Czas na spowiedź

Trudność z pójściem do konfesjonału jest zrozumiała. Istnieje przepis, jak ją pokonać.

14.03.2016

Czyta się kilka minut

Spowiedź podczas Światowych Dni Młodzieży, Rio de Janeiro, 24 lipca 2013 r. / Fot. Sergio Moraes / REUTERS / FORUM
Spowiedź podczas Światowych Dni Młodzieży, Rio de Janeiro, 24 lipca 2013 r. / Fot. Sergio Moraes / REUTERS / FORUM

W świecie naznaczonym złem, cierpieniem i krzywdą „niezwykle ważnym przejawem naszej osobowości jest odczuwana przez nas potrzeba uzdrowienia, podniesienia ze stanu upadku, potrzeba pokajania, przebaczenia i uzyskania przebaczenia”. Ta obserwacja angielskiego biskupa Kallistosa Ware’a odnosi się do wszystkich chrześcijan. Dzięki konfesjonałowi i kozetce wiemy, jaką moc wewnętrznego uzdrowienia ma wyznanie swoich najgłębiej skrywanych myśli i odczuć („ponurych sekretów duszy”), potwierdzają ten efekt również badania psychologów. Spowiedź jednak nie jest łatwa. Wszyscy to wiemy, ale różnie sobie z tym radzimy. Skoro miłosierdzie to imię Boga, o czym przypomina papież Franciszek, skąd się biorą trudności ze spowiedzią?

Religijna niedojrzałość

Jedno z możliwych nieporozumień związanych z tym sakramentem ma swoje źródło w błędnej teologii – w obrazie Boga, rozumieniu grzechu, winy, pokuty, nawrócenia i pojednania. Wychowani po chrześcijańsku dorośli za specyficzne doświadczenie religijne uważają otrzymanie Bożego przebaczenia: tego, że Bóg wybaczył im ich błędy. Ową tendencję widać już wcześniej, bo gdy badano uczniów w wieku od 7 do 16 lat, zachęcając ich, by na pięciopunktowej skali zaznaczyli, jakie znaczenie mają dla nich przymioty Boga, zauważono, że we wszystkich klasach wypowiedź „Bóg wybacza” była ważniejsza niż zdanie „Bóg jest potężny” i prawie tak samo znacząca jak „Bóg daje bezpieczeństwo”.


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki: „Ja odpuszczam tobie grzechy” – chyba nigdy nie wymówiłem tych słów automatycznie. Zawsze czuję jakąś niestosowność: ja odpuszczam?


Zazwyczaj teologii spowiedzi uczymy się jeszcze w bardzo młodym wieku, w trakcie katechezy szkolnej, a z tym związane jest ryzyko, że rozumienie własnego życia nie będzie przystawało do katechizmowych formułek i rachunków sumienia z książeczek do Pierwszej Komunii. Nie jest bowiem tak, że za naszym dojrzewaniem emocjonalnym i poznawczym automatycznie podąża rozwój religijny, a katecheza dorosłych to zjawisko elitarne, patrząc na poziom kaznodziejstwa.

Wraz z upływem lat u większości ludzi maleje (słabnie) poczucie bliskości Boga, równocześnie wyobrażenie Boga jest u wielu dorosłych bardzo fragmentaryczne i mgliste – mimo że w okresie szkolnym chodzili regularnie na religię i do kościoła. Chociaż szybciej wyrastamy z antropomorfizmu fizycznego, z antropomorfizmem psychicznym, przypisującym Bogu porywy ludzko-psychiczne, radzimy sobie znacznie gorzej. Nawet jeśli antropomorfizm (fizyczny i psychiczny) może być rozumiany dosłownie albo symboliczno-analogicznie, badania pokazują, że osoby wierzące, oprócz poprawnego pod względem teologicznym rozumienia Boga, posługują się na co dzień także pozarefleksyjnym, nieświadomym i emocjonalnym Jego obrazem.

Dla osób wierzących Bóg jest bowiem idealną figurą przywiązania. W konfesjonale Bóg nie musi „wyglądać” jak starzec z siwą brodą, ale pozbawiony fizycznych atrybutów może dalej straszyć jak Prokurator ze spowiednikiem w roli „detektywa-policjanta”. Pójście do spowiedzi nie jest też udaniem się do szamana czy guru po uzdrowienie bądź oświecenie, nawet jeśli spowiednik któregoś z nich imituje.

Bez dojrzałego obrazu Boga i właściwego rozumienia grzechu spowiedź staje się tresurą, a nie formacją sumienia. W sakramencie spowiedzi chodzi bowiem o to, żebyśmy odkryli, iż „grzeszyć oznacza stworzyć siebie samego, którego będę mógł podziwiać, zamiast prawdziwego siebie, którego mogę jedynie kochać”. Skoro Bóg jest miłością (1 J 4, 16), nie może nas nie kochać, bo nie potrafi robić niczego innego.

Bóg nie chce „naszej głowy na tacy”, pragnie naszego serca. Jak trafnie ujął to były generał dominikanów Timothy Radcliffe: „musimy odrzucić małe, puste tożsamości, w których się chronimy, abyśmy mogli odkryć, kim jesteśmy w Bogu”. Chociaż wydaje się nam (i tego się boimy), że utracimy osobowość czy tożsamość, celem spowiedzi jest rozpad naszego ego, ale nie dezintegracja osobowości.

Czasami jednak staniemy „pod ścianą”, konieczne bowiem będzie radykalne odcięcie się od dotychczasowego życia. Warto wtedy pamiętać o radzie Dietricha Bonhoeffera: „Jeśli wsiadłeś do niewłaściwego pociągu, nie ma sensu biec korytarzem w przeciwnym kierunku”. Ale nawet wtedy aktualne pozostaje zapewnienie Boga, że jesteśmy tymi, których kocha. Jezusowe słowa „Odpuszczają ci się twoje grzechy” (Łk 7, 48) wskazują, że spowiedź jest czymś więcej niż tylko religijnym sposobem uwolnienia się od poczucia winy, a „negatywny” wymiar spowiedzi, czyli wyznanie grzechów, nie stanowi jej centrum. Wierzymy w Bożą miłość jako ostateczną prawdę o nas – bez niej spowiedź staje się rytuałem społecznej kontroli czy chwilowym katharsis, i niczym więcej!

Krzywda przez kratki

Zarówno penitenci, jak spowiednicy podkreślają, że nie jest to sakrament „łatwy”. Najczęstsze odpowiedzi wskazują albo na błędy spowiednika, będącego „tylko człowiekiem”, albo na „trudny charakter” samego sakramentu, będącego miejscem konfrontacji grzeszności i ludzkiej słabości z Bożą dobrocią, która może się wydawać niezrozumiała lub zbyt wymagająca dla penitenta – także w kontekście posługi samego spowiednika, szafarza sakramentu.

Krzywda ma charakter interpersonalny, jest związana ze zdarzeniem, które jedna ze stron odczuwa jako niesprawiedliwe. Ono sprawia w jej przeżyciach stan poczucia krzywdy. Doznawana krzywda powoduje z kolei urazy będące psychicznymi ranami, które wywołują kompleks niższości, poczucie poniesionej klęski albo osobistej obrazy. Ponieważ dotykają one bezpośrednio naszego poczucia własnej wartości, czujemy się niedoceniani, nieakceptowani, niezrozumiani. Odczuwamy brak szacunku do siebie. Psychoterapeutka Bärbel Wardetzki stwierdziła, że „uraza jest jak policzek dla duszy. Jak uderzenie w twarz, które wywołuje głęboki ból psychiczny”.

Trzeba podkreślić, że w trakcie spowiedzi rani ksiądz jako „przedstawiciel Boga”, działając in persona Christi, a ponieważ występuje on równocześnie w imieniu Kościoła, jego słowa i gesty nabierają znaczenia symbolicznego, wykraczającego poza jego własne uwarunkowania.

Do krzywdy w trakcie spowiedzi dochodzi najczęściej wtedy, kiedy spowiednik albo (a) nadużywa swojej pozycji wynikającej z władzy sprawowania sakramentu i w ten sposób kontroluje sumienie penitenta, albo (b) zmusza go do okazania skruchy przez wymuszone przebaczenie, (c) błędnie ocenia stopień osobistej wolności i odpowiedzialności penitenta w zachowaniach nałogowych bądź niektórych zaburzeniach psychicznych lub (d) pod pozorem „pomagania duszom” szuka gratyfikacji własnych potrzeb. Z kolei penitent może subiektywnie czuć się pokrzywdzony w konfesjonale lub nieświadomie sam prowokować takie sytuacje, kiedy (a) sam jest osobą poranioną lub ma silną potrzebę zależności albo (b) kiedy myli pokutę z chęcią ukarania samego siebie lub (c) szuka w mniej lub bardziej świadomy sposób spowiedzi w celach terapeutycznych, czy po to, aby się uwolnić od problemu, czy po to, aby „stać się inną osobą” (zmienić charakter/osobowość).

Rozdrapywanie sumienia

Wydarzenia, które w konfesjonale najczęściej są odbierane przez penitentów jako krzywdzące, to bycie krytykowanym (moralizowanym), poniżanym, odrzucanym, wykluczanym albo ignorowanym przez spowiednika. Biorą się one z niewłaściwej postawy szafarza, któremu w trakcie tego sakramentu nie udało się zachować roli „lekarza”, „sędziego” i „ojca” na wzór „duchowej postawy spowiedzi”, jaką na krzyżu w imieniu grzeszników przyjął Jezus.

W takich przypadkach spowiednik zapomina bądź nie chce przyjąć do wiadomości, że wolność chrześcijanina to coś więcej niż możność wyboru wśród rozwiązań między dobrem a złem, to coś więcej aniżeli właściwe postępowanie. Stajemy się bowiem osobami zdolnymi do czynów moralnych, nie tylko próbując robić to, co właściwe, lecz także poprzez trud odkrywania tego, co jest autentycznie dobre. Jak podkreślają mądrzy duszpasterze, „dzieje się to powoli, po stoczeniu wielu bitew, wśród których będą i te przegrane, i jest owocem czasu, inteligencji, wyczulenia w stosunku do tradycji, Kościoła i własnego doświadczenia” (o. Radcliffe). Przypomina o tym Franciszek: „maleńki krok pomiędzy ogromnymi ludzkimi ograniczeniami może bardziej podobać się Bogu niż życie zewnętrznie poprawne tego, kto przeżywa swoje dni, nie stawiając czoła poważnym trudnościom” („Evangelii gaudium”).

Tak więc zadaniem spowiednika nie jest „tresura postępowania uznawanego za moralne”, tylko ułatwienie penitentowi wejścia, powrotu lub wytrwania na drodze do obcowania z Bogiem (o. Mirosław Pilśniak OP). Kapłan, który „zapomni”, że najważniejszą zasadą etyczną spowiednika jest chęć pojednania człowieka z Bogiem, a nie pragnienie natychmiastowej zmiany jego postępowania, może „rozdrapywać” sumienie penitenta, „grając” na jego uczuciach – w ten sposób formując nie jego sumienie, tylko superego. Efektem takiego „pouczania” będzie nie tylko lęk i neurotyczne poczucie winy aż po możliwość rozwinięcia u penitenta tzw. nerwicy eklezjogennej, ale też wypaczenie sensu chrześcijaństwa.

Najprostszym sposobem odróżniania sumienia od superego jest wskazanie na różnicę pomiędzy „powinieneś” bądź „musisz/nie wolno ci” a „chcę/pragnę” jako imperatywami naszego zachowania. „Powinieneś”, „musisz”, „nie wolno ci” – to czyjeś komendy; pragnienia – przynależą do nas. Nie chodzi jednak o skupienie się na sobie, ale otwarcie się na wartości. Formacja superego pod płaszczykiem „troski o duszę” czyni z nas niewolników. Pewien psychoanalityk zauważył, że „możemy płacić superego czynsz, ale dom nigdy nie stanie się naszą własnością”.

Gwarantem wolności jest wyłącznie sumienie. Dzięki odróżnieniu sumienia od superego możliwe jest również uzdrowienie wniesionego przez penitenta do spowiedzi poczucia krzywdy. Silna potrzeba zależności, religijny masochizm i szukanie w konfesjonale substytutu terapii oparte są bowiem na neurotycznym poczuciu winy. Poczucie winy wypływające z miłości (troski) leczy rany, bo ma charakter reparacyjny, poczucie winy wypływające ze strachu jedynie sprytnie je maskuje. Doświadczenie pokazuje, że nie wystarczy zapomnieć o fałszywym poczuciu winy, ponieważ dopóki nie nazwiemy go po imieniu, żyć będą lęki, które go wywołały. W spowiedzi nie chodzi więc o fałszywy spokój sumienia, ale odkrycie, że nawet „jeśli serce oskarża nas, to przecież Bóg jest większy niż nasze serce i zna wszystko” (1 J 3, 20).

Trybunał miłosierdzia

Zanim dojdziemy do konfesjonału, żeby stanąć przed „trybunałem miłosierdzia”, i po tym, jak od niego odejdziemy, musimy pamiętać o dwóch rzeczach. Pierwszą przypomniała XIV-wieczna mistyczka Juliana z Norwich mówiąc, że „gdyby Bóg rozgniewał się na nas choćby na chwilę, to przestalibyśmy istnieć” („Objawienia Bożej Miłości”). Jej głos ma znaczenie, bo choć nie jest kanonizowaną świętą ani doktorem Kościoła, centralne przesłanie jej teologii, „że wszystko będzie dobre” („Thou shalt see thyself that all manner of thing shall be well”), zostało przytoczone przez Katechizm Kościoła Katolickiego (313) w rozdziale o Bożej Opatrzności. Bóg więc nie złości się na nas. O gniewie Bożym, o którym słyszy się w Biblii, należy myśleć w sensie metaforycznym jako o gniewie wywołanym przez cierpienie i niesprawiedliwość świata, o gniewie, który my również powinniśmy nauczyć się czuć.

Po drugie, nie wyznajemy grzechów po to, żeby obudzić w sobie poczucie winy i siebie upokorzyć, wierzymy bowiem, że wszystkie nasze grzechy są wybaczone, jeszcze zanim je popełnimy. Przypomina nam o tym wybitny współczesny teolog o. Herbert McCabe OP: „Jeśli idziemy do spowiedzi, to nie po to, aby prosić Boga o przebaczenie, ale aby mu za nie podziękować. (…) Kiedy Bóg wybacza nam nasze grzechy, nie zmienia swojej opinii o nas. On zmienia naszą opinię o Nim. On się nie zmienia, Jego opinia opiera się na miłości: On jest miłością”.

Przystępując do spowiedzi, nie przynosimy Chrystusowi spisu brudnych grzechów, lecz siebie samych, nie tylko swoje uczynki, ale głębsze zranienia swego człowieczeństwa. Uczymy się odróżniać grzeszność, włącznie z postawą „tak, żałuję, że nie żałuję”, od niemoralności (to ja stwarzam dobro i zło, więc nie żałuję niczego), i mamy szansę się przekonać, że „Bóg nigdy nie męczy się przebaczaniem”, a jeśli my „męczymy się proszeniem Go o przebaczenie”, to spowiedź jest potwierdzeniem, że On jest cierpliwy. Dopóki będziemy chcieli odchodzić od spowiedzi kimś innym, niż jesteśmy, dopóty pozostaniemy sfrustrowani. Miłosierdzie nie jest nagrodą za wysiłek stworzenia siebie od nowa, tylko darem za nieprzekreślanie tego, co Bóg w nas czyni. Spowiedź pomaga nam zachować pokorę, żeby z tego powodu nie zachłysnąć się sobą.

Odrapywanie narcyzmu nigdy nie jest przyjemne, dlatego spowiedź zawsze będzie wyzwaniem. Nawet jeśli jest trudna, uszlachetnia, nie można jednak z tego powodu usprawiedliwiać policzków, jakie można zadać duszy. W rękach duchownego spowiedź może być dłutem albo młotem, w „rękach Boga” zawsze jest skalpelem. Za każdym razem chodzi o znalezienie choćby niewielkiego miejsca, przez które może przejść łaska. Bez tej perspektywy w spowiedzi duszę utraci nie penitent, lecz sam spowiednik. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2016