Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zapytałby zapewne, dlaczego katolicy w Polsce nie mają być traktowani jak dorośli ludzie. I napisałby coś więcej, bo tak pisał 50 lat temu, kiedy zaczynał się Sobór i kiedy w komunistycznej Polsce było rzeczywiście ciężko: że jeśli Kościół znalazł się w sytuacji, która mu nie sprzyja, to tym bardziej musi być radykalny, tym bardziej musi żyć Ewangelią i tym dokładniej musi robić rachunek sumienia. Dla Pana Jerzego to nie była kwestia taktyki, tu szło o coś znacznie głębszego: o coś, co także dzisiaj jest ważnym tematem do przemyślenia. Chodzi mianowicie o rozumienie tego, czym w ogóle jest Kościół; na czym polega jego misja i jego relacja do świata – zwłaszcza wtedy (!), gdy ten świat wydaje się zdechrystianizowany. Otóż to właśnie taki świat domaga się po stronie Kościoła nie strachu, lecz otwartości. Jest taki tekst Pana Jerzego, który bardzo mocno do mnie przemawia: „Źródłem postawy otwartej w Kościele nie jest poczucie zagrożenia Kościoła, lecz poczucie zagrożenia świata. Zagrożenia przez rosnącą niewiarę, dechrystianizację”... To niesamowite stwierdzenie. Kiedy w świecie rośnie niewiara, dechrystianizacja, to zagrożony jest świat, nie Kościół – w tej obserwacji zawiera się rzeczywiste rozumienie tego, po co Kościół jest. Bo Kościół nie ma się bać świata, on ma się bać o świat. I nie ma się bać człowieka, ale o człowieka – tym bardziej ma się o niego bać, kiedy ten człowiek jest zdechrystianizowany. W ostateczności przecież wszystkie problemy świata i człowieka są pochodną kryzysu duchowego – rodzą się (najgłębiej rzecz ujmując) na poziomie ducha. A kto – jeśli nie Kościół – ma zejść z człowiekiem i światem na ten właśnie poziom, z odpowiednim do niego lekarstwem?!
Fragment kazania bp. Grzegorza Rysia, wygłoszonego podczas Mszy św. w intencji Anny i Jerzego Turowiczów 27 stycznia 2012 r. w krakowskim kościele św. Anny.