Chleb i marzenia

Tegoroczny "Planete Doc Review pokazał, że współczesny dokument niejedno ma imię. Filmy walczące stały się sumieniem świata, choć często pozostawiają z poczuciem bezsilności. O wiele głębiej zapadają w nas jednak tytuły nienarzucające się ze swoim przesłaniem.

22.05.2006

Czyta się kilka minut

"Śmierć człowieka pracy", reż. Michael Glawogger /
"Śmierć człowieka pracy", reż. Michael Glawogger /

Zakończony właśnie festiwal przekonuje o znakomitej kondycji i różnorodności gatunku. Filmy pokazane w konkursie w sekcjach tematycznych "Bohater naszych czasów", "Nauki polityczne" czy "Fetysze i kultura" wywołują emocje i polemiki, które dotychczas były udziałem niemal wyłącznie kina fabularnego. Czy rzeczywiście można mówić już o renesansie dokumentu? Tak, pod warunkiem, że uda się trafić z nim "pod strzechy" - a więc do kin, multipleksów czy telewizji w dobrym czasie antenowym.

Bez kompleksów

Filmy pokazywane na Doc Review uczą przyglądać się światu bez uprzedzeń. Pokazują, że jako bierni konsumenci codziennych informacji ze świata tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Oto "Siostry" znanej brytyjskiej dokumentalistki Kim Longinotto, autorki głośnego "Rozwodu po irańsku", który demistyfikował uproszczone wyobrażenia o podłym losie kobiet w kraju ajatollahów. Tytułowymi "siostrami" w filmie nakręconym wraz z Florence Ayisi są energiczne czarnoskóre prawniczki z Kamerunu. Zadanie mają niełatwe: ich klientami są maltretowane żony i dzieci, ofiary gwałtów, kobiety sprzedawane przez własnych ojców, w większości muzułmanki. Wszystkie podporządkowane są patriarchalnej tradycji, nie znają swoich praw, nie potrafią ustrzec córek przed podobnym losem. Ze zdumieniem przyglądamy się, jak sprawnie funkcjonuje afrykańskie biuro, w którym u steru zasiadają wykształcone i kompetentne niewiasty, a gdzieś w tle pomyka z miotełką pogodzony ze swoją rolą pan sprzątający.

Od początku zdajemy sobie sprawę, że oglądamy wycinek świata nieprzystający do całościowego obrazu. Cierpliwa kamera Longinotto pozwala jednak uwierzyć, że nie mamy do czynienia z utopią czy inscenizacją. Są momenty, kiedy patrzy się na film z niekłamaną zazdrością: biorąc pod uwagę bezinteresowne zaangażowanie afrykańskich prawniczek i ich konsekwencję w egzekwowaniu prawa, moglibyśmy się wiele nauczyć od afrykańskich "sisters in law" (tak brzmi oryginalny tytuł filmu).

Z potocznymi wyobrażeniami zrywa też film "Murderball: Gra o życie" w reżyserii Henry'ego Aleksa Rubina i Dany Adama Shapiro. Być może jest on tylko postulatem, pobożnym życzeniem - dobra energia bijąca z bohaterów daje jednak nadzieję, że tak być może. Oto młodzi mężczyźni na wózkach inwalidzkich: sparaliżowani, pozbawieni kończyn, ale nie wywołujący typowego zestawu uczuć, jakimi zwykliśmy obdarzać niepełnosprawnych. Przed nami są prawdziwi twardziele i wojownicy - muskularni, wytatuowani, pędzący na swych zabójczych, specjalnie zbrojonych maszynach. To chłopcy z amerykańskiej drużyny rugby przygotowujący się do paraolimpiady w Atenach. Dopiero teraz, na wózku, osiągnęli to, co nigdy być może nie stałoby się ich udziałem. Walka z niepełnosprawnością obudziła w nich poczucie własnej wartości. W filmie zostaje także dotknięta zwykle pomijana wstydliwym milczeniem sfera życia seksualnego. Bohaterowie opowiadają o tym, jak odpowiednia rehabilitacja i brak kompleksów związanych z męskością pozwalają im cieszyć się seksem i wchodzić w trwałe relacje z kobietami.

Podczas seansu "Gry o życie" wytrąceni zostajemy z wygodnej, paternalistycznej pozycji. To my, sprawni i zdrowi, możemy poczuć się wobec bohaterów filmu wiotkimi słabeuszami. Wielka w tym zasługa twórców filmu, którzy patrzą na bohaterów bez czułostkowości i jakiejkolwiek taryfy ulgowej. Film fabularny zapewne nie zdołałby udźwignąć takiego spojrzenia.

Mitologia opisana

Dokument, który próbuje odkrywać nieoczywistość świata, łatwo wpada w pułapkę sensacyjności, anegdoty, tropienia różnorakiej dziwaczności. Tylko nielicznym udaje się nadać takim poszukiwaniom głębszy, czasem nawet filozoficzny wymiar. Należy do nich z pewnością niestrudzony Werner Herzog, który stworzył w tej dziedzinie własny język filmowy, ba - może nawet własny hybrydyczny gatunek.

Na warszawskim festiwalu pokazany został poza konkursem jego najnowszy film "Odległa błękitna planeta", stawiający pytania o miejsce człowieka we wszechświecie. U Herzoga nie wiadomo nigdy, co jest prawdą, a co zmyśleniem; kiedy mówi do nas serio, a kiedy puszcza oko; kiedy dokumentalny zapis ustępuje miejsca ekscytującej fabule. Ale liczy się przede wszystkim autorski dyskurs, próba dotknięcia tajemnicy. Akademickie kłótnie o dokumentalną "czystość" tracą wówczas swoją rację.

Tak jest i w przypadku "Księgi rekordów Szutki" Aleksandara Manica. Wyborna filmowa gawęda o macedońskim miasteczku, które chełpi się tym, że jest największym na świecie skupiskiem Romów, staje się okazją do zaprezentowania korowodu ekscentrycznych typów ludzkich, na wzór tych z filmów Kusturicy czy Felliniego. Mieszkańcy Szutki ogarnięci są obsesją pobijania wszelakich rekordów. Zyskanie tytułu mistrzowskiego w dziedzinach tak absurdalnych jak poskramianie wampirów czy zebranie największej kolekcji tureckiej muzyki pop, spędza sen z oczu niejednemu.

Patrząc na tych pozytywnych wariatów, szybko przestajemy się zastanawiać, ile w tym wszystkim reżyserskiej fantazji, a ile chęci aktorskiego popisu ze strony bohaterów. "Szutka" to przede wszystkim barwny obrazek z życia społeczności żyjącej gdzieś na rubieżach dzisiejszej Europy i próbującej za wszelką cenę nadać jakiś sens swej egzystencji. Film nie próbuje opisywać tego, co w tym świecie namacalne i przyziemne. Tego rodzaju realizm nie interesuje Manica. Bardziej liczy się dlań znacznie trudniejsza do opisania kamerą sfera mitologiczna: marzenia, tęsknoty, wyobrażenia. A forma tzw. klasycznego dokumentu najwyraźniej jest dla takiego opisu zbyt ciasna.

Podobny, gawędziarski charakter ma film "Swenkowie" Jeppe R?nde, dokumentalna opowieść o subkulturze czarnoskórych dżentelmenów z RPA - w rzeczywistości ubogich robotników, którzy narzucając sobie surowe kody dotyczące ubioru i zachowania, usiłują ocalić godność w codziennej walce o byt.

Apokalipsa i portret intymny

"Planete Doc Review" pokazuje, że współczesny dokument niejedno ma imię. Z jednej strony kwitnie dokument walczący, nobilitowany przez głośne i gniewne filmy Michaela Moore'a. W podobnej poetyce nakręcony został włoski film "Viva, Zapatero!" Sabiny Guzzanti, gorący manifest na rzecz wolności mediów w ojczyźnie Berlusconiego. Reżyserka filmu dała się dotąd poznać jako popularna aktorka kabaretowa, która za wyszydzanie włoskiego premiera w swoim programie telewizyjnym została bezpardonowo "zdjęta" z anteny. Podobny wojujący charakter miał film "Nakarmimy świat" Erwina Wagenhofera, traktujący o absurdach globalnej gospodarki. Nie godzi się podważać sensu powstawania filmów tak ważkich i szczerze zaangażowanych jak "Wielki Budda" Christiana Freia o zniszczeniu przez talibów posągów z doliny Bamiyan, czy "Zgaś światło i idziemy" Manela Mayola, opowiadającego się po stronie chilijskich Indian, okrutnie wykorzystanych przez wielki koncern energetyczny budujący na ich ziemiach tamę. Takie właśnie filmy stały się dziś sumieniem świata, choć często pozostawiają z poczuciem bezsilności i gniewu.

O wiele głębiej zapadają w nas jednak tytuły nienarzucające się wprost ze swoim przesłaniem, nie bombardujące statystykami i nie walczące o uwagę widza ostrym, "telewizyjnym" montażem. Mam na myśli przede wszystkim "Powszedni chleb" Nikolausa Geyrhaltera - pozbawioną słownego komentarza apokaliptyczną impresję na temat przemysłowej produkcji żywności. Kamera beznamiętnie obserwuje codzienną pracę plantacji genetycznie zmodyfikowanych warzyw czy skomputeryzowanych rzeźni, gdzie poznajemy nowoczesne, coraz bardziej skuteczne i masowe metody zabijania naszych "braci mniejszych".

Z kolei we wstrząsającym eseju filmowym "Śmierć człowieka pracy" Michael Glawogger pokazuje XXI wiek z perspektywy upadłego etosu pracy fizycznej. Nic nie zostało z zapału dawnych stachanowców. Praca, którą wykonują ukraińscy górnicy z Donbasu, ociekający krwią rzeźnicy z nigeryjskiego placu targowego czy pakistańscy nędzarze pracujący przy złomowaniu statków, nie ma w sobie nic wzniosłego. To praca, która degraduje, odbiera godność. Dynamiczny film niemieckiego reżysera, miksujący w rytm muzyki Johna Zorna materiały archiwalne i współczesne, zmierza do gorzkiej pointy: oto w finale oglądamy opustoszałą hutę w Duisburgu. Dziś służy już tylko jako turystyczna atrakcja, postindustrialny lunapark albo wdzięczne tło dla artystycznych instalacji.

Gdzieś na przeciwległym biegunie sytuuje się pięknie reprezentowany na warszawskim festiwalu dokument intymny. Już nawet "Trudna wiara" Kirby Dicka - film, który mógł być typowym skandalizującym raportem o pedofilii wśród amerykańskich księży - choć nie oszczędza nam szokujących danych, najciekawszy jednak wydaje się jako psychologiczne studium ofiary. Jednym z bohaterów filmu jest dojrzały mężczyzna, który przed laty był molestowany przez księdza. Poznajemy go dzisiaj jako człowieka, który próbuje po latach ułożyć swoje relacje z żoną i dziećmi, ale w głębi duszy pozostaje małym zranionym chłopcem. Jest w nim ciągle ten sam gniew, wstyd, a także odpowiedzialność za potencjalne ofiary kapłana. Będzie próbował znaleźć zadośćuczynienie dla swoich krzywd, ale wewnętrznie jest człowiekiem przegranym i pełnym zwątpienia.

Najpiękniejszy jednak portret intymny stworzył Amerykanin Doug Block w filmie "Brzozowa 51", w którym reżyser po śmierci matki i powtórnym ożenku ojca próbuje poznać prawdę o relacji łączącej przez pół wieku jego rodziców. Przedziera się przez stosy listów, zdjęć i pamiętników, rozmawia z rodziną i przyjaciółmi - a wszystko po to, by dowiedzieć się, jak znikoma jest nasza wiedza, jeśli chodzi o prawdziwe życie najbliższych. Konfrontacja z prawdą, która ciągle się wymyka, nie musi jednak nieść ze sobą destrukcyjnej siły. Nic nie jest takim, jakim się zdaje - mówi do nas reżyser - ale zróbmy wszystko, by odsłaniając to, co ukryte, nie niszczyć siebie nawzajem i próbować znaleźć w tym pozytywny sens.

W swych dociekaniach Block zmuszony jest bowiem do konfrontacji także z własną historią, z własnym małżeństwem, które po latach może być dla kogoś taką samą zagadką jak dziś historia jego rodziców.

I jak to zwykle bywa w wysokiej klasy dokumencie, "Brzozowa 51" nie poprzestaje na opowieści rodzinnej, stając się przy okazji znakomitym zapisem zmian obyczajowych dokonujących się przez ostatnie półwiecze w USA.

Z magicznej perspektywy

Współczesny film dokumentalny jest coraz bardziej atrakcyjny w swojej formie, coraz bardziej poszukujący w treści. Jeśli wyrzeknie się manipulatorstwa i nachalnej perswazji, może być znakomitym przewodnikiem po dzisiejszym świecie, nauczycielem empatii i stawiania pytań. Sam sposób patrzenia często bywa zaskakujący.

Czy może być bowiem coś oryginalnego w kolejnym filmie o obozie koncentracyjnym? Tak, jeśli twórca filmu podejmie perspektywę dzisiejszych mieszkańców uroczego austriackiego miasteczka. W "Wycieczce do Mauthausen" Reksa Bloomsteina porażający jest brak pamięci i uporczywe bagatelizowanie tego, co zdarzyło się w tym miejscu wcale nie tak dawno. Najbardziej jednak uderza wymuszona normalność dzisiejszego życia w miasteczku - zwłaszcza w zderzeniu z tym, co przeżywają odwiedzający je turyści i co mówią młodzi obozowi przewodnicy, w większości potomkowie esesmanów, w chorobliwy sposób zżyci ze swym miejscem pracy, a nierzadko nawet wyglądem przypominający dawnych więźniów.

Gorzką refleksję o współczesności, która nie wyniosła należytej lekcji z czasów minionych, niesie także "Nasza Ameryka" Kristiny Konrad, szwajcarskiej reżyserki, która 25 lat temu walczyła w kobiecym batalionie przeciwko reżymowi Somozy. Dziś powraca do Nikaragui, poszukując dawnych towarzyszek broni, ale nie może przeboleć tego, co stało się z krajem jej młodości. I znów osobista historia staje się okazją do refleksji bardziej uniwersalnej - o tym, jak mizernymi owocami kończą się najczęściej najszlachetniejsze rewolucyjne porywy.

Znakomity wybór filmów w konkursie Doc Review uzupełniały filmy cudownie bezinteresowne, zrobione z czystej pasji i sympatii dla zwykłego człowieka. Szczególnie zapadają w pamięć "Liczby i marzenia" Anny Marii Bucchetti. Reżyserka właściwie mogłaby śmiało skorzystać z metody uprawianej od lat przez Raymonda Depardona, francuskiego mistrza "kina bezpośredniego", który na festiwalu miał swoją retrospektywę.

Depardon skupia się na cierpliwym podpatrywaniu banalnego wycinka życia, np. pracy izby przyjęć czy sądu, przy czym wszystko zasadza się na wnikliwej rejestracji, pozbawionej jakiejkolwiek autorskiej interwencji. Włoska reżyserka wybiera inną drogę. Punktem wyjścia jest dla niej codzienna praca punktu loteryjnego. Jednak już za chwilę sympatyczna, socjologizująca opowieść o ubogich mieszkańcach Neapolu, którzy namiętnie uprawiają gry liczbowe, pozwala spojrzeć na współczesnego człowieka z perspektywy zgoła magicznej. Oto ludzie, którym wiatr zawsze wiał w oczy, upatrują szansy na odmianę losu, wczytując się w swoje sny i przeczucia. Numerologiczne przesądy porządkują im świat i przywracają nadzieję.

Większość filmów z Doc Review nie miała tak kojącego działania, przypominając nam na każdym kroku o niesprawiedliwości, nędzy i poniżeniu. Zawsze jednak można było pocieszać się myślą, że gdzieś kiedyś upomni się o tę krzywdę jakiś utalentowany artysta i dzięki temu dowie się o niej świat.

3. Festiwal Światowego Filmu Dokumentalnego "Planete Doc Review", Warszawa, 12-21 maja 2006

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006