Terrorem w Amerykę

Samoloty, które pojawiają się nad Manhattanem, by uderzyć w symbole USA: drapacze chmur i Statuę Wolności. Domy towarowe wylatujące w powietrze, by wpędzić społeczeństwo w stan lęku i niepewności. Takie scenariusze przygotowywano ponad pół wieku temu na rozkaz Hitlera.

04.01.2006

Czyta się kilka minut

Był rok 1957, gdy pewien poseł do Bundestagu - nie żaden neonazista, ale zwykły polityk, którego nazwisko mało kto dziś pamięta - zwrócił się do zachodnioniemieckiej prokuratury z prośbą o sprawdzenie, czy istnieje prawna możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności pod zarzutem zdrady dwóch Niemców.

Zdrajcy ci - albo raczej: ci, których za zdrajców uważał ów poseł, a wraz z nim spora część niemieckiego społeczeństwa - służyli podczas II wojny światowej w Abwehrze i w 1942 r. zostali przerzuceni do USA. Tam jednak dobrowolnie oddali się w ręce FBI, wydając - w zamian za darowanie życia - pozostałych agentów ze swej siatki, której zadaniem było destabilizowanie Stanów przez (jak byśmy dziś powiedzieli) stosowanie terroru: wysadzanie nie tylko fabryk, ale też supermarketów.

Wtedy, pod koniec lat 50., była to w Republice Federalnej sprawa głośna, choć od wojny minęło już ponad 10 lat. Chodziło o jedną ze słynniejszych akcji Abwehry, o kryptonimie "Operacja Pastorius". Franz Daniel Pastorius: tak nazywał się niemiecki prawnik z Frankonii, który w 1683 r. wylądował na amerykańskim brzegu z grupą rodaków-imigrantów, by osiedlić się w Nowym Świecie. Operacja Abwehry nawiązywała do historii Pastoriusa w tym sensie, że ci, którzy poszli śladem pastora - czyli społeczność Amerykanów pochodzenia niemieckiego, licząca 250 lat później kilkanaście milionów osób - mieli stać się teraz "piątą kolumną" Hitlera.

Kiedy w 1941 r. wypowiedział on nagle wojnę Stanom Zjednoczonym - zresztą ku przerażeniu swych generałów - sztabowcy zaczęli zastanawiać się, jak ugodzić tak odległego przeciwnika na jego własnym terytorium. Wymyślano różne opcje. Wśród nich takie, które w 2001 r. zrealizowała Al-Kaida.

Niemieccy sztabowcy opracowali bowiem scenariusze ataków na Manhattan, uważany już wtedy za symbol USA. W tym samobójczych: wymyślono projekt samolotu dalekiego zasięgu, który miał przetransportować nad oceanem bombowiec. Ten ostatni miał być podwieszony pod samolot--matkę i niedaleko brzegu USA uwolniony, by mógł zaatakować. Nie posiadał podwozia, misja miała mieć charakter samobójczy. Inny scenariusz zakładał wystrzelenie na miasto "latających bomb" V-1 z pokładu okrętów podwodnych. Zamierzeń tych nie zrealizowano, choć utworzono już specjalną jednostkę pilotów-samobójców.

Bardziej realistyczne były plany operacji sabotażowych, mających osłabić przemysł zbrojeniowy i morale społeczeństwa USA. Oparciem dla grup dywersyjnych miały być środowiska Amerykanów pochodzenia niemieckiego, wśród których w latach 30. silne były sympatie proniemieckie.

Szef wywiadu wojskowego, admirał Wilhelm Canaris (aresztowany po zamachu na Hitlera i stracony w kwietniu 1945 r.) miał być przeciwny, gdyż nie wierzył w powodzenie operacji. Ale rozkaz pochodził od Hitlera, więc porucznik Walter Kappe - ambitny oficer, który wcześniej przez 12 lat żył w Nowym Jorku i w Chicago - zaczął rekrutować dywersantów spośród Niemców, którzy zanim wrócili do Rzeszy, tak jak on mieszkali w USA, a często mieli tam rodziny. Skompletowano zespół ludzi, którzy umieli wprawdzie poruszać się po Stanach, ale poza szybkim kursem w szkole wywiadu nie mieli wojskowego przygotowania.

Mimo to w czerwcu 1942 r. U-Booty wysadziły u wybrzeży USA ośmiu agentów: pierwszą grupę koło Nowego Jorku, drugą na Florydzie. Mieli wysadzać zakłady produkujące aluminium dla przemysłu lotniczego, mosty, dworce kolejowe i supermarkety, by zastraszyć ludność. Uczono ich, z jakich składników dostępnych w drogeriach produkować bomby, gdy skończą im się te przywiezione.

Ale dwa miesiące później sześciu z tej ósemki już nie żyło: skazani na śmierć, zostali straceni na krześle elektrycznym w więzieniu w Waszyngtonie. Pozostała dwójka otrzymała także wyroki śmierci, ale zamieniono je na więzienie, za okoliczność łagodzącą uznając, że prosto z plaży udali się do FBI i ujawnili zarówno kolegów, jak i ich krewnych, u których ci szukali oparcia. Wielu z tych ostatnich, którzy mieli tego pecha, że przyjęli na noc dawno niewidzianego krewniaka, trafiło na długie lata do więzienia.

W 1948 r. prezydent Truman ułaskawił obu agentów i zezwolił na ich wyjazd do RFN. Ale w ojczyźnie spotkali się z ostracyzmem. Wielokrotnie zmieniali adresy, bo gdy sąsiedzi dowiadywali się o ich przeszłości, bywało, że rzucali im w twarz: ,,zdrajca!". Sprawa stała się głośna w 1957 r., gdy do Niemiec przybyli krewni straconej szóstki - ułaskawieni i deportowani z amerykańskich więzień. Wtedy to ów poseł postanowił zwrócić się do prokuratury. Ta sprawę zbadała i odpowiedziała, że ściganie "zdrajców" nie jest możliwe.

Ściganie możliwe nie było. Ale jeśli tak traktowano w pierwszych latach Republiki Federalnej ludzi, którzy nie chcieli wysadzać supermarketów (z tchórzostwa lub z przekonania; jeden twierdził, że gdy tylko został zwerbowany przez Abwehrę, postanowił przejść na stronę Amerykanów), to trudno się dziwić, że za tym większych "zdrajców" uważano wówczas oficerów, którzy w 1944 r. targnęli się na Führera.

Ten klimat zmienił się dopiero później, a w zmianie istotną rolę odegrał młody i ambitny polityk CDU Helmut Kohl. W jednym z wywiadów Kohl wspomniał, jak pod koniec lat 50. - gdy był młodym posłem do landtagu w Moguncji - niektórzy z jego starszych partyjnych kolegów "spoglądali z zakłopotaniem w bok, gdy chwaliłem na przykład Stauffenberga jako wzór do naśladowania".

Tego, który 20 lipca 1944 r., podczas narady u Hitlera wsunął pod stół w "Wilczym Szańcu" teczkę z bombą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2006