Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Pokrzepiciel" to długi list, pisany na przedwiośniu roku 1600 w Genewie przez hiszpańskiego mnicha, karmelitę, do zakonnego współbrata w mieście Ávila. Narrator tłumaczy, jak to się stało, że jego pielgrzymka do papieskiego Rzymu znalazła finał w kalwińskiej Genewie, a z inkwizytora przeistoczył się w korektora w jednej ze słynnych genewskich drukarni.
"Moja pielgrzymka do Rzymu nie była takim całkiem zwyczajnym, pokutniczym dreptaniem" - przyznaje. Wysłany został przez hiszpańskich współbraci z ważnym pytaniem do rzymskiej centrali: czy można wierzyć słowom heretyka, zapewniającego o swoim nawróceniu, i co jest znakiem szczerości tego nawrócenia? Które metody i praktyki w sposób bezwzględnie godny zaufania niszczą herezję? Gościa z Ávila przyjmuje na audiencji jezuita Roberto Bellarmino, consultore Santo Ufficio, i kieruje go do Archikonfraterni San Giovanni Decollato. Zrzesza ona tytułowych pokrzepicieli (confortatori), oddających chrześcijańską posługę skazanym na śmierć.
Po kilkumiesięcznym pobycie w Archikonfraterni, wypełnionym długimi rozmowami z inkwizytorami i "pokrzepicielami", świeckimi i duchownymi, przybysz zostaje wreszcie dopuszczony do uczestnictwa w obrzędzie pokrzepienia. Traf chce, że to przypadek szczególny: skazaniec, u którego miano wzbudzić skruchę, okaże się oporny na wszelkie argumenty. Jest nim Giordano Bruno...
Historyk wytknie zapewne autorowi błędy (niektóre wskazano w przypisach tłumaczki) i bronić będzie kanonizowanego przez Piusa XI kardynała Bellarmino, a wizja nakreślona przez włoskiego inkwizytora padre Alessandra pobrzmiewa świadomym anachronizmem. "Trzeba stworzyć obozy - mówi ów natchniony tropiciel herezji - gdzie na dużych przestrzeniach, oddzielonych drutem i słupami, w barakach trzymać się będzie wszystkich, których słusznie można podejrzewać o to, że choć jeszcze nie są heretykami, to kiedyś mogą się nimi stać".
Nie chodzi jednak o skrupulatną rekonstrukcję faktów, lecz o historyczną parabolę, jak we wcześniejszej powieści Jerzego Andrzejewskiego "Ciemności kryją ziemię" ("Pokrzepiciel" ukończony został w 1974 roku). Kościół potrydencki jest tu figurą instytucji opartej na ucisku i władzy, która dąży do całkowitej kontroli nad poddanymi, co Márai wyraźnie dopowiada w komentarzach. Narrator powieści wierzy w słuszność celu, który realizować ma inkwizycja - kryzys przychodzi nań wówczas, gdy uświadamia sobie, że "człowiek jest nie taki, jak wyobraża sobie to Santo Uffizio", że pragnie żyć podług własnego rozumu.
"Bo póki żyje jakiś jeden człowiek, który jest wystarczająco krnąbrny, by nawet w celi kaźni gardzić tymi, którzy go męczą, nawet na stosie wyznawać to, za co go palą, wszelkie nasze szlachetne starania dosłownie idą z dymem. Nie rozczarowałem się co do wiary, bracie mój, lecz co do swojej profesji. Wielce to zasmucające, gdy człowiek pojmie, że jego wyuczony fach to daremny trud" - skarży się adresatowi. Kalwińska Genewa prześladująca inaczej myślących i sakralizująca Zysk, zamieszkała przez ludzi, którzy "nie chcą się pogodzić z tym, że do życia potrzeba również czegoś, co jest zbyteczne", też nie jest wyśnioną utopią. To tylko miejsce schronienia.
"Wszędzie należy obserwować", instruuje narratora padre Alessandro: w kręgu rodzinnym, miejscu pracy, urzędach, szynkach, domach rozpusty. Prawdziwym niebezpieczeństwem - podkreśla - jest jednak książka. W roku powstania "Pokrzepiciela" Márai zanotował w dzienniku, że wysłał do Budapesztu sześć egzemplarzy swojej książki "Ziemia, Ziemia..."; wróciły zwrotną pocztą. W ćwierć wieku po przejęciu władzy komuniści - komentował - wciąż boją się "tego światła, nie większego od płomyka zapałki, jakie w gęstej ciemności rozsiewa książka". I książka zwyciężyła. (Czytelnik, Warszawa 2010, ss. 248. Seria Nike. Przekład Ireny Makarewicz.)