Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czerwiec był szóstym miesiącem z rzędu, w którym rosły ceny towarów i usług. W styczniu inflacja zwiększyła się o 0,7 proc., w lutym – 1,2, w marcu – 1,7, w kwietniu – 2,2, w maju – 2,4, a w czerwcu o 2,6 proc. Drożało wszystko, ale najszybciej żywność. Nic dziwnego, że z braku mocniejszych tematów media pośrodku sezonu ogórkowego epatują cenami kapusty, która poszła w górę o 500 proc. w skali roku, czy ziemniaków, które tylko w maju podrożały o 100 proc. Winowajcą jest oczywiście susza rolnicza, która w maju i w czerwcu utrzymywała się w aż 15 z 16 województw.
Rodzimi sprzedawcy żywności mogą oczywiście kupować surowce za granicą. Rzecz w tym, że pogoda nie sprzyja zbiorom nie tylko w Polsce. Jak podaje Eurostat, tegoroczne zbiory zbóż w Europie będą o co najmniej 7 proc. słabsze od zeszłorocznych, najgorszych od lat. Ale czy to wystarczy do wyjaśnienia skokowego wzrostu cen żywności w Polsce?
Wiele wskazuje na to, że przyczyn należy poszukać także w strukturze naszego handlu. Tylko w latach 2010-16 udział dziesięciu największych sieci handlowych w Polsce wzrósł z 43 do poziomu 58 proc. rocznej wartości handlu spożywczego – wynika z raportu firmy badawczej Roland Berger. W tym roku – jak szacuje ta sama firma – ponad 60 proc. z 245 mld zł wydanych w Polsce na żywność trafi do kas wielkiej handlowej dziesiątki.
Na koncentrację w polskim handlu detalicznym od lat skarżyli się rolnicy, pokazując niskie ceny skupu, jakie narzucają im wielkie sieci. Argumentem za nieregulowaniem mechanizmów rynkowych, które dużych czynią jeszcze większymi, od lat były jednak ceny żywności, które – jak przekonują branżowi lobbyści – bez hipermarketowego filtra byłyby nie do udźwignięcia dla przeciętnej polskiej rodziny.
Warto zadać pytanie, czy ta argumentacja ma jeszcze sens. Owszem, za jedzenie płacimy nadal o 36 proc. mniej niż przeciętny Europejczyk – tak wynika z danych Eurostatu za 2017 r. Rzecz w tym, że w 2016 r. różnica sięgała 40 proc. W ciągu tylko 12 miesięcy nadrobiliśmy więc 3,2 pkt proc. średniej unijnej ceny. A prościej – ceny żywności rosły u nas dużo szybciej niż w Europie.
Prezes dużej polskiej firmy drobiarskiej (rozmówca już nie żyje, niech więc pozostanie anonimowy, jeśli nie może wyrazić zgody na ponowne przytoczenie jego słów w innym kontekście) tak mówił mi w wywiadzie przed trzema laty: „My dziś sprzedajemy do dużych sieci handlowych parówki drobiowe po ok. 4 zł za kilogram i nawet przy naszych mocach produkcyjnych właściwie na tym nie zarabiamy. Tymczasem inne firmy, należące do międzynarodowych koncernów mięsnych, to samo potrafią zaoferować sieciom po 3,5 zł za kilogram. Ich polskie oddziały ciągną na wielomilionowych stratach. Myśli pan, że tam w centralach menedżerowie nie potrafią liczyć? Przeciwnie, wkalkulowali już te straty w koszty inwestycji w wielki polski rynek, który za kilka, najpóźniej kilkanaście, lat zwróci im to z nawiązką”.
Czytaj także: Marek Rabij: Czas nauczyć się żyć w klimacie, który nie ma wiele wspólnego z umiarkowaniem