Tony Blair przechodzi do historii

Jeszcze walczy, jeszcze broni się ostatkiem sił. Ale mało kto wierzy, że przetrwa obecny, nie pierwszy zresztą kryzys polityczny. Jego los zdaje się przesądzony: laburzystowski premier, który trzy razy z rzędu prowadził swą partię do zwycięstwa w wyborach - co nie udało się żadnemu z poprzedników - prawdopodobnie będzie musiał pożegnać się z władzą.

13.02.2007

Czyta się kilka minut

Tony Blair /
Tony Blair /

Otwarte pozostaje tylko pytanie, kiedy to nastąpi i czy Blair zdoła pokierować rozwojem wydarzeń tak, by to on sam wybrał czas rezygnacji, czy też zadecydują o tym jego partyjni współtowarzysze i zarazem rywale, którzy mogą go zmusić do ustąpienia. To prawda, że jesienią 2006 r. Blair zapowiedział, że w ciągu roku zrezygnuje z kierowania rządem. Ale nikt nie wątpi, że chętnie by od tej obietnicy odstąpił.

2 maja minie 10 lat od dnia, gdy wprowadził się na Downing Street 10, do siedziby premierów. Miał prawie 44 lata i był najmłodszym szefem rządu od czasu lorda Michaela Liverpoola, premiera z początku XIX w. Blair pobił jeszcze drugi rekord, ważniejszy: popularności. Żaden premier w chwili obejmowania rządów i w pierwszych miesiącach urzędowania nie cieszył się takim uznaniem. Jego partia też popadła w euforię: po 18 latach pozostawania w opozycji wreszcie wygrała wybory. A wszystko dzięki charyzmatycznemu liderowi, który odważył się na zerwanie z uświęconymi zasadami lewicy i na zreformowanie partii tak, by stała się atrakcyjna również dla wyborców centrowych.

Dziś po tej popularności nie ma śladu. Większość Brytyjczyków uważa, że Blair powinien ustąpić. To - pomińmy osobiste ambicje polityków - przekłada się wprost na stanowisko kierownictwa Partii Pracy. Laburzyści boją się, że obecność Blaira na czele partii może jej tylko zaszkodzić. Dlatego o tym, że powinien odejść, zaczęli nagle mówić nie tylko przeciwnicy, ale też ludzie mu najbliżsi.

Blair, choć laburzysta, nigdy nie krył się z uznaniem dla konserwatywnej premier Margaret Thatcher. Więcej: przyznawał, że wiele zaczerpnął z jej polityki. Tym bardziej zakrawa na paradoks, że odchodzi tak jak ona: Thatcher zmusili do rezygnacji jej koledzy partyjni, bo mimo swych zasług dla gospodarki i pozycji Wielkiej Brytanii w świecie, u schyłku rządów była powszechnie nielubiana. Do odejścia nakłonił ją podobno jej mąż Dennis, na prośbę kolegów partyjnych Maggie. Partia Pracy podobno też chętnie wysłałaby takiego emisariusza do Blaira. Tyle że nikt się nie pali.

"Brytyjska Watergate"?

O ile jednak Thatcher straciła poparcie z przyczyn wewnętrznych (próbując wprowadzić niepopularny podatek osobisty), na pozycji Blaira zaciążyła polityka międzynarodowa: wciągnięcie kraju w wojnę w Iraku. Większość społeczeństwa tego nie zaakceptowała, a i niektórzy ministrowie żywili wątpliwości.

Blair - uzbrojony w argument, że Irak, mając broń masowego rażenia, stanowi zagrożenie dla świata - twardo przetrzymał demonstracje na ulicach Londynu. Ale najgorsze miał przed sobą. Latem 2003 r. do opinii publicznej dotarła informacja, że władze wyolbrzymiły zagrożenie. Specjalna komisja pod przewodnictwem lorda Huttona oczyściła wprawdzie Blaira z zarzutu, że celowo wprowadził społeczeństwo w błąd, ale na odrobienie strat było za późno. Od tego czasu Blair znalazł się na równi pochyłej.

Gwoździem do jego trumny okazał się jednak nie Irak i nie kwestia zaostrzenia przepisów antyterrorystycznych - która w 2006 r. ściągnęła na niego pierwszą od objęcia rządów porażkę w Izbie Gmin (w głosowaniu o wydłużenie do 90 dni czasu przetrzymywania osób podejrzanych o terroryzm) - ale dwie inne sprawy, które na domiar złego dramatycznie zbiegły się w czasie. Pierwsza to konflikt o adopcje gejowskie (patrz "TP" nr 6/07). Chodzi o przyszłość katolickich ośrodków adopcyjnych, które prawdopodobnie przestaną działać, gdy wejdzie w życie planowana ustawa, zakazująca dyskryminowania homoseksualistów w dostępie do towarów i usług - a więc także usług adopcyjnych. Blair był skłonny zgodzić się na wyłączenie ośrodków kościelnych spod działania ustawy, popadł jednak w tak ostry konflikt z większością ministrów, że musiał ulec. To osłabiło jego pozycję.

Druga sprawa, to afera cash-for-honours: przyznawanie tytułów lordowskich za pieniądze, które zasilały kasę partyjną. Przed wyborami w 2005 r. Partia Pracy zainkasowała w ten sposób 14 mln funtów, których nie musiała nawet wykazywać w sprawozdaniu finansowym, gdyż miały formę pożyczek, a nie darowizn. Afera wyszła na jaw wiele miesięcy temu, śledztwo trwa, ale ostatnie dwa tygodnie przyniosły przyspieszenie: aresztowany został lord Michael Levy, odpowiedzialny za zbieranie pieniędzy na rzecz partii, człowiek bliski Blairowi. Scotland Yard dwukrotnie przesłuchiwał więc samego premiera. Wreszcie, policja rozszerzyła zakres dochodzenia: chodzi już nie tylko o handlowanie tytułami, ale też o próby tuszowania skandalu. A to już wygląda tak, jak gdyby Wielka Brytania ocierała się o aferę Watergate.

Samego Blaira nikt nie oskarża, bo jak dotąd był przesłuchiwany wyłącznie w charakterze świadka. Ale oczywiste jest, że i na niego pada cień. Ile wiedział i co działo się za jego przyzwoleniem? Czy mógł nie mieć pojęcia, jak jego partia zdobywa pieniądze? Czy lord Levy, stały partner Blaira od gry w tenisa, naprawdę działał sam?

Epoka Blaira

Zbliżający się koniec epoki Blaira skłania do rozważań, co zostawia on po sobie i jak zmieniła się Wielka Brytania pod jego rządami. Bo zmieniła się, poczynając od fundamentów, czyli od struktury państwa. Już u progu swych rządów laburzyści, spełniając obietnice, ruszyli z miejsca sprawę autonomii dla Szkocji i Walii. Od paru lat obie prowincje, a także Irlandia Północna, mają własne parlamenty. Ta tzw. dewolucja nie została jednak doprowadzona do końca: należałoby bowiem - tak uważają zwłaszcza Anglicy - uzupełnić ją o powołanie parlamentu Anglii, która, choć największa, najludniejsza i zawsze dominująca nad pozostałymi częściami państwa, została upośledzona, bo bez własnego ciała ustawodawczego. Ale to zadanie na przyszłość.

Od początku rządów Blair z energią zaangażował się w sprawy Irlandii Północnej. Właściwie trudno się dziwić. Na polu gospodarczym nie miał wiele do zrobienia. Reformy thatcherowskie postawiły gospodarkę na nogi; nie wymagała ona interwencji. Sukces w Irlandii Północnej, zaprowadzenie pokoju w tej rozdartej konfliktem prowincji, był zadaniem na miarę ambicji młodego przywódcy. I Blair pewien sukces odniósł, bo gdyby nie jego naciski, na granicy szantażu, nie byłoby pewnie porozumienia pokojowego zawartego w Belfaście w Wielki Piątek 1998 r. Ale jest to sukces połowiczny, bo choć w Irlandii Północnej zapanował spokój, nie ma zamachów i rzadziej dochodzi do zamieszek, przepaść między katolikami i protestantami ani na jotę się nie zmniejszyła. Na to jednak nie poradzą starania najbardziej nawet zaangażowanego premiera.

Odnotujmy też reformę Izby Lordów, w której radykalnie zmniejszono liczbę parów dziedzicznych na rzecz mianowanych. Na tym poprzestano, bo podjęcie decyzji, jak daleko można się posunąć z wprowadzaniem do Izby parów pochodzących z wyboru, okazało się zbyt trudne, a propozycji było zbyt wiele. Afera cash-for-honours - pokazująca, jak korupcjogenna jest sytuacja, gdy rząd może mieć wpływ na uzyskanie upragnionego tytułu - podziałała jednak jak katalizator i w ubiegłym tygodniu gabinet przedstawił Białą Księgę, zawierającą projekt dalszych zmian. Niektórzy politycy z laburzystowskiej czołówki uważają wręcz, że należy postawić kropkę nad "i", przekształcając Izbę Lordów w ciało wybierane. To ukróciłoby handel tytułami.

Blair jest też zwolennikiem zmiany zasad głosowania w wyborach do Izby Gmin. Uważa, że głosowanie proporcjonalne powinno zastąpić obowiązujący system większościowy, który jest korzystny dla dużych ugrupowań, a mocno osłabia mniejsze. Ordynacja proporcjonalna obowiązuje jednak jak dotąd jedynie w wyborach do Parlamentu Europejskiego i, częściowo, do parlamentów regionalnych. Projekt postulujący zmianę zasad wyborów do Izby Gmin odłożono ad acta.

"Trzecia droga"

Blair przejdzie do historii jako polityk, który postawił na "trzecią drogę": między kapitalizmem a socjalizmem (oczywiście socjalizmem w wydaniu zachodnim). Jest to bez wątpienia skutek zauroczenia wolnorynkową ideologią Thatcher. Gdyby tak nie było, nie doprowadziłby, jeszcze jako lider opozycji, do odnowy ideowej swej partii. To Blair doprowadził do zastąpienia art. 4 jej statutu (zgodnie z którym Partia Pracy stawia sobie za cel nacjonalizację środków produkcji) zwykłą deklaracją, że jest ona partią socjalizmu demokratycznego. Ta zmiana, równoznaczna ze zburzeniem dawnego fundamentu, wymagała nie lada determinacji. I lewica partyjna nigdy się z tym do końca nie pogodziła.

Rezygnacja z ideologii lewicowej poszerzyła elektorat laburzystów, przyciągając wyborców centrowych. "Trzecia droga" okazała się zatem drogą do władzy. Ale nie pozostała wyłącznie hasłem. To także praktyka. Mieszanie idei sprawiedliwości społecznej i zasad efektywności ekonomicznej widać w wielu działaniach Blaira. Nie przypadkiem od początku stawiał na reformowanie służb publicznych - narodowej służby zdrowia, systemu edukacji, świadczeń socjalnych, emerytalnego, rynku pracy - w takim kierunku, by obywatele (np. pacjenci, gdy chodzi o szpitale, czy uczniowie, gdy chodzi o szkoły) mieli możliwość wyboru, a państwo by jak najmniej do tego dopłacało.

Gabinet Blaira podjął też niełatwą decyzję o wprowadzeniu opłat za studia i tworzeniu nowych szkół średnich, pod nazwą "akademii miejskich", które otrzymywały środki finansowe pod warunkiem, że pewną sumę zdobywały same, od sponsorów. Co, niestety, również okazało się korupcjogenne, bo ­ jak ujawnił dyrektor jednej z takich szkół -­ biznesmeni za wsparcie dla akademii też mogli kupić sobie szlachectwo.

Można by zresztą powiedzieć, że sam Blair bywał wcieleniem "trzeciej drogi". Niektóre jego działania czy wypowiedzi dyktuje ideologia lewicy - np. gdy poparł ideę usankcjonowania związków gejowskich czy podkreślał walory równości. W innych z kolei można się doszukać inspiracji konserwatywnej; przykładem zainicjowana przezeń akcja "Szacunek", której celem jest przywrócenie dyscypliny w szkołach, powrót do dobrych manier i tradycji, piętnowanie złych obyczajów, walka z luzactwem itp. Blair zresztą ceni sobie wartości rodzinne, czemu daje wyraz nie tylko słowem, ale i przykładem.

To tylko część spraw, jakie absorbowały Blaira, z jego woli czy z potrzeby chwili. Odnotujmy więc też dla porządku jego zaangażowanie nie tylko w interwencję w Iraku, ale generalnie w wojnę z terroryzmem, którego - jak ostatnio zauważył, odmalowując rolę Wielkiej Brytanii w świecie - "nie da się pokonać środkami tylko militarnymi, ale nie da się też tego zrobić bez ich użycia". Odnotujmy również zaangażowanie w sprawy europejskie, jak na miarę brytyjską spore, choć bez entuzjazmu cechującego polityków z kontynentu; oraz uwagę, jaką poświęcał ekologii czy pomocy dla państw najbiedniejszych, zwłaszcza Afryki.

"Pudel Busha"

Przez 10 lat rządów Blair, jak mówią ludzie mu bliscy, bardzo się zmienił. Dziś, gdy w związku ze sprawą cash-for-honours jest narażony jeśli nie na oskarżenia, to co najmniej na podejrzenia, przyjmuje je spokojnie. Broni się, owszem, przestrzega, by nie wierzono wszystkiemu, co piszą media, zaznacza, że zabierze głos w sprawie afery, gdy policja zakończy śledztwo. Ale nie jest to reakcja nerwowa. Sam przyznaje, że dziś, po latach, na tym, aby być lubianym, zależy mu mniej niż dawniej. Dziennikarze wspominają, że gdy został premierem, łaknął dobrej opinii mediów i o nią zabiegał. A teraz, jak na łamach tygodnika "Observer" mówi jego przyjaciel, "godzi się, by cała ta afera po prostu się po nim przetoczyła".

Niewątpliwie miał mnóstwo okazji, by się zahartować i przywyknąć do epitetów - od lekceważącego "pudla Busha" po "kłamcę", gdy okazało się, że służby brytyjskie wyolbrzymiły zagrożenie ze strony Iraku. Jego nazwisko, w prasie i na transparentach przekręcano wówczas na Bliar (liar - ang. kłamca).

Muszę przyznać, że mnie również Blair wydawał się z początku przedstawicielem nowego pokolenia polityków, pragmatycznych do obrzydliwości, dla których ważniejsza jest możność rządzenia niż idee i poczucie służby dla swego kraju. Sugerował to choćby sposób, w jaki przekształcał Partię Pracy, traktując idee jak zbędny balast.

Ale w praktyce okazało się, że Blair nie zalicza się do polityków, którym kierunek działania wyznaczają sondaże. Najdobitniej ukazała to sprawa Iraku: mimo nieprzychylnego nastawienia społeczeństwa, bronił swej polityki i, jak widać, odwołanie do ostatecznej instancji, jaką są wybory, nie wypadło dlań źle. Jednocześnie Blair wiedział, kiedy i z czego się wycofać - czego dowodzi szybka rezygnacja z referendum w sprawie konstytucji europejskiej, gdy okazało się, że wobec porażki we Francji i Holandii nie ma potrzeby się w to angażować.

Dotrwać do maja

Blair doskonale się czuje w roli lidera i szefa gabinetu, a prawo nie narzuca mu okoliczności ani czasu ustąpienia. Dlatego, mimo coraz mocniejszych nacisków, ociąga się, lawiruje i jak może odwleka niemiły moment, gdy przekaże rządy następcy, którym - w co nikt nie wątpi - będzie kanclerz skarbu Gordon Brown. Dlaczego on? To kwestia dawnych uzgodnień między oboma panami, którzy w 1994 r. ubiegali się o przywództwo Partii Pracy. Ostatecznie Brown wycofał się, ustępując Blairowi w zamian za solenną, dotąd niedotrzymaną obietnicę, że kiedyś

Blair odwzajemni ten gest.

Jednak dziś, w obliczu afery cash-for-honours, rebelii części ministrów i deputowanych, no i krytycznego nastawienia społeczeństwa Blair nie ma wielkiej możliwości manewru. Znający go podejrzewają, że choć mówi o odejściu w połowie roku, po szczycie europejskim w Brukseli, to ma już tylko jeden cel: dotrwać do 2 maja, do dziesięciolecia swych rządów. I pewnie mu się uda, bo sam Brown woli poczekać: nie chce, by to na niego spadło odium za murowaną porażkę laburzystów w majowych wyborach do parlamentów Szkocji i Walii oraz w wyborach lokalnych.

Konserwatysta John Redwood radzi Blairowi, by sięgnął po lekturę Szekspirowskiego "Króla Leara". "Może wówczas - powiedział - pojmie on, co się dzieje, gdy stary król oddaje królestwo, zanim umrze śmiercią polityczną. Spadkobiercy nigdy nie są mu wdzięczni, przeciwnie, starają się przyspieszyć odejście tego, kto dał im wszystko".

Nawet zresztą niechętni Blairowi przyznają, że zmuszenie go do dymisji już teraz byłoby wobec niego nie fair: byłoby równoznaczne z obarczeniem go winą za aferę cash-for-honours. Społeczeństwu zostałby obraz premiera, który odchodzi w niesławie, bez możności wytłumaczenia się.

Jeśli więc nie zajdzie nic nieprzewidzianego, upragniona rocznica ładnie uzupełni Blairowską kolekcję rekordów: popularności, niepopularności, najmłodszego premiera i jedynego laburzysty, który rządził trzy kolejne kadencje. Gdyby dotrwał do 27 listopada 2008 r., byłby najdłużej urzędującym szefem gabinetu po wspomnianym lordzie Liverpoolu, który rządził 15 lat. Ale na to nie ma już chyba szans.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2007