Święte dni

Burżuj na skrzyżowaniu ulicNos przemarznięty w kołnierz wcisnąłSkuliwszy ogon, drżąc się tuliDo jego nóg parszywe psisko.

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Rys. Mateusz Kaniewski /
Rys. Mateusz Kaniewski /

Jak głodne psisko tkwi na rogu

Burżuj - milczący znak pytania

A stary świat, skuliwszy ogon

Jak pies bezdomny stoi za nim.

Pamiętamy wszystko.

Newę, miasto, stójkowego, psa, burżuja i opłakujemy ich.

Opłakujemy świat, który właśnie przed chwilą, na naszych oczach, w poemacie Aleksandra Błoka "Dwunastu" przeszedł do historii tak namacalnie, dosadnie, ordynarnie, że dreszcz idzie po kręgosłupie. Opłakujemy nasze miasto, jego rzekę, naszego ukochanego Wuja, który był naturalnie, bo jakby inaczej, burżujem, najserdeczniej jak można psa, którego niedola wydaje się najniesprawiedliwsza, i stójkowego ze złą, czerwoną mordą, który nam to gwarantował.

Opłakujemy nasze książki, nasz fortepian, pachnące poranną kawą mieszkanie, nasze wszystkie niewyszukane, bezpieczne przyjemności i nasze, co by tam nam nie przypisywano, poczciwe życie.

Opłakujemy Marię Kiriłłowną, czy jak jej tam było, tak przywiązaną do swoich romansów, pachnącego lawendą dziadka ze stygmatem wszelkich gwardyjskich, przesadzonych, wyolbrzymionych lub wręcz skłamanych grzechów młodości, i jego żonę powtarzającą w chwilach beztroski, których wielu nie miała: Wietierok udalienkij, dożdik, dożdik malienkij. Nie zaduj ognia!

Wreszcie opłakujemy siebie.

Ale jednocześnie porywa nas niebezpieczne piękno rewolucji, zatracamy się w nim. Ogarniają nas wszystkie znane nam i nieznane lęki, i wszelkie przerażenie, ale nie możemy oderwać oczu od dzieła zniszczenia, taki blask demoniczny od niego bije, takie ponure światło.

Kruche jest nasze istnienie i najczęściej byle jakie. Od trwogi do trwogi. Rewolucja unieważnia całą naszą tymczasowość, przekonując, że w pogoni stada, którym i my jesteśmy, za mirażem otrząsamy się ze wszystkich naszych ograniczeń i uodporniamy na boskie humory. I nawet jeżeli podejrzewamy w tym tylko złudzenie, a najczęściej podejrzewamy, to dajemy się nieść tej nikczemności. Dlatego im rewolucje dziksze, krwawsze, ekstatyczniejsze, tym ludziom do nich bliżej, i powiedzmy uczciwie, nie tylko hołocie.

Do rewolucji przystąpiłem dla jej piękna i rozmachu, powiedział przed rozstrzelaniem szlachcic, a niektórzy twierdzą, że książę nawet, Michaił Tuchaczewski. Nie zamierzam indoktrynować komandarma i późniejszego marszałka, ale nie uważam, że miał na myśli piękno moralne.

Stwierdzić przykro, tyranie mają swoje sposoby na uwodzenie. Ale od zdumienia, uwiedzenia, a nawet olśnienia do afirmacji droga daleka. Poezja, gdzie by się nie ulęgła, krwawo się żywi, a w każdym razie od czasu do czasu taka dieta jej służy.

O tym właśnie jest najpopularniejszy poemat Aleksandra Błoka pod tytułem "Dwunastu", a nie, jak twierdziła i twierdzi nadal większość specjalistów od literatury, o afirmacji rewolucji.

Nie przekona mnie nikt, że poeta chociaż na mgnienie oka uwierzył, iż "rewolucja krusząc stary świat zmieni jego substancję moralną".

Trzeba by Błoka zobaczyć. Pięknego sybarytę, chłodnego dandysa, kruchego efeba w młodości, produkt tego, co w Rosji było najlepsze i najbezbronniejsze zarazem, absolutnie godne zachowania dla niej samej, Europy, świata.

Potomek carskiego lejbchirurga i kilku uniwersyteckich profesorów, wychowywany przez kobiety z pierwszorzędnej rodziny matki, urodziwe, wykształcone, czułe, ożeniony z córką wielkiego Mendelejewa, wyszedł z takiej delikatności, wrażliwości i dystynkcji, jakich świat już nie znał. Nie ma w nim witalności, desperacji, ruskiego naplewatielstwa. I nawet jeśli przyjmiemy, choć uwierzyć trudno, że w "Dwunastu" i "Scytach" Błok spalił się doszczętnie, to na widowni, moim zdaniem, nie na scenie.

Nie podejrzewam też w poecie rosyjskiej duszy, tego koszmaru częściowo Rosjanom wmówionego, który dźwigali jak garb na plecach. Rosyjska dusza brała się jednak z niższości, dwuznaczności, półinteligenckości, napawającej mnie odrazą dostojewszczyzny, a Błok to dystynkcja wolna od takiej marnej asocjacji. Bo obecność rosyjskiej duszy skłaniałaby może do chwilowej afirmacji rewolucji, którą zresztą rewolucja, i za to jej chwała, rozniosła na strzępy.

I wreszcie ostateczna sublimacja żołnierzy i ich marszu, "Lekką stopą nadśnieżystą / Przez perliste rozsypisko", z Chrystusem na przedzie, jest raczej poetycką nieuchronnością niż politycznym wyborem.

A podejrzenie, że Błok uległ jakiejś presji, uwłacza jego pamięci. Nic w roku 1918 nie stało na przeszkodzie, by nadal pisał swoje symbolistyczne, mniej czy bardziej oderwane od rzeczywistości wiersze.

Był taki czas, kiedy rewolucji rosyjskiej przestraszyli się wszyscy. Komandarmowie, naczdywowie, kombrygowie, żydowscy komisarze, samozwańczy watażkowie, wszelkiej maści przewodniczący i sekretarze, rewolucyjni pisarze i poeci. Przestraszyli się jej wszyscy poza Majakowskim podobno, bo ten bać się zaczął, kiedy tamci do swego strachu przywykli.

Cała awangarda niesiona rzeką chaosu, wrzasku, apokaliptycznego zła, bezideowości, niewyobrażalnych cierpień jednych, rozdokazywania drugich i tego, co we wszystkich rewolucjach wspólne i najgorsze, poczucia nieodwracalnej beztroski.

Czy o tym jest "Dwunastu"? O tym również, bo "Dwunastu", w zgodzie z intencją poety lub w niezgodzie, jest o wszystkim.

Bywa taki rodzaj twórczości, który onieśmiela samego autora. Myślę, że Aleksander Błok - najzdolniejszy moim zdaniem poeta Rosji - nieraz był poruszony suwerennością obydwu wielkich rewolucyjnych utworów. Chłodnym wyrafinowaniem "Scytów" i plebejskim biglem, szelmowską werwą "Dwunastu".

Raz przeczytane nie przepadają, raz napisane trwożą już zawsze.

A skoro tak, to "Wańka z Kat’ką hulać poszedł. / Ona kierenki ma w pończosze". Między dwunastoma czerwonoarmistami maszerującymi w lodowatej zamieci, znikąd donikąd, jest i ta dwójka.

Wańka jak Wańka, pies go jebał, ale Kat’ka to nie byle kto. Czarnobrewa, jak pisze Błok, i pyzata, nieokiełznana i niewyczerpana. Bez idei, celu, planów, bez jakiejkolwiek przynależności, z niepokonanym apetytem na nahulanie się do samego spodu.

"Chwyć za karabin, lęk w sobie skrusz! / Kropniemy kulką w Świętą Ruś -".

Kat’ka nie jest w żadnej, najcięższej nawet chwili ofiarą rewolucji. Kat’ka to rewolucja. A poza wszystkim straszna z niej suka, gdzie jej nie było i gdzie jej jeszcze nie mogłoby być. Szlajała się z oficerami, pieściła młodziutkich kadetów, rozkochiwała w sobie junkrów, wodziła za nos całą ruską Spartę, a teraz jest z czerwonymi, bo tu życie rwie najszybciej. Że bez sensu, no to co? A kiedy ono miało sens?

Z Nestorem Machną by się jeszcze powłóczyć, z jego grandą. Rozjeżdżać matkę Rosję w dworskich karetach, landach, linijkach, bryczkach, ścigać innych i samemu być ściganym.

Trzebić burżujów, łupić dworiaństwo, wysadzać przeprawy, palić chutory, gardłować na mityngach, ustanawiać wrogów, a jak przyjdzie fantazja, a czemu przyjść by nie miała, to zdradzać, bo w zdradzie tyle samo wdzięku, co w wierności, skoro jedno jest tylko przeciwieństwem drugiego.

Kat’ka, w której zakochać się trudno i oprzeć się trudno, jest w pędzie, którego już nikt nie powstrzyma. Widzimy tę dziewczynę, dziecko jeszcze, niesione - chciałoby się rzec - wiatrem historii, gdyby to jej nie spowszedniało, bo wiatr historii ciska w zasadzie każdym, Kat’kę natomiast niesie wiatr, którym jest ona sama. Ona sama jest wiatrem, pędem, impetem, który, jak z tymi żywiołami bywa, nie opada, nie wytraca się, nie cichnie, tylko roztrzaskuje się na strzępy o własne przeciwieństwo.

"A gdzie jest Kat’ka? - Kona, kona! / Głowa na wylot przestrzelona! // Dobrze ci Katiu? - Ani drgniesz... / A leż na śniegu, ścierwo, leż!...".

Tylu przed Błokiem pisało o rewolucjach i tylu po nim. I tylu o nich jeszcze napisze i żal mi każdego, ze sobą włącznie.

Zapytać można, po co pisać o małżeńskiej niewierności po "Annie Kareninie"? Jaki to ma sens? Co da się powiedzieć o miłości po Iwanie Buninie? Cóż straszniejszego można przedstawić nad immanentne zło natury ludzkiej, jak zrobił to Dostojewski? I co zabawniejszego lub tragikomiczniejszego nad Gogola? Co nowego powiedzieć można o zaświatach, byśmy się do nich przywiązali, po "Mistrzu i Małgorzacie"?

Nic zapewne, lecz słowo "zapewne" zapewnia nas, że rzecz nie jest przesądzona. Jest tu jeszcze szpara, widzimy szczelinę, można się w nią wcisnąć, mało prawdopodobne, ale niewykluczone, z czymś lepszym.

A Błok nie pozostawił nam nawet szczeliny. O rewolucji, gdzie by nie płonęła, nie napisze się trafniej, krócej, piękniej.

Dziesięć stron doskonałości.

O wojnach domowych po rewolucjach, proszę bardzo. O terrorach, owszem. O komunizmie lub każdej innej obłędnej ideologii, próbujcie wszyscy. O degrengoladzie, deprawacji, degradacji, droga wolna, ale o matce tych wszystkich bied nie napisze się nic więcej. Szkoda próbować.

"Dwunastu" - straszny poemat, a "Scytowie" jeszcze straszniejsi. Bo kto by tam szalony chciał dopełnić w swej megalomanii pierwszy, to trafi na drugi.

"I nie ruszymy się, gdy wściekły Hun / Trupy ograbi i znieważy, / W kościoły będzie konie gnać wśród łun / I mięso białych braci smażyć!...".

Z "Dwunastoma" jak z rewolucją. Napawają lękiem, ale oderwać się od nich nie można.

"Gulajet wietier, porchajet snieg. / Idut dwienadcat’ czełowiek. // Wintowok czernyje remni, / Krugom - ogni, ogni, ogni..."

Od czterdziestu lat słyszę ten krok. "Mróz, towarzysze, wściekły mróz!".

Maszeruje Dwunastu.

Ale nim ich usłyszałem, siedzieliśmy z moją Babką, u której zaciągnąłem nigdy niespłacony dług wdzięczności, wiosennego popołudnia na kamiennych schodkach naszego poniemieckiego domu, twarzami do raubrytterskiego zamku Kynast.

Obydwie rewolucje były już za nami. Kto miał zginąć, zginął. Kto miał przepaść, przepadł. Zostali dziadkowie, dwie osamotnione kobiety i trójka ich dzieci.

Przymykając oczy na gorącym już słońcu, Babka powtórzyła: "Wietierok udalienkij, dożdik, dożdik malienkij, Nie zaduj ognia!".

Już po dzieciństwie, młodości, po "Scytach" i "Dwunastu", trafiłem na te słowa Błoka przełożone na polski.

"Zuchwały mój wietrzyku, / Drobniutki mój deszczyku, / Świec nie gaś mi! // W palm zielonych niedzielę, / Pierwsza wstanę z pościeli, / To święte dni...".

Nic poza wyobraźnią nie upoważnia mnie do łączenia obydwu rewolucyjnych poematów z "Palmowymi gałązeczkami". Dekada je zresztą dzieli. Ale ilekroć powtarzam sobie te wiotkie strofy, po polsku czy po rosyjsku, to przed oczyma staje mi Kat’ka, tak bez miłosierdzia użyta przez Błoka do upojenia bezmiarem rebelii.

Jeżeli idea wiecznej kobiecości upostaciawiająca miłość, czułość, dobroć, nawet religijność była istotą twórczości Błoka, to czemu z tej idei wyłączył Kat’kę i przypisał jej rolę porywającą, skądinąd, ale niemającą z kobiecością nic wspólnego.

Wśród największych rosyjskich poetów i prozaików tak mistrzowsko przedstawiających kobiety, jak w żadnej innej literaturze, nie ma nikogo, kto wyniósłby je równie wysoko, kto kobiety widziałby w każdej delikatności, kruchości, świętości. W każdej najsymboliczniejszej, najgłębszej rosyjskości. Czemu więc Kat’ka trzymana jest od tych zalet tak daleko? Jak to się stało?

Kto się upomni o jej prawo do wyboru?

Zatraci się w gwałcie, furii, pędzie, jej rzecz, ale niech wie, że na antypodzie tych rozkoszy są święte dni.

Mam prawo podejrzewać, że o tym nie wie.

Nie wymagam dla dziewczyny statusu Lubow Dimitriewny, żony poety, raz na zawsze Pięknej Damy - ale odrobiny litości.

Wprawdzie takich jak Kat’ka w rewolucji, a potem po różnych stronach wojny domowej, było niemało, to jednak najczęściej jako ofiary fascynacji różnymi Machnami, Mironowymi, Czapajewami, rozdarte między wiernością a niewiernością, między wrzaskiem a płaczem, porzucane, darowywane, sprzedawane, przegrywane bez umiaru.

Jak zostawały egeriami buntu, to rzadko w zgodzie z samymi sobą. A legendy to im potem podoczepiano i nie próbujmy nawet pytać, jak się w nich czują.

Posunąłem się. Zamykam swoje koło. Scytyjską jazdę słyszę i ciężki, rytmiczny krok Dwunastu, ale coraz częściej płyną też ku mnie święte dni i coraz częściej z Kat’ką lub jej duchem. Z ręką na sercu, zmartwychwstanie się jej nie należy, ale co my tam wiemy o wyrokach losu.

I jakkolwiek te cztery takty nie niosą ze sobą okrutnego piękna "Dwunastu" lub "Scytów", to niosą mądrość i spokój potrzebne każdemu, kto zbliża się do celu, czym by on był lub nie był.

A ognia nie zaduj. Sam zgaśnie.

Eustachy Rylski (ur. 1944) jest prozaikiem, autorem m.in. książek "Stankiewicz. Powrót", "Warunek" i "Wyspa". Poświęcony Aleksandrowi Błokowi (1880-1921) szkic pochodzi z tomu esejów, który zostanie opublikowany nakładem Świata Książki pod koniec tego roku. Fragmenty "Dwunastu" - w przekładzie Seweryna Pollaka. Fragment "Scytów" - w przekładzie Mieczysława Jastruna. Fragment "Palmowych gałązeczek" - w przekładzie Józefa Czechowicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008