Światy zamknięte w pudełkach

Wydawało się, że twórczość jednego z najoryginalniejszych członków Grupy Krakowskiej, od lat 70. mieszkającego w Szwecji, została w Polsce zapomniana. Na szczęście od niedawna znów fascynuje krytyków, kuratorów i kolekcjonerów.

02.03.2010

Czyta się kilka minut

/ fot. Marek Piasecki / dzięki uprzejmości Galerii Starmach /
/ fot. Marek Piasecki / dzięki uprzejmości Galerii Starmach /

Na jednej z fotografii reportażowych Marka Piaseckiego widać krakowską ulicę z połowy lat 50.: zgarnięte na bok sterty śniegu, tramwaj, spieszący dokądś ludzie... Na pierwszym planie stojak na gazety, wystawiony przed kiosk "Ruchu". Między kolorowymi okładkami najrozmaitszych periodyków wyróżnia się czarno-biała, złożona na czworo, a i tak nadal wielka płachta "Tygodnika Powszechnego". Przypadek? Chyba nie. Artysta był ze środowiskiem pisma związany nie tylko rodzinnie, jako zięć redaktora naczelnego Jerzego Turowicza.

Reportaż metaforyczny

To prawda, nie fotografował wyłącznie dla "TP". Zdjęcia Piaseckiego drukowano również w "Stolicy", "Świecie Młodych", "Polsce" czy "Kierunkach". Co ważne, nie uważał fotografii prasowej za działalność artystyczną. Jednak jego zdjęcia, towarzyszące tekstom Józefy Hennelowej czy Marka Skwarnickiego (głównie w latach 1957-1967), były czymś znacznie więcej niż ilustracjami. Współtworzyły treści. M.in. dzięki Piaseckiemu gazeta - wydawać by się mogło uboga wizualnie, o prostej szacie graficznej - stawała się forum prezentującym fenomeny najważniejsze dla naszej fotografii artystycznej.

Czy wobec tego twórca operujący różnorodnymi środkami wyrazu miał rację, odmawiając swoim fotografiom prasowym wartości dzieła sztuki? Z opinią autora nie zgadzały się ani Joanna Piasecka, ani Urszula Czartoryska, prekursorka polskiej krytyki fotografii.

Karolina Lewandowska wskazała m.in. na paralele między zdjęciami Piaseckiego a rodzącą się równolegle Polską Szkołą Filmową (przypominając jednocześnie, że sam artysta traktował swoje fotografie jako drogę do filmu). Krytyczka pisze: "cechuje je atrakcyjna kompozycja, aura tajemniczości i uniwersalizm - sprawiają wrażenie, jakby mogły być zrobione wszędzie, semantycznie są niezwykle otwarte. Piasecki miał doskonałe wyczucie kompozycji i geometrii obrazu, nie obawiał się odważnych rozwiązań (...). Z łatwością osiągał nastrojowość poprzez wpisywanie postaci w duże, puste przestrzenie (...). Z uwagą i talentem »wykadrowywał« sytuacje wywołujące u odbiorcy egzystencjalne napięcia - człowiek leżący na chodniku wśród tłumu przechodniów, zamyślona kobieta na ruchliwym targu (...). Wpisywały się one więc - podobnie jak pozostałe fotografie pełniące w »Tygodniku« analogiczną funkcję - w lansowaną od 1955 r. koncepcję metaforycznego reportażu".

Wbrew klasyfikacjom

W "TP" ukazywały się też recenzje wystaw intrygującego członka Grupy Krakowskiej, którego próbowano opisywać jako surrealistę, dadaistę, neodadaistę, ale który skutecznie wymykał się jednoznacznym klasyfikacjom. Może właśnie dlatego jeden z najważniejszych tekstów dotyczących tej twórczości został napisany nie przez zawodowego krytyka, ale filozofa, Władysława Stróżewskiego ("TP", nr 31/1966)?

Czytamy: "Przedmiot, odrzucony przez wszelkie odmiany sztuki nieprzedstawiającej - wraca. Wraca stamtąd, dokąd go wyrzucono: ze śmietnika. Przychodzi okaleczony, zepsuty, brzydki, w przypadkowym zestawieniu z innymi. Ale wraca s a m, osobiście, w swojej własnej postaci. A więc już nie poprzez znak, symbol, obraz, wygląd zarejestrowany na płótnie czy na papierze. (...) Jest rzeczą paradoksalną, że ten powrót przedmiotu »samego w sobie«, dokonany na przekór sztuce nieprzedstawiającej, pozostaje także z nią w zgodzie: wszak przedmiot już nie przedstawia się, lecz uobecnia. (...) Czerwona gałka szpilki staje się błyskiem światła i kompozycyjną dominantą - nie przestając być równocześnie zwyczajną główką od szpilki".

Tekst Stróżewskiego towarzyszył wystawie, która w lecie 1966 r. miała miejsce w krakowskiej Galerii Krzysztofory. Piasecki pokazał wówczas heliografie i miniatury, a przede wszystkim przedmioty: czarne i białe skrzynki, w których umieścił lalki, tkaniny, drobiazgi z jakiejś zapomnianej szuflady. Z jednej strony kompozycje abstrakcyjne: lekkie i organiczne, przywołujące na myśl mikroskopowe obrazy świata pierwotniaków bądź struktury minerałów (bliskie niektórym pracom innego członka Grupy Krakowskiej, Andrzeja Pawłowskiego). Z drugiej - przejmujące i oryginalne montaże "przedmiotów gotowych". Kiedy dzisiaj ogląda się prezentowane przed przeszło 40 laty prace, nadal zwraca uwagę trafność obserwacji Stróżewskiego: rzeczywiście, w twórczości Piaseckiego abstrakcja może mieć charakter bardzo rzeczowy, zaś konfiguracje zużytych, "ubogich" przedmiotów, choć zamknięte w pudełkach, budują światy nadrealne, niczym nie ograniczone.

Okiem podglądacza

Najważniejsze są lalki, wszechobecne w twórczości artysty, który zebrał bogatą ich kolekcję: okaleczone, rozebrane, o powykręcanych rękach lub pozbawione kończyn, o zmierzwionych włosach lub łyse, o martwym, ale nadal przeszywającym spojrzeniu - wyzywająco seksualne. Czasem ich obecność zapośredniczona zostaje przez fotografię. Kiedy indziej objawiają się bezpośrednio, wpakowane do skrzynek. Zawsze jednak kryją w sobie pewną ambiwalencję: z jednej strony Piasecki traktuje lalki w sposób okrutny, wręcz sadystyczny, z drugiej - patrzy na nie z czułością.

Pewne jest natomiast, że wraz z artystą uczestniczymy we wstydliwym procederze podglądactwa, pomagającym dostrzec atrakcyjność także w tym, co wynika ze zużycia, zniszczenia, rozpadu, zmęczenia. Jednocześnie śledząc, sami jesteśmy śledzeni: okiem lalki (lub tylko pustym oczodołem), skrawkiem lustra albo szkłem obiektywu. I okazuje się, że podglądając lalki, podglądamy sami siebie.

W skrzynkach i pudełkach zamyka artysta nie tylko przedmioty. Sam funkcjonuje w podobny sposób, zamieniając w osobne dzieło sztuki - i osobny świat - własną pracownię. Jego żona Joanna Piasecka opisała dom, w którym mieszkali w Krakowie przy ulicy Siemiradzkiego 25: "Cała pracownia była zwarcie zabudowana. Pokój wypełniały półko- lub dziuplopodobne konstrukcje zbudowane z różnej długości, grubości i barwy desek, ze spiętrzonych i wiszących na ścianach skrzynek różnej proweniencji, w których widniały zaskakujące zestawy różnorodnych, poukładanych, podwieszonych lub przyszpilonych przedmiotów. Wyszukane, znalezione, nierzadko przynoszone przez odwiedzających pracownię, przekształcone przez Marka lub w stanie surowym. Jedyną większą, niezabudowaną, czarną powierzchnią był blat dwumetrowego stołu, na którym Marek urządzał dla odwiedzających prywatne pokazy - starannie przemyślane zestawy swoich prac graficznych i fotografii". W Gesamtkunstwerk zamieniał się też kolejny dom Marka Piaseckiego - w szwedzkim Lund.

Powroty

W tym czasie Aniela Piasecka utrzymywała krakowską pracownię syna w nienaruszonym stanie. Po jej śmierci w 1997 r., mimo starań, by znaleźć dla atelier odpowiednie miejsce, trzeba było je zdemontować (podobny los przypadł zresztą w udziale wielu innym pracowniom artystów - polskie samorządy i muzea nadal rzadko zauważają ich samoistną wartość).

Do dziś zawartość pracowni przechowywana jest w podkrakowskich Goszycach (wraz z archiwum Jerzego Turowicza). Jednocześnie od kilku lat - w dużej mierze dzięki staraniom Galerii Starmach - powraca zainteresowanie działalnością artysty obchodzącego właśnie 75. urodziny.

Andrzej Starmach, twórca galerii, mówi:

- Marek Piasecki zafascynował mnie najpierw jako mit: w latach 70. niewiele jego prac można było zobaczyć w naszych muzeach, on sam mieszkał już w Szwecji. Kiedy zauważyłem w jakiejś galerii jedną z jego skrzyneczek, natychmiast ją kupiłem. Jednak wtedy bardziej wyobrażałem sobie tę sztukę, niż ją znałem. Obawiałem się, że gdy poznam ją lepiej, rozczaruje mnie. Stało się inaczej. Surrealistyczne prace Piaseckiego zdumiewają mnie do dziś: zestawił w nich przedmioty, które nie miały prawa się spotkać, a jednak patrząc na nie jesteśmy przekonani, że spotkać się musiały. A fotografie? Kto w Polsce przed 50 laty widział w nich poważne medium artystyczne? Jedynie Dłubak, Brzozowski - i Piasecki właśnie. Kiedyś zabrałem zestaw jego prac na targi sztuki w Bazylei. Wszyscy, którzy je tam zobaczyli, byli zdumieni, że mamy tak wybitnego artystę. "Dlaczego nie pokazaliście go światu w latach 50., 60.? Byłby dziś klasykiem nowoczesności!".

Jak im wytłumaczyć, w jakim żyliśmy wówczas kraju?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2010