Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli Krzysztof Kieślowski miał rację, twierdząc, że człowiek po czterdziestce odpowiada za swoją twarz, to kard. Świątek był tego dowodem. Pierwszy raz zobaczyłem go na jakimś nabożeństwie, w gronie biskupów, nie wiedząc, kim jest. Ale widząc tę twarz, wiedziałem, że muszę tego człowieka poznać. To była twarz szlachetna, arystokratyczna, surowa i dobra zarazem. "Patrząc w jego pełne ufności oczy, odmrożoną twarz i pokryte bliznami ręce, każdy dziennikarz pokornieje" - wspomina go Marek A. Koprowski. Ten autor, który dobrze znał Kardynała, tak o nim pisał: "śmierć dosłownie ocierała się o tego kapłana i nie potrafiła go dosięgnąć. W Workucie widział już lufę naganu przy własnej skroni, gdy sowiecki oficer przyłapał go na organizowaniu polskiej wigilii. Przeżył, wyciągnął do oprawcy rękę z symbolicznym opłatkiem i zaproponował mu, żeby zanim go zastrzeli, spróbował go. Ten wziął ów kawałek chleba do ręki, schował nagan do kabury i na odchodnym mruknął: »Masz szczęście, że moja babka była z waszych«".
Kardynał był dowodem na to, że cierpienie czasem jednak uszlachetnia. Jako trzyletnie dziecko (w 1917 r.) z matką i bratem zostają zesłani na Syberię. Kiedy ma 6 lat, traci ojca, który zginął, broniąc Wilna przed bolszewikami w 1920. Po powrocie do Polski ukończył szkolę i wstąpił do pińskiego seminarium - w 1932 r., kiedy zmarł bp. Zygmunt Łoziński. Mawiał, że powołanie się zrodziło na modlitwie przy jego trumnie i biskupowi przypisywał swoje ocalenia. Publicznie zgromił Kongregację ds. Kanonizacji za to, że bp Łozińskiego jeszcze nie wyniesiono na ołtarze. Na uwagę, że heroiczność cnót już została uznana i potrzebny jest tylko cud, Świątek, wskazując na siebie, krzyczał: "Ja jestem cudem!".
Po wybuchu wojny konspirował i w 1941 r. aresztowało go NKWD. Po koszmarnym śledztwie skazany na śmierć, dwa miesiące samotnie przebywał w celi śmierci. Uratował go wybuch wojny niemiecko-sowieckiej. Wrócił do swojej parafii w Prużynie i kiedy znów wkroczyła Armia Czerwona, został w grudniu 1944 r. aresztowany. Skazano go na 10 lat łagru. Rąbał lasy na Syberii, pracował w kopalni w Workucie, karnie przeniesiono go w tundrę w okolicach Inty. W 1954 r. wyszedł na wolność. O powrocie tak opowiadał Koprowskiemu: ,,Przyjechałem do Pińska. W Prużanach kościół został zabrany wiernym i nie było czego w nich szukać. Wszedłem do katedry, ukląkłem przed zamurowaną w ścianie w obawie przed sowietami trumną biskupa Zygmunta Łozińskiego i zapytałem: co mam robić? Po chwili usłyszałem głos: Bierz moją katedrę! No więc ją wziąłem...".
W 1989 r. Jan Paweł II mianował go biskupem i administratorem apostolskim na Białorusi. Dwa lata później został arcybiskupem mińsko-mohylewskim i administratorem diecezji pińskiej. Miał 77 lat. Mawiał, że nie musi, jak inni biskupi, składać rezygnacji, bo został mianowany dwa lata po przekroczeniu wieku emerytalnego. W 1994 r. otrzymał kardynalską purpurę.
Początkowo władze wolnej Białorusi ostentacyjnie nie uznawały ani jego nominacji, ani utworzenia diecezji, którymi zarządzał. Potem, widząc, że nie zamierza Białorusi polonizować (księżom polecił używać w kościele takiego języka, jakiego sobie życzą wierni, sam białoruskiego nauczył się, mając blisko 80 lat), nabrały dlań respektu. Nie urząd, ale osobowość budziła respekt wiernych i władz. Dzięki temu i niebywałej energii zdołał założyć podwaliny organizacji Kościoła. Archidiecezję mińsko-mohylewską przekazał abp. Tadeuszowi Kondrusiewiczowi. Sam pozostał w Pińsku, na co zgodził się Benedykt XVI.
W sobotę 23 lipca w archikatedrze w Mińsku zmarłego w wieku 96 lat kard. Świątka żegnało kilka tysięcy wiernych. Trumnę złożono w krypcie pińskiej katedry.