Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na mieszkających w Stambule Syryjczyków padł strach. Gubernator (odpowiednik wojewody) metropolii Ali Yerlikaya ogłosił, że do 20 sierpnia uchodźcy i imigranci przebywający nad Bosforem nielegalnie mają opuścić miasto. Chodzi nie tylko o Syryjczyków, ale to głównie ich dotkną przepisy. Według rządowych szacunków legalnie mieszka ich w Stambule ponad pół miliona, wielu jednak zarejestrowanych jest w innych tureckich miastach, a do Stambułu przybyli później. Ci drudzy będą musieli wyjechać. Niektórych czeka powrót do obozów dla uchodźców albo do kraju.
Spóźniona polityka migracyjna
Podczas gdy Syryjczycy pytają „dlaczego”, Turcy zastanawiają się „dlaczego tak późno”. Choć tureckie przepisy dość precyzyjnie określają, kiedy, gdzie, jak długo i na jakich zasadach przebywać mogą w kraju cudzoziemcy, w odniesieniu do „gości z Syrii”, jak przez lata nazywali uchodźców tureccy politycy, te reguły nie były dość rygorystycznie przestrzegane, a kompleksowego planu działania nie było w ogóle. Zdarzało się na przykład, że likwidowano obozy, a uchodźców informowano, że mają sobie zorganizować życie gdzie indziej. Trudno się dziwić, że wybierali Stambuł, gdzie możliwości (choćby nielegalnego zatrudnienia) są większe niż gdzie indziej.
– Nikogo do niczego nie zmuszamy, ale musimy pilnować porządku – mówił w telewizyjnym wywiadzie minister spraw wewnętrznych Süleyman Soylu. – Problemem są tylko obywatele przebywający w Stambule nielegalnie – dodał. Choć nie wyjaśnił, dlaczego AKP akurat teraz, po kilku latach od rozpoczęcia kryzysu migracyjnego, zaczyna „pilnować porządku”, odpowiedź wydaje się jasna. Utrata Stambułu po wyborach lokalnych i drastyczne spadki, jakie partia i sam Erdoğan notują w ostatnich sondażach (według lipcowego badania agencji Piar Araştırmalar prezydent, który poprzednie wybory wygrał ponad 50 proc. większością, dziś mógłby liczyć na nieco ponad 30 proc. głosów) i fakt, że drugim – po kryzysie ekonomicznym – największym zmartwieniem Turków są uchodźcy, musiały sprowokować działania.
Czytaj także: Wojciech Jagielski: Pierwsza przegrana sułtana zwycięzcy
Bo gubernator przeszedł do czynu. Na stronie urzędu czytamy, że jego pracownicy „odwiedzają” fabryki i zakłady pracy, by informować właścicieli o konsekwencjach nielegalnego zatrudniania uchodźców i imigrantów. Policjanci z kolei odwiedzają rozmaite dzielnice miasta. W ciągu dwóch ostatnich tygodni lipca zatrzymano już prawie 12,5 tysiąca nielegalnych imigrantów i 2,6 tysiąca Syryjczyków bez rejestracji. Pierwsi czekają na deportację, drudzy trafią do tymczasowych obozów przygotowanych przez turecki rząd. Początkowo informowano, że czeka ich powrót do Syrii, ale zaprotestowali obrońcy praw człowieka, powołując się na międzynarodowe przepisy o czasowej ochronie obywateli z terenów objętych działaniami wojennymi.
Nie jesteśmy nielegalni
Działania, które mają zaprowadzić w Stambule spokój i porządek, na razie są przyczyną konfliktów. Syryjczycy nie czekają spokojnie w domach na deportację – wyszli na ulice. Pierwsza demonstracja odbyła się 27 lipca. W parku Saraçhane doszło do przepychanek między Syryjczykami i towarzyszącymi im obrońcami praw człowieka a grupą tureckich nacjonalistów.
– Dla nas też jest ważne bezpieczeństwo Stambułu, ale jak można oczekiwać, że ludzie w miesiąc zmienią całe swoje życie? Te przepisy doprowadzą do wielu nowych tragedii i rozdzielenia rodzin, których niektórzy członkowie zarejestrowani są w Stambule, a pozostali gdzie indziej – mówił dziennikarzom „Birgün” Mehdi Davut, szef zrzeszającej różne uchodźcze organizacje Platformy Stowarzyszeń Syryjskich.
Kolejny protest odbył się w piątek w dzielnicy Kadiköy. Demonstracje miały też miejsce w innych tureckich miastach. Na razie przebiegają pokojowo i... nie robią na rządzących wrażenia. Więcej: przedstawiciele Human Rights Watch twierdzą, że tureckie władze zmuszają Syryjczyków, by podpisywali dokumenty o „dobrowolnym powrocie” i na tej podstawie odsyłają ich do Syrii. Na ten temat nie wypowiedział się jednak ani Soylu, ani Erdoğan ani żaden z tureckich polityków.