Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dlaczego? Nie wiadomo. ABW niczego nie musi wyjaśniać – bo chodzi o bezpieczeństwo państwa. Swiridow zaś może śmiało mówić, że stał się ofiarą sądu kapturowego. Ba: może nadal być u nas dziennikarzem, trudno mu będzie tylko wchodzić do Sejmu i na konferencje prasowe w ministerstwach. Robić wywiady i pisać reportaże może w dalszym ciągu – choć tylko teoretycznie. Bo w praktyce kto będzie rozmawiał z człowiekiem w cieniu podejrzenia? Tym bardziej że już wcześniej, w 2006 r., ów dziennikarz miał podobne kłopoty w Czechach.
Szef MSZ Grzegorz Schetyna w wywiadzie dla Polskiego Radia powiedział, że w przypadku Rosjanina chodzi o „dziwne powiązania biznesowe i lobbing”. Dodał, że Swiridow organizował wycieczki dla polskich dziennikarzy za pieniądze rosyjskiego koncernu, który chciał przejąć Azoty Puławy. Dziennikarze takimi sprawami się nie zajmują: nie wożą za kasę oligarchów innych dziennikarzy.
W sprawie rosyjskich reporterów pracujących dla państwowych mediów trudno mieć szczególne złudzenia. Przypomnę, że niedawno trzystu ludzi mediów (głównie państwowych) dostało od Władimira Putina odznaczenia za fachową pracę na Krymie w czasie aneksji. Zaś zatrudniająca Swiridowa agencja Rossija Siegodnia (powstała ukazem władz na gruzach RIA Nowosti) stawia sobie za cel „naświetlanie za granicą państwowej polityki Federacji Rosyjskiej”.
Swoją drogą ciekawe jest, czy Swiridow – którego działalność nie była tajemnicą (pisał o niej rok temu „Wprost”) – stał się nagle niezwykle groźny dla Polski, czy też jest to kolejny odcinek serialu „Łapaj ruskiego szpiega”, który ma pokazać, jak skuteczne są nasze służby i władze wobec zagrożenia ze wschodu?
Niezależnie od tego, jaka jest prawda, Moskwa nie odpuści. Możemy się spodziewać w najbliższym czasie odebrania akredytacji któremuś z naszych korespondentów w Rosji. Szkoda, bo zostało ich tam bardzo niewielu.