Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Erdoğan zbudował tyle dróg i mostów. Wiadomo, nikt nie jest doskonały, ale AKP to najlepszy wybór, szczególnie gdy porównać ją do innych tureckich partii – młoda kobieta w rozmowie z telewizją nie ma problemu, by zdradzić, na kogo właśnie zagłosowała.
– Mam nadzieję, że Erdoğan przegra, żeby nasza demokracja wygrała – mówi inna.
Nieopodal niektórych lokali wyborczych – tam, gdzie zgodę na to wyraziły lokalne władze – na latarniach wiszą plakaty ze zdjęciem tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana i hasłem „Doğru Zaman, Doğru Adam”. Czyli: „Właściwy czas, właściwy człowiek”.
Wszystko to nie dzieje się jednak w Turcji – tam podwójne wybory, prezydenckie i parlamentarne, odbędą się w niedzielę 14 maja. To sceny z Niemiec, kraju z największą turecką diasporą na świecie. Spośród blisko trzech milionów mieszkańców Niemiec, którzy mają tureckie korzenie, półtora miliona wciąż posiada tureckie obywatelstwo, co umożliwia im udział w tureckich wyborach. A uzyskanie wypowiedzi od tych, którzy już oddali głos, to efekt przepisów, jakie umożliwiają Turkom żyjącym poza granicami, także w Niemczech, głosowanie wcześniejsze, w okresie od 27 kwietnia od 9 maja.
Tureckie święto w centrum Berlina
69-letni Erdoğan wraz ze swoją Partią Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) rządzi Turcją już od przeszło 20 lat – najpierw jako premier (od roku 2003 do 2014), a potem jako prezydent (od roku 2014 do dziś). Choć z dłuższej perspektywy może wyglądać to tak, jakby był niepodważalnym władcą absolutnym, to jednak dwukrotnie wybory prezydenckie wygrywał, zdobywając jedynie nieznacznie ponad połowę głosów.
NIEMCY: AKTYWIŚCI SKRAJNEJ LEWICY POLUJĄ NA NEONAZISTÓW
W Niemczech dobiega końca najgłośniejszy proces ostatnich lat >>>>
Tym razem nie może być pewien nawet tego. Opozycji udało się zjednoczyć i wystawić wspólnego kandydata: 74-letni Kemal Kılıçdaroğlu, lider Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), nazywany jest „tureckim Gandhim”. Jego spokojny charakter i urzędnicze doświadczenie procentują w czasie kumulowania się licznych kryzysów, z jakimi zmaga się dziś Turcja. Sondaże to jemu przypisują szansę na zwycięstwo. Trend mu sprzyja, jego wiece przyciągają setki tysięcy ludzi.
W tym czasie Erdoğan, widocznie osłabiony chorobą (plotki głoszą, iż miał zawał serca; w każdym razie ostatnio brał udział w wyborczych imprezach tylko online), traci wizerunek silnego przywódcy. Pojawia się więc realna szansa na dojście do władzy polityka, który zapowiada odbudowę demokratycznych fundamentów kraju, praworządności i wolności słowa – tych, które obóz obecnego prezydenta niszczył przez ostatnie dwie dekady.
Wszystko wskazuje na to, że tureckie wybory z 14 maja 2023 r. – już teraz ochrzczone mianem najważniejszego głosowania na świecie w tym roku – to wyścig, w którym liczy się naprawdę każdy głos.
Także ten oddany w Niemczech. O ile w 2018 r. Erdoğan otrzymał 52,6 proc. wszystkich oddanych głosów, o tyle na terenie Niemiec głosowało na niego aż 64,8 proc. W noc wyborczą po ogłoszeniu wstępnych wyników na ulice Berlina wyszły tłumy Turków. Powiewały tureckie flagi, wybuchały fajerwerki, a nazwisko prezydenta niosło się echem po niemieckiej stolicy.
Towarzyszyły temu zdziwione spojrzenia rdzennych Niemców. Może po cichu zastanawiali się, jakim cudem ludzie od pokoleń mieszkający w Republice Federalnej, gdzie zasady liberalnej demokracji są traktowane niczym dekalog, głosują na satrapę, który jest na bakier z podstawami demokracji.
Bundesrepublika w mgiełce orientalnych przypraw
Władze w Ankarze widzą w niemieckich Turkach przede wszystkim ważną grupę wyborczą. Półtora miliona głosów, które są do wzięcia na terenie Niemiec, może przeważyć o wyniku wyborów – także tych nadchodzących. Z kolei dla niemieckich władz przywiązanie tak dużej grupy mieszkańców do dalekiej ojczyzny jest problemem.
Turcy są bowiem największą grupą obcokrajowców – w dalszej kolejności plasują się Polacy (870 tys.), Syryjczycy (867 tys.), Rumuni (844 tys.) i Włosi (646 tys.). Przez dekady debaty na temat obcokrajowców żyjących w Niemczech dotyczyły de facto osób, które przyjechały do kraju łączącego jak żaden inny geograficznie, ale i kulturowo Europę i Azję.
Nie ma też drugiej grupy etnicznej, która w takim stopniu zmieniła Republikę Federalną. Kraj zdominowany przez luterańską skromność, minimalizm i etykę pracy wraz z powiększającą się turecką społecznością zaczął nabierać intensywnych barw i zapachów. Każde większe miasto dawnych zachodnich Niemiec (wraz z Berlinem Zachodnim) dorobiło się swojej tureckiej dzielnicy lub przynajmniej ulic, przy których Turcy zwykli się osiedlać.
Panuje tam większy gwar. Nazwy warzywniaków, sklepów mięsnych z ofertą halal, cukierni, herbaciarni, kebabowni, barberów i wielu innych lokalnych sklepików są często zapisane na szyldach i po niemiecku, i po turecku. A czasem tylko w tym drugim języku, choć już dawno przestały być odwiedzane tylko przez klientów pochodzących z Turcji. Rdzenni Niemcy, nazywani przez obcokrajowców złośliwie „kartoflami”, również cenią sobie ofertę, która tak dalece odbiega od tej dostępnej w „niemieckich” sklepach spożywczych i usługach.
Tureckie korzenie ma wiele osób, które piastują ważne funkcje w niemieckim systemie partyjno-państwowym. Socjaldemokratka Aydan Özoğuz jest wiceprzewodniczącą Bundestagu, a Cem Özdemir z Partii Zielonych sprawuje funkcję ministra rolnictwa. Na tureckie nazwiska można często natknąć się w świecie kultury i sportu, by wspomnieć reżysera Fatiha Akina („Głową w mur”, „Soul Kitchen”) czy byłego już piłkarza Mesuta Özila. W czasie pandemii światową sławę zyskali Özlem Türeci i Uğur Şahin – małżeństwo stojące na czele firmy BioNTech, która wyprodukowała szczepionkę przeciw koronawirusowi.
Mieli przyjechać na chwilę, pozostali na zawsze
Turcy nie pojawili się w Niemczech (najpierw zachodnich) bez powodu. Po części zostali tam osiedleni zgodnie z wolą polityków obu państw.
INDIE BUDUJĄ KOLEJ DO KASZMIRU. TO BĘDZIE NAJWYŻSZY MOST ŚWIATA
Wojciech Jagielski: Istny cud inżynierii powstanie nad himalajską rzeką Ćanab. Wiodąca nim kolej połączy Kaszmir z Indiami i odbierze mu resztki odrębności >>>>
Republika Federalna, choć pokonana w II wojnie światowej, już w latach 50. XX w. za przyzwoleniem aliantów intensywnie zaczęła odbudowywać gospodarkę. Szło to tak dobrze, że szybko pojawił się problem braku rąk do pracy. Ponieważ firmy zaczęły nielegalnie ściągać pracowników z innych krajów, państwo postanowiło uregulować tę kwestię. Już w 1955 r. rząd RFN zawarł porozumienie z rządem Włoch o „werbowaniu i pośredniczeniu w zatrudnieniu włoskiej siły roboczej w Republice Federalnej”. W kolejnych latach podobne w treści umowy zawarto z Hiszpanią (1960), Grecją (1960), Marokiem (1963), Portugalią (1964), Tunezją (1965) i Jugosławią (1968).
Z demograficznego punktu widzenia najpoważniejsza w skutkach okazała się umowa z Turcją, zawarta w 1961 r. („w sprawie zatrudniania pracowników tureckich w Republice Federalnej Niemiec”).
Rzecz miała być wybitnie tymczasowa. Gastarbeiterzy – jak ich nazywano; dosłownie: „pracownicy gościnni” – mieli przyjeżdżać na parę lat, odpracować swoje kontrakty i wrócić do ojczyzny. Jednak kopalnie i fabryki – tam Turcy pracowali przede wszystkim – nie chciały pozbywać się dopiero co wyuczonych pracowników.
Pod presją pracodawców w 1964 r. rządy w Bonn i Ankarze podpisały nowy układ, na podstawie którego tureccy pracownicy mogli zostać dłużej i ściągnąć rodziny. Przybyszów szybko zrównano w prawach z rdzennymi obywatelami. Turcy otrzymali dostęp do systemu socjalnego, w tym do zasiłku na dzieci.
Z konserwatywnej Anatolii do Zagłębia Ruhry
Do 1973 r., kiedy umowę wstrzymano, w zachodnich Niemczech osiedliła się już ponad półmilionowa wspólnota turecka – zwłaszcza w miastach Zagłębia Ruhry, gdzie pracę oferowały kopalnie i przemysł ciężki, ale z czasem także w innych miejscach. Z biegiem lat podejmowali też inne zajęcia, jak handel (warzywniaki) czy gastronomia.
– Do Niemiec przybyli głównie mieszkańcy miasteczek i wsi z Anatolii – tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem” Caner Aver, ekspert Centrum Studiów Tureckich i Badań nad Integracją w Essen. Turcja była w latach 60. XX w. krajem głównie rolniczym, w rolnictwie pracowało 80 proc. jej mieszkańców. – Ich światopogląd był konserwatywny, zbudowany wokół tradycyjnie pojętej religijności – Aver nawiązuje również do obecnych preferencji wyborczych tej grupy.
Tymczasem to właśnie do ludzi z tureckiej prowincji zaadresował swój program Erdoğan. Religijni muzułmanie otrzymali od jego partii dobrze skrojoną ofertę „powstania z kolan” po wielu dekadach laicyzacji przestrzeni publicznej, którą po I wojnie światowej zaprowadził twórca republiki Mustafa Kemal Atatürk. Erdoğan wielokrotnie ustawiał się w roli obrońcy muzułmanów. Również to budziło sympatię wśród niemieckich Turków.
Pierwsze dekady ich życia w nowym państwie przebiegały dość spokojnie. Niemcy patrzyli na gastarbeiterów co najwyżej jako na nowy orientalny akcent w ich sąsiedztwie. Jeszcze długo powszechne było przeświadczenie, że przybysze, kiedy już odłożą pokaźną sumę marek niemieckich, wrócą do siebie. Gdy stało się jasne, że większość nie wróci, Turcy zaczęli być coraz częściej przedstawiani jako problem. Kanclerz Helmut Kohl zaraz po objęciu władzy w 1982 r. chciał „zredukować liczbę Turków o 50 procent”, co jednak skończyło się na rządowej propozycji jednorazowych bonusów pieniężnych dla tych bezrobotnych Turków, którzy zechcą wrócić do ojczyzny. Nie odniosło to masowego skutku.
W latach 90. XX w. w Niemczech doszło do szeregu ksenofobicznych zamieszek i ataków, których ofiarami, także śmiertelnymi, padały osoby pochodzące z Turcji. Agresja wobec tej grupy to problem, który istnieje do dziś.
Kolejne pokolenie głosuje na przekór
Pierwsze pokolenie tureckich gastarbeiterów było skupione na pracy i zapewnieniu lepszej przyszłości swoim dzieciom. Ale kolejne pokolenia, urodzone już w Niemczech, wcale nie stały się automatycznie wzorowymi niemieckimi obywatelami. To właśnie wśród młodych dziś wiekiem wnuków pokolenia, które przybyło do Niemiec za pracą, nie brakuje zagorzałych zwolenników Erdoğana.
– Ta grupa wskazuje na swoje osiągnięcia, na opanowany język, wykształcenie, osiągnięcia na rynku pracy, ale i na poczucie, że pomimo tych wszystkich wysiłków nie czują się pełnoprawnymi obywatelami tego kraju – mówi „Tygodnikowi” Caner Aver.

Aver wskazuje, że w tej grupie widoczny jest mechanizm głosowania na przekór. Skoro w Niemczech Turcja pod rządami Erdoğana prezentowana jest niemal wyłącznie negatywnie, to taka krytyka dotyka również osobiście osoby związane z tym krajem i wzmacnia w nich potrzebę wyrażenia solidarności z ojczyzną. Przekłada się to na głos oddany na polityka, który tak chętnie odwołuje się do wyjątkowości i wielkości tureckiego narodu.
Symboliczny jest tu przykład wspomnianego już Mesuta Özila. Były piłkarz niemieckiej reprezentacji walnie przyczynił się do jej kilku epokowych zwycięstw. A jednak w końcu stwierdził, że dla niemieckich kibiców „byłem Niemcem, gdy wygrywałem, a Turkiem, gdy przegrywałem”. Özil często wyrażał sympatię wobec Erdoğana. Urodzony w Gelsenkirchen w Zagłębiu Ruhry, obecnie powrócił do kraju swoich rodziców.
Prezydent prosi o poparcie
Nastroje w tureckiej społeczności pogorszyły się dodatkowo po wybuchu kryzysu migracyjnego. Kolejne fale uchodźców i imigrantów, które po 2015 r. docierały do Niemiec, rozbudziły tu nie tylko „kulturę życzliwości” (Willkommenskultur), ale u wielu również przekonanie, iż kraj jest w tej kwestii na granicy możliwości; a także siły jawnie już ksenofobiczne: Alternatywa dla Niemiec, która sprzeciwia się przyjmowaniu nowych migrantów, zasiada w Bundestagu i może dziś liczyć na 16 proc. poparcia.
SUDAN: JAK DALEKO SIĘGNIE WOJNA
– To dla mieszkających w Niemczech Turków nie jest obojętne – uważa Aver. – Często można odnieść wrażenie, że w debatach wszyscy muzułmanie, a więc i Turcy, są wrzucani do jednego worka.
To nie pomaga w budowaniu więzi z krajem zamieszkania, a Erdoğan potrafił wykorzystać takie nastroje. Wielokrotnie zwracał się do mieszkających w Niemczech Turków z prośbą o poparcie. Po stłumieniu próby puczu w 2016 r. i przed referendum z 16 kwietnia 2017 r. (w sprawie zmiany systemu władzy z parlamentarnego na prezydencki) chciał wysłać swoich polityków z kampanią do niemieckich miast, a gdy w większości przypadków napotkali na odmowy, skończyło się na wyzywaniu Niemców od nazistów.
Wówczas nie skąpił nawet rad, na jakie niemieckie partie mają głosować Turcy posiadający niemiecki paszport, a na jakie nie.
Przez 20 lat rządów jego ugrupowanie zbudowało w Niemczech sieć powiązań, na którą składają się organizacje kulturalno-społeczne, meczety i ich imamowie (edukowani i finansowani bezpośrednio przez Ankarę), jak też mniej formalne, a często skrajnie nacjonalistyczne środowiska. W utrzymaniu kontaktu z dalekimi wyborcami pomaga fakt, że prezydencka partia AKP niemal całkowicie kontroluje media, zwłaszcza turecką telewizję, do której dostęp nie stanowi w Niemczech problemu.
Świętowanie będzie na pewno
Jednak obok kwestii tożsamościowo-ideowych głównym argumentem za oddaniem głosu na Erdoğana były dla niemieckich Turków w ostatnich latach kwestie ekonomiczne. „Niemcy zawsze były podziwiane przez Turcję jako kraj przemysłu. Niemieckie drogi były zawsze symbolem dobrze prosperujących Niemiec. Teraz także w Turcji są lepsze drogi, co sprawiło, że ten podziw stał się mniej odczuwalny” – mówił Hasan Alkas, wykładowca niemieckich uczelni o tureckich korzeniach, w rozmowie z magazynem „WirtschaftsKurier”.
Niemieccy Turcy utrzymują kontakt z krajem pochodzenia. Gdy jadą tam na wakacje, nie widzą ograniczanej praworządności ani uwięzionych dziennikarzy, lecz infrastrukturalne projekty, w które partia Erdoğana inwestowała na przestrzeni ostatnich 20 lat. – Pamiętam, jak źle wyglądało życie w Turcji przed dojściem Erdoğana do władzy – mówił niemieckim mediom mężczyzna po trzydziestce po tym, jak oddał głos w tureckiej ambasadzie w Berlinie.
Ostatnio jednak argument ekonomiczny utracił mocno na wartości. Turcja tkwi w kryzysie ekonomicznym, ceny rosną w zastraszającym tempie. Niedawno obóz prezydencki był oskarżany o opieszałość w organizowaniu pomocy dla ofiar trzęsienia ziemi, które w lutym zabiło 50 tys. ludzi. Turecka opozycja ma swoją szansę.
W atmosferze zaciętej rywalizacji wyborczej jedno jest pewne: bez względu na wynik niemieccy Turcy – zwolennicy jednego lub drugiego kandydata – wyjdą tłumnie na ulice, by świętować zwycięstwo. I manifestować przywiązanie do dalekiego ukochanego kraju. ©