Stalin Samozwaniec

95 lat temu, wiosną 1922 r., Józef Stalin został sekretarzem generalnym partii bolszewickiej. Był to jego pierwszy krok ku władzy absolutnej. Oto przyczynek do historii o pysze, władzy i rosyjskiej duszy.

13.05.2017

Czyta się kilka minut

„Lenin i Stalin”: plakat propagandowy z 1949 r. / Fot. Getty Images
„Lenin i Stalin”: plakat propagandowy z 1949 r. / Fot. Getty Images

Ta historia mogłaby rozpocząć się w zimny grudniowy wieczór 1878 r., gdy nad kaukaskim niebem zaświeciła pierwsza gwiazda – i przyszedł na świat syn szewca Wissarionowa Dżugaszwilego i Jakateriny z domu Geładze, szwaczki i praczki. Mogłaby być opowieścią o karierze gruzińskiego duchownego, odprawiającego nabożeństwa w tyfiliskiej katedrze Sioni i wiernie naśladującego apostołów, nauczających w Kolchidzie u zarania chrześcijaństwa.

Trudno powiedzieć, czy to wpływ podniesienia czesnego w tyfiliskim seminarium duchownym, czy też lektura książek Darwina i Marksa (czytanych pod ławką przez młodego Józefa) sprawiły, że historia ta potoczyła się zupełnie inaczej. A życiorys Józefa Wissarionowicza wymknął się szczytom Kaukazu i wpłynął na dzieje świata.

Ktoś w rodzaju cara

Prawosławny filozof Nikołaj Bierdiajew tak napisał w książce „Rosyjska idea”: „W 1666 roku narodziło się w Rosji królestwo Antychrysta”. Zgodnie z tą logiką Chrystus to car (tj. władca, cesarz) w niebie, zatem na ziemi jest miejsce jedynie dla jego przeciwieństwa.

Ten stary gnostycki podział unosi się od wieków nad rosyjskim rozumieniem władzy. Dość powiedzieć, że rzeczywistość, w której hartowało się uniwersum przyszłego „Słońca narodu” – jak potem nazywano Stalina – leżała gdzieś na styku świata kryminalistów i zawodowych rewolucjonistów, dzielących ze sobą cele w carskich więzieniach.

Dopiero rok 1917 uwolni ich wspólne, trzymane do tej pory za kratami talenty. Trochę jak w na wskroś symbolistycznych „Dwunastu” Aleksandra Błoka: „A gdzie Kat’ka? – Kona, kona! / Głowa na wylot przestrzelona! / Dobrze ci, Katiu? – Ani drgniesz... / A leż na śniegu ścierwo leż!... / Rewolucyjny równaj krok! / Czujny cię wroga śledzi wzrok!”. To właśnie Stalin podczas rewolucyjnej wrzawy będzie tłumić bunty wśród oddziałów złożonych z byłych więźniów cara.

Nie sposób wskazać momentu, w którym ambicje ówczesnego komisarza ds. narodowości zaczęły rosnąć, a jego celem stała się władza absolutna. W przeddzień pierwszego wylewu krwi do mózgu – doznał go w maju 1922 r. – przywódca bolszewików Włodzimierz Lenin, który nigdy do końca nie wyzdrowiał po dwóch kulach, otrzymanych w sierpniu 1918 r. w „prezencie” od eserowskiej rewolucjonistki Fani Kapłan (uważała Lenina za wroga socjalizmu), zdaje się lekceważyć Stalina. Wysyła go do tej – pozornie – biurokratycznej i nudnej roboty na „odcinku” narodowościowym.

Tymczasem dla Józefa Wissarionowicza jest to wymarzona okazja do – pierwszej w jego karierze i (tym razem jeszcze bez krwawej) – „wymiany kadr”. A ta zyskiwała charakter totalny. Miotła Stalina wymiatała wszystkich, od działaczy partyjnych w regionach po maszynistki, zastępując ich lojalnymi wobec niego ludźmi.

W przyszłości ten schemat będzie się jeszcze wielokrotnie powtarzać. Przy czym, zauważmy, Stalin nie odkrywał tu niczego nowego. Przeciwnie: postępował w sposób typowy dla samozwańców (jak powiedziałby cytowany już Bierdiajew). Był to bowiem mechanizm znany – w takiej formie i skali – tylko w Rosji.

Bezwzględna polityka czystek i dźwięki muzyki, wystukiwanej podkutymi butami funkcjonariuszy tajnej policji GPU (poprzedniczki NKWD i KGB), doprowadzą Stalina do momentu, w którym po latach, na pytanie zadane przez swoją matkę, czym właściwie zajmuje się w Moskwie, będzie mógł ze spokojem odpowiedzieć: „Jestem kimś w rodzaju cara”.

Ostatnia wola Lenina

Ale w kwietniu 1922 r. daleko było jeszcze do takich słów. Jak to się zatem stało, że ta – jak mawiał z pogardą Lew Trocki, wewnątrzpartyjny wróg Stalina – „najwybitniejsza miernota w naszej partii” dotarła potem na sam szczyt?

Umierający już powoli Lenin – po pierwszym udarze nastąpił bowiem wkrótce kolejny (w grudniu 1922 r.), a potem trzeci (w marcu 1923 r.); po drugim wódz bolszewików wycofał się z polityki, a po trzecim został częściowo sparaliżowany i stracił mowę – na przełomie roku 1922 i 1923 postanowił napisać kilka słów do członków swej partii.

Ten słynny w bolszewickim mikroświecie „List do zjazdu” urósł do rangi testamentu politycznego, w którym wódz podał w wątpliwość możliwości przywódcze wszystkich członków Biura Politycznego, czyli najwyższego organu partii. Uznał na przykład, że Stalin – z uwagi na brutalność i niestabilny charakter – „staje się nie do zniesienia na stanowisku sekretarza generalnego”.

Najlepiej Lenin wyrażał się jeszcze o Trockim, niemniej gestem starego patriarchy przypomniał mu niebolszewicką, a zatem nieortodoksyjną przeszłość. Dodając zarazem, że „nie może być o to obwiniany”. Twierdził, że Trocki to „najprawdopodobniej najzdolniejszy człowiek w obecnym KC [Komitecie Centralnym partii] i reprezentuje najwyższe zdolności”, jednak mimo wszystko nie wskazał Lwa Dawidowicza jako swojego następcę.

Być może Lenin myślał o kolektywnym kierownictwie, w ramach którego wszystkich sześciu wymienionych przez niego bolszewickich liderów – Zinowjew, Kamieniew, Trocki, Stalin, Bucharin oraz Piatakow – miałoby pracować razem.

Ktoś mógłby powiedzieć: równoczesna władza kilku osób o takich ambicjach i charakterach? To mniej więcej tak samo realne jak skuteczna walka z alkoholizmem w kraju Puszkina i Gogola... Nie było zaskoczeniem, że od momentu poznania listu jedynie Lew Trocki chciał go pokazać publicznie. A biorąc pod uwagę możliwość nagłego zgonu Włodzimierza Ilicza, czas odgrywał tu rolę.
Jedyna próba ujawnienia dokumentu za życia wodza rewolucji miała miejsce w lipcu 1923 r. Starcie stoczone wtedy przez Trockiego ze Stalinem okazało się dla tego pierwszego dotkliwą klęską. Większość kierownictwa zdecydowała, że ostatnia wola ich przywódcy nie powinna być upubliczniona, gdyż mogłoby to spowodować niepotrzebny zamęt.

21 stycznia 1924 r. po kolejnym udarze, Lenin zmarł. Walka o tron rozgorzała na dobre.

Dzierżący busolę wygrywa

Tylko Stalin nie był przygnębiony sytuacją. Jak wspominał jego sekretarz Borys Bażanow: „Jest w doskonałym nastroju, promienieje szczęściem”.

Dopóki Lenin żył i mógł odzyskać zdrowie, Stalin czuł się zagrożony. W ciągu roku poprzedzającego zgon Lenina ukrywał niepewność, wykazywał zimną krew oraz niezwykłą umiejętność manewrowania, dzięki czemu zyskał większy autorytet niż którykolwiek z pozostałych przywódców bolszewickich. Teraz czekała go walka – związana z tym, jak został opisany w testamencie Lenina.

W tym momencie Stalin dowiódł nie tylko zdolności przetrwania, lecz także mistrzostwa taktycznego w manipulowaniu prawdą – znaną przecież przez jego konkurentów. Wykorzystał mianowicie swoją funkcję sekretarza generalnego partii i zmonopolizował wszystkie przygotowania do pogrzebu, objął pieczę nad całą spuścizną Lenina, słowem – zaczął kreować się na głównego znawcę i interpretatora leninizmu.

W naporze zamiarów Stalina, w zgiełku akcji sakralizującej wodza (zmiany nazw miejscowości, budowa mauzoleum, tzw. zaciąg leninowski, czyli akces do partii bolszewickiej ponad 200 tys. robotników), głos Trockiego – jego najpoważniejszego w tym momencie rywala – był coraz cichszy. Stalin nie popełnił wtedy żadnego błędu, nie wykonał żadnego fałszywego ruchu. Jawił się jako skromny, jowialny dla wszystkich, naturalnie dobroduszny, a przy tym sprawnie dzierżący busolę marksizmu-leninizmu.

W tym starciu bolszewickich tytanów Trocki miał jedynie cień szansy, by odwrócić kartę. Tym wydarzeniem był XIII Zjazd partii bolszewickiej, na którym wdowa po Leninie Nadieżda Krupska zażądała, aby zaznajomiono delegatów z testamentem zmarłego, łącznie z postscriptum obciążającym Stalina.

Józef Wissarionowicz wiedział, że ważą się jego losy – wszak Lenin zmarł zaledwie przed czterema miesiącami i autorytet jego słów nadal był ogromny. Jednak Stalin był zręcznym graczem: zgodził się, aby główny referat na zjeździe wygłosił Zinowjew. Ten w zamian za ów prestiżowy gest Stalina (i zarazem ustępstwo z jego strony) oświadczył, że obawy Lenina co do Stalina na szczęście okazały się bezzasadne. Wtórujący mu Kamieniew wezwał Komitet Centralny do pozostawienia „Soso” (jak zwano Józefa Wissarionowicza) na piastowanym stanowisku.

Trocki grymasem wyraził pogardę dla tego „teatru”, ale nic więcej nie zrobił. Testament został więc udostępniony tylko wąskiej grupie bolszewików – i w efekcie XIII Zjazd nie tylko nie pogrążył Stalina, ale wręcz go wzmocnił. Jeszcze długo był on jednak zbyt słaby, aby samodzielnie sięgnąć po władzę. A swoją pozycję budował na taktycznym sojuszu z Kamieniewem i Zinowjewem.
Nie mógł wprawdzie zniszczyć „Listu” Lenina – ale mógł zniszczyć ludzi, których Lenin opisał w lepszym świetle niż jego.

Między Iwanem i Borysem

Polityczna biografia Józefa Wissarionowicza zawieszona jest gdzieś między jego dwoma znaczącymi poprzednikami: Iwanem IV Groźnym oraz Borysem Godunowem.

Będący typową szarą eminencją, Godunow oparł próbę przejęcia władzy w państwie na małżeństwie swojej siostry Iriny z Fiodorem, słabującym na umyśle synem cara Iwana IV. Nieprzystosowanie młodego cara do sprawowania urzędu tworzyły idealne warunki dla bojara Godunowa, który mógł spokojnie snuć intrygi i wytaczać pokazowe procesy „przeciwnikom politycznym Fiodora”. Na przykład regent Iwan Pietrowicz Szujski został najpierw wygnany do odległego monastyru, aby następnie przypadkowo „udusić się dymem”.

Brzmi znajomo? Przecież przed wydaleniem ze Związku Sowieckiego, co nastąpiło w 1929 r., Trocki musiał najpierw karnie odwiedzić kazachską Ałmatę. Dopiero później uciekł aż do Meksyku, gdzie i tak dopadł go uzbrojony w czekan agent NKWD...
Tymczasem kilkaset lat wcześniej, po przejęciu pełnej władzy, Borys Godunow zapragnął obu najwyższych tytułów w państwie: „koniuszego” i „carskiego sługi”. Była to kurtuazja, ale czy nie zbieżna ze stalinowską potrzebą tytułowania się naraz sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego oraz premierem Związku Sowieckiego?

Z kolei wyimki z życia cara Iwana IV Groźnego na tyle przypominają te z życia Józefa Stalina, że mogłyby wręcz stanowić – jako schemat – fragmenty jednej biografii. Opus magnum obu stanowiło stworzenie policji politycznej, która pozwalałaby kontrolować życie poddanych w jak najpełniejszy (na realia epoki) sposób. Dla Iwana IV była to tzw. oprycznina, której w udziale przypadło nie tylko zburzenie Nowogrodu Wielkiego, lecz także liczne mordy i deportacje ludności (choć te nie są wymysłem rosyjskim, zdarzały się już w Bizancjum).

Krwawe kohorty Feliksa Dzierżyńskiego, twórcy Czeka (pierwszej tajnej policji w bolszewickim państwie), miały z kogo brać przykład. „Kto będzie pamiętał o tej całej hołocie za dziesięć czy dwadzieścia lat? – pytał Stalin na przyjęciu u Woroszyłowa w obecności Budionnego, Mikojana i Mołotowa w okresie Wielkiej Czystki. – Kto dziś pamięta imiona bojarów, których pozbył się Iwan Groźny? Nikt. Ludzie muszą wiedzieć, że pozbył się wszystkich swoich wrogów. W końcu wszyscy dostali to, na co zasłużyli. (...) Iwan zabił za mało bojarów. Powinien zabić ich wszystkich, żeby stworzyć silne państwo”.

Nie bez przyczyny to właśnie Iwana Groźnego wybrał reżyser Siergiej Eisenstein na bohatera jednego ze swoich najważniejszych filmów. Zacytujmy jeszcze raz Bażanowa, sekretarza Stalina: „Czyż trzeba mówić, że Eisensteinowski »Iwan Groźny« został zrobiony po to, by sławić i usprawiedliwiać stalinowski terror? Oto spójrzcie – historia się powtarza; jak Iwan Groźny, który – rzekomo – w trosce o dobro wielkiej Rosji wsadzał na pal i ścinał głowy bojarom, tak i Stalin rozstrzeliwał swych bolszewickich bojarów, również zdrajców ojczyzny”.

Komunistyczny „Rzym”

Lenin na swój sposób urzeczywistnił ideę „Trzeciego Rzymu”, czyniąc z Moskwy stolicę światowego komunizmu. To Rosja i tylko ona miała znajdować się odtąd w centrum rewolucyjnej polityki, wiążąc swoją aktywność z końcem ziemskiej historii, czyli z urzeczywistnieniem komunistycznego „raju”.

Wtórowało to paradoksalnie – przy całej areligijności nowego systemu – mesjanizmowi XVI-wiecznych kapłanów rosyjskich, którzy po upadku Cesarstwa Bizantyjskiego (będącego wszak spadkobiercą Cesarstwa Rzymskiego) ogłosili Moskwę, metropolię swego kraju, ostatecznym i jedynym „Rzymem”.

Wydaje się, że najlepiej – i najpełniej – zrozumiał to Stalin, gdy przeciwstawiał się tzw. internacjonalistycznym bolszewikom, na czele z Kamieniewem, Radkiem i oczywiście Trockim, którzy pragnęli ową stolicę przenieść do Berlina, Londynu czy Paryża. Nic głupszego, mógłby powiedzieć Stalin, gdyż komunizm może się urealnić jedynie, jeśli wyrasta z rosyjskiego apostolstwa.

Czy to odpowiedź na pytanie o triumf „sprytnego Gruzina”? Czy to właśnie on umiejętnie i nieodwołalnie zszył marksizm z rosyjską ideą mesjanistyczną? Czy możemy wyznaczyć w życiu Stalina przełomowy moment, gdy z niedoszłego duchownego prawosławnego przeistacza się w żądnego władzy cara-samozwańca?

Otóż nie ma żadnego przełomowego momentu. Bolszewicy – a Stalin był nim z krwi i kości – od samego początku wierzyli głównie w przemoc. Przerażająca to mieszanka: bizantyjski „Wschód”, ale też zwulgaryzowany oświeceniowy „Zachód”. Tradycja Maksymiliana Robespierre’a, wypełniona esencją carskiego samodzierżawia.

Długi cień „Soso”

Terror i przemoc były fundamentami, na których wspierała się bolszewicka kosmologia i rewolucja. Tyle tylko że jej wzorem intelektualnym – prócz XVIII-wiecznej francuskiej poprzedniczki, nazwanej potem Wielką – był właśnie car Iwan Groźny. W tym sensie Stalin jest najdoskonalszym tworem bolszewickiej gliny, wierzącym w konieczność masowej inżynierii społecznej, której nie da się dokonać bez rozlewu krwi. Zdaje się, że Lenin doskonale o tym wiedział. Czy obwieszczenie narodzin Antychrysta w Rosji było zatem przesadzone? Brak pozostałych elementów apokaliptycznej wizji wydaje się na razie to potwierdzać.

Z całkowitą pewnością można zaś zgodzić się z Borysem Bażanowem, że historia lubi się w Rosji powtarzać.

Nieco ponad pół roku temu w rosyjskim Orle odsłonięto monument, przedstawiający cara Iwana Groźnego. Porównania między nim a Józefem Stalinem można snuć bez końca. I choć upraszczają one polityczną rzeczywistość, to zwracają też uwagę na istotny aspekt rosyjskiej polityki: długie i niezmienne trwanie mechanizmów i obyczajów, jakim hołdowali lokatorzy pałacu na Kremlu. Kiedyś siedziby carów (i samozwańców), potem Stalina, a dziś Putina. ©

MIKOŁAJ MIROWSKI jest historykiem, pracuje w Domu Literatury w Łodzi. Współpracownik Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi; w Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi cykl „Warszawa dwóch Powstań”; autor książki „Rewolucja permanentna Lwa Trockiego”.

JANEK ROJEWSKI jest poetą, interesuje się recepcją historyczną w kulturze, w przyszłym roku ukaże się jego debiutancki tom poetycki, laureat Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017