Prorok, dziecko i generał

Marzył o życiu spędzonym na cichej modlitwie, a musiał negocjować w sporach władców. Piewca ubóstwa, który 900 lat temu stworzył świetnie prosperujący zakon: Bernard z Clairvaux.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Filippino Lippi, „Madonna zjawiająca się św. Bernardowi”; olej na desce, 1486 r. / Fot. Domena Publiczna / WEB GALLERY OF ARTS
Filippino Lippi, „Madonna zjawiająca się św. Bernardowi”; olej na desce, 1486 r. / Fot. Domena Publiczna / WEB GALLERY OF ARTS

Był rok 1112, gdy do bram klasztoru w Cîteaux w Burgundii – założonego na przełomie XI i XII w. przez opata Roberta z Molesmes, zawiedzionego benedyktyńskim bogactwem – zapukał 22-letni Bernard, syn feudała z pobliskiego zamku Fontaine. Prowadził grupę 30 krewniaków i przyjaciół. Wszyscy przyjęli habit cystersów: nowego zakonu, pragnącego wrócić do pierwotnej surowości Reguły św. Benedykta.

Nie minęły trzy lata, gdy młody i pełen reformatorskiej pasji zakonnik został opatem innego ważnego klasztoru cysterskiego – w Clairvaux.

Gdy Bernard umierał, w 1153 r., jego dom zakonny liczył 700 braci i 167 klasztorów-filii.

Ale jego osiągnięcia na tym się nie kończyły. Bernard odcisnął piętno na dziejach i kulturze XII-wiecznej Europy. Formalnie był tylko przełożonym klasztoru. Nieformalnie: niekoronowanym królem Europy, którego autorytet przewyższał papieża, cesarza i królów razem wziętych. „Szukając odpowiednika w naszej epoce, wyobraźmy sobie, że papież zwróciłby się do ojca Karola de Foucauld, przebywającego w swojej pustelni w Tamanrasset, prosząc go o radę” – pisała francuska mediewistka Régine Pernoud. Wtedy, 900 lat temu, taka kariera była możliwa: ówczesny Kościół był otwarty na charyzmat, potrzebował proroków.

Niektórzy biografowie porównują Bernarda do dziecka. Charakteryzował go bowiem brak hamulców. Nie znał umiaru w niczym, co przedsiębrał, we wszystko angażował się bez reszty.

Mediator papieży i królów

O wrażeniu, jakie wywoływał u współczesnych, niech świadczy taka scena.

W ostry spór z Bernardem wszedł Wilhelm X, książę Akwitanii i Gaskonii. Opat zagroził mu klątwą. Niewiele brakowało, aby doszło do podobnej tragedii, jak ta z udziałem biskupa Stanisława i Bolesława Śmiałego: Wilhelm chwycił miecz i wtargnął do kościoła, gdzie Bernard odprawiał mszę. Ten obrócił się i z kamienną twarzą podszedł do księcia, trzymając hostię. Wilhelm ugiął się pod stalowym spojrzeniem i padł na kolana, „poskromiony żarliwością bijącą od świętego męża” (jak pisze kronikarz). Nie bez przyczyny współbracia mówili o nim, że „sam jego widok przekonuje słuchaczy, zanim otworzy usta”.

Odkąd Bernardowi udało się zażegnać skomplikowany spór między królem Francji Ludwikiem VII, arcybiskupem Paryża i biskupem Sens, rosła jego sława mądrego rozjemcy. O pomoc zwracali się do niego prości rycerze i wielcy feudałowie, biskupi oraz królowie.

Przykład: w 1130 r. doszło do – nie pierwszej i nie ostatniej – schizmy papieskiej. Rywalizacja rzymskich rodów sprawiła, że konklawe wybrało dwóch papieży, Innocentego II i Anakleta II. Każdy uważał się za legalnego, ale szala przechylała się na korzyść Anakleta, który zyskał poparcie władcy sycylijskiego Rogera II i jego bitnych Normanów. Innocenty postanowił szukać pomocy nie zbrojnej, lecz duchowej. Zwrócił się do dwóch osobistości zwanych „świecznikami chrześcijaństwa”: Bernarda i Norberta z Xanten (też później świętego). Obaj zakonnicy doprowadzili do tego, że Innocentego poparli książęta niemieccy i inni najważniejsi władcy Europy. Anakleta złożono z tronu i wyklęto. Postaci o takim autorytecie jak Bernard brakło 250 lat później, gdy doszło do Wielkiej Schizmy Zachodniej, która przez kilkadziesiąt lat niszczyła Kościół.

Opat z Clairvaux, sam zaangażowany w politykę, nie był zachwycony, gdy w 1145 r. kardynałowie obrali papieżem jego współbrata Bernarda z Pizy, który przyjął tiarę jako Eugeniusz III. Bernard bał się, że polityka może zaszkodzić duszy mnicha. Napisał do Eugeniusza list, w którym pytał retorycznie: czy ewangeliczne i zakonne ideały są do pogodzenia ze światem intryg i pieniędzy? Ale wyraził nadzieję, że nowemu papieżowi uda się – jak to ujął – naśladować raczej Piotra niż Konstantyna.

Pracuj...

Pod rządami Bernarda, który szybko zyskał status nieformalnego „generała”, silnie scentralizowany zakon rósł w siłę. Gdyby na mapie Europy połowy XII w. zaznaczyć wszystkie cysterskie klasztory, będzie wyglądała tak, jakby rozsypał się na niej mak. Był to pierwszy w dziejach zakon, który objął zasięgiem cały zachodni świat chrześcijański.

Liczne fundacje cysterskie powstawały też na ziemiach polskich. Książęta chętnie sprowadzali zakonników w biało-czarnych habitach, gdyż słynęli oni z tego, że stosowali nowoczesne rozwiązania w rolnictwie, podnosząc dochody z ziemi. Poza tym ufundowanie klasztoru cystersów uchodziło za tańsze niż domu benedyktynów – mnisi od Bernarda nie domagali się żyznych ziem z osadzoną już na nich ludnością, nie zbierali dziesięcin ani czynszów.

Początkowo cystersi osiedlali się głównie w miejscach niedostępnych, np. w ostępach leśnych, gdzie oddawali się ascezie, dążąc do stanu kontemplacji, czyli – według Bernarda – najwyższego dostępnego człowiekowi poziomu poznania. Wybór takich miejsc miał też inny, ukryty cel. Pisał Bernard: „Nasi przodkowie, ojcowie święci, wybierali wilgotne i wąskie doliny, aby tam klasztory zakładać, tak by zakonnicy, często chorując i śmierć mając przed oczyma, nie popadli w przeświadczenie, że czeka ich długi żywot”. Sam opat niespecjalnie dbał o zdrowie – sypiał na gołej ziemi, odżywiał się byle czym. Zachował się tekst, w którym potępiał kucharki, „pozbawiające jajka ich naturalnej właściwości”, bo ośmielały się je gotować.

Wizja Howarda Brentona, który w sztuce „In extremis” przedstawił Bernarda jako wyniszczonego surowymi praktykami ascetę, który co chwilę wymiotuje na swój habit, mogła być więc bliska rzeczywistości...

Ale surowe reguły życia nie były dla człowieka XII w. odpychające – przeciwnie, stały się fundamentem popularności Bernarda i jego zakonu. Opat z Clairvaux odpowiadał na potrzeby epoki. A na jego sukces wpłynęły też nowatorskie rozwiązania organizacyjne: cystersi utworzyli instytucję „braci świeckich”, co otwarło bramy klasztorne przed mężczyznami z niższych warstw, niewykształconymi, którzy nie znali łaciny i nie mogli np. uczestniczyć w modlitwie chóralnej. Zajmowali się za to uprawą nadanej klasztorom ziemi.

...i módl się

Nie samą pracą mnich zdobywał dla siebie niebo. W świetle Reguły św. Benedykta równorzędnym biegunem życia zakonnika miała być modlitwa. Bernard dyscyplinował podopiecznych. Opowiadał im np. o wizji, której doznał: oto podczas śpiewania psalmów Bóg pozwolił mu zobaczyć, że przed każdym z mnichów stoją anioły i spisują słowa płynące z ich ust. Jedni aniołowie czynili to złotem, inni srebrem lub atramentem, jeszcze inni – wodą. Opat pojął, że złotymi zgłoskami modlili się ci, którzy najgorliwiej odmawiali psalmy, srebrnymi ci mniej zaangażowani, niebieskimi ci, których myśli gdzieś błądziły. Niewidoczna i bezowocna była modlitwa tych, którym nie chciało się nawet otwierać ust.

Jednym z owoców modlitwy była miłość, którą mnisi mieli się wzajemnie darzyć. „Bez miłości klasztory są piekłem, a ich mieszkańcy demonami – mawiał ich przełożony. – Z miłością przeciwnie: klasztory są rajem, a przebywający w nich aniołami”.

Bernard uważał, że zaangażowanie modlitewne powinno łączyć się z ubóstwem. Nie tolerował zasad typu „ubogi brat, bogaty klasztor”. Zabraniał przepychu w wystroju budynków kościelnych; wręcz potępiał sztukę klasztorną, typową np. dla klasztorów benedyktyńskich z kongregacji Cluny. „Rzeknijcie mi, ubodzy mnisi, jeżeli istotnie jesteście ubodzy, po co w świętym miejscu złoto?” – pytał. Inwestowanie w sztukę oznaczało dla niego marnotrawienie funduszy i ludzkiej pracy na pusty rytualizm, charakteryzujący raczej faryzeuszy niż pobożnych zakonników. Radykalnym przykładem wcielenia tych ideałów w życie jest opactwo w Fontenay, w którym klasztorna kuźnia jest nie do odróżnienia od świątyni.

Ale już po kilkudziesięciu latach cystersi stali się ofiarami swego sukcesu gospodarczego. Znakomita organizacja doprowadziła do niebywałego bogactwa klasztorów, które odchodziły od ideału ubóstwa. Na początku XIII w. heretyccy katarowie będą śmiać się, że zakonnicy przyjeżdżają dyskutować z nimi o ubóstwie wozami pełnymi mięsa, wina i innych zbytków.

Na odsiecz Jerozolimie

W XII w. cystersi pełnili rolę, z której w kolejnym stuleciu zwolnią ich dominikanie: zdyscyplinowanego zakonu, realizującego polityczne cele papiestwa. A więc zwłaszcza – szerzenie granic chrześcijaństwa, walkę z heretykami i niewiernymi. Wzorcem tej aktywności był oczywiście Bernard.

W 1144 r. upadło Hrabstwo Edessy, najbardziej na wschód wysunięte państwo krzyżowców, leżące na terenie dzisiejszej Syrii. Europę – w której zainteresowanie problemami państw łacińskich, powstałych w czasie pierwszej krucjaty, zdążyło zaniknąć – opanowała panika. Papież nie zastanawiał się długo: stwierdził, że czas na kolejną wyprawękrzyżową, na której czele stanie najbliższy jego sojusznik, król Francji Ludwik VII. Propagatorem akcji miał zaś zostać Bernard z Clairvaux, będący wtedy u szczytu sławy.

Bernard, ze względu na dar wymowy zwany „doktorem miodopłynnym”, znakomicie nadawał się do tej roli. Cenił ideały rycerskie – był np. autorem reguły zakonu templariuszy, w których wojennej działalności widział dopełnienie misji cystersów (mnisi walczyli ze złym duchem, a rycerze z ziemskimi wrogami Kościoła). Uważał, że rycerz doznaje szczęścia w dwóch sytuacjach: gdy zabija i gdy umiera. Bo zabija dla Chrystusa i umiera też dla Niego.

Na 31 marca 1146 r. król Ludwik VII zwołał zjazd swych wasali do Vézelay. Ogłoszono, że kazanie wygłosi Bernard – i do miasta przybyła masa pielgrzymów. Pamiętajmy, że kazanie w średniowieczu nie było, jak dziś, 10-15 minutowym komentarzem do czytań liturgicznych, lecz wielkim spektaklem, wyłączonym z mszy i trwającym nawet kilka godzin.

Nie wiadomo, co Bernard wtedy mówił; tekst się nie zachował. Z pewnością przeczytał i skomentował papieskie wezwanie do krucjaty, połączone z obietnicą odpuszczenia wszystkich grzechów tym, którzy przyjmą krzyż. Świadkowie kazania opowiadali, że Bernard jeszcze nie skończył mówić, gdy rozległy się okrzyki: „Dajcie nam krzyże!” (uczestnicy krucjat przyszywali wycięte z sukna krzyże do ubrań). Chętnych było tak wielu, że wkrótce zabrakło materiału; wtedy Bernard oddał do pocięcia swój płaszcz. Cysters tak relacjonował papieżowi sukces: „Przemówiłem i od razu krzyżowcy pomnożyli się w nieskończoność, wioski i miasteczka opustoszały. Na siedem niewiast nie znajdziesz nigdzie więcej niż jednego mężczyznę”.

Na tym opat nie poprzestał: ruszył przez Burgundię, Lotaryngię i Flandrię, wzywając do podjęcia krzyża. Podobnie czynili na jego polecenie wszyscy przełożeni klasztorów cysterskich.

W tym czasie w Niemczech doszło do pogromów ludności żydowskiej – był to charakterystyczny wtedy objaw wzrostu gorliwości religijnej. Morderców podjudzał fanatyczny cysters o imieniu Rudolf. Biskupi niemieccy, nie mogąc sobie poradzić z nim i jego zwolennikami, napisali do Bernarda. Ten przybył niezwłocznie, zamknął Rudolfa w jego macierzystym klasztorze i doprowadził do zatrzymania fali masakr.

Przy okazji pobytu na ziemiach niemieckich głosił tam wezwanie do krucjaty – wbrew woli papieża, pragnącego uniknąć błędu Urbana VI, który wysłał na pierwszą krucjatę zbyt wielu wodzów. Kazania Bernarda i tu spotykały się z gorącym przyjęciem, ale raczej szeregowego rycerstwa; król Konrad Hohenstauf pozostał niewzruszony. Do czasu, aż opat w Boże Narodzenie przybył na jego dwór i publicznie spytał: „Człowieku, czegom dla ciebie nie uczynił, co powinienem był uczynić?”. Konrad postanowił ruszyć do Jerozolimy. Później miał gorzko tego żałować.

Niechęć między rycerstwem francuskim i niemieckim – a także między władcami tych krajów – sprawiła, że do Ziemi Świętej ruszyły dwie oddzielne, rywalizujące wyprawy. Skutki były opłakane. Seldżucy pobili armię Konrada pod Dorylaeum na Półwyspie Anatolijskim w 1147 r.; wróciły niedobitki. Francuzom udało się dotrzeć do Palestyny, ale zamiast walczyć z Turkami, wdali się w spory z mieszkańcami państw krzyżowych. Poczynali sobie tak fatalnie, że pogłębili niechęć między łacinnikami urodzonymi w Ziemi Świętej a przybyszami z Europy.

Pełne gromów listy, które Bernard słał do Konrada i Ludwika, pozostały bez odzewu. Druga krucjata poniosła klęskę, nie pomogła coraz bardziej zagrożonej Jerozolimie. Fakt, że wodzowie krucjaty zaprzepaścili jej cele, był dla Bernarda szokiem (nieco ponad 30 lat po śmierci opata, w 1187 r. Jerozolima padła).

Do płomiennych wezwań Bernarda chętnie sięgali przez następne stulecia organizatorzy kolejnych krucjat. Tych XV-wiecznych, sposobiących się przeciw Turkom, tak pouczał humanista Erazm z Rotterdamu: „Dlaczego pisma Bernarda mają przekonywać bardziej niż nauka Chrystusa? Jezus kazał nam zwalczać nasze grzechy, a nie Turków...”.

Demon w przebraniu anioła

Bernard był też uczestnikiem życia intelektualnego swych czasów. Echa jego sporu z filozofem Abelardem wybrzmiewają do dziś (choćby we wspomnianej sztuce Brentona). Piotr Abelard, ulubieniec paryskiej młodzieży, był pionierem racjonalizmu, wielbicielem Platona i Arystotelesa, pragnącym wykorzystać logikę do lepszego rozumienia wiary. W uprawianiu teologii stosował metodę dialektyczną, w której szuka się argumentacji „za” i „przeciw”, po czym jedną z nich obala. Ale dla Bernarda rozumowa droga do poznania Boga była nie do przyjęcia – taką drogą mogła być jedynie miłość. Pisał, że „przyczyną, aby kochać Boga, jest sam Bóg, miarą tej miłości jest kochać Go bez miary”. Dlatego Abelard był dla niego bluźniercą.

Nie tylko metoda filozoficzna Abelarda nie podobała się Bernardowi, chodziło też o poglądy. Abelard, który wyrósł w tzw. szkole paryskiej, był zdania, że natura nie wymaga nieustannej interwencji Boga. W swych pismach o Trójcy Świętej zbliżał się natomiast do herezji tzw. modalizmu, czyli poglądu, według którego Osoby Trójcy są jedynie sposobami istnienia tego samego Boga.

W oczach opata z Clairvaux – Abelarda pogrążał też wcale nie drugorzędny szczegół: Bernardowi nie mieściło się w głowie, że za nauczanie można pobierać opłaty. „Chcą uczyć, aby sprzedawać wiedzę bądź za pieniądze, bądź za zaszczyty” – oburzał się na jemu podobnych. Abelard nie miał skrupułów: pieniądze i zaszczyty cenił.

Z wszystkich tych powodów Bernard zaciekle zwalczał Abelarda, nie zważając nawet na osobisty dramat filozofa (wykastrowanego przez krewnych jego ukochanej Heloizy). Bernard, który podczas kilku dysput z Abelardem nie radził sobie z dialektyczną szermierką filozofa, ubolewał: „On sądzi, że ze wszystkich rzeczy na niebie i ziemi jednej tylko może nie znać: wyrażenia »nie wiem«”. Uważał, że paryski myśliciel to „od wewnątrz Herod, na zewnątrz Jan Chrzciciel”. Abelard nie był dłużny: nazywał opata „demonem przebranym za anioła światła”.

Drzewa zamiast mistrzów

Bernard, choć wykształcony, nie był zwolennikiem studiowania. Uniwersytety, nad którymi władzom duchownym coraz trudniej było zapanować, budziły jego niepokój. Za św. Hieronimem powtarzał: „Sprawą mnicha nie jest nauczanie, lecz pogrążanie się w smutku”. (Bernard nie cenił radości tego świata i podobno nigdy się nie śmiał, a innych napominał, przywołując myśl św. Jana Chryzostoma: „Chrystus został ukrzyżowany, a ty się śmiejesz?”).

Odrzucając drogę rozumową do poznania Boga, Bernard uważał, że człowiek może wspiąć się na trzy stopnie poznania. Pierwszy, najpośledniejszy, wiąże się ze zmysłami, drugi z myślą, a trzeci i najdoskonalszy – z kontemplacją (mistycyzmem). Dlatego przekonywał, że od czytania książek cenniejsza jest leśna głusza, bo sprzyja modlitwie. „Drzewa i kamienie nauczą cię tego, czego nie potrafi ci przekazać żaden mistrz” – twierdził. Jego mistycyzm, czerpiący z natury, był potem źródłem natchnienia dla takich postaci jak św. Bonawentura czy Tomasz à Kempis.

Niemniej w tym przedkładaniu modlitwy w głuszy nad studia wiele było kokieterii: opat uchodził za jednego z najwybitniejszych intelektualistów epoki. Słynął z tego, że sprawnie poruszał się po treści całego Pisma Świętego, co nie było oczywiste nawet u profesorów teologii. Jego komentarze biblijne były na tyle cenione, że jeszcze w późnym średniowieczu stanowiły jedną z podstaw do prowadzenia egzegezy.

Rzecz o naszej pobożności

Wiele elementów nauczania Bernarda okazało się trwałych. Do dziś katolicy odmawiają modlitwy jego autorstwa; najbardziej znaną jest wezwanie do Matki Bożej zaczynające się od słów: „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi”.

Historyk Kościoła bp Grzegorz Ryś tak mówił w jednym z wywiadów: „Nasza pobożność maryjna jest w dużym stopniu naznaczona przez Bernarda. Jest bardzo rycerska, emocjonalna, wręcz nieopanowana. W legendzie na święto św. Bernarda znajduje się piękny fragment; kiedy odmawiał antyfonę »Witaj, Gwiazdo Morza«, Maryja nakarmiła go mlekiem z własnej piersi. To uwidocznia dziecięce, nieograniczone niczym podejście do »Przedmiotu« własnej pobożności. A nasza pobożność polska właśnie taka jest”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016