Gry dyplomatyczne

W ostatnich latach Watykan ocieplił stosunki z Białorusią. Za wschodnią granicą rachunek płacą za to polscy księża i wierni.

31.01.2016

Czyta się kilka minut

Abp Tadeusz Kondrusiewicz w procesji rzymskich i greckich katolików do archikatedry w Mińsku, 13 grudnia 2015 r.  / Fot. Alyaksey Stalyarou / CORBIS / PROFIMEDIA
Abp Tadeusz Kondrusiewicz w procesji rzymskich i greckich katolików do archikatedry w Mińsku, 13 grudnia 2015 r. / Fot. Alyaksey Stalyarou / CORBIS / PROFIMEDIA

Pod koniec lat 80. XX w., jeszcze zanim upadł Związek Sowiecki, panorama Kościoła katolickiego na Białorusi przypominała pole po przejściu szarańczy. Świątynie zrujnowane lub przekształcone w magazyny, warsztaty czy domy kultury. Nieliczne, starzejące się duchowieństwo (średnia wieku księży to 65 lat; tylko 50 parafii posiadało stałych proboszczów) przez wiele lat zmuszane do pokątnego udzielania sakramentów. Wreszcie wierni, których od sowieckiego otoczenia, oprócz wiary, różniła także narodowość – zazwyczaj uważali się za Polaków.

Taki właśnie obraz ujrzał w 1988 r. kard. Józef Glemp, prymas Polski, gdy przyjechał do ZSRR na uroczystości tysiąclecia chrztu Rusi. Tamta wizyta okazała się punktem zwrotnym w najnowszych dziejach Kościoła na Białorusi. Nadała mu nowy impuls; wierni coraz aktywniej zaczęli występować w obronie swoich praw.

Dziś, prawie trzy dekady później, sytuacja jest diametralnie inna. Zwłaszcza w kwestiach, które dotyczą białoruskich Polaków.

Misja Wschód

Aby lepiej zrozumieć współczesność, musimy się cofnąć do lipca 1989 r. Wtedy to papież Jan Paweł II ustanowił biskupem pochodzącego z Grodzieńszczyzny ks. Tadeusza Kondrusiewicza, ustanawiając go też administratorem dla katolików obrządku łacińskiego na Białorusi. Wydarzenia przyspieszyły: dwa lata później utworzono diecezje dostosowane do powojennych granic Białorusi, mianowano kolejnych biskupów.

Proces odradzania się Kościoła blokował jednak brak duchownych. Wydawało się naturalne, że pomóc w tej kwestii może polski Kościół, w którym powołań było w tamtym czasie aż nadto. Nasi księża chcieli pomagać i nie mieli problemów w kontaktach z wiernymi, którzy w znacznej części również byli Polakami. Pierwsze porozumienie o przyjeździe 50 duchownych zza zachodniej granicy zawarto jeszcze w 1990 r.

Początkowo przyjeżdżali głównie zakonnicy. Mimo iż Białoruś była tuż za miedzą, ich praca nosiła wszelkie cechy działalności misyjnej. Największe problemy stwarzała zniszczona infrastruktura kościelna. Często ksiądz nie miał gdzie mieszkać, nie miał warunków do odprawiania mszy. Nie mógł liczyć na to, że ubodzy parafianie zapewnią mu byt; jednocześnie sam musiał zdobywać pieniądze na budowę czy remont świątyni.

Duchowni z Polski szybko zdominowali liczebnie miejscowy kler, próbując m.in. przeszczepić na grunt białoruski pracę z młodzieżą i otwarcie na świat. Zorganizowali od podstaw seminarium w Grodnie, obejmując w nim stanowiska profesorskie. Zabrali się za odbudowę świątyń, wykorzystując do organizacji kwest swoje kontakty w Polsce i na świecie. Do działań włączyła się też nasza dyplomacja, przewożąc przez granicę m.in. dzwony czy pośrednicząc w kontaktach z potencjalnymi sponsorami. Nikt w tamtym czasie nie zawracał sobie już głowy pochodzącymi jeszcze z czasów sowieckich zakazami.

Polski, więc obcy

Początkowo władze niepodległej Białorusi nie bardzo zajmowały się kwestiami wyznaniowymi. Jednak działania Kościoła krytykowały ostro dwa środowiska. Po pierwsze, rosyjska Cerkiew prawosławna, która tradycyjnie uważała Białoruś za obszar swojej jurysdykcji kanonicznej, nadmierną aktywność katolików traktując jako formę agresji (szczególnie gdy papieżem był Polak). Drugim źródłem krytyki były miejscowe środowiska nacjonalistyczne. Białoruski Front Ludowy już w 1991 r. poprosił Jana Pawła II, aby nie przysyłał polskich księży, gdyż ci jakoby zajmują się polonizacją Białorusinów (w białoruskim ruchu narodowym nieproporcjonalnie duży procent stanowili katolicy, którzy próbowali rywalizować ze środowiskami polskimi o wpływy w Kościele).

Aleksander Łukaszenka, od 1994 r. prezydent Białorusi, mówił o sobie „prawosławny ateista”. Stworzony przez niego system polityczny nie mógł zignorować kwestii wyznaniowych. Białoruski lider nie ukrywał, iż patrzy na dwa główne wyznania swojego kraju przez pryzmat stosunków z Rosją i Zachodem. Jego sympatia była zawsze po stronie Cerkwi, choć ze względów taktycznych czasami starał się zniuansować swoje stanowisko.

Dla Łukaszenki Kościół katolicki był z początku „Kościołem polskim” – a więc obcym. Ponieważ pewne plany i nadzieje wiązały z nim zarówno polska, jak i białoruska opozycja, dla władz był on zapleczem „piątej kolumny”. Prezydent nie miał także złudzeń, że za pontyfikatu polskiego papieża uda się wykorzystać Kościół w interesach władzy. Jan Paweł II miał pryncypialny i osobisty stosunek do obecności Kościoła na Wschodzie; znał dobrze jego historię, męczenników, potrafił słuchać miejscowych księży i wiernych.

Czas zbliżenia

Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero po śmierci Jana Pawła II. Charyzmatyczny przewodniczący białoruskiego Episkopatu kard. Kazimierz Świątek stał się, z uwagi na wiek, coraz mniej aktywny (zmarł w lipcu 2011 r. w wieku 96 lat). W 2007 r. na Białoruś wrócił abp Kondrusiewicz, mianowany przez Benedykta XVI metropolitą mińsko-mohylewskim. Był to jednak powrót na tarczy – ustępstwo na rzecz Rosjan, którzy nie chcieli widzieć go w Moskwie. W sprawach białoruskich wpływy w Kurii Rzymskiej zaczęły zdobywać przypadkowe osoby, bardziej zainteresowane polityką niż ewangelizacją. Rozpoczęły się rozmowy Watykan–Mińsk (miejscowi biskupi nie byli w nie szczegółowo wprowadzani), które w czerwcu 2008 r. doprowadziły do organizacji na Białorusi wizyty watykańskiego sekretarza stanu kardynała Tarcisia Bertonego.

W tym czasie rząd białoruski sondował możliwość normalizacji stosunków z Zachodem, dlatego wizycie nadano odpowiedni wymiar propagandowy. Kardynała przyjął Aleksander Łukaszenka, który obiecał szybkie podpisanie konkordatu i zaprosił do swojego kraju papieża. Kard. Bertone obiecał w zamian pomoc Stolicy Apostolskiej w normalizacji stosunków Białorusi z krajami zachodnimi. Obietnica co najmniej dziwna, gdyż nie było realnej potrzeby tego typu pośrednictwa.

Rok później Łukaszenka powtórzył ten manewr na jeszcze wyższym poziomie – w kwietniu 2009 r. sam został przyjęty w Watykanie przez papieża na prywatnej audiencji. Od tego momentu do spotkań białoruskiego prezydenta z wysokimi dostojnikami watykańskimi dochodziło z dość dużą częstotliwością. Papieski nuncjusz w Mińsku był chyba, po ambasadorach Rosji i Chin, najczęściej przyjmowanym przez prezydenta szefem misji dyplomatycznej. Jedno z takich spotkań zorganizowano w kwietniu 2012 r., gdy wszyscy ambasadorzy Unii Europejskiej, w proteście wobec polityki tego kraju, solidarnie opuścili Białoruś.

Taki stan rzeczy trwa do dziś. Jeszcze w marcu minionego roku do Mińska podróżował obecny sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolin.

Przyjaźń i propaganda 

Możemy się tylko domyślać, co było przedmiotem tych rozmów: oprócz spraw okazjonalnych zapewne także relacje katolików z prawosławnymi, wizyta papieża na Białorusi czy uregulowanie sytuacji prawnej Kościoła.

Podczas wszystkich tych spotkań rząd w Mińsku podnosił kwestię polskich duchownych, żądając ograniczenia do minimum ich obecności w życiu białoruskich katolików. Sprawy tej używano do wywierania nacisków na Kościół. Spotkania były też wykorzystywane propagandowo w mediach, z dość jasnym przekazem. Oto tzw. Zachód, jakoby z pobudek moralnych, próbuje izolować i bojkotować Białoruś na arenie międzynarodowej – podczas gdy Watykan, autorytet moralny tegoż Zachodu, nie ma oporów przed podtrzymywaniem przyjaznych kontaktów z Łukaszenką. Przekazu tego Kościół nie kontestował.

Dobre relacje watykańsko-białoruskie, które można zaobserwować w ostatnim okresie, pomogły zapewne w sprawach istotnych dla codziennego funkcjonowania Kościoła. Nie doprowadziły jednak do rozwiązania żadnej z istotnych kwestii. Do mitów można zaliczyć tezę, iż wszystkie zarejestrowane na Białorusi wspólnoty wyznaniowe mają jednakowe warunki do prowadzenia działalności. Władze wyraźnie preferują Cerkiew prawosławną, która ma uprzywilejowaną pozycję m.in. w dostępie do mediów i państwowych dotacji.

Strona białoruska oficjalnie zaprosiła papieża do przyjazdu, a jednocześnie szuka pretekstów, aby do wizyty nie doszło. Najłatwiej oczywiście obwiniać Rosjan, którzy są jej kategorycznie przeciwni. Podobno Łukaszenka marzy o doprowadzeniu do historycznego spotkania na Białorusi patriarchy Rzymu z patriarchą Moskwy, i tylko w takim kontekście jest tą wizytą zainteresowany.

Białoruski lider przeciąga też rozmowy na temat podpisania konkordatu (lub innego równoważnego dokumentu), gdyż nie chce brać na siebie żadnych konkretnych zobowiązań prawnych wobec Kościoła. Istniejący system, przyznający państwu bogate instrumentarium kontroli i wpływania na życie wspólnot religijnych, w pełni mu odpowiada.

Pełnomocnik od zezwoleń

Jak w praktyce wygląda państwowa kontrola Kościoła? Od 2005 r. reprezentantem strony rządowej do kontaktów ze wspólnotą katolicką jest Leonid Guljako – obecnie pełni on funkcję pełnomocnika ds. religii i narodowości przy Radzie Ministrów. Stoi też na czele Międzywyznaniowej Rady Konsultacyjnej. Ten 67-letni dziś b. minister kultury, urzędnik o typowo sowieckiej mentalności, jest trafnie nazywany „szarym kardynałem” lub „metropolitą po cywilnemu”. Bez jego milczącej zgody mało prawdopodobne jest nie tylko mianowanie biskupa, ale nawet wyświęcenie kleryka. Guljako może ingerować w programy nauczania w seminariach duchownych. Wydaje zezwolenia na publiczne imprezy religijne, a nawet decyduje o ich scenariuszu.

Jego uprawnienia są szczególnie duże w stosunku do duchownych niebędących obywatelami Białorusi. Wyłącznie od jego dobrej woli zależy, czy ksiądz otrzyma pozwolenie na pracę na Białorusi, w jakiej miejscowości i na jak długo. W każdym momencie, pod byle pretekstem, może to zezwolenie cofnąć.

To właśnie Guljako wymyślił, aby księżom z Polski wydawać jedynie trzymiesięczne wizy. Ta procedura miała z jednej strony uprzykrzyć duchownym życie, z drugiej – ułatwić proces cichego pozbywania się ich z kraju. Podobno ostatnio, po długiej walce, wykorzystując dobre stosunki z Mińskiem, Kościół osiągnął to, że pobyt polskich księży będzie wizowany na sześć miesięcy, a nawet na rok. Guljako wciąż jednak wydaje zgodę na każdą mszę odprawianą przez księdza cudzoziemca poza jego stałym miejscem pracy. Sprowadzając rzecz do absurdu, można by uznać, że nawet gdyby papież przyjechał w końcu na Białoruś, nie mógłby odprawić mszy bez zgody pełnomocnika.

O mocnej pozycji Guljaki może świadczyć fakt, iż dokładnie przed rokiem, gdy przygotowywano wizytę kard. Parolina, na której władzom białoruskim bardzo zależało, ostro zaatakował Kościół katolicki – stwierdził mianowicie, iż niektórzy duchowni (m.in. z Polski) zajmują się działalnością polityczną, kwestionują istniejący ustrój państwowy i nie przestrzegają prawa. Oskarżenia te nie zostały poparte żadnymi dowodami, wywołując oburzenie wśród katolików. Pojawiły się głosy żądające dymisji pełnomocnika, w niektórych parafiach zaczęto nawet zbierać podpisy pod listami protestacyjnymi.

Sprawa umarła jednak śmiercią naturalną. Kościół nie był zainteresowany zaostrzaniem konfliktu – tym bardziej że słowa Guljaki powtórzył potem sam Łukaszenka.

KGB wiecznie żywe 

W białoruskich regionach oczami i uszami pełnomocnika ds. religii są wydziały ds. ideologii urzędów obwodowych i rejonowych oraz służby specjalne. KGB ma spore doświadczenie w pracy ze strukturami kościelnymi i potrafi tę wiedzę skutecznie wykorzystać. Funkcjonariuszom przede wszystkim zależy na posiadaniu informatorów wśród duchowieństwa. Dla pełnomocnika załatwienie spolegliwemu księdzu dobrej parafii nie przedstawia większej trudności (a przy okazji można wyrzucić jakiegoś zbyt niezależnego księdza z Polski).

Na marginesie: na Białorusi nie wybuchły jak dotąd skandale obyczajowe, tak charakterystyczne dla życia kościelnego Zachodu. Nie świadczy to bynajmniej, że białoruskie duchowieństwo jest inne; bardziej o tym, że żadna ze stron, z różnych względów, nie jest zainteresowana nagłaśnianiem tych spraw.

Nie mniej ważnym zadaniem KGB jest dążenie do rozbicia wewnętrznej jedności Kościoła i skierowanie jego działań na tory pożądane przez państwo. Najłatwiej to osiągnąć przez wykorzystywanie czynnika narodowościowego. Nieprzypadkowo struktury państwowe, które z zasady blokują rozwój języka i kultury białoruskiej, są orędownikami białorutenizacji Kościoła katolickiego. Dla osiągnięcia swoich celów KGB nie waha się używać wobec duchownych takich metod, jak zastraszanie czy prowokacja.

Przykładem ich stosowania może być sprawa ks. Władysława Łazara, proboszcza z Borysowa. Pod koniec maja 2013 r., gdy Kościół koncentrował się na przygotowaniach do jubileuszu 400 lat sanktuarium Matki Boskiej Budsławskiej, zaginął on bez wieści. Dopiero po wielu dniach okazało się, iż został aresztowany przez KGB, przebywa w areszcie śledczym i jest oskarżony o zdradę państwa. Z plotek i przecieków wynikało, iż miał on uczestniczyć w przekazywaniu pieniędzy wysokiemu oficerowi KGB podejrzewanemu o współpracę z obcym wywiadem. O sprawie wspominał nawet prezydent Łukaszenka. Pod koniec 2013 r. duchowny został jednak wypuszczony na wolność, a po pół roku prokuratura umorzyła prowadzone przeciwko niemu postępowanie. Sprawę zamieciono pod dywan.

Od niektórych przedstawicieli Kościoła można było wówczas usłyszeć opinię, że gdyby nie było dobrej współpracy z Mińskiem, nie wiadomo, jak ta sprawa by się skończyła. W tym kontekście można mieć wątpliwości, czy jest to powód do dumy.

Co dalej z Polakami

Niestety, czasami można odnieść wrażenie, że tymi, którzy płacą (słone) rachunki za dobre relacje białorusko-watykańskie, są Polacy. Ci, którzy kultywowali wiarę przez najgorszy okres represji sowieckich i dali silny impuls do odrodzenia się Kościoła u progu niepodległości Białorusi, są dziś traktowani jako zbędny balast w rozwoju miejscowego Kościoła. Polacy powoli tracą oparcie w instytucji, która coraz bardziej jednoznacznie – i przy wsparciu państwa – realizuje politykę białorutenizacji. Używanie języka polskiego jest stopniowo ograniczane; w ten sposób jest on wypierany z jedynego miejsca publicznego, gdzie można go było jeszcze usłyszeć. Księża nie czują się zobligowani do prowadzenia katechezy po polsku. Twierdzą, że powinni używać takiego języka, który jest dla wszystkich zrozumiały. Argument skądinąd słuszny, ale żeby był prawdziwy, katechezę trzeba by prowadzić po rosyjsku, a nie po białorusku. Takie podejście tylko wzmaga procesy asymilacyjne wśród Polaków na Białorusi, którzy już od pokoleń nie mogą liczyć na oświatę państwową w swym rodzimym języku.

Pojawiają się nawet głosy, że na Białorusi należałoby wprowadzić instytucję podobną do duszpasterstwa polonijnego – utworzyć tam grupę księży, których zadaniem byłaby przede wszystkim praca z Polakami. Przeciwnicy tej idei, skądinąd słusznie, podkreślają, iż na Białorusi już pracuje spora grupa księży z Polski, a i wśród miejscowych duchownych wielu ma polskie korzenie. Paradoks polega na tym, że władze chętniej godzą się na zaproszenie księdza z Polski do tych parafii, gdzie Polaków jest stosunkowo najmniej. Taki ksiądz od początku jest konfrontowany z tezą, że ze strony władz spotkał go i tak wielki przywilej, iż pozwolono mu pracować na Białorusi. Ma on świadomość, że każdy jego krok i słowo są uważnie obserwowane i zapisywane.

Wśród tej kategorii duchownych spotkać można najbardziej gorliwych wykonawców zaleceń dotyczących np. białorutenizacji. Niektórzy z tych księży starają się unikać wszelkich kontaktów zarówno z działaczami mniejszości polskiej, jak i z polskimi dyplomatami. Takie zachowanie wynika z przekonania, iż aktywna pozycja w tej kwestii nie spotka się ze zrozumieniem ani władz państwowych, ani kościelnych – a nawet, że zakończy się wydaleniem z Białorusi.

Jaka przyszłość czeka polskich katolików na Białorusi? Przez wieki symbioza Kościoła katolickiego i polskości była na tych terenach obopólnie korzystna – stąd mit o „polskim Kościele”. W obecnych uwarunkowaniach politycznych jego podtrzymywanie byłoby nielogiczne i kontrproduktywne. Jednak odwracanie się Kościoła plecami do potrzeb białoruskich Polaków – byłoby jak odcinanie się od własnych korzeni. ©

Autor w latach 2010-2015 był ambasadorem RP na Białorusi. Historyk i dyplomata, były pracownik Ośrodka Studiów Wschodnich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2016