W głowie inkwizytora

O. Tomasz Gałuszka, mediewista: Ideał inkwizycji był sam w sobie dobry, zgodny z duchem średniowiecza. Natomiast z jego realizacją bywało różnie.

19.08.2013

Czyta się kilka minut

O. Tomasz Gałuszka / Fot. Andrzej Banaś / GAZETA KRAKOWSKA
O. Tomasz Gałuszka / Fot. Andrzej Banaś / GAZETA KRAKOWSKA

MACIEJ MÜLLER: Wiem, co będziesz chciał powiedzieć: że na przeszłość nie można patrzyć ahistorycznie, więc aby właściwie ocenić działania inkwizycji, musimy wziąć pod uwagę ówczesne realia. A skoro wtedy czytano Biblię tak, a nie inaczej, a w Bogu widziano prześladowcę – to trudno, musimy zaakceptować, że paru heretyków spłonęło na stosie. Tylko czy w ten sposób historycy nie są w stanie usprawiedliwić każdej zbrodni?
O. TOMASZ GAŁUSZKA:
Mówiąc „zbrodnia”, już na wstępie ustawiasz problem inkwizycji w świetle czarnej legendy. Inkwizycja jest nieprawdopodobnie obklejona ideologiami. Powiedziano na jej temat tyle bzdur, że powstały aż dwie legendy: czarna i biała. Ta pierwsza porównuje skutki działań inkwizycji do Holokaustu. Według drugiej inkwizycji wcale nie było. A jeśli istniała – to jako wielkie dobro ludzkości. Niektórzy historycy są nawet gotowi zachwalać aspekt socjotwórczy inkwizycji: bo dzięki trybunałom ludzie wieczorami gromadzili się, dyskutowali i integrowali.

W takim razie – czym była inkwizycja?
Nie unikam odpowiedzi, ale to naprawdę skomplikowany temat. Jakiekolwiek jednoznaczne oceny zawsze prowadzą na manowce. Czym innym bowiem była inkwizycja w XIII, a czym innym w XVII w. Inaczej funkcjonowała w Polsce i Niemczech, a inaczej w Hiszpanii, gdzie włączono ją w struktury państwowe. Inaczej należy też patrzeć na oficjalną inkwizycję papieską, a zupełnie czymś innym były zwalczane przez władze Kościoła samosądy.
Historyk, aby odpowiedzieć na to pytanie, musi odmitologizować inkwizycję, ściągnąć z niej nalot popkulturowy. W nowatorskiej książce „Słuszne prześladowanie”, która właśnie ukazała się w Polsce, Christine Caldwell Ames daje nam wgląd w podstawową faktografię, a przede wszystkim mentalność inkwizytorów. Pozwala wczuć się w tych ludzi, zrozumieć, według jakich mechanizmów myśleli i jakie mieli systemy wartości. To trudniejszy rodzaj historii niż tradycyjne opisywanie faktów.
Historia mentalności ma wiele wspólnego z badaniem obcych kultur i odkrywaniem nieznanych krain. Możemy się oburzać, że amazońscy Indianie chodzą półnago, jeśli nie poznamy klimatu, w którym żyją, oraz ich podejścia do ciała i nagości. Aby wejść w dialog z ludźmi średniowiecza, najpierw musimy dowiedzieć się, w jakich realiach funkcjonowali, co czytali, w co wierzyli, jak patrzyli na człowieka. Bo w przeciwieństwie do naszego, ich spojrzenie było całościowe.

Czyli?
Uważali, że człowiek posługuje się nie tylko rozumem, jak jesteśmy skłonni myśleć my, skażeni nowożytnymi koncepcjami człowieka. Równie ważna była wola. I to jest kluczowa sprawa dla zrozumienia problemu inkwizycji: w wiekach średnich panowało przekonanie, że aby człowiek funkcjonował w społeczeństwie właściwie, powinien wolę dyscyplinować. Kara, którą nakładał inkwizytor, nie służyła do samego karania. Była w nią wpisana funkcja naprawcza: chodziło o to, by heretyk, po nawróceniu i odbyciu pokuty, mógł wrócić do społeczeństwa.
Dlaczego współczesny więzień po odbyciu kary jest gotów do recydywy? Bo niczego nie zrozumiał i nie odpokutował. W średniowieczu byłoby to nie do wyobrażenia. Proces inkwizycyjny polegał na tym, by skłonić heretyka do przyznania się do winy, aby mógł przyjąć odpowiednią pokutę i wrócić do społeczeństwa.

Ale dlaczego nie dać heretykowi spokoju – niech sobie wierzy, jak chce?
Według św. Tomasza z Akwinu nie wolno od nikogo żądać przyjęcia wiary, ponieważ musi się to dokonywać w wolności. Jeśli jednak ktoś wiarę przyjął, zadaniem Kościoła i społeczeństwa jest ją chronić. Ludzie średniowiecza rozumieli lepiej niż my, że Kościół funkcjonuje na zasadzie naczyń połączonych i grzech jednego pociąga w dół wszystkich. Kościół brał na siebie opiekę nad ludzką wolą, by nie opierała się odkrytej już prawdzie. Inkwizytorzy wiedzieli, że człowiek może utracić zbawienie. Dlatego podejmowali akcję ratunkową – choćby musiała ona przyjąć charakter przymusowy i bezkompromisowy.
Ten przymus wychowawczy jest dla nas trudny do uchwycenia, bo współczesne systemy pedagogiczne zrezygnowały z formowania woli, skupiając się na intelekcie i emocjach. Wielcy myśliciele, doktorzy Kościoła, tacy jak św. Hildegarda z Bingen, Bonawentura, Jan od Krzyża, byli pewni co do tego, że wolę trzeba wychowywać. A jeśli jakaś osoba uparcie nie chciała się poprawić, to należało ją odseparować od wspólnoty, żeby nie zakażała innych. Chodziło tu o głęboką troskę o życie wieczne.

Ames analizuje, w jaki sposób inkwizytorzy dowodzili za pomocą Biblii zasadności przemocy. Szukając przypadków „świętego zabijania”, sięgali do historii o Mojżeszu, który zgładził czcicieli złotego cielca, o Samsonie, który zmasakrował Filistynów oślą szczęką, czy o Eliaszu, który surowo rozprawił się z prorokami Baala. Czy inkwizytorzy nie szukali biblijnych usprawiedliwień dla realizowania ludzkiej idei?
Badanie historii inkwizycji przypomina nam o sprawach, które wyrzuciliśmy ze świadomości. Od kilkudziesięciu lat Kościół naucza o Chrystusie miłosiernym, pasterzu owieczek, przyjacielu i bracie, zapominając, że Jezus bywa też surowy i wymagający. Chrześcijanie w ogóle przestali czytać Stary Testament. A studiując „Dzienniczek” św. Faustyny pomijają fragmenty, w których jest mowa o piekle przeznaczonym dla tych, którzy miłosierdzie odrzucą.
Zredukowaliśmy obraz Boga i mówimy, że jest on prawdziwy. Akcentujemy, że Bóg jest miłością, pomijając, że traktuje poważnie ludzi i ich czyny. Przez tę redukcję zapomnieliśmy, że skutki naszych grzechów są realne.
Inkwizytor w trakcie swojej działalności głosił klasyczne kazania okolicznościowe, które miały wstrząsnąć sercami, obudzić sumienia i odświeżyć pamięć. Nie opowiadał o problemie relacji w Trójcy Świętej czy o pobożności maryjnej, tylko o błądzeniu w wierze i jego skutkach. Dlatego sięgał do tych fragmentów Pisma, w których mowa była o paleniu kąkolu i Bogu, który karze. Kiedy poczytamy kazania pierwszego polskiego inkwizytora, Peregryna z Opola, zobaczymy, że potrafił ciekawie i kompetentnie mówić również na wiele innych tematów.
To nie ludzie średniowiecza mieli problem z Bogiem, to my go mamy. Wszystko jest dla ludzi, piekło też jest dla ludzi – oto hasło współczesności.

A nie szokuje Cię, kiedy czytasz, jak inkwizytor Moneta z Cremony pisze, że heretyków trzeba zwymiotować z Kościoła, a słynny Bernard Gui mówi, że jednym z dwóch sposobów na unicestwienie herezji – obok skłonienia do nawrócenia – jest przekazanie heretyków władzy świeckiej i spalenie żywcem?
Fakt, że Moneta z Cremony pisze o vomitatio, mnie nie dziwi, bo to nawiązanie do biblijnego obrazu psa, który powraca do swoich wymiocin – jak grzesznik powracający do swoich grzechów. A Bernard Gui wyraźnie stwierdza, że śmierć zadaje władza świecka, a nie Kościół.
Rozmawiamy o pewnym ideale. Ideał był piękny i pasował do tego, jak w średniowieczu wierzono w Boga i rozumiano Kościół. W jego świetle inkwizytor był lekarzem duszy, który pomaga heretykowi uporać się z jego chorobą. A człowiek średniowiecza, jeśli dzięki pracy inkwizytora zrozumiał swój błąd, był gotów przyjąć karę-pokutę jako lekarstwo. My tymczasem mówilibyśmy o nieposzanowaniu praw człowieka, łamaniu godności.

Nic dziwnego, skoro przyjrzymy się, jakie kary nakładano.
Wszystkie te pokuty: praktyki modlitewne, postne, pielgrzymki, czasowe uwięzienie, zaczerpnięto z konstytucji zakonnych, z życia klasztornego. Nawet więzienia inkwizycyjne mieściły się zazwyczaj w murach klasztorów i bracia hojnie użyczali swoich karcerów. Warto pamiętać, że inkwizytorzy postrzegali świat jako wielki klasztor. Inkwizytorzy-dominikanie kilka razy w tygodniu uczestniczyli w klasztornych kapitułach win i widzieli, że dzięki nim wspólnota dobrze funkcjonuje. Inkwizytor miał władzę dyscyplinowania członków społeczności, podobnie jak miał ją przeor wobec zakonników.

W swoim katalogu kar pominąłeś stos.
Ponieważ inkwizytorzy papiescy formalnie nie mogli nikogo skazać na stos. Trybunał inkwizycyjny najpierw podejmował wszelkie starania, by heretyka przekonać do nawrócenia. Procesy trwały nawet kilkanaście lat, a oskarżony – jak miało to miejsce choćby w średniowiecznym Krakowie – przychodził do sądu i słuchał kolejnych teologów, którzy go przekonywali o błędach w wyznawaniu wiary. Jeśli mimo wszystkich wysiłków inkwizytor ponosił klęskę, wydawał wyrok, że dana osoba nie wykazuje chęci naprawy, więc on odstępuje od nałożenia pokuty. Czyli przekazuje heretyka ramieniu świeckiemu. Najcięższą karą w postępowaniu inkwizycyjnym była, paradoksalnie, odmowa wydania wyroku.

Heretyka wydawano ramieniu świeckiemu, a ono przykładało żagiew do stosu. Nie pachnie to hipokryzją?
To jest właśnie efekt rozmawiania o inkwizycji bez znajomości faktów, w tym przypadku – średniowiecznego systemu prawa. Trybunały świeckie miały obowiązek ścigania heretyków z urzędu, z bardzo poważnego paragrafu: zbrodni obrazy majestatu. Karą za crimen laesae maiestatis była śmierć, również poprzez spalenie na stosie. Herezja została zrównana z tym przestępstwem już w VI w. przez cesarza Justyniana, a za nim w XII i XIII w. poszli również inni zachodni władcy, jak król francuski Ludwik IX i cesarz Fryderyk II. Warto zaznaczyć, że kara śmierci groziła w średniowiecznym systemie prawnym za szereg przestępstw – od kradzieży pieczęci królewskiej, kończąc na pobiciu czy obrażeniu kogoś dostojnego.

A co, jeśli heretyk nawrócił się już po wyroku wydanym przez trybunał świecki?
W takich przypadkach Kościół często zwracał się do władzy świeckiej o łaskę dla skazańca. Inkwizytor prosił np. o ogłuszenie go przed zapaleniem stosu albo polanie drzewa wodą, żeby szybko się udusił.
Podkreślam: władza świecka z urzędu ścigała heretyków, stanowili oni bowiem zagrożenie natury społecznej i politycznej. Trybunał świecki nie miał jednak pojęcia o teologii i niuansach doktrynalnych, więc każde oskarżenie o herezję mogło się skończyć zapaleniem stosu. Zdarzały się samosądy. To, że sprawą herezji zajęli się specjalnie wybrani przez Kościół ludzie, inkwizytorzy, uratowało – trzeba to jasno powiedzieć – setki istnień ludzkich. Bo proces był precyzyjny, powoływano biegłych i obrońców, o czym w trybunale świeckim można było tylko pomarzyć.
Inkwizytorzy mieli być ekspertami od formowania sumień. Początkowo leżało to w gestii wyłącznie biskupów, ale oni – jak stwierdził to choćby Sobór Laterański IV – nie podjęli tego zadania na poważnie. Dlatego od 1232 r. papież powołuje swoich inkwizytorów, którzy mogą nawet denuncjować biskupa, jeśli tolerowałby herezję na swoim terenie.

Czy inkwizytor chodził do jakiejś specjalnej szkoły?
Nie, takich szkół nie było. Jak pokazują badania, w Polsce inkwizytorami zostawali najlepsi z najlepszych, to był szczyt kariery zakonnej, którego dostępowało się po pełnieniu funkcji prowincjała czy np. przeora najważniejszych klasztorów (jak krakowski). Do heretyków nie wysyłano krwiożerców ani pobożnych braci zatroskanych o dusze wiernych.
Na przykład XV-wieczny dominikanin Jan o uroczym nazwisku Frankenstein studiował i wykładał na najlepszych uniwersytetach w Pradze, Lipsku i Krakowie, a w 1431 r. bracia wybrali go na prowincjała polskich dominikanów. Albert z Siecienia funkcję inkwizytora łączył z urzędem prowincjała i najbliższego współpracownika króla Jana Olbrachta. Inkwizytorzy należeli do śmietanki intelektualnej ówczesnego społeczeństwa.

Jednak w swojej książce Ames pisze także o okrutnikach.
Bo tacy się zdarzali. W średniowieczu nie istniały trybunały inkwizycyjne w znaczeniu budynku, urzędu, do którego można było przyjść. Istnieli inkwizytorzy – to oni byli „trybunałami”. I w zależności od tego, jaka ta osoba była, tak wypełniała swoje zadanie.
Było wielu wielkich, świętych inkwizytorów, jak wspomniany Bernard Gui, tak okrutnie i nieprawdziwie przedstawiony przez Umberto Eco. Gui w ciągu 20 lat działalności inkwizycyjnej oddał ramieniu świeckiemu ok. 20-30 osób – a wydał kilka tysięcy wyroków. W Polsce jako inkwizytor działał wspomniany wybitny kaznodzieja Peregryn z Opola.
Ale był również ktoś taki, jak Robert le ­Bougre, człowiek okrutny, upominany przez papieża, a w końcu złożony z urzędu i uwięziony przez władze zakonne. Problem w tym, że dziś jesteśmy skłonni patrzeć tylko na takie osoby i za ich pomocą dokonywać generalizacji. A w średniowieczu, jak dzisiaj, zdarzali się ludzie wielcy i ludzie mali.
Spójrzmy z naszej perspektywy: funkcja dyrektora nie jest sama z siebie zła. Ale na fotelu kierowniczym może zasiąść ktoś, kto stosuje wobec pracowników mobbing. Tylko że to nie jest wina funkcji, tylko wykoślawienie ideału służby i władzy. Ideał inkwizycji – troska o społeczeństwo i obrona słabszych, którzy mogli ulec manipulacji przewrotnych ludzi – był sam w sobie dobry, zgodny z duchem średniowiecza. Natomiast realizacja tego ideału bywała różna. Pamiętajmy cały czas o tym fundamentalnym rozróżnieniu na ideał i realizację ideału.

Czytałeś słynne ostatnio „Wyznaję” Jaume Cabré?
Czytałem.

Autor w intrygujący sposób zestawia średniowiecznego inkwizytora z oświęcimskim esesmanem.
Popkultura z inkwizycją obchodzi się okrutnie i niesprawiedliwie. Usilnie szuka patologii, po czym generalizuje, mówiąc: to jest właśnie obraz inkwizycji. Książka Cabré jako literatura jest godna poznania, ale niestety utrwala ten najgorszy stereotyp. Podobnie postąpił Fiodor Dostojewski, tworząc legendę o Wielkim Inkwizytorze w „Braciach Karamazow”, Umberto Eco we wspomnianym „Imieniu róży” czy Andrzej Sapkowski w „Narrenturm”.
Dlatego musimy podjąć nie lada wysiłek intelektualny, by zrozumieć złożoność, wielowymiarowość problemu inkwizycji. Ta rzeczywistość jest jak diament. Jeśli przyglądamy się tylko jednej ściance, to nie rośćmy sobie prawa do opisania, czym diament jest.
Wierzymy w ideę postępu, więc lubimy stawiać się w opozycji do ludzi średniowiecza i napawać się, jacy to jesteśmy lepsi. Ale to nie oni byli hipokrytami. Na przykład, podczas procesów świeckich stosowano tortury – zgoda, ale one były skodyfikowane, wszyscy o nich wiedzieli. Reguły gry były znane. Dzisiaj najbardziej cywilizowane państwa wymuszają zeznania torturami, ale dzieje się to w ukryciu, nieoficjalnie. Ta obłuda z góry dyskwalifikuje nas jako sprawiedliwych sędziów przeszłych wieków. Równie dobrze to nasi przodkowie mogliby nas posadzić na ławie oskarżonych i sądzić za XX-wieczne ludobójstwa.
Ludzie średniowiecza wiedzieli o życiu mało, ale wszystko. My wiemy wiele, ale nic. 

DR TOMASZ GAŁUSZKA OP jest mediewistą, dyrektorem Dominikańskiego Instytutu Historycznego i adiunktem w Katedrze Historii Średniowiecza Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. W 2012 r. zdobył główną nagrodę „Studiów Źródłoznawczych” im. prof. Stefana Kuczyńskiego (IH PAN) dla najlepszych polskich książek z dziedziny źródłoznawstwa i nauk pomocniczych historii.

WARTO PRZECZYTAĆ:
Christine Caldwell Ames, „Inkwizycja i bracia św. Dominika. Słuszne prześladowanie”, Poznań 2013;
Paweł Kras, „Ad abolendam diversarum haeresium pravitatem. System inkwizycyjny w średniowiecznej Europie”, Lublin 2006;
Jarosław Szymański, „Ruchy heretyckie na Śląsku w XIII i XIV wieku”, Kraków 2007;
„Inkwizycja papieska w Europie Środkowo-Wschodniej”, red. Paweł Kras, Kraków 2010.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013