Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Był marzec 1968 r. Z tłumu manifestantów, zebranych przed centralą Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, padały okrzyki: „Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki!”. Wtem ktoś wzniósł hasło: „Zambrowski do Biura!”. Większość studentów nie zrozumiała go. Mało kto z nich kojarzył postać Romana Zambrowskiego.
Dziś historycy sądzą, że krzyczeli agenci SB; że była to prowokacja, element rozgrywki wewnątrz władz PRL. Chodziło o to, by postać „bankruta politycznego” (jak mówili o nim niedawni koledzy) powiązać ze studentami, kompromitując ich protest. Był też inny cel: ożywić hasło „żydokomuny”. Dla ludzi Mieczysława Moczara, szefa MSW i nadzorcy SB, Zambrowski idealnie nadawał się do instrumentalnego wykorzystania w obu sprawach.
Wypróbowany towarzysz
Z ruchem komunistycznym związał się w wieku 15 lat, w II RP siedział w więzieniu. Absolwent Międzynarodowej Szkoły Leninowskiej, do kraju wrócił „na sowieckich tankach”. Szara eminencja PRL, w 1948 r. oskarżał Gomułkę o „odchylenie prawicowe”, przyczyniając się do jego uwięzienia. Potem, po śmierci Stalina i Bieruta, jeden z liderów „odnowy partii i państwa”, w 1956 r. pomógł Gomułce wrócić do władzy. A także: był to jeden z ciekawszych ludzi z „pokolenia KPP” (Komunistycznej Partii Polski).
Jaką prawdę przekazuje nam błyskotliwa i obfitująca w polityczne zakręty biografia Zambrowskiego, którą spisał ostatnio Mirosław Szumiło?
Szumiło – rocznik 1975, historyk związany z UMCS i IPN, badacz elit PRL – przyznaje, że jego książka to więcej niż zwykły opis kariery polityka. Kreśli on dzieje swego bohatera na tle panoramy wydarzeń, możemy więc poznać losy nie tylko Romana (Rachmila) Zambrowskiego, urodzonego w Warszawie, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, lecz całego pokolenia polskich komunistów.
Jego życie to dzieje „zawodowego rewolucjonisty”; toczyło się ono wraz z rytmem dziejów KPP, PPR i PZPR. Wprawdzie z racji wieku (rocznik 1909) nie mógł być kluczową postacią KPP, ale szybko piął się w partyjnej hierarchii. Członek władz Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, przedstawiciel KZMP we władzach Komunistycznej Międzynarodówki Młodzieży w Moskwie, jakiś czas był I sekretarzem KZMP.
Jako jeden z trzech zaledwie polskich komunistów (prócz niego: Bierut i Zenon Nowak) ukończył pełny 2,5-letni kurs „prestiżowej” Międzynarodowej Szkoły Leninowskiej. Miało to kolosalne znaczenie dla karier „absolwentów” i kształtowało (Zambrowski nie był wyjątkiem) mentalność, wyrażającą się w dogmatycznym podejściu do komunizmu.
Czas spędzony w Moskwie w latach 30. XX w. był też ważnym doświadczeniem praktycznym. Świadek czystek i samokrytyk, sam wpadł w wir tej procedury: gdy kierownictwu młodzieżowego Kominternu nie spodobały się działania Zambrowskiego jako kierownika Sekretariatu KC KZMP, w maju 1936 r. wezwano go do Moskwy. Gdy karnie się stawił, postawiono mu szereg zarzutów: „tendencje nacjonalistyczne”, „młodzieżowy awangardyzm” (miał ignorować kierowniczą rolę „dorosłej” partii) i błędną politykę kadrową.
Zambrowski odpowiadał na zarzuty na specjalnych posiedzeniach, a także pisemnie. Samokrytyka była skuteczna. W grudniu odesłano go do Polski, degradując tylko w „partyjnej robocie”. Uratowało mu to życie: uniknął losu większości polskich komunistów, których zamordowano w Moskwie na fali czystki w 1937 r.
Łagodnie potraktowano też żonę Zambrowskiego, Hannę (Henriettę) Rafałowicz. Aresztowana przez NKWD, po kilku dniach została zwolniona i sprawa skończyła się wydaleniem jej z WKP(b). Szumiło twierdzi, że za pobłażliwym potraktowaniem Zambrowskich mógł stać wpływowy działacz Kominternu Dymitr Manuilski, który cenił przyszłego prominenta PRL.
Pokolenie
Zambrowski to przykład specyficznej, często demonizowanej generacji polsko-żydowskich komunistów. To pokolenie zasymilowanej żydowskiej młodzieży wcześnie weszło w politykę. Kryzys społeczno-gospodarczy i ferment intelektualny u zarania II RP – to główne przyczyny akcesu pewnego procentu polskich Żydów w walkę o „nowy wspaniały świat”.
Pod koniec życia Zambrowski we wspomnieniach próbował spuentować powody, dla których jako 15-latek związał się z komunizmem. Wymieniał trudne doświadczenia życiowe, romantyczną literaturę i „młodość – jej siłę, wyobraźnię, wiarę, bezkompromisowość”. Połączenie tej wiary z poczuciem misji tworzyło wybuchową mieszankę.
Trafnie opisała to Maria Eiger-Kamińska, również wywodząca się z tego środowiska: „Walczymy i widzimy przed sobą wyzwoloną ludzkość. (...) Wyrzeczenia osobiste nie mają w tych warunkach dla nas znaczenia. Tego nie może zrozumieć żaden mieszczuch. Jakże dziwaczni są mrowiący się wokół nas ludzie, zabiegający gorączkowo o zyski, stanowiska i zaszczyty, zżerani przez ambicję, przywykli do obłudy i podłości, marnotrawiący życie. My odrzuciliśmy to wszystko, żyjemy niejako w świecie dnia jutrzejszego, kierujemy się inną etyką, innymi ideałami”.
Zambrowski, pochodzący z rabinackiej rodziny, był modelową ilustracją zerwania z religią i tradycją żydowską. Jego droga do porzucenia żydowskości wiodła przez „czerwoną” asymilację. Szumiło uważa, że momentem kluczowym była śmierć ojca: młody Rachmil, który coraz częściej nazywał siebie Romanem, odmówił wygłoszenia żałobnej modlitwy kadisz.
W tym czasie wstąpił do Związku Młodzieży Komunistycznej i nie zgodził się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, co jako ostatnią wolę ojca proponował mu stryj, późniejszy rabin Buffalo.
„Cadykiem był Stalin”
Dodatkowym motywem dla takich jak on był internacjonalizm: zaważył o atrakcyjności KPP dla (niewielkiego) procentu polskich Żydów. Dążenia do zniesienia żydowskiej odrębności, do roztopienia „kulturowego wstecznictwa” (jak mówiono) w społeczeństwie były przez nich pożądane.
W wizji polsko-żydowskich komunistów świat sowiecki miał nie znać podziału na Żydów i nie-Żydów. Taka wizja była kusząca, tym nasiąkał też Zambrowski. Innym zaś czynnikiem, który sprzyjał żydowskiej akcesji do komunizmu, był utrwalany przez KPP mit Związku Sowieckiego: państwa rzekomo ogólnej szczęśliwości, gdzie każdy naród czuje się u siebie.
Jednak, mimo tych okoliczności, Zambrowski nade wszystko czuł się Polakiem. Od początku stronił od „ulicy żydowskiej”, nie używał jidysz, wolał działać wśród polskich robotników. W odróżnieniu np. od Jakuba Bermana kultura i tradycja ojców go nie interesowały. Gdy w 1936 r. ważyło się jego życie podczas składania samokrytyki, mówił: „Chociam Żyd z ojców, uważam się za Polaka. Języka żydowskiego nie znam, rażą mnie niektóre żydowskie cechy narodowe, wychowałem się na polskiej historii i literaturze i w polskim ruchu robotniczym (wśród Żydów nigdy nie robiłem)”.
Paradoksem – choć zrozumiałym w kontekście jego politycznej drogi – był fakt, że mimo takich deklaracji do grona przyjaciół Zambrowskiego należeli prawie wyłącznie podobni mu polsko-żydowscy komuniści.
Porównywalnie rzecz wygląda, jeśli chodzi o jego ateizm. Niezależnie od tego, ile razy Zambrowski podkreślał swą indyferencję religijną, był człowiekiem wiary – tylko szczególnej, w komunizm, często wystawianej na próbę.
Przyszły członek ścisłych władz PPR/ /PZPR okazał się wzorcową egzemplifikacją anegdoty, że wciąż „żywą była dla niego tradycja chasydzka, tyle że jego cadykiem był Stalin”.
Krew na rękach
Im dalej wchodzimy w las, tym więcej widzimy drzew – tak jest z biografią Zambrowskiego. W pierwszych latach jego aktywności, do wybuchu II wojny światowej, jego postać może budzić nawet trochę sympatii – choć nie ulega wątpliwości, że działał na rzecz Moskwy i przeciw Polsce. Często więziony, chorowity, ubogi chłopak pozostał sobie wierny. Pobyt w „leninówce”, upokarzające samokrytyki, niepewny los żony i synów, likwidacja KPP (rzekomo naszpikowanej polską agenturą) – wszystko to powinno spowodować zapalenie się u niego alarmowej lampki.
Czy wiedział wtedy o zbrodniach? Czy też, zarażony myśleniem, że „partia i Stalin mają zawsze rację”, nie dopuszczał prawdy? W każdym razie, wtedy jeszcze nie miał krwi na rękach. Zmieniło się to wraz z sowiecką agresją na Polskę w 1939 r.
18 września, po ucieczce strażników, wraz z więźniami Berezy Kartuskiej wyszedł na wolność. Wkrótce zgłosił się do władz bolszewickich i od 27 września pracował jako tłumacz w grupie operacyjnej NKWD w Baranowiczach. Pomagał „rozpracowywać” przejęte archiwa polskiej policji i władz administracyjnych. Uczestniczył w śledztwach aresztowanych Polaków.
Chcąc pozyskać przychylność sowieckich zwierzchników, by wrócić w szeregi WKP(b) i zmazać zarzuty z czasu czystek, 28 grudnia 1939 r. napisał donos do sekretarza Komitetu Obwodowego partii bolszewickiej w Baranowiczach. Był on wymierzony w 13 osób. Szumiło pisze: „Byli to w większości Żydzi, działacze Bundu lub syjoniści, pełniący z ramienia władzy radzieckiej funkcje dyrektorów fabryk i szpitali, kierowników szkół itp. Ludzi tych musiały spotkać w związku z tym poważne konsekwencje”. Nie można wykluczyć śmierci zadenuncjowanych; wtedy było to częste. Zambrowski przekroczył Rubikon.
Na czele aparatu
Jego powojennej karierze bez wątpienia przysłużył się fakt, że trafił do 1. Dywizji Piechoty LWP – jako oficer oświatowy, tj. komisarz polityczny. Spotkał tam wielu ludzi (część znał z KPP), z którymi łączyć go będzie później szeroko rozumiane „braterstwo broni”. Politrukami byli m.in.: Edward Ochab, Aleksander Zawadzki, Hilary Minc, Mieczysław Mietkowski, Antoni Alster, Władysław Matwin, Stanisław Radkiewicz. Wszyscy objęli potem wysokie stanowiska w PRL. Największe, bo także nieformalne wpływy osiągnęli Minc i właśnie Zambrowski.
W 1945 r. Zambrowski, mając 36 lat, został członkiem Biura Politycznego PPR, jako najmłodszy w całej historii PPR/PZPR. Prezydentem PRL był Bierut, a sekretarzem generalnym PPR Gomułka, ale partią faktycznie rządził Zambrowski – jako prawa ręka Gomułki. Jego atutem, obok przeszłości w KPP i LWP, była zdolność przetrwania. Właśnie dlatego udawało mu się tak długo utrzymać we władzach partii. Doświadczenia „leninówki” i samokrytyki z 1936 r. okazały się cenne: pozwoliły funkcjonować w gąszczu kryzysów, wewnętrznych prowokacji i przesileń. Szumiło słusznie zaznacza, że Zambrowski potrafił „zrozumieć mądrość etapu”.
Nie miał skrupułów. Na jego konto można zaliczyć brutalne podejście do kolektywizacji wsi, jak też szefowanie Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym; kierował nią do 1954 r., przez cały okres jej istnienia. Działała ona poza strukturami stalinowskiej prokuratury czy sądów i miała szerokie uprawnienia. Mogła orzekać grzywny i konfiskaty majątku, a także decydować o osadzeniu „winnego” w obozie pracy przymusowej.
Zambrowski zadbał też o odpowiedni dla PPR wynik w (sfałszowanym) referendum z 1946 r. i (sfałszowanych) wyborach do Sejmu z 1947 r. Zajmował się „pilnowaniem” partii sojuszniczych: „lubelskiego” PPS i Stronnictwa Demokratycznego, a także dezintegracją PSL Mikołajczyka. Organizował naradę delegatów partii komunistycznych w Szklarskiej Porębie we wrześniu 1947 r., gdzie powstała nowa mutacja Kominternu: Kominform.
Wreszcie ten niegdyś zahukany chłopak został jednym z „egzekutorów” w rozprawie z Gomułką w 1948 r. Będąc w forpoczcie walki z „odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym”, zmuszał teraz innych do samokrytyki. Wielu z nich trafiło do więzienia, przeszło tortury UB (jak Marian Spychalski). Zambrowski miał też udział w przygotowaniu zjednoczenia PPR i PPS, usuwając opornych socjalistów.
Gdy obalono Gomułkę i władzę przejął budzący grozę triumwirat – Bierut, Berman, Minc – Zambrowskiego traktowano jako numer cztery w kierownictwie. Zapracował na to miano.
Upadek
O wyjątkowości Zambrowskiego świadczy też jego elastyczność. Po śmierci Stalina i Bieruta został jednym z liderów „odnowy” – rzecz jasna nie po to, by grzebać komunizm w PRL, lecz aby, przez jego transformację, ocalić go. W 1956 r. był więc jednym z inicjatorów powrotu Gomułki do władzy i na krótko stał się nawet twarzą Października ’56 (bronił Gomułki podczas dyskusji z Chruszczowem w Belwederze, nocą z 19 na 20 października).
Można to nazwać oportunizmem, można też rzadką jak na stalinowców zdolnością do przewartościowania dogmatów. Szumiło uważa, że Zambrowskiego znów nie zawiódł polityczny nos. Pisze: „Jeden z czołowych przedstawicieli partyjnych reformatorów, Jerzy Morawski, przyznał po latach, że »Puławianie« z Zambrowskim na czele traktowali swój »liberalizm« instrumentalnie. Podporządkowali się nastrojom społecznym i poparli »demokratyzację«, aby utrzymać się przy władzy. Prawdziwa refleksja nad strukturalnymi wadami systemu komunistycznego w przypadku Zambrowskiego przyszła znacznie później, w końcu lat 60.”.
Szumiło doskonale pokazuje proces moralnego i ideowego upadku kasty starych komunistów. Młodzieńcze marzycielstwo przeobraża się w bycie narzędziem systemu. Zambrowski, naznaczony przez KPP niczym Makbet przez wiedźmy, ostatecznie ma krew na rękach. Jako „zawodowy rewolucjonista”, opłacany „funk” (tj. zawodowy funkcjonariusz), zmierza do donosicielstwa i zbrodni. Buduje zło, nie wspaniały świat.
Próba stworzenia socjalizmu z ludzką twarzą w 1956 r. i zaangażowanie w to Zambrowskiego były zarodkiem jego upadku. W 1963 r. musiał odejść z Biura Politycznego – choć pewnie liczył, że znów dobrze odczytał przyszłość. Osinowy kołek wbili mu „partyzanci” Moczara w marcu 1968 r. Wróciła wtedy jakby namiastka stalinizmu – w postaci sfingowanego procesu jego syna, inwigilacji, prasowej nagonki. I moczarowe piętno „żydokomuny”.
Komunizm okazał się silniejszy niż jeden z jego najzdolniejszych uczniów. Także dlatego, że – jak wspomniała potem bliska mu osoba – Zambrowski nigdy nie zdobył się na to, by głośno powiedzieć: „Mój program, który wyznawałem, się nie sprawdził”. ©
Autor jest historykiem, w Muzeum Powstania Warszawskiego współprowadzi projekt „Warszawa dwóch Powstań”. Wydał książkę „Rewolucja permanentna Lwa Trockiego. Między teorią a praktyką”.
MIROSŁAW SZUMIŁO, ROMAN ZAMBROWSKI, 1909–1977. STUDIUM Z DZIEJÓW ELITY KOMUNISTYCZNEJ W POLSCE, Wyd. IPN 2014