Tych kilka dni wiosny

Nil czeka na negatywny wynik. Susana ma wrażenie, że to dziwny sen. Francisco odkrywa wolontariat. Mercè wierzy w ludzi. Jak mieszkańcy Hiszpanii przeżywają ten czas?
z Barcelony

23.03.2020

Czyta się kilka minut

Turystki na ulicach, w tle graffiti „Chcę, abyś został w domu”, Barcelona, 13 marca 2020 r. / MIQUEL BENITEZ / GETTY IMAGES
Turystki na ulicach, w tle graffiti „Chcę, abyś został w domu”, Barcelona, 13 marca 2020 r. / MIQUEL BENITEZ / GETTY IMAGES

Sprzedawczyni uśmiecha się słabo na widok tłumu. – Dziś to jakieś szaleństwo – mówi. Ona ma już rękawiczki, ale większość klientów nie, wstukują PIN machinalnie. Nikt nic jeszcze nie dezynfekuje, nie wszyscy pamiętają o bezpiecznym odstępie. Choć w sieci krążą filmy, na których ludzie w panice opróżniają półki, w tym markecie widać może tylko lekkie poruszenie. Po ulicach Barcelony spacerują rodziny z dziećmi, starsze osoby przesiadują na ławkach.

W piątek, 13 marca, premier Pedro Sánchez ogłosił, po raz drugi w historii demokratycznej Hiszpanii, stan alarmowy (estado de alarma). Obywatele mogą wyjść z domu tylko w paru określonych przypadkach – jak w innych krajach. Zamknięte będą sklepy, restauracje, kina – jak w innych krajach.

Ale mieszkańców Hiszpanii niełatwo przekonać do pozostania w czterech ścianach. Jeszcze w poniedziałek po nadmorskim pasażu w Barcelonie będą przechadzać się ludzie. Dopiero patrole policji, straszące mandatami (nawet kilka tysięcy euro), zmobilizują większość do powrotu do domu. Telewizyjni reporterzy, nadający z różnych miejsc w kraju, będą mówić jednym głosem: „U nas, jak państwo widzicie, ani żywego ducha”.

27 lutego: Nil wraca z Mediolanu

Na 061, numer alarmowy, dzwoni zaraz po przylocie. Symptomy się zgadzają. Gorączka, kaszel. W szpitalu test, wynik pozytywny. Boi się, ale chyba nie tak jak matka. Ona dotąd jest cała w nerwach.

– Gdy lekarze wytłumaczyli mi wszystko krok po kroku i zrozumiałem, co mnie czeka, byłem dobrze nastawiony – tłumaczy mi w 21. dniu swojej kwarantanny.

Zgodnie z procedurą Nil zostaje w szpitalu, odizolowany. Nie jest jednak całkiem sam. Od początku o chorobie może opowiadać tym, którzy go znają. Dokładnie: 70 tysiącom osób. „Po pierwsze, chcę wam powiedzieć, że czuję się dobrze, stabilnie. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. Po drugie, chciałbym, żebyśmy jako społeczeństwo czytali o wirusie wyłącznie z oficjalnych źródeł i nie wzniecali paniki” – pisze w pierwszym poście na Instagramie (post zbiera 5 tys. polubień). Wsparcie przesyłają mu ludzie z całego świata.

Nil Monró, student i influencer, to drugi przypadek koronawirusa w Katalonii. I jako taki staje się dla wielu młodych źródłem informacji o chorobie. Zamiast wspominać Fashion Week, z którego wrócił, zaczyna z pasją opowiadać o myciu rąk. Zachęca do pamiętania o starszych. Tych, dla których wirus stanowi największe zagrożenie. Gdy telewizja publikuje materiał, w którym studenci mówią, że wykorzystają kwarantannę do imprezowania, martwi się na Twitterze: „Błagam, powiedzcie, że im zapłaciliście, że to aktorzy!”.

– To nie są żarty – tłumaczy mi Nil w wiadomości. – Dużo ludzi jeszcze umrze. Siedźcie w domu, myjcie ręce. To dwie proste zasady. Trzymanie się ich nie powinno być problemem.

Jedyne osoby, które Nil widuje, to ubrani w kombinezony lekarze, przez kilka minut dziennie. Choć po dwóch tygodniach nie ma już symptomów, testy dalej potwierdzają obecność wirusa. Marzy o negatywnym wyniku. O wyjściu stąd. Choć to, co „na zewnątrz”, zdążyło się pod jego nieobecność znacznie zmienić.

Bo kiedy Nil po raz pierwszy informował internet o swoim zakażeniu, w kraju było tylko 16 zdiagnozowanych przypadków. Hiszpanów bardziej zajmowało spotkanie premiera z szefem katalońskiego rządu Quimem Torrą, które miało otworzyć negocjacje na temat przyszłości regionu.

Tydzień później (tego dnia Nil publikuje zdjęcie z rodziną, za którą tęskni) zarażonych jest już 237 osób. Wkrótce potem, 8 marca, tłumy wychodzą na ulice, na manifestacje z okazji Dnia Kobiet. Chorych jest już około tysiąca, to duży skok w porównaniu z poprzednim dniem.

Gdy 10 marca Nil podkreśla w internecie, że w życiu należy doceniać małe rzeczy, władze Madrytu zamykają przedszkola i szkoły. Miasto, z 782 infekcjami, jest epicentrum epidemii. Ofiarą wirusa pada pierwszy poseł: Javier Ortega Smith, ze skrajnej prawicy. W swoim stylu przekonuje, że „jego hiszpańskie przeciwciała pokonają ten cholerny chiński wirus”.

13 marca, na dzień przed wprowadzeniem stanu alarmowego, rząd Katalonii podejmuje decyzję o odcięciu kilku miejscowości. Wśród nich Igualady, oddalonej od Barcelony o 60 km. Tego dnia Nil pozuje do zdjęcia zamyślony. Pisze: „Wszystko zmienia się błyskawicznie”. W kraju zarażonych jest już ponad 4 tys. ludzi.

13 marca: Susana zostaje z dziećmi

– Teraz to miejsce zawieszone w czasie. Bezludne. Słychać wyłącznie przejeżdżający co chwilę ambulans – tak Igua­ladę opisuje 38-letnia Susana, która tu się wychowała i po latach zamieszkała z dwójką dzieci. I choć spędzanie z nimi czasu zawsze było dla niej ważne, to ciężko jej wyobrazić sobie, jak ma wyglądać jej praca.

– Jestem architektką, rysować budynki mogę też z domu, to nie problem. Ale teraz czas zajmują mi negocjacje z dziećmi i wymyślanie, co zrobić, żeby nie spędziły całego dnia przed ekranem – przyznaje. – Moi rodzice nie mogą nam pomóc, oboje to pacjenci onkologiczni. Dlatego dzielę się obowiązkami z byłym mężem, on jest z nami w domu. Rozstaliśmy się trzy lata temu, ale jesteśmy przyjaciółmi.

Władze Katalonii podjęły decyzję o odcięciu Igualady i wprowadzeniu kwarantanny, gdy liczba infekcji w jeden dzień skoczyła z 20 do 58, z czego większość stanowili pracownicy lokalnego szpitala. To pierwsza miejscowość w Hiszpanii, do której od 13 marca nie ma wstępu. Blokująca drogi policja zielone światło do wjazdu bądź wyjazdu daje nielicznym, głównie dostawcom sklepów i ambulansom.

– Normalnie bez przerwy jeżdżę do Barcelony, tam mieszka większość moich znajomych – mówi Susana. – Ale chyba najtrudniejszy będzie brak kontaktu z moim chłopakiem. Już wiemy, że to będzie trwało dłużej niż 15 dni.

Susana nie chce narzekać: ma pracę, jej rodzina jest bezpieczna. Kwarantanna w Igualadzie, zanim jeszcze ogłoszono stan alarmowy w kraju, to jej zdaniem dobra decyzja lokalnych władz: – W tym przypadku rzeczywiście czuję, że Katalonia zadziałała sprawnie. Szczególnie jeśli spojrzymy na to, co się dzieje w Madrycie.

Nie ona jedna tak myśli. Na Twitterze kolejne osoby porównują dane z 15 marca, które pokazują różnicę między liczbą ofiar: w Igualadzie siedmiu, a w Madrycie 213 zmarłych. Ale tylko w Igualadzie pilnuje się, by mieszkańcy nie mieli kontaktu z resztą kraju. W internecie zdziwienie: dlaczego nikt nie podejmuje decyzji o zamknięciu stolicy? Mieszkańcy Madrytu wciąż mogą swobodnie się przemieszczać. Niektórzy decydują się przenieść do miasteczek i wiosek, których ludność to głównie osoby starsze.

Gdy Igualada przeżywa pierwszy dzień totalnej izolacji, szef katalońskiego rządu Quim Torra apeluje do władz centralnych: prosimy o pozwolenie na zamknięcie granic Katalonii. Czeka go niemiła niespodzianka. Premier Sánchez nie tylko nie przychyla się do prośby Torry, lecz – wraz z wprowadzeniem stanu alarmowego – podporządkowuje rządowi centralnemu wszystkie wspólnoty autonomiczne. Wielu Katalończyków, w tym Torra, uznaje to za zamach na niezależność regionu. Inaczej reaguje burmistrzyni Barcelony, Ada Colau. „Musimy działać wszyscy razem, bez wyjątku” – apeluje do mieszkańców, już z domu.

– Złości mnie, że ludzie próbują upolityczniać ten kryzys – mówi Susana. Ona nie chce stawać po żadnej stronie. Boi się o przyszłość: – Czuję ogromną niepewność, zarażeń i ofiar przybywa. Czasem mam wrażenie, że to tylko dziwny sen.

15 marca: Francisco zaczyna wolontariat

Złość i frustracja nie ogranicza się do regionów z największą liczbą zarażonych. Rozlewa się tak daleko, jak sięga kwarantanna. Czyli po całym kraju.

– Czy można było działać wolniej? – Francisco, 23-letni pielęgniarz z Sewilli, też nie jest fanem polityki rządu. – I tu nie chodzi o ideologię, czy ktoś jest po prawej, czy lewej stronie. Zapytaj kogokolwiek, powie to samo. Mam wrażenie, że to my musimy podejmować decyzje za polityków. A oni dopiero pod presją obywateli zaczynają cokolwiek robić.

Francisco niedawno odszedł z pracy, by robić specjalizację. Ale tuż po końcowym egzaminie świat się zatrzymał, aż do odwołania, a wraz z nim kariera i życie Francisca. Na razie jest w rodzinnym domu. Jego bliskich, choć są zdrowi, wirus nie oszczędza: – Obaj kuzyni stracili pracę. Brat po sześciu miesiącach bezrobocia w końcu coś znalazł, ale to też nieaktualne.

Cała rodzina liczy, że to on w końcu będzie miał stabilną posadę. Francisco też w to wierzy, ale teraz ciężko powiedzieć, kiedy to nastąpi. Prawda, dzwonili do niego z Madrytu, by przyjechał pomóc w szpitalu, ale odmówił. Bo za co miałby wynająć mieszkanie? Próbuje organizować sobie codzienność, ale to trudne. Odkąd ojciec nie chodzi do pracy, nie mają nawet ustalonej godziny posiłków.

Czas w ciągu dnia wypełniają zakupy albo wolontariat: – Pomagam starszym, oni są zostawieni sami sobie. Odwołano im wizyty u lekarzy, operacje, chemio­terapie. Wszystko jest teraz podporządkowane pacjentom z wirusem.

A tych przybywa, również wśród starszych. Domy opieki są ogniskami epidemii: diagnozuje się w nich nawet po kilkadziesiąt przypadków naraz. Ale nie trzeba być zarażonym, by nie radzić sobie z nową rzeczywistością: – Starsi ludzie, do których chodzę, są psychicznie w złym stanie – mówi Francisco. – Źle im się kojarzy odosobnienie i policja na ulicach.

Francisco martwi się też o bezpieczeństwo kolegów po fachu. Nie wie, jak szpitale wytrzymają kolejne fale pacjentów: – Lekarze są psychicznie wykończeni. Brakuje wyposażenia, maseczek muszą używać po kilka razy – przesyła mi zdjęcie, na którym pielęgniarka przykryta jest zieloną folią. – Tak, to worek na śmieci, trzeba improwizować.

W piątek 20 marca telewizja La-Sexta podaje: w niektórych szpitalach w Madrycie w poniedziałek może zabraknąć respiratorów. Jeśli tak się stanie, lekarze będą musieli podejmować dramatyczne, obciążające psychicznie decyzje.

Francisco jest zły. Twierdzi, że służba zdrowia była zaniedbywana przez lata: – Teraz nam klaszczą, a co będzie później? Pielęgniarz w pierwszym roku pracy nie zarabia nawet tysiąca euro.

Choć w Madrycie jest dramatycznie, Francisco nie zmienia swojej decyzji, zostaje w Sewilli: – A wiesz, czemu? Bo coś mi mówi, że prędzej czy później tutaj też będę potrzebny.

16 marca: Mercè znów protestuje

– Jak mi mijają te pierwsze dni? – uśmiecha się Mercè. – Miałam wiele planów: czytać książki, skupić się na nauce, bo zaczęłam studiować archeologię. Ale ostatecznie cały czas pracowałam.

Mercè, emerytka z Barcelony, nie boi się o siebie. Do wirusa podchodzi zadaniowo: zarażę się, pochoruję, wyzdrowieję. Boi się o tych, którzy nie pojawiają się w serwisach informacyjnych. Przynajmniej nie teraz, bo w kryzysie sanitarnym ciężko znaleźć miejsce na rozmowę o imigrantach, stłoczonych w ośrodkach pobytu tymczasowego, czekających na decyzję o deportacji.

– Tam nie ma warunków do życia, co dopiero teraz – tłumaczy Mercè, która dziś zaapelowała (wraz z organizacją, w której działa) o zamknięcie ośrodków. – W tej chwili i tak nie ma mowy o deportacji. Trzymanie tych ludzi nigdy nie miało mniej sensu.

Mercè wie jednak, że ci, którzy mają na tyle szczęścia, że znajdują się poza ośrodkiem, przechodzą teraz równie trudny czas: – Uliczni sprzedawcy, którzy żyją z turystów, z dnia na dzień stracili źródło dochodu.

Ale to nie dotyczy wyłącznie imigrantów. Kwarantanna oznacza też tymczasowe zwolnienia, wymuszone przez pracodawcę wykorzystanie urlopu, a w przypadku tzw. autónomos, osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, zawieszenie jej na czas nieokreślony. Niektórych zobowiązuje się do przyjścia do pracy, w której nieprzestrzegane są zasady bezpieczeństwa. W sieci krążą zdjęcia zatłoczonych call centers, gdzie zachęca się pracowników do częstego mycia rąk – i jest to jedyna forma ochrony.

– Dlatego narzekanie w mojej sytuacji byłoby nierozsądne – mówi Mercè. Po chwili dodaje: – Najważniejsze, aby znowu, jak to się już zdarzało w tym kraju, nie okazało się, że to ci najbardziej bezbronni poniosą skutki tego kryzysu.

18 marca: Pedro prosi o wsparcie

Pedro Sánchez przemawia do prawie pustej sali. Pojedynczy posłowie są rozsiani, a zamiast typowego w parlamencie gwaru, słowom premiera towarzyszy cisza. Sánchez prosi o jedność i wsparcie w walce z kryzysem. Opozycja mu to obiecuje, choć nie szczędzi krytyki: jednym nie podoba się jego program pomocy gospodarczej (jako niewystarczający), inni wypominają zbyt wolną reakcję. Premier się broni i dodaje to, co kołacze się już chyba w głowach większości Hiszpanów: „Najtrudniejsze dopiero przed nami”.

W trakcie obrad uwagę przykuwa coś jeszcze: kobieta w maseczce i rękawiczkach, która po każdym przemówieniu dezynfekuje pulpit i mikrofon. Jak wielu z personelu sprzątającego, ona też nie została dziś w domu. To także im, cichym bohaterom kryzysu, Hiszpanie klaszczą codziennie z balkonów. Oczywiście: w przerwach między internetowymi zajęciami jogi a sąsiedzką grą w bingo, bo także tutaj odosobnienie owocuje ogromem społecznych inicjatyw. Sąsiedzi wywieszają oferty pomocy w zakupach, w sieci prawnicy radzą, jak walczyć o swoje prawa z pracodawcą. Mercè cieszy się z tych inicjatyw: wierzy, że jeśli ten kryzys może przynieść cokolwiek dobrego, to może jakąś ludzką, społeczną zmianę.

– Musimy wyjść z tego razem, solidarnie. Nie ma już miejsca na egoizm. Najbliższe miesiące to będzie próba dla nas wszystkich – przekonuje, gdy rozmawiamy po raz ostatni. Jest piątek, 20 marca, w mediach mówi się już o prawie 20 tys. zarażonych.

– Co teraz będzie? – Mercè powtarza pytanie. – Ciężko przewidzieć. Czy miesiąc temu ktoś przewidziałby, że jeden wirus wstrząśnie całym państwem?

W Barcelonie na ulicach pusto. Już w trzecim dniu kwarantanny zanieczyszczenie powietrza spadło o połowę. To pocieszenie: jest czym oddychać. Jeśli tylko ma się powód, by wyjść na zewnątrz. ©

CZYTAJ WIĘCEJ:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2020