczyznę, Putin niechcący stał się akuszerem nowoczesnego narodu Ukrainy.

25.02.2022

Czyta się kilka minut

Demonstracja przed konsulatem Rosji przeciwko napaści na Ukrainę, Kraków, 24 lutego 2022 r. / FOT. JACEK TARAN /
Demonstracja przed konsulatem Rosji przeciwko napaści na Ukrainę, Kraków, 24 lutego 2022 r. / FOT. JACEK TARAN /

Cztery godziny po tym, jak na Kijów spadły pierwsze pociski, Mykoła Mańko wsiada na krakowskim dworcu w autobus do Medyki. W słuchawce ukraińskie rozmowy pasażerów nakładają się na komunikat, że autokar zbliża się do kolejnego przystanku.

– Sklepy dopiero się otwierały, z barów pachniało świeżo zmieloną kawą, jakaś rodzina omawiała listę zakupów. Poczułem się, jakbym przez chwilę znalazł się w innej rzeczywistości. Jakby było normalnie. Nie jest – mówi poruszony Mykoła.

Poprzedniego wieczoru jego bratanek zadzwonił z informacją, że wraca do wojska. W 2014 r. walczył w Donbasie, a teraz weteranów objęto nakazem mobilizacyjnym.


ATAK NA UKRAINĘ | CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>


– Ostatnio to on opiekował się moją schorowaną mamą – Mykoła znów usiłuje przekrzyczeć rozmowy innych pasażerów. – Ustaliliśmy, że w tej sytuacji uporządkuję swoje sprawy w Polsce i postaram się jak najszybciej przyjechać do Drohobycza. A potem, nad ranem, zadzwoniła do mnie zapłakana mama. Od niej dowiedziałem się, że wybuchła wojna. Nasz rodzinny dom stoi blisko obiektów wojskowych. W nocy coś w nie wyrżnęło, a w mieszkaniu mamy zatrzęsły się szyby. Była przerażona. No to co mogłem zrobić? Spakowałem szybko kilka rzeczy i właśnie jadę do niej. Nie mam żadnego planu, nie wiem nawet, jak się dostanę do Drohobycza i jak wrócę, przecież jest pobór. Mama nie ma paszportu, nikt jej go teraz nie wyda. Spróbuję ją stamtąd wywieźć, ale nie wiem, czy się uda. Przewidywalny świat kończy się teraz na polskiej granicy.

Wątpliwości

Na razie więcej ich niż pewników. Uwaga mediów koncentruje się na Kijowie, Charkowie i paru innych miejscach, w których toczą się najcięższe walki. W sieciach społecznościowych można znaleźć nawet nagrania i relacje mieszkańców. Z malutkiej miejscowości Kumy w obwodzie połtawskim, z której pochodzi Ludmiła Waliszewska (nazwisko po polskim mężu), ostatnie wieści dotarły do Krakowa dwa dni przed rosyjską inwazją. Jej matka, pielęgniarka, dostała wtedy mobilizacyjny rozkaz stawienia się w pobliskim szpitalu. Ojciec, kolejarz, na służbie poza domem jest już od kilku dni. W domu została sama 84-letnia babcia Tatiana, z którą od tej pory nie ma kontaktu. I ukochany pies Dali. Gdzie przebiega w tej chwili linia frontu, tego nie wie nikt. Z ostatnich wiadomości od rodziców wynikało, że jakieś 170 km od domu. Teraz może to być równie dobrze 50 jak i 5. A za chwilę może się okazać, że Kumy to już strefa okupowana.

– Do sąsiadów nie można się dodzwonić, bo albo wyłączyli telefony, albo wszyscy wyjechali i sami nie wiedzą, co się dzieje. W internecie też chaos. Jedni piszą, że trwa ewakuacja wszystkich mieszkańców z regionów przyfrontowych. Inni ostrzegają, że po małych miejscowościach kręcą się bandyci, którzy polują na takie opuszczone domostwa. Nie chodzi mi nawet o rzeczy czy kosztowności, martwię się, żeby tylko nic nie zrobili babci – Ludmiła, która jest w piątym miesiącu ciąży, stara się panować na emocjami. – Jak sobie ją wyobrażę samą, w ciemnym domu, patrzącą przez okno na błyski wybuchów, to mam ochotę walić głową o ścianę i wyć. Gdyby nie mój stan, już bym tam jechała. Mąż jest Polakiem, moglibyśmy łatwo wrócić.

Jest piątek. Polska Straż Graniczna donosi, że strona ukraińska nie przepuszcza już na zachód obywateli Ukrainy w wieku od 18 do 60 lat. Prezydent Zełenski ogłosił powszechną mobilizację. Na niektórych przejściach tworzą się kilkunastokilometrowe kolejki.

– Próbujemy się jakoś zorganizować, żeby koordynować pomoc – tłumaczy Anna Masjukina, od pięciu lat mieszkająca w Warszawie. – Związek Ukraińców Polsce robi swoją akcję, ale jak mam się angażować w pomoc nieznajomym, skoro rodzina w kraju i przyjaciele stale zasypują mnie pytaniami i prośbami? Kuzynka spod Charkowa nie wie, czy granicę będzie można przekroczyć bez ważnego paszportu. Ktoś inny pyta, czy wolno ­emigrować ze zwierzętami bez aktualnych dokumentów weterynaryjnych. Kolejny prosi o transport z granicy lub o namiary na tani nocleg na pierwsze dni. Przed chwilą odebrałam połączenie na komunikatorze od kuzynki mojej przyjaciółki. Jedzie z Odessy z piątką znajomych, już trzeci dzień. Padają na twarz ze zmęczenia i pytają, na którym przejściu odprawa potrwa najkrócej. Spaliśmy dziś z moich chłopakiem może z półtorej godziny. Zresztą i tak byśmy chyba nie zasnęli. Nie umiemy przestać myśleć o tym, że świat może runąć dosłownie w sekundę.

Anna pracuje w jednym z warszawskich biur architektonicznych. W czwartek rano, kiedy przyszła zaryczana do pracy, podszedł do niej szef i kazał natychmiast wziąć dodatkowy, dwutygodniowy, płatny urlop. „Nie wygłupiaj się, na pewno masz teraz na głowie ważniejsze sprawy niż praca” – powiedział.

Padła też propozycja zbiórki pieniędzy w firmie. – Podziękowałam, ale przecież taką zrzutkę trzeba robić na konkretny cel, a w Ukrainie teraz tyle potrzeb, że nie umiałabym wybrać. Jeszcze będzie na to czas – tłumaczy Anna.

W ostatnich dniach z premedytacją nie zaglądała do polskich portali i gazet. Za bardzo wkurzały ją analizy i komentarze, których autorzy zgadywali, „jak daleko posunie się Putin”. Zajmie tylko Donieck i Ługańsk? A może wyrwie Ukrainie całą jej lewobrzeżną część? Albo w krwawych walkach zdobędzie Kijów i stworzy rząd posłusznych kolaborantów? Nakrzyczała nawet w pracy na polską koleżankę, gdy ta próbowała ją uspokajać, że w rodzinnym Stryju na zachodzie Ukrainy bliskim Anny nic nie grozi, bo „Rosjanie chcą tylko Doniecka”.

– Natychmiast zrobiło mi się głupio i przeprosiłam. Dla oczyszczenia atmosfery poszłyśmy nawet razem na obiad, oczywiście unikając już polityki – zapewnia. – Koleżanka paplała o jakimś serialu, a ja walczyłam z natrętną myślą, żeby wrócić do tematu i zapytać, jak by się czuła, gdyby to jej ktoś powiedział, że wróg zajmie na przykład tylko Lublin. Albo tylko Mazury.

W tym „tylko”, które do chwili inwazji systematycznie pojawiało się w analizach mediów i wypowiedziach europejskich polityków na temat granic imperialnych apetytów Rosji, Masjukina wyczuwa zgniłą nutkę defetyzmu. – Nie trzeba być dyplomatą, żeby rozumieć, że w Europie nikt nie chce, jak to się mówi po polsku, umierać za Kijów? No właśnie. Rosja też to wie. Boję się, że im częściej na Zachodzie słychać będzie to cholerne „tylko”, tym brutalniejszy będzie Putin. A myślę, że stać go na wszystko, nawet na ludobójstwo.

Strach

– Rozmawiałam dziś rano z mamą – mówi Iryna Hnasewycz, która mieszka dziś w Krakowie. – Chciałam ją uspokoić, ale fatalnie mi poszło, bo jestem jeszcze bardziej przerażona i skołowana niż ona. Popłakałam się i to ona musiała uspokajać mnie.

Mama Iryny mieszka w Tarnopolu, w bloku, który sąsiaduje z budynkami lokalnej jednostki obrony cywilnej.

– Od rana w mediach pojawiały się informacje, że Rosja atakuje rakietami obiekty strategiczne w całym kraju. Widziałam nagranie z eksplozją rakiety na lotnisku w Iwano-Frankiwsku. A to raptem 120-130 kilometrów od Tarnopola. O naszym mieście w mediach nic nie mówili, ale i tak tych kilkanaście sekund, zanim mama odebrała telefon… nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu będę się tak bać. I tak bardzo czekać na jej pierwsze słowo – Irynie w końcu łamie się głos.

Mykoła Mańko: – Moja pierwsza reakcja na wieści o ataku na Ukrainę? Prawie zwymiotowałem. Wojnę w Ukrainie mamy już osiem lat, ale to, co się teraz realizuje, jest zagrożeniem zupełnie innego kalibru. To scenariusz zagłady naszego państwa i naszego narodu. Naszej kultury również. Chcę to wyraźnie powiedzieć: jeśli Rosjanie opanują kraj, zaczną się prześladowania tych, którzy zbrojnie się im przeciwstawiali. Będą obozy koncentracyjne dla weteranów i ich rodzin, jak w Donbasie. Nie przesadzam. Wpisz sobie do Google’a hasło „więzienie Isolatsya”.

Iryna Hnasewycz mieszka w Polsce już od prawie dziewięciu lat. Na studia prawnicze przyjechała jeszcze przed aneksją Krymu i wybuchem wojny na wschodzie kraju.

– W niedzielę poszłam na demonstrację poparcia dla Ukrainy na krakowskim Rynku. Pogoda była paskudna, ale ludzi zebrało się wielu. Przyglądałam się twarzom w tłumie i wtedy uświadomiłam sobie, że widzę osoby, które poznałam podczas demonstracji z 2014 r. Osiem lat! Przez prawie jedną czwartą życia towarzyszy mi cień wojny...

Tarnopol dzieli od Doniecka tysiąc kilometrów, czyli dwa razy tyle, ile wynosi dystans między Krakowem a jej rodzinnym miastem. Większość mieszkańców tego dwustutysięcznego ukraińskiego miasta wojnę na wschodzie kraju znała dotychczas głównie z mediów. W rodzinie Iryny, poza jednym kuzynem, nikt nie trafił na front. Z grona dalszych znajomych jeden chłopak poległ na polu chwały. Drugi, już po powrocie do domu, odebrał sobie życie.

– Kiedy rozmawiałyśmy jeszcze przed inwazją, mama uspokajała, że nie widzi sensu wyjazdu z kraju. Przekonywała, że ewentualna agresja Rosjan zatrzyma się na linii Dniepru – mówi Iryna. – Nie naciskałam, bo też rozumiałam, co ona czuje. Nie mówi po polsku, w Tarnopolu ma przecież całe swoje życie. Teraz jednak wszystko uległo zmianie. Wiadomo już, że Rosjanom chodzi o podbicie całej Ukrainy. Mama jednak nie zmienia zdania i nie zamierza wyjechać. Mówi, że w takiej chwili nie opuszcza się ojczyzny.

Przemówienia, w którym rosyjski prezydent informował o uznaniu separatystycznych republik na wschodzie, przy okazji odmawiając prawa istnienia całej Ukrainie, Iryna nie była w stanie wysłuchać. – Jednego jestem dziś pewna – podkreśla. – Putin jeszcze tego nie wie, ale właśnie został akuszerem nowoczesnego narodu Ukrainy. Kilkanaście lat temu duża część obywateli deklarowała silną więź z Rosją. Dziś nie ma znaczenia, czy mówisz po ukraińsku czy po rosyjsku, czy mieszkasz we Lwowie czy w Odessie. Wszędzie czuć olbrzymią mobilizację w obronie naszej państwowości. Prezydent Zełenski, który sam pochodzi z regionów rosyjskojęzycznych, apeluje o jedność. I robi to bardzo mądrze. Nie mówi o Ukraińcach, lecz o narodzie Ukrainy. Nie głosowałam na niego, wydał mi się wtedy polityczną marionetką, ale dziś z rosnącym uznaniem patrzę na to, co robi. Nie wiem, czym kierował się Putin decydując się na pełnowymiarową inwazję, ale na pewno nie docenił naszej determinacji. Kiedy słyszysz, że Ukraińcy będą się bić do upadłego, wiedz, że to nie są puste słowa. Ciągle słyszę, jak kolejni z naszych rodaków wracają dziś do Ukrainy, żeby zaciągnąć się do wojska i walczyć o niepodległość.

Andrij Zaritski we Wrocławiu mieszka od sześciu lat. Jest programistą. Dwa lata temu, po śmierci ojca, ściągnął do siebie mamę z małej miejscowości pod Winnicą. Rok temu urodził mu się syn. Miał propozycję przenosin do niemieckiego oddziału firmy, ale odmówił. Za niewiele niższą pensję wolał być, jak mówi, bliżej kraju.

– Dwóch moich kuzynów jest dziś na froncie. Jeden pod Charkowem, gdzie trwają ostre walki. Z mojej klasy licealnej do wojska też poszło dwóch chłopaków – wylicza Andrij. – I szczerze przyznaję, że nie czuję się dobrze z tym, że gdy inni giną za kraj, ja wstaję rano i idę do dobrze płatnej pracy. Prawda jest jednak taka, że moje życie od dawna jest we Wrocławiu. Mama za kilka tygodni będzie miała tu operację oczu. Zapisana jest na nią od kilku miesięcy. Zracjonalizowałem sobie wyrzuty sumienia w ten sposób, że mój przydział jest teraz w Polsce, przy rodzinie. Ukrainę będę wspierać pieniędzmi. Jeśli zajdzie potrzeba, przyjmiemy pod dach również uchodźców. Synek może spać z nami, jego pokój przemebluje się dla przyjezdnych.

Nadzieja

– Ostatnio dużo myślę o babci, z którą w dzieciństwie spędzałem dużo czasu – ciągnie przez telefon Mykoła Mańko. – O piekle, przez które przeszła jako młoda kobieta, o czekaniu na wieści od dziadka wcielonego do Armii Czerwonej podczas II wojny światowej. W Drohobyczu było przecież getto, a na ulicach działy się straszne rzeczy. Fala potworności, których babcia wtedy doświadczyła, nie zdołała jednak zabić w niej dobroci. Była cudowną, ciepłą kobietą, która zarażała radością życia. Ilekroć o niej teraz myślę, zastanawiam się, jakie będą za kilkadziesiąt lat ukraińskie babcie? Czy udźwigną psychicznie tę wojnę? Bo my jesteśmy teraz chyba ulepieni z gorszej gliny. A na pewno z bardziej miękkiej.

Ukraina, jak mówi Mykoła, zbyt często zdaje takie egzaminy. W XX wieku nie było chyba pokolenia, które nie doświadczyłoby tu jakiejś traumy.

– Jak nie rewolucja, to Wielki Głód, okupacja niemiecka albo wojna w Afganistanie i Czarnobyl – wylicza. – Miałem do niedawna nadzieję, że pierwszą generacją, której los oszczędzi tego całkowicie, będzie moja, ale od ośmiu lat już wiem, że tak się nie stanie.

W 2014 r. Mańko nie zgłosił się do wojska. Nie wszyscy, przyznaje szczerze, mają zadatki na bohaterów, którzy z bronią w ręku gotowi są bronić kraju. Mykoła wolał szukać spokojnego życia w Polsce. Jego bratanek w tym czasie ryzykował życie w Donbasie.

– W cywilu został instruktorem strzelectwa. Powtarzał, że to, przez co przeszedł, utwierdziło go jedynie w przekonaniu, że każdy powinien umieć strzelać. Miałem do niego o to pretensje, bo uważałem, że wojenne rany trzeba jak najszybciej leczyć, a nie rozdrapywać. Teraz myślę, że to on miał rację. To, że ty nie chcesz do nikogo strzelać, nie oznacza, że nikt nie będzie chciał strzelać do ciebie.

Kiedy dzwonię do Mykoły po raz ostatni, autobus zbliża się do końcowego przystanku, musimy kończyć rozmowę. Pasażerowie zbierają bagaże. Część przyjechała na granicę po bliskich, którzy dotarli do przejścia. Większość, jak Mykoła, jedzie do rodzinnych domów. Są też tacy, którzy prosto z granicy zgłoszą się do najbliższego punktu mobilizacyjnego. Będą walczyć nie tylko za Ukrainę, ale też – jak mówi wielu poborowych – za Europę.

– Bardzo chciałbym jeszcze zobaczyć Polskę – rzuca mi na pożegnanie Mykoła.

Tekst ukończono w piątek 25 lutego.


ARTYKUŁ UKAŻE SIĘ W TP 10/2022, KTÓRY DO KIOSKÓW I DO WYDAŃ CYFROWYCH TRAFI W ŚRODĘ 2 MARCA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Za wolność naszą i waszą