Szacunek dla rzeźnika

Dlaczego "Śmierć człowieka pracy wywołuje tak wielkie emocje widzów?

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu "Śmierć człowieka pracy" /
Kadr z filmu "Śmierć człowieka pracy" /

Pięć obrazów z różnych części świata - Ukraina, Indonezja, Nigeria, Pakistan, Chiny. Pięć grup ludzi połączonych ciężką pracą fizyczną. Ukraińscy górnicy z biedaszybów wciśnięci w wąski pokład węgla; indonezyjscy kopacze siarki; infernalne krajobrazy rzeźni w nigeryjskim Port Harcourt; pasztuni złomujący statki nad Morzem Arabskim, chińscy hutnicy. Brud, pot, marny grosz, gorycz, ciągłe ryzyko śmierci. To nie są obrazy, o których widz nie miałby pojęcia.

A jednak wchodzą w oczy jak zadry.

Być może jednym z powodów jest ciągle żywe - szczególnie w "ukraińskiej odsłonie" - wspomnienie czasów, gdy klasie robotniczej żyło się znośnie. Zostały po tej świetlanej przeszłości pomniki herosów i gorycz tych, którzy w epoce postindustrialnej znaleźli się blisko społecznego dna. Ale, jeśli wgłębić się w czas przeszły bardziej, oczywisty staje się fałsz, jakim podszyty był robotniczy etos w wydaniu oficjalnym. W 1932 r., kiedy powstawał film "Donbaska symfonia", opiewający trud górników, więźniowie Archipelagu Gułag - zatrudnieni przy budowie kanału Biełomorskiego - wybierali z dołów glinę gołymi rękami, żarli zupę z pokrzyw i zgniłe ryby, a jedynymi metalowymi elementami na budowie były kółka taczek oraz ostrza nielicznych łopat i siekier. Pierwsi budowniczowie Nowej Huty żyli jak niewolnicy. Dodajmy opowieści o warunkach, w jakich mieszkali robotnicy Radomia w drugiej połowie lat 70., biedę lat 80. w Europie Wschodniej. Tak przez całe dziesięciolecia realizował się etos, poddany ciśnieniu "przejściowych trudności" i "planowych opóźnień". Więc chyba nie jego koniec decyduje o wielkości filmu. Ten dokonał się już dawno.

Może więc te świetnie sfilmowane miejsca zostają w pamięci z innej przyczyny: świadomość, że w czasie, gdy syty Europejczyk wykuwa na klawiaturze dochód narodowy, a gdzie indziej trwa praca opisywana jeszcze w XIX-

-wiecznej prozie - nie może być przyjemna, jak by jej nie uzasadniać. To, co dla nastolatka z Duisburga jest eksponatem z historii hutnictwa, Chińczykom służy jako narzędzie pracy. Wśród kłębów toksycznego dymu na wielkiej stercie bawolich rogów toczy się życie. W katastrofie epidemiologicznej, w warunkach urągających temu, co zwykliśmy nazywać higieną pracy. W nigeryjskich rzeźniach nie ma kafelków, jest po prostu wielki plac, gdzieniegdzie podlany betonem. A jednak życie się toczy, uparcie, żywiołowo, z zagryzionymi zębami. Oczywiście, nic w tym względzie nie zmienia się od wieków i "Śmierć człowieka pracy" nie próbuje wyważać dawno otwartych drzwi: są tacy - do nich się zaliczamy - urodzeni w dobrym miejscu i czasie, tacy, którzy w wyścigu cywilizacyjnym wylosowali bloki startowe przesunięte o kilka długości do przodu. Są i tacy, jak nigeryjski rzeźnik, który mówi "Kto urodził się we krwi, temu niestraszne cierpienie". A mimo to trudno nie czuć się niezręcznie.

Jest wreszcie "Śmierć człowieka pracy" relacją ze szczególnego momentu dziejowego: oto świat, w którym coraz bardziej utrwala się przekonanie, że fizycznie pracują jedynie nieudacznicy, spóźnieni albo przegrani. Żeby przeżyć, bohaterowie filmu targają węgiel, tusze, łby, siarkę, pocięte na płaty resztki kadłubów. Przeciętny widz tego filmu jest już przedstawicielem świata, w którym targa się co najwyżej sztangi na siłowni, a widok węglarza na ulicy wywołuje niezdrowe zdumienie.

Na pozór więc rysują się jednoznaczne podziały: bogaci - biedni, zwycięzcy - przegrani, zdegradowane Południe jako wysypisko śmieci dla zamożnej Północy. Glawoggerowi udaje się jednak nieco zmącić te uproszczenia. Przegrani często się śmieją, choć brzmi ten śmiech chwilami gorzko. Pracują bez złudzeń i etosu, a mimo to mają w sobie dumę ludzi postawionych samotnie naprzeciw miażdżących konieczności. Czego dowodem jedna z najbardziej wzruszających scen w kinie dokumentalnym ostatnich lat: poznajemy Nigeryjczyka, który myje kozy opalane wcześniej w dymie z gum i dętek. Przez 3 godziny potrafi obmyć z sadzy nawet 70 zwierząt. Uważa, że jest dobry w swoim fachu. I jest z tego dumny.

Wygląda, jakby mówił szczerze.

"Śmierć człowieka pracy", reż.: Michael Glawogger, Ausria 2005, Planete, czwartek 8 III, 20.45,

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008