Tak ogólnie

W dzień po gali Nagrody Literackiej Nike podsłuchałam, chcąc nie chcąc, rozmowę świeżo upieczonych studentek.

21.10.2012

Czyta się kilka minut

Ja lubię sensację i kryminał, żeby coś się działo – powiedziała pierwsza.

– Ja ostatnio czytam takiego pisarza, Murakami. Przeczytałam dwie, a teraz chcę wszystko.

Miały podobne fryzury, ciasne węzło-koki na czubkach głowy, może taka fryzura jakoś się nazywa? Ta druga była mocniej umalowana, ładniejsza.

– O czym to jest?

– Tak ogólnie.

Wszystkie trzy (bo była i trzecia, podobnie do pierwszej i drugiej ubrana, ale bez makijażu) pokiwały ze zrozumieniem głowami. Tak ogólnie.

– Ja teraz mało czytam, po maturze muszę wyluzować, ale zacznę – już nie wiem, która złożyła tę deklarację. Na pewno nie druga, z perspektywicznym planem na (nie wiadomo którego) Murakamiego.

Nie wiem, o którego Murakami szło, czy o potencjalnego noblistę? Nie padł żaden tytuł, dziewczyny przerzuciły się na komentowanie możliwości, jakie dają mijane second-handy. Nie wiedziałam, że w Warszawie jest ich tyle. Ich wykwity i skupiska lokowałam na prowincji, znam miasta z całymi „ciuchland-alejami”, jakimiś „second-hand-street”, „lumpex-strasse”. Być może Warszawa zasłania sobą zadowoloną witryny ze zdezynfekowaną odzieżą. Może. Na pewno.

Nieważne: Haruki Murakami czy Ryu Murakami, noblista czy nie. Ujęła mnie sama rozmowa, jej poszczególne sekwencje, podróż dziewcząt, od niedawna studentek warszawskich, może pochodzących z jakiegoś prowincjonalnego miasta. Ich szyk, ich zainteresowanie światem. Ten dialog o potrzebie czytania i o tym, jak je odkładamy po przewrotach, po maturze. O obsesji: przeczytać wszystkich Murakamich. Znam to, pamiętam. Bywałam w ciągach. Czytałam wszystko odkrytego dla siebie pisarza. Niekoniecznie tego najlepszego.

Padło w tej rozmowie fundamentalne zdanie, lekko wypowiedziane, jakby nie ważyło: tak ogólnie. Tak ogólnie. Piszę je sobie na wyjętym ukradkiem kawałku papieru. Czy nie o „tak ogólnie” chodzi w pisaniu i czytaniu literatury?

Po werdyktach wszelkich jury nagród literackich, a więc i Nike, i Nagrody Nobla, więcej jest niezadowolonych niż zadowolonych. Nawet nagrodzeni autorzy są zobligowani do bycia lekko niezadowolonymi, bo za późno, nie dość mocno, nie za długo ich kochamy. „Tak, ale”, odpowiadają. Choćby od tamtej chwili, zależnej od mieszanki wiedzy, miłości i kaprysu grupki ludzi, spotykały ich same wyróżnienia, chóry niebiańskie czytały wyimki ich utworów w telewizjach śniadaniowych, tygodniki zamieszczały ich nienapisane książki w rankingach „co się zdarzyło w kulturze w tym roku”, a znani krytycy „szukali dobrych stron” w ich nieudanych, wysiedzianych z trudem dziełach... Choćby znajdowali piękne kobiety, spełnienie duchowe, smukłych młodzieńców, dobre kredyty, zlecenia na felietony. I tak powiedzą, że nagroda to w sumie zamieszanie i kłopot.

Niezadowoleni nakłaniają mnie zawsze do myślenia o tym, czym jest właściwie literatura. Odpowiedzi, których udzielam sama sobie, na własny użytek, a także te poddawane osądowi studentów w sali wykładowej, dzielą się na niepraktycznie patetyczne, nieoperacyjnie intymne oraz zawstydzająco oczywiste. Poza tym mogą być hermetyczne, czyli profesorskie, czyli niezdatne do spożycia.

Tymczasem w autobusie pada odpowiedź genialna w swej prostocie, przenikliwa, prawdziwa: tak ogólnie. Literatura jest potrzebna „tak w ogóle”, a najwięksi pisarze piszą „tak ogólnie”. Nie ci najpopularniejsi, bo od tych wymaga się koncentracji na temacie, gatunku, stylu, które można następnie zawrzeć w dobitnym, rynkowym i krytycznym, komunikacie. Niechby nawet temat był pojemny – społeczeństwo, metafizyka – ale być musi. Lepszy byłby temat wychodzący naprzeciw oczekiwaniom tych, którzy odpowiadają za odpowiednie porządkowanie naszych półek. Wykluczenie, podróż, aborcja, korporacja. Nie ma tematów zakazanych, najważniejsze, żeby były jakieś. „Tak w ogóle” piszą grafomani i desperaci oraz niektórzy nobliści.

Tymczasem dziewczyny w autobusie kiwają głowami ze zrozumieniem. Wyznawczynie kultu „tak ogólnie”? Pamiętam jeszcze swoje czytanie bez konkretnego celu i własne pierwociny pisarskie. Owszem, miałam jakieś sprawy do załatwienia (mam je nadal), lecz byłam też gotowa pójść za instynktem, pofolgować chętce, poddać się intuicji. Nie wyznaczałam literaturze zadań, by w następnej chwili nie poniechać możliwości wykorzystania jej bezlitośnie w jakiejś ważnej dla mnie chwilowo sprawie. Przecież w bibliotece może zdarzyć się wszystko.

Bohaterka jednego z opowiadań Alice Munro poznaje swojego męża w bibliotece college’u, gdzie dorabia do stypendium. Czasy są jeszcze purytańskie, Kanada lat młodości pisarki urodzonej w 1931 r., nie ma mowy o swobodzie seksualnej, rewolucji obyczajowej, środkach antykoncepcyjnych i feminizmie. Wszystko uśpione, choć niedługo zmieni świat. Dziewczyna z prowincji porządkuje książki, gdy ktoś nieznajomy, korzystając z jej unieruchomienia i bezbronności, dotyka jej nóg. Oburzona, biegnie w poszukiwaniu winowajcy i napotyka miłego, dobrze ułożonego studenta prawa. Po tym pierwszym spotkaniu następują kolejne, wreszcie burzliwe małżeństwo. Dobra partia, dobre maniery, ale dziewczyna czasem roi, że to on, narzeczony, mógłby być tamtym nieuprawnionym agresorem. Biblioteka, dreszcz zakazanego pożądania, pomyłka, niejasne wątki, zamiana postaci. Czy nie tego pragniemy? Tak w ogóle, realizujące się w czytaniu i w uprawianiu niosącego tyle upokorzeń zawodu pisarskiego?

O jakich upokorzeniach mówię? Może o czymś takim: nieproszony dotyk, odejście, porzucenie, brak zainteresowania. Przymus powtarzania tej sytuacji.

Nagrodzony Literacką Nagrodą Nike Marek Bieńczyk jest w moim przekonaniu „pisarzem tak ogólnie”. Oczywiście, ma swoje ulubione tematy, możemy włączyć jego powieści do tematycznych katalogów z napisami: pamięć, postmodernizm, narracja akademicka, miłość, melancholia. Jego eseje zasilą zbiory: sport, pisarze, romantyzm. Felietony: wino, styl. Na przykład, bo można ułożyć je inaczej. Bez względu na potrzebę mówienia o nich, teksty autora „Terminalu” i „Tworek” wydają się być odpowiedzią nie na pytania zadawane literaturze przez krytyków czy życiu przez literaturę, lecz odpowiedzią pisarza na życie. Ktoś by powiedział: czy piękna, zachwycona sobą forma esejów Bieńczyka nie zadaje kłamu takim twierdzeniom? Czy spotykając życie mamy czas i ochotę dopracowywać zdania? Jedni tak, drudzy nie. Tak w ogóle, czasem tak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2012