Tajemnica miłości

Od paru już lat ojciec Adam przygotowywał przyjaciół na moment rozstania, mimo to wiadomość o jego śmierci zaskoczyła mnie. Choć choroba postępowała coraz widoczniej, pozostawał niezwykle aktywny, otwarty na drugiego, wspierał modlitwą...

17.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Pytany o stan zdrowia, odpowiadał serio ze szczyptą ironii. Kiedy rozmawiający z nim dziennikarz, preferujący sportowy tryb życia, zwrócił uwagę na kule - czyżby jakaś piłkarska kontuzja? - ojciec Adam odpowiedział z uśmiechem: to kontuzja z perspektywą eschatologiczną. Kilkuletnie umieranie nie było biernym oczekiwaniem na spełnienie “krótkoterminowego wyroku", który obwieścili lekarze. Kiedy termin minął i przyszła nawet pewna poprawa, zadał sobie pytanie: Panie Boże, czy Ty ze mnie żartujesz, czy też czegoś ode mnie jeszcze chcesz? Wrócił do w miarę normalnego rytmu mniszego dnia, kapłańskiej posługi i dotychczasowych fascynacji kulturą, sztuką, a przede wszystkim ludźmi.

Trudno osobie spoza wspólnoty benedyktyńskiej opisać, jakim ojciec Adam był współbratem czy opatem. Powierzane mu zadania (opat i mistrz nowicjatu w Tyńcu, czeskiej Pradze czy w Gihindamuyaga w Rwandzie) pozwalają sądzić, że potrafił oddziaływać na innych i formować ich duchowo. Dla niego samego wartość wspólnoty monastycznej była nie do przecenienia. Kiedyś w rozmowie stwierdził, że mnichom o wiele łatwiej radzić sobie z różnymi kryzysami niż księżom diecezjalnym, bo mają mocne oparcie we wspólnocie zakonnej, która - niczym rodzina - jest realnym czynnikiem formującym osobowość, źródłem tożsamości i odpowiedzialności. Wiedział także, że mądrość wspólnoty jest większa niż racje pojedynczego jej członka. Kiedy zakończył w 2001 roku wieloletnią kadencję opata w tynieckim klasztorze, wyjechał na rok do Afryki: dobrym zwyczajem u benedyktynów jest odsunięcie się na pewien okres byłego przełożonego jak najdalej, tak by nawet mimowolnie nie wpływał na nowego opata.

***

Fenomen oddziaływania ojca Adama nie wynikał z umiejętności kaznodziejskich. Nie był typem dialektycznego dydaktyka, bliższa mu była postawa skromnego mnicha, świadczącego modlitewną postawą o tajemnicy Bożej miłości. Z ascetycznej sylwetki emanowała jakaś radość obcowania z drugim. Zarówno gdy był opatem, jak i w trakcie choroby nie odmawiał nigdy spotkania. Zapraszany na różnego rodzaju sesje, zawsze wydawał się skrępowany, że przyszło mu zabrać głos. Chętniej słuchał, niż mówił. Ta postawa wzmocniona ciepłym, życzliwym uśmiechem pozwalała rozmówcy usłyszeć samego siebie, a własne problemy zobaczyć w szerszej perspektywie i właściwych proporcjach.

Jego wypowiedzi nie miały w sobie tonu mentorskiego, wynikały z osobistych doświadczeń i pokonywania własnych słabości. W publikowanej w “Znaku" ankiecie o cudach pisał: “Wiem po sobie: naczytam się o cudownych znakach - niemal dotykalnych, a trudności w wierze pozostają. Wiara jest rzeczywistością tak duchową, że ja - jako istota duchowo leniwa - wciąż do niej nie dorastam".

Z wykształcenia był artystą malarzem. Skończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i w macierzystej uczelni został asystentem w pracowni swego mistrza prof. Stefana Gierowskiego, pod którego mocnym wpływem pozostawał we własnej twórczości. Z relacji wiem, że interesowały go w obrazie proste układy kompozycyjne, abstrakcyjna forma zmierzająca w kierunku znaku i efekty luministyczne. Od początku otwarty był na rzeczywistość duchową - szukał. Stosunkowo późno odnalazł wiarę, a z nią nowe powołanie. Odwiedziwszy w 1972 roku tynieckie opactwo, porzucił dobrze zapowiadającą się karierę artystyczno-akademicką i pozostał we wspólnocie benedyktyńskiej do końca swych dni.

Nigdy nie powrócił do malowania, a swoje artystyczne doświadczenie banalizował. Ciągle jednak żywo interesował się sztuką; nawet w chorobie bywał na licznych wystawach, czytywał recenzje. Tracąc kolegę-malarza, środowisko artystyczne zyskało w ojcu Adamie otwartego na sztukę mnicha, który z wrodzoną sobie subtelnością stawał się dla wielu mistrzem duchowym. Fascynował go sam fenomen tworzenia. Otworzył klasztor na artystów, widząc w sztuce źródło uwrażliwiające człowieka na Tajemnicę. Chciał przywrócić opactwu w Tyńcu dawną kulturotwórczą funkcję; jeszcze na kilka dni przed śmiercią próbował zarazić mnie ideą organizowania tu plenerów i wystaw.

Afirmował właściwie wszelką sztukę, ale coraz częściej przyciągały go obrazy o charakterze wizyjnym (czasem swoje kazania budował wokół jakieś religijnej wizji). Wychowany na abstrakcji i sztuce awangardowej, ku mojemu zdziwieniu zachwycił się obrazem Jana Matejki “Zmartwychwstanie" (dziś w warszawskim Muzeum Narodowym). Uważał, że wizja artysty ukazująca Chrystusa z rozkrzyżowanymi ramionami w świetlistej mandroli, która na tym obrazie ma formę płonącego serca, znakomicie wyraża tajemnicę zbawienia. Zmartwychwstały jest tu spalającą się z miłości żertwą ofiarną - Ukrzyżowanym bez drzewa krzyża.

Na tę tajemnicę miłości odpowiedział ojciec Adam Kozłowski wybierając powołanie mnicha, jej też uczył każdego, kto miał szczęście go spotkać.

---ramka 355562|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005