Strach przed rozbiciem lustra

W obliczu niewiadomej nawet kompetentni naukowcy stają się przede wszystkim ludźmi sterowanymi strachem, gniewem i żądzą. Ale emocje – jak pokazała wymyślona przez Lema solarystyka – są wrogiem poznania.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

„Cyberiada”, 1972 r.  /
„Cyberiada”, 1972 r. /

Ojciec izraelskiej bioinformatyki Edward Trifonov postanowił pewnego dnia uporządkować pojęciową stajnię Augiasza. W wieku 74 lat słynny badacz DNA z Uniwersytetu w Hajfie zabrał się za opracowanie krótkiej i spójnej definicji czegoś, co próbowali zdefiniować wszyscy od Arystotelesa po specjalistów z NASA. Zebrał wszystkie 123 opublikowane w literaturze naukowej objaśnienia życia, by wydestylować z nich jedno.

„Definicje bardzo często są ze sobą w konflikcie, ale nie da się zaprzeczyć, że mają słuszność w jednej, czasem kilku kwestiach – pisał w 2011 r. – Zdrowy rozsądek podpowiada, że dałoby się dojść do konsensusu, gdyby tylko zebrać wszystkich autorów, czasem rozdzielonych od siebie dwoma stuleciami”. Jako że byłoby to dość skomplikowane, Trifonov posłużył się analizą statystyczną definicji. Biorąc pod uwagę, jakie słowa najczęściej się w nich pojawiają („życie” i pokrewne terminy – 199 razy; „system” i zbliżone – 155 razy; „energia” – 40 razy itd.), dążył do stworzenia krótkiej, jednozdaniowej definicji, która zawierałaby esencję ich wszystkich. Doszedł do takiej: „Życie to samoreprodukcja, ze zmianami”.

TRIFONOV UCIESZYŁ SIĘ, że jego definicja jest na tyle ogólna, że daje się stosować nie tylko „do życia ziemskiego, ale i do wszelkich form, jakie może podpowiedzieć wyobraźnia: życia pozaziemskiego, życia wykorzystującego alternatywne reakcje chemiczne, modele komputerowe i formy abstrakcyjne. Sugeruje unikalną wspólną podstawę dla wszystkich, urozmaiconych jego form: każde życie kopiuje się i zmienia”. Bardzo szybko mu jednak wytknięto, że jeśli chodzi o „jakiekolwiek formy życia, jakie może podpowiedzieć wyobraźnia”, to problemem może być… wyobraźnia.

Moglibyśmy bowiem spotkać hipotetycznego Obcego, wypić z nim piwo i wymienić się dowcipami, mimo że z perspektywy powyższej definicji on w ogóle nie byłby żywą istotą. Wyobraźmy sobie planetę nieśmiertelnych, którzy wyewoluowali w sposób naturalny albo sami sobie nieśmiertelność nadali. Jeśli takie istoty, dla zachowania równowagi w przyrodzie, tysiące lat temu zdecydowały się zachować swoją populację na stałym poziomie i zaprzestały rozmnażania, wypisały się tym samym z „klubu życie”. W dyskusji o tym, czy bylibyśmy w ogóle w stanie rozpoznać żywą istotę, nawet jeśli nasz łazik marsjański ją przypadkiem rozjedzie, zawsze, jak bumerang w polu grawitacyjnym, wraca jeden tytuł: „Solaris”.

POWIEŚĆ STANISŁAWA LEMA wymyka się jednoznacznemu zaszufladkowaniu. Pisarz zżymał się na nadmierne rozpsychologizowanie ekranizacji Andrieja Tarkowskiego, zarzucając reżyserowi, że posługując się jego książką nakręcił „Zbrodnię i karę”. „Solaris” rzeczywiście opowiada o pamięci, tożsamości i miłości. Ale to przede wszystkim pesymistyczny traktat o niemożności poznania zagadek wszechświata przez gatunek, który wszędzie widzi tylko własne odbicie. „Nie szukamy innych światów, szukamy luster – warczy na głównego bohatera „Solaris”, Krisa Kelvina, cybernetyk Snaut – tymczasem po drugiej stronie jest coś, przed czym się bronimy”.

Dla astrobiologów i poszukiwaczy obcych inteligencji powieść Lema jest przestrogą. Kelvin spędza całe dnie przekopując się przez archiwa badań planety Solaris pozostawione przez poprzedników. Archiwa pełne opisów upokarzającej klęski. Pompatyczne przemowy utytułowanych akademików, polityczne machinacje na szczytach instytucjonalnej nauki, posiedzenia, rady – cały pozłacany akademicki sztafaż kryje za sobą pustkę, bezsiłę intelektualną, która w obliczu wielkiej nieznanej nie ma do zaoferowania nic poza prostym katalogowaniem zjawisk. To objaw porzuconych dawno marzeń o wielkim przełomie i rozwiązaniu zagadki. Ale przyczyny klęski nie leżą wcale w naturze oceanu-umysłu Solaris. Leżą w ludzkiej kulturze i mentalności. I to właśnie lekcja, którą współcześni nam naukowcy próbują odrobić już dziś.

SOLARIAŃSKI OCEAN nie spełnia definicji wydestylowanej przez Trifonova. Jest jedyną podobną sobie istotą we wszechświecie. I, przez swoją wyjątkowość, mimo planetarnej skali długo pozostawał niezauważony przez badaczy, bo absolutnie odbiegał od ich wyobrażeń o życiu. To była Lemowska intuicja dotycząca ludzkiej natury – w tym natury naukowców. Widzimy tylko to, czego się spodziewamy.

W 1999 r. swoim eksperymentem zilustrował to wyjątkowo efektownie psycholog poznawczy Daniel Simons. Kazał badanym oglądać film, na którym sześcioro studentów przerzucało między sobą dwie piłki. Badani mieli liczyć ilość podań (było ich 15). Ale połowa uczestników tego eksperymentu była tak skupiona na obserwowaniu tego, co spodziewane, czyli podań, że kompletnie nie zauważała człowieka w stroju goryla, który w połowie 25-sekundowego nagrania zatrzymuje się w środku kadru, w samym centrum grającej grupy, i macha do kamery.

Naukowcy są dumni z tego, że zawsze poszukują nieoczekiwanego. I słusznie, największe z naukowych odkryć często brały się z zupełnie niespodziewanych obserwacji. Ale ilu zdumiewających odkryć jeszcze się nie doczekaliśmy, choć staliśmy z nimi twarzą w twarz jak z gorylem Simonsa?

Astronom Clyde Tombaugh odkrył Plutona jako ruchomy punkt na zdjęciach wykonanych przez teleskop Lowell Observatory 23 i 29 stycznia 1930 r. Późniejsza analiza wykazała, że planetę sfotografowano wcześniej 14 razy, tylko nikt jej na tych zdjęciach nie szukał. Ten rodzaj ślepoty wpajamy nawet komputerom. Kiedy w maju 1985 r. British Antarctic Survey opublikował wyniki pomiarów, z których jasno wynikało, że ubytek ozonu w górnych warstwach atmosfery wynosi nie 1-2 proc., jak głosił naukowy konsensus, lecz lokalnie nawet 60 proc., świat nauki był w szoku. Nie tylko przez katastroficzny potencjał tych badań, które ostatecznie doprowadziły do światowej mobilizacji do walki z dziurą ozonową, ale także przez to, że Brytyjczycy dokonali ich za pomocą instrumentów sprzed ćwierćwiecza.

Amerykański satelita Nimbus 7 mierzył te same dane od 1978 r., ale Amerykanie nie zauważyli niczego dziwnego. Dlaczego? Wiemy, że dane o krytycznie niskiej zawartości ozonu w atmosferze były przesyłane, bo po przejrzeniu taśm magnetycznych, na których je rejestrowano, naukowcy odkryli jasny zapis historii dziury ozonowej. Czemu przez 7 lat nikt nic z tym nie robił? Nikt nigdy nie wytłumaczył tego potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznego przeoczenia. Danych było mnóstwo (140 tys. pomiarów dziennie), komputery były prymitywne, a ekstremalnie odbiegające od oczekiwanych wyniki mogły zostać uznane za błąd w systemie i zignorowane dla oszczędzenia czasu.

Jeśli przeoczamy podstawowe fakty dotyczące naszej planety, czy jest możliwe, że przejdzie nam przed oczami niezauważona naprawdę wielka Nieoczekiwana? To największa obawa astrobiologów, którzy muszą liczyć się z faktem, że nasza wiedza o życiu ziemskim, opartym na węglu, fosforze i tlenie, może nie zdać się na wiele w obliczu światów o warunkach drastycznie odbiegających od tych, które znamy. I o, być może, zupełnie innych ścieżkach, jakimi mogłaby podążać ewolucyjna historia tamtejszego życia.

NIE TRZEBA SZUKAĆ DALEKO – budowane przez NASA i ESA misje wkrótce mają odwiedzić dwa najbardziej fascynujące światy naszego Układu Słonecznego. Tytana, zamglony księżyc Saturna pokryty pomarańczowym oceanem związków organicznych budzącym nieodparte skojarzenia z planetą Solaris, oraz Europę, pokrytą wielokilometrową warstwą lodu satelitę Jowisza, która skrywa pod lodowcami ocean ciekłej wody o objętości przekraczającej wszystkie ziemskie morza, jeziora i rzeki razem wzięte. Oba światy są oczywistymi celami poszukiwań pozaziemskiego życia i oba stawiają przed astrobiologami dokładnie ten problem. Warunki na nich panujące są tak inne od ziemskich, same światy tak obce, że życie istniejące na nich mogłoby przybierać formy niewyobrażalne w ziemskiej biosferze. Czy w ogóle bylibyśmy w stanie je znaleźć?

Sarah Stewart Johnson, geolożka z Georgetown University, stara się obejść ten problem. Stworzone przez nią Laboratorium Agnostycznych Biosygnatur próbuje opracować sposoby poszukiwania życia. Dowolnego. Biosygnatury, których szuka, są „agnostyczne”, bo powinniśmy być w stanie rozpoznać w nich oznaki życia bez względu na to, czy potrafilibyśmy rozpoznać samą żywą istotę, która stoi za ich powstaniem. „Powinny obejmować znane nam życie, ale i wszystkie inne jego rodzaje” – tłumaczy Johnson w magazynie „Wired”. Badacze z Laboratorium szukają na przykład cząsteczek chemicznych, których powstanie wymaga dużej liczby wykonywanych w odpowiedniej kolejności kroków. Według ich badań, cząsteczki, których powstanie wymaga więcej niż 14-15 różnych interakcji między atomami, powstają niemal wyłącznie wskutek procesów biologicznych.

ALE PROBLEM ROZPOZNANIA ŻYCIA blednie w porównaniu z drugim, bez porównania większym: komunikacji. „Sądzę, że kosmicznej obecności Rozumu możemy nie zauważyć nie dlatego, że go nigdzie nie ma, ale ponieważ zachowuje się on odmiennie od naszych oczekiwań” – pisze Lem w „Summa technologiae”. Na przeszkodzie stają nasze oczekiwania, a „Solaris” jest tego doskonałą ilustracją.

W obliczu szansy na nawiązanie komunikacji z istotą zupełnie niepodobną do nas, w obliczu niewiadomej, nawet kompetentni naukowcy stają się przede wszystkim ludźmi – sterowanymi strachem, gniewem, żądzą. Pierwszym instynktem Kelvina po spotkaniu fantomu zmarłej żony jest – po krótkim badaniu i interakcji – unicestwienie go. Emocje są w „Solaris” wrogiem poznania. Załoga stacji badawczej jest tam, by zrozumieć ocean, ale gdy ten próbuje zbadać ich, porozumieć się z nimi językiem dla nich zrozumiałym, ofiarując formy wyjęte z ich własnych umysłów, oni na te próby porozumienia reagują lękiem. Nawet u Lemowskich naukowców lęk przed nieznanym bierze często górę nad logiką.

„Solaris” jest, poza swoją filozoficzną warstwą, pionierskim horrorem science fiction. Ale trudno tak naprawdę orzec, co jest źródłem grozy. Ani ocean, ani żaden z jego wysłanników nawet przez chwilę nie wydaje się okazywać wrogości czy agresji. Fantomy przez ocean wysyłane są jedynie odwzorowaniami zawartości mózgów naukowców nimi „obdarowanych”. Nie ma potworów, ale jest strach. Przed czym?

PRZEZ PIERWSZE STO LAT fikcyjnej solarystyki ocean wydaje się zupełnie obojętny na istnienie ludzkości. Po ryzykownym eksperymencie Snauta, Gibariana i Sartoriusa zaczyna okazywać intensywne, intymne niemal zainteresowanie istotami ludzkimi. Obie skrajności – obojętność i fascynacja – wydają się równie przerażające w obliczu zagadkowej, niepojętej i, przynajmniej w obrębie jej własnej domeny, wszechmocnej istoty.

W poszukiwaniach obcych inteligencji zawsze można było się dopatrzyć pierwiastków wspólnych z teologią. Jeśli usłyszymy kiedyś sygnały z kosmicznego bezmiaru, będą one najprawdopodobniej pochodziły od cywilizacji o wiele starszych i posiadających wiedzę nieporównywalnie głębszą od naszej. I zupełnie do nas niepodobnych ewolucyjnie, biologicznie oraz mentalnie. Czy naprawdę będziemy chcieli i potrafili usłyszeć to, co mają nam do przekazania? A może wolimy widzieć wszechświat jak wielkie lustro? Tylko czy wszechświat, który jest tylko lustrem, nie jest jeszcze straszniejszy? ©

Polski Pawilon na Wystawie Światowej Expo 2020 w Dubaju otworzy wyprodukowana przez Instytut Adama Mickiewicza instalacja „Ocean Solaris” autorstwa polsko-kanadyjskiego studia Clyde Henry Productions.

 

Czytaj pozostałe teksty dodatku 2021: Rok Lema

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „2021: Rok Lema