Pandemia: notatki z dyżuru

Wielu z nich zapewne będzie musiało prosić o pomoc, w walce z depresją lub stresem pourazowym – pamiątką po pracy na pierwszej linii. Na razie trzyma ich adrenalina.
z Hiszpanii

11.05.2020

Czyta się kilka minut

Pracownicy służby zdrowia w szpitalu Severo Ochoa w Leganes niedaleko Madrytu. Hiszpania, 10 kwietnia 2020 r. / PIERRE-PHILIPPE MARCOU / AFP / EAST NEWS
Pracownicy służby zdrowia w szpitalu Severo Ochoa w Leganes niedaleko Madrytu. Hiszpania, 10 kwietnia 2020 r. / PIERRE-PHILIPPE MARCOU / AFP / EAST NEWS

Barcelona, środek nocy. Na ulicach pusto. Juanma przyjeżdża pod adres wskazany przez centralę. Rodzina powinna już wszystko wiedzieć: do karetki wejdzie tylko pacjent, pożegnać trzeba się w domu. „Ktoś do państwa zadzwoni” – mówi Juanma za każdym razem. Chciałby dodać, że będzie dobrze.

Madryt. Danny walczy ze zmęczeniem. Nocny dyżur to wpatrywanie się w migające monitory, sprawdzanie stanu chorych. Ci, którzy są przytomni, próbują zadawać pytania. Niektórym w rozmowie przeszkadza otwór po tracheotomii, personelowi – restrykcyjne normy bezpieczeństwa.

Córdoba w Andaluzji. Diego próbuje odpocząć. Wokół krąży jego rodzina, kot, kilka psów. Odpoczynek nie przychodzi. Lepiej niż w wypełnionym ludźmi domu, Diego czuje się w szpitalu. Dopiero tu jest naprawdę spokojny.

Telefon

Tamtego 14 marca to Danny podnosi słuchawkę. Pozostali wpatrują się w niego nerwowo. Nie zna ich, od kilku dni wspólnie przygotowują oddział. Przenoszą pacjentów kardiologicznych do innych części szpitala. Organizują przestrzeń według taśm na podłodze, które oddzielą strefę „czystą” od „brudnej”. Uczą się ściągać odzież ochronną (jednym pewnym ruchem). Chodzą z kąta w kąt, w stresie. I czekają na sygnał, jednocześnie może licząc, że nie nadejdzie.

„Zaraz przywieziemy pierwszego pacjenta. Dam znać, czy będziemy intubować” – słyszy Danny w słuchawce. Pozostali nie pytają, emocje na jego twarzy mówią wszystko. Mają czas na kilka minut paniki, zanim za plecami Danny’ego zjawia się właścicielka głosu: lekarka w kombinezonie ochronnym.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Nie tak miał wyglądać marzec. Po trzech latach na oddziale dializ Danny przyzwyczajał się do pracy na kardiologii. Na razie jako opiekun medyczny, ale planował zacząć w tym roku studia pielęgniarskie. W przyszłości chce pracować z dziećmi. Lubi robić z siebie payaso, wygłupiać się, one dobrze na to reagują. Ale to kiedyś. Bo teraz w kraju ogłaszają stan alarmowy i jego miejsce pracy zostaje przekształcone w oddział intensywnej terapii dla zarażonych koronawirusem, drugi taki w tym szpitalu.

„Boję się, że zamiast pomóc, będę tylko przeszkadzać” – mówi koleżanka pierwszego dnia. Lekarze milkną, zaskoczeni. Potem zaczynają uspokajać: nikt nie jest na to przygotowany, ale wszyscy jesteśmy potrzebni.

Następne dwa tygodnie to szybki wzrost liczby chorych. W najgorszym dniu, 2 kwietnia, na COVID-19 umiera w Hiszpanii 950 ludzi. Te dwa tygodnie to dla Danny’ego oswajanie się z opieką nad pacjentami w stanie krytycznym. Z zakładaniem trzech par rękawiczek i gogli, które ciągle parują. Z przyklejaniem do kombinezonu kartki z imieniem, aby inni widzieli, że to on. Z wykrzykiwaniem wskazówek przez szybę do tych, którzy niedawno zaczęli pracę w szpitalu („Teraz zielony przycisk! Wycofaj się! Dobrze!”).

Ten czas to także wybuchy radości, gdy kolejni pacjenci wracają do domu. Oraz ciche żegnanie pozostałych.

Łóżko (zamiast krzesła)

Mieszkasz w Katalonii i podejrzewasz u siebie infekcję? Dzwoń na 061, pracownicy centrali będą zadawać ci pytania. Jeśli z długiej listy objawów dostrzegasz jeden lub dwa, poproszą o pozostanie w domu. Będą do ciebie dzwonić, zapewne codziennie, i sprawdzać, czy twój stan się pogarsza. Adres już mają, w każdej chwili mogą wysłać karetkę.

– W centrali robią świetną robotę, gdy idzie o udzielanie informacji – mówi mi Juanma, który jako ratownik pracuje w Barcelonie od 10 lat. – Rodziny wiedzą, czego się spodziewać, a ty możesz szybko zabrać pacjenta i wyjść, dezynfekując wszystko, czego dotknąłeś.

Z karetki dobrze widać rozwój epidemii. Zaczyna się od kilku wezwań, które wyróżniają się w morzu wypadków samochodowych. Trzeba się do nich przygotować. Potem z dnia na dzień jest ich coraz więcej, aż przychodzi chwila, gdy wszystkich musisz traktować jak zakażonych. Starsza pani upadła w domu? Może jest osłabiona wirusem. Potrącony pieszy? Kto wie, czy nie ma gorączki. Juanma mówi to, co powtarzają też inni ze służby zdrowia: praca w tych warunkach wykańcza psychicznie i fizycznie.

– Po każdej trasie musimy myć ambulans i wentylować go przez co najmniej 30 minut. Staramy się jak najmniej dotykać pacjenta, ale w przypadku osób starszych, które nie mogą chodzić, jest to niemożliwe.

Juanma widział wiele. Wypadki autobusów, napady z bronią, zamach terrorystyczny. Ale to jest coś wyjątkowego: – Tu nie ma jednego momentu zapalnego, wszystko jest maksymalnie rozciągnięte w czasie. To trudne dla nas i dla ludzi.

Coś podobnego mówi mi Diego, pielęgniarz z Córdoby. W Andaluzji sytuacja nie przybiera tak dramatycznych rozmiarów jak w niektórych regionach, ale fala zarażonych i tak zalewa szpital, w którym pracuje: – Gdy chorych przyjeżdżają całe autobusy, nagle brakuje łóżek.

Najbardziej brakuje ich w stolicy. Pod koniec marca w Madrycie, który jest najbardziej przeciążony kryzysem, powstaje szpital polowy. Hala Ifema, miejsce koncertów, wypełnia się pacjentami. Prowizoryczne boksy oddzielają setki łóżek, wokół krąży personel, panuje ciągły ruch: ktoś pcha wózek z pościelą, ktoś rozdaje środki higieniczne. Gdy jedni pacjenci się rejestrują, inni wychodzą przez rozsuwane drzwi, czasem po tygodniach pobytu. Żegnają ich oklaski. W reportażu „Na pierwszej linii” (kanału Antena 3) pielęgniarka z Ifemy mówi, że często głupio jej przed pacjentami, bo ciężko tu o prywatność. Ale oni rozumieją. Jeden pociesza ją, że to i tak duża zmiana: w poprzednim szpitalu dostał krzesło.

W telewizyjnym reportażu rzuca się w oczy jeszcze jedno. Lekarze, sanitariusze, dyrektorzy szpitali – uśmiechnięci i profesjonalni – nagle w trakcie wywiadu zaczynają płakać.

Zdjęcie

„Przepraszam, co się dzieje?” – pacjent wybudza się i rozgląda. Nie on pierwszy czuje dezorientację. Poczucie zagubienia to chyba jedyne, czego można być w tej sytuacji pewnym.

– No bo wyobraź sobie – proponuje mi Danny – trafiasz do szpitala w ciężkim stanie, pod respirator, a gdy po paru tygodniach dochodzisz do siebie, wokół widzisz ludzi w kombinezonach. I co oni ci mówią? Że masz wirusa z Chin, a w kraju jest stan alarmowy.

Niektórzy nie wierzą. Jaki wirus, jaka kwarantanna? Danny słyszy, jak pielęgniarka tłumaczy pacjentowi: „Wyobraź sobie, że cały kraj został wysłany za karę do domu”.

Najtrudniej jest znieść strach pacjentów. Juanma widzi go w oczach mieszkańców domów opieki, gdy prowadzi do karetki ich sąsiada z pokoju obok. Żal mu ich: tyle zrobili dla kraju, a teraz siedzą zamknięci, w oczekiwaniu.

Danny niepokój dostrzega także u tych, którzy wychodzą już z najgorszego. Jak Carmen, która po trzech tygodniach na intensywnej terapii dochodzi do siebie. Zagaduje ją przy wymianie pościeli, pyta o ulubioną muzykę. Może Antonio Molina, coś z dawnych czasów? Ale Carmen kręci głową, lubi współczesnych. Danny śpiewa więc radiowe hity. Fałszuje, ale ona się coraz szerzej uśmiecha.

Później ściąga i pokazuje jej przyczepione do ściany zdjęcie. Nie mogła go zauważyć, wisiało za jej plecami (w niektórych szpitalach zachęcano, by rodziny wysyłały mailem zdjęcia, które mogą dodać otuchy; personel je drukował i dawał chorym – w przypadku Carmen powieszono je na ścianie w chwili, gdy była nieprzytomna).

– Jeszcze sobie tak pojedziecie! – przekonuje kobietę. Kadr jest wakacyjny, Carmen z mężem na tle morza. Danny wzrusza się trochę i znów parują mu te cholerne gogle.

Nie tylko jemu ciężko jest patrzeć na samotność chorych. Diego czuje, że z tym radzi sobie najgorzej. Rozmawia na ten temat ze swoją dziewczyną, też pielęgniarką. Na co dzień widzą te same obrazki: pacjentów w strachu, co się z nimi stanie.

– Możesz wejść do szpitala z lekkimi objawami, a po pięciu dniach jesteś pod respiratorem – tłumaczy Diego.

A personel nie zawsze jest w stanie pomóc. „Wracałam do domu i czułam, że źle wykonuję moją pracę” – mówi pielęgniarka w reportażu Anteny 3 o pierwszych tygodniach. Nietrudno o takie odczucie, gdy na oddziale jednego dnia umiera kilkanaście osób. Psycholodzy przychodzą ze wsparciem: uczą technik relaksacyjnych, proponują spotkania indywidualne. Ale do nowej rzeczywistości trudno się przyzwyczaić, również dlatego, że rzeczywistością pozostaje tylko przez chwilę. Poza tym, na spotkania indywidualne brakuje przecież czasu.

– W jeden dzień dostajemy czasem nawet trzy protokoły działania – Diego rozumie, że sytuacja jest zmienna, ale ze strony rządu brakuje mu przejrzystej komunikacji. – My, podobnie jak pacjenci, niczego nie możemy być pewni. Jaki będzie plan działania jutro?

Rękawiczki (czarne)

W Hiszpanii personel medyczny stanowi prawdopodobnie 20 proc. zarażonych. W Andaluzji, gdzie pracuje Diego, może nawet więcej: – Koledzy z innego szpitala musieli wymieniać się odzieżą ochronną i teraz obaj są zarażeni. Nie wiem, skąd są środki ochronne, których używam, ale podejrzewam, że część to darowizny. Rękawiczki mam czarne, pewnie z salonu tatuażu.

Pod koniec kwietnia Związek Zawodowy Techników Pielęgniarstwa zgłasza skargę na rząd do Komisji Europejskiej: wśród zaniedbań wymienia brak testów dla personelu, braki w odzieży ochronnej (przypominają się zdjęcia lekarzy opatulonych workami na śmieci), kolejne dostawy wadliwych masek.

– Nie zrozum mnie źle, u nas prawie wszystko działa sprawnie – przekonuje Danny, który pracuje w dużym szpitalu w Madrycie. – Problem w tym, że przez dwa tygodnie nosiliśmy maski, które ostatecznie uznano za wadliwe i wycofano. Rozumiem, można popełnić błąd. Ale dlaczego nie zagwarantują nam teraz testów?

Danny chciałby, by zarządzający szpitalem przyznali się choćby do winy. Inaczej hiszpańska opozycja – pracuje nad tym, by poczucie odpowiedzialności za sytuację nie opuściło premiera Pedra Sáncheza. Pod koniec kwietnia, po wysłuchaniu kolejnej krytyki, Sánchez znów bronił się argumentem, że Hiszpania jest jednym z krajów, które najwcześniej wprowadziły stan nadzwyczajny (tu zwany alarmowym). Przyznał, że popełniał błędy, ale zachęcał opozycję do samokrytyki: szkodliwe decyzje zapadają także na szczeblach lokalnych, gdzie nie tylko Partia Socjalistyczna Sáncheza ma większość.

Jedną z najczęściej komentowanych decyzji jest pomysł nieprzedłużenia umów z 10 tysiącami osób, które przyjechały do Madrytu na początku kryzysu, by zasilić przeciążone szpitale. „Powiedziano mi, że będę pracować do 30 czerwca. Gdybym wiedziała, że tylko miesiąc, to bym nie przyjeżdżała. Czujemy się oszukane i wykorzystane” – mówi „El País” pielęgniarka. Gniew personelu robi wrażenie na rządzących: na początku maja umowy zostają przedłużone do końca roku.

Wśród Hiszpanów pojawiają się głosy: co możemy zaoferować personelowi medycznemu prócz braw? Kataloński rząd proponuje: po tysiąc euro dla wszystkich walczących z wirusem. Odpowiedź zainteresowanych jest szybka: to jałmużna, potrzebujemy zmian systemowych.

„Kryzys sanitarny ujawnił szkody spowodowane cięciami z ostatnich lat” – przekonuje w wywiadzie dla „El País” Josep Maria Puig, lekarz i sekretarz generalny związku zawodowego Metges de Catalunya. Aby zobrazować sytuację, Puig przywołuje liczby: w Niemczech na oddziałach intensywnej terapii na 1000 mieszkańców przypada 28 łóżek, w Katalonii osiem.

– Jesteśmy niedofinansowani, brakuje infrastruktury – zgadza się Diego. – Mamy za to najlepszych specjalistów, siła służby zdrowia w Hiszpanii leży w ludziach. I to my, dysponując niewielkimi środkami, uporamy się z tym kryzysem.

Pamiątka

Z karetki dobrze widać także zwiastuny końca kwarantanny.

Juanma wcześniej czuł się niepewnie, jadąc do pracy pustymi ulicami. Nawet trochę się bał. Teraz lęk wywołuje u niego zwiększający się z dnia na dzień ruch: – Mam wrażenie, że łatwiej nam poważnie traktować namacalne ryzyko. Wiemy, żeby nie zbliżać się do ognia, ale wirus to coś innego.

Zdjęcia zapełnionych ulic pojawiają się w internecie po raz pierwszy w ostatnim tygodniu kwietnia. Wtedy przepustkę na spacery dostają dzieci. Irresponsables, nieodpowiedzialni! – niektórzy krytykują rodziców, którzy pozwalają dzieciom na wspólną zabawę. Nieswojo czuje się też Danny: – Przez godzinę wpatruję się w monitor, na którym widzę, jak ktoś powoli odchodzi. A oni nie potrafią zastosować się do prostych zasad.

Diego jest zaskoczony, ale przypomina: – To zdecydowana mniejszość, tylko że ona rzuca się w oczy.

Wtorek 5 maja to trzeci z kolei dzień, gdy na COVID-19 umiera mniej niż 200 osób. Następne tygodnie będą mijały na powolnym wychodzeniu z kwarantanny. Ale dla hiszpańskiej służby zdrowia nie oznacza to oddechu: teraz trzeba zająć się również pacjentami, których leczenie w trakcie kryzysu było niemożliwe. Prawdopodobnie też duża część personelu medycznego sama będzie musiała prosić o pomoc – w walce z depresją lub zespołem stresu pourazowego. Pamiątką po pracy na pierwszej linii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2020