W co wierzy kardynał Ryś

Przez jednych oskarżany o nieortodoksyjność, przez innych o klerykalizm, Grzegorz Ryś wciąż opowiada o najważniejszym spotkaniu w życiu.

17.07.2023

Czyta się kilka minut

Arcybiskup Grzegorz Ryś podczas otwarcia „Areny Młodych”. Łódź, 20 marca 2018 r.  / MARCIN STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL
Arcybiskup Grzegorz Ryś podczas otwarcia „Areny Młodych”. Łódź, 20 marca 2018 r. / MARCIN STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL

Był młodym księdzem, choć ­zdążył już wydać książkę o inkwizycji, i w należącej do Episkopatu zakopiańskiej „Księżówce” kończył habilitację o Husie. Akurat odbywało się tam posiedzenie jakiejś biskupiej komisji, więc w refektarzu natknął się na kilku hierarchów. „Ty jesteś albo Żyd, albo mason, albo idiota, bo się im wysługujesz” – usłyszał od jednego z nich. I jeszcze: „Jesteś jak ten twój profesor. Całe życie robisz karierę, kopiąc Kościół”.

Zdołał wydukać, że chciałby być taki jak jego profesor – historyk Kościoła, ks. Jan Kracik – ale niestety nie jest. Tak naprawdę jednak go zamurowało. Wspominał, że pomógł mu starszy brat, lekarz. „Masz jakieś poglądy? Bo jeśli tak, to nie możesz się wszystkim podobać” – usłyszał od niego.

Tylko teorie

Dziś, z papieskim listem zawiadamiającym go o kardynalskiej nominacji, Grzegorz Ryś również nie podoba się wszystkim. „Bardzo piękny, teologiczny tekst o jedności Kościoła w jego różnorodności, o której zwiększeniu papież myślał powiększając Kolegium Kardynalskie” – mówi o tym dokumencie, zaznaczając, że nie uważa nagłaśniania szczegółów za właściwe, „bo to jest osobiście napisane”. Mówi cicho, bo jest w Domu Ciszy w Taizé, gdzie przyjechał z grupą młodzieży – niespodziewana dlań informacja nie wpłynęła na zmianę kalendarza, więc komentarze, jakie pojawiają się na jej temat w Polsce, do niego nie docierają. Spodziewa się, że mogą być „nieco na wyrost albo obok tego, czym ta nominacja jest”, ale z góry żadnej się nie dziwi.

Chętniej opowiada o zmieniającej się w dziejach Kościoła funkcji kardynała jako „pomocnika Piotra”. Trudno nie odnieść wrażenia, że takie kwestie interesują go dużo bardziej niż to, czy jego głos będzie teraz więcej ważył wśród wewnątrzkościelnych frakcji, ale przerywam historyczno-teologiczny wywód pytaniem o tę właśnie sprawę.

„Nie bardzo mi się podoba mówienie o Kościele w kategoriach ugrupowań, koterii, a już najbardziej zwalczających się ugrupowań i koterii” – odpowiada. „W Kościele musi być przestrzeń do różnicy zdań” – dodaje wprawdzie, ale jako wzór przywołuje metodę propagowaną przez papieża podczas Synodu Biskupów, gdzie wszystko zaczyna się od modlitwy. „Jeśli to się odbywa w postawie zasłuchania w Ducha Świętego, możemy rozmawiać o wszystkim w taki sposób, który po wypowiedzeniu różnic przenosi nas na inny poziom – mówi. – Jeśli tego nie ma, próbujemy się bawić w coś, co nazywamy Kościołem, ale co Kościołem nie jest”.

To zdanie kojarzy mi się z publikowanymi w ostatnich dniach sylwetkami nowego kardynała, których autorzy podkreślają, że jego głos w Episkopacie nie wybrzmiewa tak wyraziście, jak głos abp. Jędraszewskiego. Że jeśli postanowił zmieniać Kościół, to nie drogą otwartych polemik z upolityczniającymi ten Kościół hierarchami. Że nawet od wywołujących fale oburzenia dokumentów Episkopatu się nie dystansował, ba: podpisywał także takie, jak ów niefortunny tekst, w którym wspomina się o terapiach reparatywnych dla osób LGBT.

Chociaż tyle dobrze, że autorzy tych sylwetek zdają już sobie sprawę, iż zmiana koloru piuski nie będzie się wiązała ze zmianą postawy jej właściciela. Nawet jeśli efektownie brzmią frazy Ignacego Dudkiewicza o tęsknocie za kimś, kto „nazwie zło złem, niezależnie od tego, kto je krył i w imię czego” oraz kto „nie będzie się oglądał na korporacyjne lojalności, »dobro« instytucji, niemądrą zasadę, by nie dyskutować publicznie z kolegami”, to puenta płomiennego akapitu publicysty „Kontaktu” wskazuje na dwie najistotniejsze cechy Grzegorza Rysia. Mowa w niej o tęsknocie za kimś, kto będzie w stanie „nie tylko pięknie »łamać się Słowem«, ale też świadczyć o Ewangelii czynem w dynamicznych czasach”.

Zdanie Dudkiewicza ujawnia dwa paradoksy, związane z mówieniem o bohaterze tego tekstu. Po pierwsze, jest napisane językiem religijnym, od którego – jak widać – trudno uciec nawet sceptykowi. Po drugie: jeśli się przyjrzeć biografii Rysia, to przykładów, pardon, „świadczenia o Ewangelii czynem” znalazłoby się sporo.

Odwrócona piramida

O większości opinia publiczna się zresztą nie dowiaduje – ot, gdzieś na Facebooku któregoś ze znajomych wyskakuje wiadomość, że metropolita łódzki w niewielkim gronie aktywistów sprząta cmentarz żydowski w Przysusze (i że honorarium za ostatnią książkę, „Chrześcijanie wobec Żydów”, przeznacza na sfinansowanie powrotu na tę nekropolię rozrzuconych po mieście macew). Nagłośnienie niektórych historii budzi jego irytację – tak było, kiedy poprowadził pogrzeb bezdomnej, którą opiekowali się wolontariusze „Zupy na Plantach”, a „Tygodnik” zamieścił zdjęcie z tego wydarzenia.

Z tym pewnie nie da się wygrać w świecie, dla którego bycie osobą publiczną naraża na zarzut robienia gestów „pod publiczkę” – jednym z nich w przypadku Rysia miałyby być odwiedziny po kolędzie 89-letniego mężczyzny, którego wcześniej pominął ksiądz parafialny, bo ów niemający dostępu do sieci mężczyzna nie wysłał na plebanię maila. Dziesiątki kilometrów w ulewie i upale pieszej pielgrzymki na Jasną Górę („W ciągu tych kilku dni ksiądz jest niesamowicie dyspozycyjny wobec ludzi, z którymi idzie” – mówi o tym; skądinąd kiedy pytam go o relację z Franciszkiem, dementuje, jakoby był u niego częstym gościem, za to pierwszym słowem, jakim określa papieża, jest właśnie „dyspozycyjność”), podobnie jak wyjazd do Taizé, nie są jednak sposobem na wykreowanie wizerunku „fajnego księdza” – wszystko to robił, zanim zaczęto o nim mówić w kategoriach kościelnej kariery.

Tego ostatniego słowa we własnym kontekście nie użył bodaj nigdy – tu znów, ryzykując popadnięciem w język, którego chciałoby się uniknąć, wypadałoby raczej odwołać się do kategorii „służby”. „Model Kościoła jest modelem odwróconej piramidy – mówił Piotrowi Sikorze w rozmowie rzece „Czy Kościół ma sens”. – Kto ma funkcję hierarchiczną, ma być tym, który jest u podstaw wspólnoty, a nie na jej szczycie”.

Ósme pytanie

Odgrywał taką rolę zresztą już we wczesnych latach 90., kiedy towarzyszył budującym fabrykę w Tobolsku polskim robotnikom. „Wiem, co to znaczy być samemu w święta i mieć puszkę śledzi w lodówce hotelu robotniczego” – mówił „Tygodnikowi” w 2017 r. Na Syberii, 4000 kilometrów od Polski, wyspowiadał w cztery tygodnie tysiąc mężczyzn. Uważa, że bez podobnych doświadczeń nie da się być sensownym księdzem. A na nawiązujące do papieskiej metafory ­ pytanie, co hierarcha może robić w szpitalu polowym, odpowiada, że ów hierarcha musi przede wszystkim wyjść z domu. I opowiada dziennikarzowi historię człowieka, którego dzień wcześniej spotkał w ogrzewalni Caritasu, a któremu ratowano życie po tym, jak przedawkował leki pomieszane z alkoholem. „Nie można iść do ludzi z Ewangelią, udając, że tego świata nie ma” – puentuje krótko. To jeden z jego refrenów: za mało w Kościele polskim spotkań twarzą w twarz.

Wiele więc można o nim powiedzieć, ale nie to, że lata przebywania za kościelnymi murami stały się przyczyną odklejenia. O sekularyzacji mówią mu socjologowie, których już w Łodzi, podczas prac tutejszego Synodu, poprosił o pogłębione badania. Przekonuje się o niej także na własnej skórze. Kiedy organizował pierwsze spotkanie ewangelizacyjne w Atlas Arenie (to jeden z ciekawych rysów tego niepozornego okularnika, który długie lata spędzał między półkami kościelnych archiwów: że postawiony wobec tłumu czuje się jak ryba w wodzie i przemawia z charyzmą przypominającą Tischnera), poprosił o zrobienie ulicznej ankiety z pytaniem: „Jakie pytanie zadałbyś Bogu, gdybyś mógł?”.

Odpowiedzi ułożyły się w osiem grup, z których część można było przewidzieć – skąd się wzięło zło, dlaczego istnieje śmierć... – ale jedna sprowadzała się do stwierdzenia: „nie mam pytań do Boga”. Większość uczestników w głosowaniu esemesowym zdecydowała, że chce rozmowy na ten właśnie temat. Zaczął ją od przeprosin: „Przepraszam, bo 12 lat uczymy was religii, a w efekcie macie Boga, który jest abstrakcyjnym, teoretycznym pojęciem. Nie wierzę, że nie macie pytań – każdy człowiek je ma. Tylko że wy waszych pytań nie zadajecie Bogu, bo On nie jest w waszym życiu kimś na tyle ważnym, żeby zadać mu istotne pytania”.

Motywy nadziei

Przykładami potwierdzającymi wypowiadaną przez niego tezę, że „nam się tylko wydaje, że żyjemy w społeczeństwie katolickim”, sypie jak z rękawa. Takim przykładem są nawet ci młodzi, z którymi przyjechał teraz do Taizé: kiedy ich pytał o oczekiwania, opowiadali mu, że boją się jechać do kościelnego miejsca, bo będzie tam dużo modlitwy i mało tolerancji. Owszem, teraz najważniejsze słowo, jakie wypowiadają, to „otwartość”, ale w pierwszym skojarzeniu „kościelne” oznaczało właśnie „nietolerancyjne”.

„Nasz przekaz jest tak jednostronny, że na końcu zostaje zbiór pojęć i zasady etyczne” – tłumaczy sobie źródło problemu. A w książce „Skoro jest miłość” pokazuje, że problem nie dotyczy tylko świeckich. Wspomina, że prowadził kiedyś rekolekcje dla księży. Mogli zadawać pytania na kartkach, anonimowo. Któryś zapytał, na jakich warunkach może wyrzucić z kancelarii parę, która prosi o ślub kościelny, choć ewidentnie nie rozumie jego znaczenia. „Człowieku, masz niesamowitą szansę opowiedzieć im wiarę w Jezusa Chrystusa wychodząc właśnie od miłości, która jest między nimi. Można im powiedzieć: wy może nic nie rozumiecie z Kościoła, ale jedno wiecie, że się wzajemnie kochacie, i ta miłość między wami – to jest Bóg” – odpowiedział.

„Nie wierzę, że nie mają pytań – powtarza więc, kiedy przywołuję tamtą ankietę. – Wczoraj słyszałem taką formułę wypowiadaną przez braci z Taizé – co ciekawe, nauczyli się jej od imama, który tłumaczył im, że muzułmanie również mają swoich apostatów. Zastanawiał się, skąd się biorą, i zamknął to zdaniem, że to ludzie, którzy u nas nie znaleźli motywów nadziei. Zapamiętałem to, bo brzmi jak cytat z ostatniego Soboru, że przyszłość należy do tych, którzy potrafią następnym pokoleniom podać motywy nadziei”.

Gdzie siedzi Bóg

Bez użycia kategorii religijnych, jak widać, trudno się o nim mówi i pisze. Tylko czy może jego postawę zrozumieć ktoś, dla kogo owe kategorie pozostają obce? „Józefa Hennelowa napisała celne zdanie, że dożyliśmy czasów, w których wszyscy podkreślają, że mają prawo mówić, natomiast to wcale nie oznacza, że chcą rozmowy” – powiedział w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Otóż w czasach, kiedy niektórzy jeszcze rozmowy chcieli, jedną z nich 43-letni wówczas Ryś odbył w „Tygodniku” z prof. Krzysztofem Michalskim.

Tematem była wydana przez tego ostatniego książka o Nietzschem i stosunek niemieckiego myśliciela do chrześcijaństwa, ale w jej trakcie odsłoniła się trudność w rozumieniu kogoś takiego jak łódzki kardynał. „Wiara nie jest tylko relacją do człowieka. Jest też relacją do Boga” – mówił ksiądz, na co filozof odpowiadał: „Ale Bóg nie siedzi przecież obok. Albo jest »w« Księdzu – w tym, co Ksiądz robi, jak żyje, czy we mnie – albo Go nie ma”. „Bóg jest np. w Eucharystii” – replikował Ryś, co Michalski uznawał za „ucieczkę w doktrynę”.

Rzecz w tym, że dla jego rozmówcy wcale nie była to doktryna. „Kwestią nie jest to, czy ja w Eucharystię wierzę, czy nie, tylko czy ja ją przyjmuję – mówił. – Dzisiaj rano odprawiałem Eucharystię i to ma wpływ na mój stosunek do człowieka”, na co Michalski replikował: „I to jest najważniejsze”. „Nie. Najważniejsza jest Eucharystia. Jeśli jest doświadczeniem spotkania z Chrystusem, to z tego jest siła do spotkania z człowiekiem” – odpowiadał Ryś i tu leży, jak sądzę, problem w rozumieniu takich jak on.

Znając ciemne karty historii Kościoła – nie tylko tej najnowszej – nie sposób się oczywiście dziwić podejrzliwości, z jaką traktowany dziś bywa język religijny. Trudno też nie zauważyć, jak zamienia się w nowomowę. A jednak dla Rysia nie jest to nowomowa, tylko właściwy wierzącym sposób myślenia, który sam opisywał na przykładzie kard. Franciszka Macharskiego. Człowiek, który w 1988 r. udzielił mu święceń kapłańskich i który w 2011 r. podarował mu biskupi krzyż, w 2000 r. opowiedział Rysiowi o swojej pierwszej reakcji na stan wojenny. Był to list do Jana Pawła II z prośbą o pomoc, którą miałaby być... kanonizacja ojca Kolbego i beatyfikacja brata Alberta. Odklejony?

„Kardynałowi chodziło o jasny znak; o pokazanie ludzi, którzy zachowali swe człowieczeństwo w zderzeniu z przemocą i niesprawiedliwością, nie ulegając pokusie zemsty i agresji – tłumaczy mój rozmówca. – Komunizm musiał przegrać, ale istotne pytanie brzmiało: kim będą ludzie, którzy go przeżyją?”.

Historie z morałem

Dla niego samego konsekwencją stanu wojennego była decyzja o wstąpieniu do seminarium. Jest synem farmaceutki i pracownika MPK, wakacje spędzał w Łososinie, gdzie mieszkała babcia, u której siadywał na progu z pajdą chleba z masłem, śmietaną i cukrem. W liceum skończył klasę matematyczno-fizyczną, świetnie rysował i zapowiadało się, że pójdzie na architekturę, ale 13 maja 1982 r. ojciec zabronił mu pójścia na manifestację: zabrał jedynie brata, który oberwał milicyjną pałą. „Zacząłem szukać takiego środka zaradczego, który nie będzie polegał tylko na wychodzeniu na ulicę” – wspominał. Kilka miesięcy później tata podrzucił go syrenką pod budynek instytucji, którą kilkanaście lat później przyszło mu kierować i którą starał się uczynić bardziej ludzką. „Nigdy nie nazywałem tego domem” – cytował po latach zdanie jednego z absolwentów seminarium, a słowo „tego” wypowiedziane było z wyraźną odrazą.

O historii Kościoła pisał już maturę – na 60 stronach rozprawy opisał dzieje św. Stanisława, choć wspomina, że dziś nie potwierdziłby żadnej z tez, których wówczas bronił. Dyrektor IV LO w Krakowie – „partyjny, ale bardzo uczciwy”, jak zaznacza – dał ją do zrecenzowania znajomemu księdzu profesorowi; jest w tym zdaniu skądinąd całe formujące Rysia miasto. Później trafił pod skrzydła ks. Kracika – uczył się, że mówienie o historii Kościoła w samych superlatywach trąci herezją i że antyklerykalizm bywa sposobem na powrót do korzeni. „Kościół nie urodził się w purpurze, lecz na nizinach społecznych. Apostołowie wyruszyli w świat z wieczernika bez pastorałów, mitr, złotych łańcuchów i pierścieni” – pisał Kracik na tych łamach i wypada zauważyć, że podejście jego dawnego ucznia do kościelnej biżuterii wynika z przemyślenia tych słów.

Kolejnym ważnym nauczycielem był dlań prof. Stanisław Szczur. Kiedy pisał recenzję doktoratu Rysia, stwierdził: „Widać, że autor to teolog, który został historykiem”, ale oceniając habilitację zauważył już: „Trzeba znać biografię autora, żeby wiedzieć, iż jest teologiem”. Znajomość standardów wymaganych w świecie nauki z pewnością ułatwia mu udział w debatach na niejednej agorze – o średniowieczu np. z będącym nie tylko symbolem polskiej lewicy, ale także mediewistą prof. Karolem Modzelewskim, o Auschwitz z kolei z prof. Barbarą Engelking, w czasach gdy razem pracowali w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej.

Jako historyk Kościoła brał się za tematy, które z punktu widzenia kościelnej kariery można uznać za niebezpieczne – oprócz inkwizycji byłyby to np. dzieje celibatu, z oczywistą konkluzją, że nie jest on wpisany w naturę kapłaństwa (choć jako duchowny, a nie naukowiec Ryś uważa, że Kościół dojrzewa do rozumienia celibatu, a nie do jego odrzucenia). Albo stosunki chrześcijańsko-żydowskie, znów z oczywistą konkluzją, że trzeba uznać współodpowiedzialność Kościoła za te formy antysemityzmu, które doprowadziły do powstania gett i obozów zagłady. Efekt uboczny: wśród kardynałów nie znalazłoby się pewnie wielu, którzy po nominacji otrzymywaliby gratulacje od zaprzyjaźnionych rabinów.

Godzina dziesiąta

Zostawmy jednak Rysia-naukowca i Rysia-dialogistę (choć jego portret byłby niepełny bez wzmianki o ­niezliczonych spotkaniach i nabożeństwach ekumenicznych, np. odprawianych w intencji uchodźców w czasie, gdy w kraju dominowała antymigracyjna histeria). Zajmijmy się jego pomysłem na Kościół, który (jak sam mówi), „gdy chodzi o gradację prawd – mówi często rzeczy trzecio- lub czwartorzędne, a o tym, co najistotniejsze, milczy”.

W rozmowie z Sikorą wspomina, jak podczas synodu o młodzieży kard. Beniamino Stella, ówczesny prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, opowiadał, że poszedł do seminarium mając dwadzieścia kilka lat, że był przykładnym, przestrzegającym przykazań katolikiem, tylko że nie miał bladego pojęcia, kim jest Jezus. Ten brak – „lej jak po bombie atomowej” – powraca w wypowiedziach Grzegorza Rysia na rozlicznych forach wewnątrzkościelnych i dla mediów.

Kiedy teraz o to pytam, przywołuje przestrogę kard. Henriego de Lubaca – początkowo kościelnego dysydenta, który później stał się jednym z najważniejszych ekspertów Soboru Watykańskiego II – że „jak wiara nie jest relacją personalną, to się staje ideologią. A kiedy się staje ideologią, to jesteśmy gotowi w jej imię nawet pozabijać”.

Pisząc list do diecezjalnej młodzieży, zatytułował go „Godzina dziesiąta” – chodziło o porę, którą ewangelista Jan zapamiętał jako porę pierwszego w życiu spotkania z Jezusem. „Pisał około setnego roku, a spotkali się z Jezusem w dwudziestym siódmym – przypominał w rozmowie z Sikorą. – I wciąż żył tą godziną”.

„Ja takich momentów miałem wiele – odpowiada na pytanie o własną »godzinę dziesiątą« – niektóre przełomowe, inne codzienne”. Dodaje, że przede wszystkim wiązały się ze „spotkaniem Go w Słowie”. Nawet teraz, w Taizé, gdzie modlitwa opiera się na śpiewie kanonu i cichej medytacji nad fragmentami Pisma Świętego, najpierw usłyszał tekst: „Ja, Pan, powołałem cię słusznie”, a potem: „Powiodę ich ścieżkami, których nie znają”. „Wiem, że żyje, spotkałem Go. I to, że Go spotkałem, jest dla mnie najważniejszym spotkaniem w życiu. Koniec” – mówi w książce „Czy Kościół ma sens”.

Czy milczenie jest głośne

No dobrze, ale jest jeszcze kwestia powierzonej mu instytucji. I sprawowania w niej władzy. Używam tego słowa z wahaniem, ale reaguje błyskawicznie: „Nie trzeba się bać słowa »władza«, tylko tego, w jaki sposób jest wykonywana”. Od jednej z grup łódzkiego Synodu (instytucję, którą obecny papież uważa za modelową dla funkcjonowania Kościoła, Ryś chce przenieść nawet na poziom parafii) usłyszał, że to nie hierarchii w Kościele ludzie się boją, ale tego, że hierarchą jest ktoś, kto się nie formuje wewnętrznie i nie nawraca.

Choć spieszy się już na kolejne modlitwy, wypada porozmawiać o jego funkcjonowaniu w gronie tych, których czyny sprawiają, że rozmowa o polskim Kościele sprowadza się ostatnio do kwestii sojuszu ołtarza z tronem, tuszowania skandali pedofilskich i pozbawionego empatii języka. Kiedy jest o to pytany, podkreśla zwykle, że biskupów angażujących się w politykę jest sześciu. „Mówię to bez dystansu do tych sześciu – mówi w rozmowie z Sikorą. – Ale chcę pokazać, że nie jest prawdą, że cały Kościół hierarchiczny jest politycznie zaangażowany, bo biskupów czynnych w Polsce jest ponad setka”. Przyznaje, że wyciągnięcie Kościoła z uwikłania w politykę jest dziś jednym z najważniejszych zadań, przypomina jednak, że każdy biskup jest indywidualnie odpowiedzialny za swoje zaangażowanie. I jeszcze, że wśród dwunastu apostołów był celnik Mateusz i zelota Szymon – czyli człowiek kolaborujący z okupantem i ktoś, kto prowadził działalność terrorystyczną przeciwko temu okupantowi.

Nie jestem pewien, czy mój rozmówca ma rację, gdy mówi, że konsekwentne milczenie setki biskupów można uznać za wystarczającą odpowiedź na głośne wypowiedzi pozostałej szóstki. Z zaciekawieniem słucham za to opowieści o pracy nad jednym z dokumentów Rady Stałej Episkopatu (był kiedyś członkiem tego grona, później nie został wybrany na kolejną kadencję – jako kardynał znajdzie się w nim z urzędu). Efektem nie był zachwycony, ale miał poczucie wykonania ważnej pracy: biskupi słuchali się nawzajem i próbowali sformułować oświadczenie, pod którym podpiszą się wszyscy. „Pamiętam, że zostaliśmy za ten tekst rozjechani, bo nie spełniał niczyich oczekiwań” – wspomina.

Kiedy pytam o wspomniany już dokument Episkopatu na temat LGBT, przyznaje, że autorom zabrakło wyczucia i wrażliwości. Mówi, że spotykał się później z osobami, które zwróciły mu uwagę na zawarte w nim błędy, i że przekazywał to do sekretariatu Episkopatu oraz osobiście do przewodniczącego, abp. Gądeckiego. „Umówmy się: nie w każdym przypadku to, co piszemy, musi być od razu doskonałe. Jesteśmy ludźmi, którzy się mylą” – tłumaczy jednej stronie. „Ważne, żeby przyjąć głosy ludzi, którzy wcale nie wojują, tylko pokazują, w którym miejscu tekst domaga się erraty” – dodaje z myślą o drugiej.

Najważniejsze zdanie

„Przepraszam” – słowo skierowane do młodych w Atlas Arenie – musi wypowiadać częściej. Wśród jego oczywistych wpadek jest ujawnienie danych osoby pokrzywdzonej w odpowiedzi na zarzuty portalu OKO.Press, że nie zareagował na doniesienie o przestępstwie (fatalne wrażenie pogłębił fakt, że dane księdza, który przestępstwo popełnił, zostały zanonimizowane). Wątpliwości wzbudziły też słowa wynajętego do reprezentowania kaliskiej kurii – za którą przejściowo bp Ryś odpowiadał w związku z odwołaniem uwikłanego w skandale bp. Janiaka – mecenasa: „Widzę, że pan ma misję walki z Kościołem”, pod adresem pokrzywdzonego.

Uważa, że kościelne przepisy są już zbliżone do ideału – problemem jest mentalność. „Elementem liturgii pokutnej za przestępstwa pedofilii, którą odprawialiśmy w naszej katedrze, było świadectwo osoby poszkodowanej wyświetlone z rzutnika na ekran. Poprosiłem, byśmy wysłuchali go na kolanach. Potem jeden z najlepszych, najbardziej zaangażowanych księży w mojej diecezji napisał mi list z wyrzutem: »kazał nam biskup klęczeć przed rzutnikiem«” – daje wymowną ilustrację problemu.

Podkreśla, że elementem zmiany mentalności musi być wychodzenie ku osobom poszkodowanym (prosi, żebym nie używał słowa „ofiary”, bo są tacy, którzy nie życzą sobie, by nazywać ich w ten sposób). „Procedury nie wymagają, by biskup rozmawiał z taką osobą, ale ja sobie nie wyobrażam nierozmawiania – dodaje. – Te spotkania zmieniają myślenie”. Dla niego ratowanie pokrzywdzonych to jedyna forma ratowania Kościoła – to oni są w tym najważniejsi.

Pytam o wypowiedziane kiedyś zdanie, że nie wybierał kapłaństwa, by być ukrzyżowanym, ale że parę razy było ono dla niego ciężkim krzyżem – czy miało właśnie kontekst poczucia odpowiedzialności za instytucję i funkcjonujących w niej sprawców wielkiego zła? Odpowiada, że chciał wtedy powiedzieć, iż nie jesteśmy cierpiętnikami: człowiek wybiera pozytywnie, idąc za tym, co kocha, ale później wybór ten może mieć kształt krzyża. Przyznaje jednak, że za księży zawsze czuł się odpowiedzialny: że ci, których procesy prowadzi czy prowadził, zawsze mają do niego dostęp. Że bierze odpowiedzialność także za tych, którym zmienił miejsce pobytu.

Przypominam jego wypowiedź, że gdyby księża tworzyli rzeczywistą wspólnotę, mniej byłoby przypadków molestowania seksualnego – bo dochodziło do nich także na plebaniach, gdzie mieszkało kilka osób i gdzie nikt nie zapytał: „co ten młody człowiek tu robi?”. Dla mnie brzmi to nadmiernie idealistycznie, nawet jeśli to od któregoś z poszkodowanych usłyszał, że ma powiedzieć księżom, by się nauczyli wzajemnie za siebie odpowiadać. Zarzut idealizmu jednak uchyla: „Nie jestem jeszcze stary, ale już wystarczająco: 35 lat spowiadam ludzi i sam się spowiadam przeszło 50 lat. Nie znam ludzi bezgrzesznych” – mówi.

„Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym” – to zdanie ­Ananiasza z Damaszku uważa za ­najpiękniejsze w całym Nowym ­Testamencie. Otwartą przestrzeń dla nawrócenia – „przy jasnych procedurach, przy wyrokach, które zapadają, przy karach, jakie są wymierzane, to się nie kłóci ze sobą” – widzi dla każdego przestępcy. Zdaje się, że także na tym polega chrześcijaństwo.

Gdzie błądzi Duch

Są jeszcze inne powody, dla których Ryś nie podoba się wszystkim. Jeden z nich wytłumaczył, wspominając zorganizowaną przez miesięcznik „Znak” debatę o eutanazji. „Zaproszony był też mój mistrz. Siedzieliśmy cicho i słuchaliśmy argumentów. Ale w końcu Kracik nie wytrzymał i powiedział: »Rozumiem, że chcecie wprowadzić eutanazję, ale dlaczego chcecie zmusić Kościół do stwierdzenia, że jest dobra. Chcecie ustanawiać prawa – ustanawiajcie sobie, ale zostawcie stary Kościół w spokoju i pozwólcie Kościołowi mówić ludziom, którzy się z nim utożsamiają, że to jest zło«. Mówi się o nacisku Kościoła na ustawodawstwo, ale ja dostrzegam też, że chętnie by widziano wpływ w drugą stronę: niech się Kościół dostosuje – pod presją liczb, procentów, pragnień. Ale dlaczego Kościół miałby tak zrobić? Istnieje rozwój doktryny – to stara prawda. Ale czym innym jest rozwój, a czym innym zmiana”.

Kolejny powód wiąże się z interpretacją tego „rozwoju”. Jeszcze w czasach krakowskich bibliści wytykali mu, że interpretując Pismo Święte zniekształca czasem treść oryginalnego tekstu. W Łodzi, podczas spotkania ewangelizacyjnego Arena Młodych „Reset”, pominął obrzędy wstępne mszy, za co przywołała go do porządku episkopalna Komisja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. „Powodem mojego postępowania nie było lekceważenie czy kwestionowanie przepisów liturgicznych, lecz rozeznanie (poprzedzone także długą modlitwą i konsultacjami) zarówno co do charakteru samego wydarzenia, jak i co do duchowych potrzeb, wrażliwości i pobożności biorących w nim udział młodych” – tłumaczył. Do komunii w trakcie niestandardowego nabożeństwa na stadionie przystąpiło parę tysięcy osób.

Podobnym burzom kompletnie się nie dziwi: „Sytuacja Kościoła bardzo się zmienia. Tak samo jak sposoby, w jakich trzeba... powiem ładnie, ogłaszać Dobrą Nowinę. To wymaga wrażliwości i czegoś, czego nasze pokolenia nie były uczone. Nas przygotowywano do, powiem z kolei brzydko, obsługiwania tych, którzy sami przychodzą”. A kiedy przywołuję zarzuty o zielonoświątkowy rys religijności, z którą wiążą się organizowane przez niego wielkie spotkania modlitewne, mówi, że chyba tylko w Polsce słowo „pentekostalność” ma wydźwięk negatywny.

Zdaniem Rysia mówienie o pierwszeństwie Ducha Świętego jest dziś w Kościele kluczowe, a watykańskie dykasterie nazywają ruchy pentekostalne nową, czwartą tradycją po łacińskiej, prawosławnej i protestanckiej. Sceptykom przypomina, że podczas Vaticanum II orzeczono, iż „charyzmaty i posługi udzielane przez Ducha Świętego nie były rzeczywistością znaną jedynie pierwszym pokoleniom chrześcijan”.

To może być, podejrzewam, kolejny próg w zrozumieniu Grzegorza Rysia: nie dość, że mówimy o człowieku wierzącym, to jeszcze takim, dla którego wiara przybiera formy niedające się sprowadzić jedynie do postawy intelektualnej: „Rozmowa byłaby łatwiejsza, gdyby uniknąć redukcji doświadczenia charyzmatycznego do przeżycia emocjonalnego – mówi. – To głęboka nieprawda, ono jest duchowe. Blachnicki zresztą nie używał pojęcia »doświadczenia emocjonalne«, tylko »personalistyczne«. Czyli takie, które obejmują całą osobę”.

Także ciało, dopowiadam, na co przytakuje, narzekając jedynie, że czasem jesteśmy zanadto skrępowani, by móc wyrazić modlitwę przez ruch, choć od razu zastrzegając, że nikogo do niczego tu zmuszać nie wolno: „Tłumaczę siostrom i braciom z zespołów charyzmatycznych, że czasami trzeba się trochę ograniczyć. Że jak są wśród ludzi, którzy nic nie wiedzą o modlitwie w językach, to mają się nie modlić językami”.

To, co stałe

Charakterystyczne, że w tym kontekście przywołał nazwisko założyciela ruchu oazowego, bo on również był oskarżany o nieortodoksyjność. Opowieści Rysia o wspólnotach działających w oparciu o nauki ks. Franciszka Blachnickiego są malownicze: „Jesteś na oazie, jesteś nakręcony, wszystko jest” – mówi w książce „Skoro jest miłość”. Wspomina rekolekcje, na których po całym dniu ostrej gonitwy po górach szło się do kościoła, teoretycznie na trzy minuty, które jednak zamieniały się w półtorej godziny spontanicznej modlitwy. Jeśli się spojrzy na filmik z przedszkolnego pikniku, gdzie zaśpiewał piosenkę o potopie, łatwo sobie wyobrazić tamtego nakręconego chłopaka. Mówi jednak także, że dziś jego towarzysze z oazowych wyjazdów przychodzą ze słowami: „Co się stało z moją wiarą? Nic nie czuję”. „Nic się nie stało. Po prostu nic nie czujesz – uspokaja. – To znaczy, że z tamtego ubrania wyrosłeś i trzeba uszyć nowe”. Nie wszystko, co nazywają kryzysem wiary, jest nim rzeczywiście. Czasami chodzi o dorastanie.

Adres URL dla Zdalne wideo

Kiedy słyszę tę historię, przypomina mi się, jak przejmował po zmarłym abp. Życińskim kontynuowaną do dziś w „TP” rubrykę. W pierwszym tekście napisał o roli przewodnika, który nie mówi o sobie samym, a raczej o mieście czy górach, po których oprowadza. „Przewodnik zawsze wskazuje poza siebie. On sam nie chce być ważny. Ważne jest to, co opisuje. To, co niezmienne” – tłumaczył, dlaczego „w pełnej świadomości tego, co przygodne, i tego, co Stałe” postanowił nie zmieniać tytułu „Okruchy Słowa”.

Pytanie tylko o kolejnych przewodników: kiedy rozmawiam o nim w Łodzi, słyszę, że nie ma wśród diecezjalnego kleru kontynuatorów. „Biskup mówi ładnie, ale księża robią swoje” – streszcza to wypowiedź jednego z doświadczonych proboszczów. „Jest trochę jak Wojtyła – wynika z rozmowy z innym księdzem. – Spala się w głoszeniu Słowa, spotkaniach z ludźmi, ale zaniedbuje zarządzanie”. Faktycznie nie podoba się wszystkim, nawet tym, na których powinien polegać. ©℗

 

CZYTAJ RYSIA

▪ Inkwizycja „To nie obrona inkwizycji. To próba zrozumienia jednego z najboleśniejszych fragmentów historii Kościoła” – pisze autor w ostatnim rozdziale książki, która, unikając popadania w mitologię, jest solidnym naukowym opracowaniem na temat Świętego Oficjum. „Zrozumienie nie przynosi usprawiedliwienia, ale raczej przestrogę” – zastrzega. W swoich wypowiedziach często podkreśla, by Kościół w głoszeniu wiary sięgał jedynie po „środki ubogie”.

▪ Moc wiary Abp Ryś czyta Pismo Święte, sięgając nieraz po św. Hieronima czy oryginał grecki, by lepiej zrozumieć dany passus. Jednak jego rozważania wykuwają się nie „za biurkiem”, ale w spotkaniach, rozmowach, obserwacji życia. Widać to wyraźnie m.in. w tomie zawierającym teksty pisane dla „Tygodnika” w latach 2011-17.

▪ Chrześcijanie wobec Żydów Chrześcijaństwo nie tylko nie chroniło przed antysemityzmem, ale wręcz do niego prowadziło – to wniosek, który nasuwa się po lekturze najnowszej książki arcybiskupa. Przegląd pism Ojców Kościoła, wypowiedzi papieży i teologów jest lekturą szokującą. A opisy działalności inkwizycji hiszpańskiej sprawiają, że podtytuł „XV wieków trudnych relacji” brzmi jak eufemizm.

▪ Jeden, święty, powszechny, apostolski. Spotkania z historią Kościoła Idąc śladem swojego mistrza, ks. Jana Kracika, abp Ryś w centrum opowieści stawia zawsze człowieka, i to najchętniej takiego zwykłego, a nie księcia, arcybiskupa albo innego członka elity. Historia – przekonuje – to sztuka docierania do ludzi, którzy żyli przed nami. Wydana przez Znak „cegła” skutecznie tego dowodzi. ©℗ MAM

 

RYSIOWI ŚWIĘCI BEZ AUREOLI

▪ Jan Hus Do jego śmierci „doprowadzili ludzie pragnący naprawy Kościoła, co skłania do wniosku, że w imię najszczytniejszych ideałów możemy kogoś, kto chce tego samego dobra, co my, ale inaczej, zabić” – mówił abp Ryś w jednym z wykładów. Hus czuł, iż Kościół jest tak zdegenerowany, że „jedyna możliwa reforma musiałaby polegać na powtórnym przyjściu Chrystusa”.

▪ Władysław Jagiełło „Żałuję, że Kościół przeprowadził proces beatyfikacyjny Jadwigi bez Jagiełły. Powinni zostać razem wyniesieni na ołtarze” – uważa arcybiskup. „To kwestia jego głęboko chrześcijańskich zachowań”, np. w Wielki Czwartek „osobisty sekretarz króla przyprowadzał dwunastu biedaków, a Jagiełło mył im nogi”. Poza tym „żył według doprowadzonego do doskonałości etosu rycerskiego”.

▪ Józefa Mikowa „Jej życie to czysta Ewangelia” – podkreśla arcybiskup. Józefa Mikowa była przed wojną katechetką na Orawie, za okupacji działała w podziemiu, po aresztowaniu była wiele miesięcy torturowana przez gestapo. Wrzucony jej do celi przez strażnika kawałek czarnego chleba przyjęła jako komunię duchową. Przed śmiercią przebaczyła kobiecie, która ją wydała.

▪ Jerzy Turowicz Abp Ryś uważa, że Turowicz krytykował Kościół „z miłością”, bo czynił to „jednocześnie się spowiadając”. „Pan Jerzy mówił, że Kościół nie jest łodzią podwodną. Ona jest zanurzona w morzu jak żaden inny statek, ale nic nie jest bardziej oddzielone od morza niż ona. Rybak na łodzi jest naprawdę na morzu, a woda dostaje się do środka, co bywa ryzykowne. Bez tego ryzyka nie ma Kościoła”. ©℗ MAM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2023

W druku ukazał się pod tytułem: W co wierzy kardynał