Ty jesteś inny

W mieszkaniu Ireny i Jerzego Grzybowskich telefony nie milkną. Ci, którzy dzwonią po raz pierwszy, są zazwyczaj ostrożni. Pytają o terminy, warunki, koszty. O Spotkaniach dowiedzieli się z niepozornych, trochę enigmatycznych ogłoszeń przy kościołach. Albo od znajomych, którzy pojechali z ciekawości, a potem wrócili jacyś dziwni, odmienieni.

10.10.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 339708|prawo|1---Małżeństwo się sypie. Żona dzwoni w tajemnicy przed mężem, bo jego odstręcza pomysł rekolekcji. Jeśli w ogóle się zgodzi, to dla świętego spokoju. - Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, co nas tu czeka, nigdy byśmy nie przyjechali - takie wypowiedzi można po weekendzie usłyszeć bardzo często. Ale później przyjeżdżają znowu.

Za zamkniętymi drzwiami

Zaczęło się ponad pół wieku temu. O. Gabriel Clavo, jezuita, zajmował się w Hiszpanii duszpasterstwem rodzin. W katolickim kraju małżeństwa rozpadały się, wiele par, choć w obliczu prawa pozostawało razem, żyło obok siebie. Pomysł, jaki zrodził się w kręgu o. Clavo, był wręcz trywialny: małżonkowie muszą zacząć ze sobą rozmawiać. Tak powstała pierwsza wersja programu Marriage Encounter. Nie przyjęła się w innych krajach Europy, ale trafiła na podatny grunt w USA i Kanadzie. Stamtąd do Polski ideę przywiózł Stanisław Boguszewski, bliski znajomy kardynała Wojtyły, z zamiłowania psycholog, pracujący w Kanadzie w instytucie organizującym m.in. treningi interpersonalne dla zarządzających przedsiębiorstwami. “Gdzieś na początku 1976 r. Wojtyła spytał mnie, czy potrafię pomóc w ratowaniu masowo rozpadających się młodych małżeństw. Po namyśle zasugerowałem program Marriage Encounter, jako posiadający największą siłę przeżyciową, siłę przebicia i wstrząsu" - wspominał Boguszewski.

Jerzy Grzybowski współpracował wtedy z “Tygodnikiem" i “Znakiem", m. in. ze Stefanem Wilkanowiczem, który wspierał Boguszewskiego w tworzeniu polskiego Marriage Encounter. To Wilkanowicz zaproponował przyłączenie się do eksperymentu. - Nie byliśmy przekonani - wspomina Grzybowski. - Gdyby nie Stefan, który przy niesłychanie gadatliwym Boguszewskim po prostu siedział i nic nie mówił, w ogóle byśmy w to nie weszli. Ale milczenie Wilkanowicza nas przekonało: stwierdziliśmy, że skoro Stefan jest tutaj, musi to być coś dobrego.

Pierwszy weekend odbył się w 1977 r. w domu wypoczynkowym Klubu Inteligencji Katolickiej w Beskidzie Żywieckim. Szybko okazało się, że kalka programu kanadyjskiego nie odpowiada polskim warunkom kulturowym, politycznym, nawet myśleniu o relacjach między płciami. Jerzy Grzybowski: - To był program bardziej psychologiczny niż rekolekcyjny. Ja uważałem, że powinny być jednak rekolekcje, choć radykalnie inne niż tradycyjne.

Drugi weekend, według nieco zmienionego programu, zorganizowali sami, w Laskach koło Warszawy. Od dwudziestu siedmiu lat Grzybowscy są krajowymi koordynatorami ruchu. W końcu czerwca 1997 r. liczba uczestniczących w Spotkaniach małżeństw przekroczyła osiem tysięcy. Podobne rekolekcje zaczęto organizować w innych krajach Bloku, początkowo w konspiracji. Dziś z programu korzystają Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze, Słowacy i Rumuni. Co ciekawe, polską wersję chcą zaadaptować Belgowie i Niemcy, którzy od lat korzystali ze schematu kanadyjskiego.

Zasady weekendów nie są skomplikowane. Małżonkowie dostają pokój i kartkę ze scenariuszem rozmowy. Cały czas mają dla siebie. Nie ma zbiorowej psychoterapii. Spotkania w większych grupach odbywają się tylko podczas świadectw animatorów. Program korzysta z podstawowych pojęć psychologicznych i teologicznych, są w nim też elementy komunikacji interpersonalnej, które mają ułatwić przebieg rozmowy. Weryfikują go psychologowie. Scenariusz nie jest ujawniany, a uczestników wręcz prosi się o nie zdradzanie szczegółów. - Tak na sucho, bez specjalnego wprowadzenia, program niekoniecznie budziłby entuzjazm - tłumaczy Grzybowski. - Poza tym małżeństwa próbowałyby się do tego przygotowywać, co również nie jest wskazane.

- Nie sugerujemy żadnych odpowiedzi. To nie jest test wyboru - mówi o. Mirosław Pilśniak, dominikanin, od kilkunastu lat duszpasterz ruchu. - Jeśli jakiś problem wzbudza emocje, proponujemy się nad nim zatrzymać. Zobaczyć, jakie są oczekiwania obu stron. Bardzo budujące bywa dla wielu odkrycie, że nawet najostrzejsze kłótnie można interpretować pozytywnie; że walczymy o miłość, o uwagę drugiej osoby.

Koncentrat pomidorowy

Oboje są geografami, pracowali w Polskiej Akademii Nauk. Jerzy Grzybowski traktował zawód niemal jak powołanie - obcowanie z przyrodą wiąże się dla niego z mistyką, kocha góry. Ale gdy “Spotkania" zaczęły się rozwijać, stwierdził, że nie zdoła pogodzić pracy naukowej z prowadzeniem weekendów i zakładaniem kolejnych ośrodków. - Zająłem się całkowicie tym, co uznałem za bardziej potrzebne - mówi.

Pozostał geografem-hobbystą. Pracuje jako redaktor w wydawnictwie katolickim i sam też pisze. Wydał kilka książek z pogranicza psychologii i teologii, w których otwarcie opowiada o doświadczeniach własnego małżeństwa i przytacza świadectwa innych uczestników “Spotkań".

Jak było dwadzieścia siedem lat temu w Laskach? Irena i Jerzy wspominają tamte dni z sentymentem, ale i wyrozumiałością. To nie był weekend czułych rozmów z dala od miejskiego gwaru. Na pierwszy rzut oka zgodni, w domu nigdy nie szło na noże. Tam zobaczyli, jak wiele brakuje ich małżeństwu. Kłótnie mniejsze i większe kończyły się stwierdzeniami: “Ty zawsze..." albo “Ty nigdy..". Różnili się temperamentami. On potrzebuje spokoju, zatrzymania, wyjścia na pustynię. Ona szuka kontaktu, woli wszystko omówić, przedyskutować. On czasem zamykał się w pracowni, obkładał książkami. Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał, a ona co rusz wchodziła i absorbowała go domowymi drobiazgami, prosiła, żeby otworzył koncentrat pomidorowy. - Drażniło mnie to; wiedziałem, że może sobie doskonale poradzić sama - opowiada Jerzy. - Często dochodziło na tym tle do spięć. Gdy rozmawialiśmy o tym w czasie tamtego weekendu w Laskach, długo, żmudnie, rozkładając wszystko na czynniki pierwsze, zrozumiałem, że w ten sposób Irena szukała kontaktu, a koncentrat był pierwszym lepszym pretekstem, jaki wymyśliła.

Wykuli wtedy najważniejszą dewizę “Spotkań": słuchać i rozumieć zamiast oceniać. Jerzy Grzybowski: - Zaproponowaliśmy, sobie i wszystkim, drobną zmianę schematu: “Ty jesteś winny" na “Ty jesteś inny".

Nie nawracamy

Najpierw program obejmował tylko małżeństwa z błogosławieństwem Kościoła. Irmina i Krzysztof Antoszkiewiczowie, wykładowcy Politechniki Warszawskiej, z programem Marriage Encounter zetknęli się w Kanadzie, gdzie mieszkali przez dwa lata, do 1989 roku. Ona po rozwodzie, byli więc małżeństwem niesakramentalnym. Ich syn w Kanadzie poszedł do Pierwszej Komunii. Nie chcieli posyłać go do kościoła samego, więc zawsze szli w trójkę. Bolało ich, że sami nie mogą przystępować do Komunii: - W Kanadzie kolejne rzędy suną w wielkim porządku do ołtarza. Tylko przeszkadzaliśmy, gdy musieli obijać się o nas kolanami - opowiada Irmina.

Potem zostali zaproszeni przez grupę modlitewną na cykl spotkań adwentowych, a w końcu na rekolekcje dla małżeństw. - To był nagły zwrot w naszym życiu - mówi Krzysztof.

Po to, by przystępować do sakramentów, zrezygnowali ze współżycia. Gdy wrócili do kraju, chcieli powiedzieć innym, że można; że jest szansa w Kościele także dla takich związków. W Polsce niesakramentalni budzili jeszcze niepokój i dystans, chociaż już nie tak wielki jak dawniej, gdy do takich ksiądz po kolędzie przychodzić nie zamierzał. Na jubileuszu wspólnoty rodzin, do której należeli, poznali Irenę i Jerzego. Dowiedzieli się, że od kilkunastu lat prowadzą spotkania małżeńskie. Irmina: - Grzybowscy długo nie wiedzieli, co z nami zrobić. Jeśli w ogóle takie małżeństwa pojawiały się na rekolekcjach, to niejawnie. My daliśmy impuls do stworzenia specjalnego programu.

Od programu dla par po ślubie kościelnym jest on trudniejszy, ponieważ ma spełnić nieco inną rolę: pokazać możliwości powrotu do Kościoła, poruszyć problem przebaczenia eks-małżonkom. - Nie namawiamy do wstrzemięźliwości. To musi być decyzja świadoma i wspólna, nie pod wpływem emocji, które na “weekendach" biorą czasem górę - mówi Irmina. - Tego nie udźwignie się bez odniesienia do Boga, wiemy to po sobie.

Ale o wierze na Spotkaniach nie mówi się w sposób nachalny. Krzysztof: - Słyszę czasem: to mają być rekolekcje? A gdzie droga krzyżowa, różaniec? My nie tyle mówimy o Bogu, co zastanawiamy się, czy On jest, to znaczy: czy jest w naszym małżeństwie.

Kiedyś do Lasek przyjechało małżeństwo: ona głęboko wierząca, on ateista. Kobieta zwierzyła się księdzu, że jest tu po to, żeby nawrócić męża. Usłyszała: “To pani powinna się nawrócić".

- To, że oboje chcieliśmy wrócić do Boga, jest tylko połową prawdy - przyznaje Krzysztof. - Irmina chciała, owszem. Ja na pierwsze spotkanie grupy modlitewnej zawiozłem ją i odprowadziłem, żeby pomóc jej dźwigać słowniki. I tak już zostałem. Byłem też świadkiem sytuacji, kiedy jedno z małżonków było wręcz przekupywane, żeby przyjechać na “weekend". Czasem trzeba i tak.

Zdaniem o. Pilśniaka owocnie uczestniczą w programie także pary niewierzące czy luźno związane z Kościołem. - Po spotkaniach wiele osób nie może wyjść ze zdumienia, jak wiele ich małżeństwo ma wspólnego z wiarą - opowiada dominikanin. - Odkrywają, że ich więź jest głęboko teologiczna, że Bóg jest między nimi nie tylko w momencie udzielania ślubu.

Kapłani obecni wśród animatorów mają nie tylko potwierdzać zgodność całego przedsięwzięcia z nauczaniem Kościoła, ale sami dawać świadectwo. Dlatego każdy musi przejść przez program: identyczny jak para małżeńska. - Gdy uczestniczyłem w weekendzie, zobaczyłem jak wiele podobieństw jest między życiem kapłańskim i małżeńskim - mówi o. Pilśniak. - Mamy przecież zupełnie ludzkie problemy z codziennymi relacjami, mamy oczekiwania względem siebie, frustracje i słabości, które nierzadko tłumimy.

Ale kapłanów-animatorów wciąż jest w ruchu zbyt mało. O. Pilśniak: - Niewielu księży potrafi stanąć na równi z wiernymi, do których przemawia się zazwyczaj z wyżyn autorytetu. Tu są na początku szeregowymi uczestnikami. Nie można obejść tego wymogu.

W połowie lat 80. w ramach ruchu uruchomiono kursy przedmałżeńskie pod nazwą “Wieczory dla zakochanych". Nietypowe spotkania ściągają dzisiaj tłumy. - Wiele par nadal przychodzi po papierek - mówią Grzybowscy. - Ale słyszę często: przyszliśmy odbębnić nauki przedmałżeńskie, ale tu zaczęło się coś dziać i wciągnęło nas.

Od tradycyjnych kursów “Wieczory" bardzo się różnią: to nie katecheza, wykład, ale dialog, na wzór tego z “weekendów", inspirowany przez małżeństwa, które nie pokazują, jak w małżeństwie być powinno, ale jak jest. Zdarza się, że narzeczeni w czasie kilku tygodni poznają się lepiej i... decydują na rozstanie. Grzybowski: - Zabrzmi to okrutnie, ale także to uważamy za sukces.

Bez zegarka

Czas... Po paru godzinach w Laskach czy Sulejówku może zacząć przeszkadzać. Godziny wolne od codziennej krzątaniny trzeba wypełnić rozmową. Na spotkaniach kanadyjskich zabierano nawet zegarki. W Polsce prosi się jedynie o wyłączenie na trzy dni telefonów komórkowych. Niektórzy nie wytrzymują: po jednym dniu pakują się i wracają.

Irmina: - W naszym codziennym pośpiechu spokojna rozmowa między małżonkami stanowi ewenement. My sami mieliśmy na to czas najwyżej w samochodzie.

Anna jest pielęgniarką, Piotr nauczycielem. Na Spotkania trafili kilka lat temu. Twierdzą, że nauczyli się rozmawiać ze sobą, kiedy na uratowanie małżeństwa stracili już nadzieję. Mieszkają w niewielkim mieszkaniu, wraz ze śmiertelnie chorymi rodzicami. W domu stworzyli sobie piekło, każdym słowem nakręcając spiralę wzajemnych żalów i nienawiści. Piotr miał romans.

- Myśleliśmy poważnie o rozwodzie, choć jesteśmy katolikami - mówi Anna. - Stwierdziliśmy, że jeśli ludzie nie mogą na siebie patrzeć, lepiej żeby się rozstali. Gdy Piotra ruszało sumienie, chciał szukać pomocy w poradniach psychologicznych.

Chodzili, próbowali. O “weekendach" Anna dowiedziała się z ogłoszenia u dominikanów. Zarezerwowała miejsca. Dzień wcześniej, niepewna, co usłyszy, powiedziała Piotrowi. O dziwo nie protestował. Pierwszy weekend był dla nich szokiem. Wrócili i nie bardzo wiedzieli, co robić dalej. Potem była długa przerwa, kiedy praktycznie wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Dopiero drugi weekend zaczął owocować powolną poprawą.

Anna: - To, co było wcześniej między nami, trudno nazwać rozmową. Nawet gdy się nie kłóciliśmy, dyskutowaliśmy na jeden temat: kto jest winien.

Piotr: - Nagle znalazł się czas nie tylko dla dzieci czy rodziców. W jakiś cudowny sposób znajdujemy czas dla siebie. Mówimy sobie: następny weekend będzie dla nas i wyjeżdżamy za miasto, nie mówiąc nikomu, dokąd.

Animatorzy ruchu podkreślają: “Spotkaniom" nie należy przyszywać łatki pogotowia dla rozpadających się związków. Przyjeżdżają pary, które chcą po prostu swoją relację pogłębić czy, paradoksalnie, poznać się. Bo kolejne często powtarzane stwierdzenie po weekendzie brzmi: przez osiemnaście lat nie dowiedziałem się tyle o mojej żonie co po trzech dniach tutaj.

Nikt też nie otrzyma gwarancji na udane małżeństwo. - Jeśli coś było źle, tych parę dni to dopiero początek długiej drogi - mówią Grzybowscy. - Dialog toczy się codziennie i jeśli chcemy wyjść poza typową małżeńską pogawędkę o tym, czy w lodówce jest masło, potrzeba pewnego wysiłku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2004