Stółdzielnia

Jeśli masz ochotę zjeść wystawną kolację u nieznajomych, nie musisz już czekać do następnej Wigilii.

13.12.2015

Czyta się kilka minut

Marta Bradshaw (podaje wino) i jej goście, Kraków, grudzień 2015 r. / Fot. Stan Barański dla „TP”
Marta Bradshaw (podaje wino) i jej goście, Kraków, grudzień 2015 r. / Fot. Stan Barański dla „TP”

Kuchnia jest niewielka. Kilka szafek, cztery palniki, piekarnik, zlew i blat, na którym niejedna gospodyni domowa nie zmieściłaby się, robiąc kanapki dla męża na drugie śniadanie. Krakowianka Marta Bradshaw – rocznik 1973, rzeźbiarka i wydawczyni lokalnego magazynu dla obcokrajowców – na tych kilku metrach kwadratowych czyni cuda: sto pierogów, 15 litrów barszczu, dwa kilogramy sałatki jarzynowej.

Kuchnia szeroko otwarta

Od kilku miesięcy co środę w swoim mieszkaniu na Salwatorze karmi nieznajomych. Przy długim stole w salonie siadają obok siebie zagraniczni turyści oraz mieszkańcy Krakowa, głodni wrażeń, i dwójka dzieci Marty, głodna po prostu. Marta krąży między nimi z półmiskami pełnymi tradycyjnego polskiego jedzenia i serwuje dokładki, równocześnie opowiadając o Krakowie, polskiej kuchni i o tym, jak poznała męża Marka, który pochodzi z Zimbabwe – bo to gości jakoś zawsze najbardziej ciekawi. Intuicję mają zresztą słuszną, bo gdyby nie Marek, projektu Eataway pewnie by nie było.

Marta: – Na pomysł wpadłam podczas wypadu z mężem do Kazimierza nad Wisłą. Co roku obiecuję Markowi, że pokażę mu jakąś polską perełkę architektury, i co roku zaliczam porażkę. A to jedziemy do złego Krościenka, a to mylę Tomaszów Lubelski z Mazowieckim. Tym razem miejsce wybrałam dobre, tyle że od czasów moich malarskich plenerów z ASP bardzo się ono zmieniło. Po siedmiu godzinach podróży wysiedliśmy na zatłoczonym rynku i od razu wpadliśmy w pułapkę. Pułapkę gastronomiczną, w postaci drogiej i niedobrej restauracji.

Postanowiła frustrację przekuć w działanie. – Wymarzyłam sobie aplikację, która pokazywałaby na mapie, gdzie w okolicy można zjeść obiad u kogoś w domu. Bo taka, która pokazuje restauracje w pobliżu i pozwala gościom zostawić recenzję, tak naprawdę do niczego się nie nadaje. Większość opinii i tak jest kupiona przez restauratorów.

Pomysł kiełkował w głowie i kusił. Tym bardziej że trend sharing economy, który zakłada oszczędzanie przez dzielenie się, stawał się coraz popularniejszy. – Pamiętam, że kiedy odkryłam za granicą Bla Bla Car, czyli portal umożliwiający nieznajomym wspólne podróże samochodem, byłam zachwycona i z entuzjazmem opowiadałam o tym krakowskim znajomym. Stukali się w głowę i mówili, że Polacy nigdy nie zaproszą obcego do auta. Dziś portal święci u nas triumfy – opowiada Marta i wylicza kolejne przykłady biznesów, które opierają się na idei współdzielenia. – Świat się zmienia, dom nie jest już hermetyczną przestrzenią. Tym projektem postanowiłam jeszcze szerzej go otworzyć.

Zanim tak się stało, Marta zostawiła niewinne ogłoszenie w serwisie Local Life, którego jest wydawcą: „Zapraszam wszystkich na kolację do mnie do domu. Składka na produkty”. I wyjechała na wakacje. – Kiedy wróciłam po dwóch tygodniach, miałam dziesięć zgłoszeń. Postanowiłam zaryzykować.

Pierwszej kolacji z obcymi nie pamięta. Dla kurażu zaprosiła mnóstwo znajomych i wszyscy się wymieszali. – Przy stole było ponad 20 osób, a ja byłam przeszczęśliwa – śmieje się i pokazuje szafkę, w której nie ma mniejszego garnka niż dziesięciolitrowy. – Wychowałam się na tapczanie w nowohuckiej kuchni u mojej babci Honoratki. Miała siedmioro dzieci. To od niej nauczyłam się gotować od serca. Nie wyobrażam sobie robienia sznycli dla trzech osób. Ale dla 30? To już zaczyna nabierać sensu.

– Mnóstwo osób, szczególnie starszych, kocha gotować, ale nie ma kogo karmić. Marzy mi się, żeby umowna pani Basia z Nowej Huty za pomocą Eataway mogła robić obiady dla swoich sąsiadów. Dzięki temu dorobiłaby sobie kilka groszy do emerytury, a ludzie mieszkający w pobliżu dowiedzieliby się o jej istnieniu – opowiada Marta i podaje przykład miejscowej legendy: pani Wandzi, która słynęła z tego, że przed wojną karmiła wszystkie dzieci na Salwatorze. – Eataway to nie jest ekskluzywna historia, jak popularne kluby kolacyjne przeznaczone dla smakoszy. Chcę, żeby to było miejsce, które po prostu ułatwia codzienność.

Egzotyka zamiast nudy

W pierwszym miesiącu działania platformy zgłosiło się dziesięciu „kucharzy”, dziś jest ich już kilkudziesięciu, i to w różnych miastach. Co ciekawe, w Krakowie gotują głównie obcokrajowcy. Portal, który pierwotnie miał umożliwiać spotkanie turystów z mieszkańcami, stał się również miejscem, gdzie lokalsi mogą spotkać się z egzotyczną kuchnią. Przez Eataway można zapisać się na kolację chociażby do Miry – Koreanki, która mieszka w Krakowie od siedmiu lat, czy Sheuli – Hinduski żyjącej w Polsce od dziewięciu.

– Dziewczyny poznałam na jednej z organizowanych przeze mnie kolacji. Najpierw były trochę onieśmielone, ale kiedy odwiedziłam je w domach i spróbowałam ich kuchni, kazałam im się tym dzielić. Bo są niesamowite – ekscytuje się Marta. I tłumaczy, że dla kobiet przyjeżdżających do Polski za mężami pracującymi tu na kontraktach Eataway jest okazją do poznania Polaków. Albo sposobem na nudę.

Ile to kosztuje? Kolacja trzydaniowa to średnio 80 zł, ale można trafić na tańsze propozycje. Docelowo będzie można płacić na portalu, a złotówka z każdej opłaty ma wędrować do fundacji pomagającej bezdomnym. Na razie płaci się po posiłku. Na stole ląduje pudełko i każdy wrzuca wedle uznania. – Na cenę dania w restauracji składa się głównie koszt najmu. Nie chcę płacić za kogoś czynszu. U nas kwoty są uczciwe, bo nie chodzi tylko o pieniądze, ale o spotkanie – tłumaczy Marta.

Kucharze nie konkurują ze sobą, ale się wspierają. Co pewien czas spotykają się u Marty i wspólnie ustalają najbliższe menu, tak żeby dania się nie powtarzały. Kiedy liczba gości przerasta gospodarza, inni wpadają z pomocą. Do tej pory Marta zna wszystkich, którzy mają profile na jej platformie. Każdego kucharza najpierw testuje, dopiero potem zakłada mu konto.

Niedługo będzie się to musiało zmienić, bo w planach na przyszły rok Marta ma podbicie 20 krajów. Właśnie pozyskała inwestora, więc szanse są spore. Marta: – Zainwestowałam wszystkie oszczędności w ten projekt, bo tak mocno w niego wierzę. Argument, że byłam gotowa zastawić dom, żeby rozwijać swój pomysł, był chyba tym ostatecznym w moich negocjacjach z inwestorem.

I bez światowego rozgłosu nie może narzekać na brak światowych gości. Ostatnio odwiedziła ją bardzo zamożna para ze Stanów, która po Europie podróżowała własnym samolotem. – Przylecieli prosto z lodołamacza w Rosji. Zrzucili bagaże w najdroższym hotelu w Krakowie i przyszli do mnie na kolację. Kiedy nieśmiało spytałam, dlaczego nie wybrali jakiejś restauracji, odpowiedzieli wprost, że byli we wszystkich najlepszych lokalach na świecie i już ich to znudziło. Chcieli poznać prawdziwych ludzi, zobaczyć, jak żyją, porozmawiać z nimi – tłumaczy Marta i szeroko się uśmiecha. Właśnie dzięki takim wizytom wie, że zmierza w dobrym kierunku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2015