Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sąd skazał go na siedem lat pozbawienia wolności. Niektórzy boją się, że w ten sposób prokuratura zrobiła z niego męczennika; inni twierdzą, że dopóki nie przyzna się do winy – ofiary nie otrzymają moralnego zadośćuczynienia.
Potraktowanie milczenia Wojciecha G. jako aktu heroicznej odwagi niesprawiedliwie oskarżonego człowieka, który ma coś do udowodnienia światu, graniczy z naiwnością, usprawiedliwioną tylko niewiedzą na temat zachowania pedofilów. Skoro były michalita dobrowolnie poprosił Watykan o przeniesienie do stanu świeckiego i nie chciał zmierzyć się z oskarżycielami w trakcie normalnego procesu, to jego milczenie nie jest oznaką niewinności, ale ucieczki przed bólem ofiar i rozdrapywaniem własnego sumienia. Może być i inny powód – świadomość, że nie udźwignie brzemienia krzywdy, którą spowodował, gdyby ofiary musiały mu przypomnieć, co zrobił i jak zdradził „własne” powołanie – jeśli je rzeczywiście kiedykolwiek naprawdę posiadał. Tak czy inaczej, jego sprawa została zamknięta, ofiary przestały być anonimowe i uzyskały podmiotowość, Kościół się oczyścił, i jest teraz czas na proces uzdrowienia.
iedem lat, które Wojciech G. spędzi w więzieniu, mogą mu uratować duszę. Musi jednak przestać oszukiwać siebie, nie utożsamiać swego grzechu ze słabością i wyjść z więzienia obsesji, które zawładnęły jego życiem. Zobaczymy, czy będzie gotowy na to, żeby łaska przemieniła jego życie i żeby odzyskał sumienie. Może pozostać ofiarą swego grzechu albo „ofiarą” Boskiego przebaczenia. Przed nim najtrudniejszy wybór w dotychczasowym jego życiu. Nawet jeśli milczy, nie może zaprzeczać, że go nie ma. ©℗