Ostatni

Doszedł na szczyt: od wiejskiego aktywisty przez nadzorcę aparatu represji po szefa partii rządzącej. Stanisław Kania należał do najbardziej zaangażowanych budowniczych PRL.

17.03.2020

Czyta się kilka minut

Posiedzenie KC PZPR. Członek KC Mieczysław Rakowski, minister obrony Wojciech Jaruzelski i nowy przywódca Stanisław Kania. Warszawa, wrzesień 1980 r. / JAN MOREK / PAP
Posiedzenie KC PZPR. Członek KC Mieczysław Rakowski, minister obrony Wojciech Jaruzelski i nowy przywódca Stanisław Kania. Warszawa, wrzesień 1980 r. / JAN MOREK / PAP

Jego śmierć to symboliczny koniec epoki PRL. Zmarły 3 marca Stanisław Kania był ostatnim żyjącym pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Spodziewam się, że w ciągu najbliższych lat powstanie w końcu jego biografia, i że będzie to portret człowieka, który bardziej niż Bierut, Gomułka czy Jaruzelski uosabiał powojenne 40-lecie. Choć na czele partii rządzącej wtedy Polską stał znacznie krócej niż ci lepiej od niego znani pierwsi sekretarze.

Bardziej, gdyż to w jego życiorysie znakomicie odbija się los tysięcy chłopskich synów: tych, którzy zawdzięczali władzy komunistycznej spektakularny awans społeczny, na końcu którego przyszło rozczarowanie i poczucie klęski.

Wybór osiemnastolatka

Niespełna 18-letni Kania, pochodzący z małej wioski Wrocanka koło Jasła, związał się z ruchem komunistycznym w roku zakończenia II wojny światowej. To wtedy Polska Partia Robotnicza (prekursorka PZPR) i jej młodzieżowa organizacja – Związek Walki Młodych, do którego trafił Kania – w ciągu kilkunastu miesięcy przekształciły się z małych kadrowych struktur w organizacje masowe. Jako przewodniczący gminnego ZWM, a wkrótce sekretarz PPR w Jaśle, Kania uczestniczył w organizacji tzw. referendum ludowego (1946), a później sfałszowanych wyborów do Sejmu (1947).

Był to czas polaryzacji polskiego społeczeństwa, przy której ta obecna jawi się jako łagodny konflikt rodzinny. Niektórzy koledzy Kani z Batalionów Chłopskich, do których trafił w ostatnim roku wojny, kontynuowali działalność konspiracyjną – uznając, że po okupacji niemieckiej Polska znalazła się pod okupacją sowiecką. Jednak zdecydowana większość z nich uznawała dalszą walkę zbrojną za bezsensowną, bez szans – zamiast tego podejmując działalność w legalnym i opozycyjnym PSL Stanisława Mikołajczyka.

Ale byli i tacy, którzy – jak Kania – wybrali obóz nowej władzy. On sam nigdy jasno nie wyjaśnił motywów swojej decyzji. Wydaje się, że nie różniły się od tych, którymi kierowało się wówczas wielu innych: mając cztery klasy szkoły podstawowej i perspektywę pracy jako kowal w kuźni w rodzinnej wsi (przyuczono go do tego zawodu), wybrał spektakularny awans społeczny, oferowany przez komunistów. „Mimo ciężkich błędów otwierały się jednak możliwości pracy i awansu dla ludzi i całych regionów” – tłumaczył w wywiadzie rzece, wydanym już po upadku komunizmu.

Duże perspektywy

W regionie awansował szybko. Pięć lat po wojnie był już czołową postacią rzeszowskiego Związku Młodzieży Polskiej (następcy ZWM) i członkiem władz tamtejszego Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W 1952 r. ukończył dwuletnią szkołę partyjną przy KC PZPR, w której uznano go za jednego z najlepszych słuchaczy, a w końcowej opinii napisano: „Cechuje go ostrość polityczna i mocne wyczucie klasowe. Postawa partyjna bardzo dobra. Duże perspektywy rozwoju”.

Z taką rekomendacją Kania trafił do Zarządu Głównego ZMP w Warszawie. Ale jego „perspektywami rozwoju” zachwiały na moment wydarzenia października 1956 r. i będąca ich konsekwencją likwidacja ZMP. Ten czas wykorzystał do uzupełnienia wykształcenia i w 1958 r., mając 31 lat, zdobył świadectwo maturalne. Wkrótce zaczął pracę w aparacie Komitetu Warszawskiego PZPR, w którym piął się powoli w górę, podobnie jak wielu innych towarzyszy z tzw. pokolenia zetempowskiego.

Początkowo daleko było mu do takich karier, jakie w latach 60. robili niektórzy jego rówieśnicy – w rodzaju Józefa Tejchmy czy Stanisława Kociołka. Przełom nastąpił za sprawą przesunięć w aparacie władzy, zapoczątkowanych wydarzeniami marca 1968 r. Usunięcie licznych towarzyszy pochodzenia żydowskiego otworzyło drogę do spektakularnego awansu także dla Kani, który zakończył ten rok nie tylko wyborem do Komitetu Centralnego PZPR, ale – co ważniejsze – zajęciem stanowiska kierownika Wydziału Administracyjnego KC PZPR (newralgicznego, bo dającego wpływ na ważne segmenty partii i państwa).

Nadzorca aparatu przymusu

Po roku 1968 wielu młodych towarzyszy awansowało, ale niewielu doświadczyło awansu aż tak spektakularnego jak 41-letni Kania.

Za jego wyniesieniem stał Mieczysław Moczar. Przegrał co prawda wówczas walkę o pełnię władzy, ale – otrzymawszy od Gomułki „kopniaka w górę” w postaci przeniesienia z MSW na sekretarza KC PZPR odpowiedzialnego za wszystkie służby mundurowe, sądy i prokuraturę – wybrał właśnie Kanię na kierownika tego wydziału KC PZPR, który nadzorował najważniejszą część aparatu władzy.

Co ciekawe, do Kani nie przylgnęła łatka „moczarowca”. Stało się tak z dwóch powodów: przed 1968 r., gdy wkradł się w łaski potężnego wówczas szefa MSW (podobno Moczar mówił o nim: „inteligentny kowal”), nie był postacią znaną, natomiast już po awansie szybko zorientował się, że kariera Moczara ma się ku końcowi.

Nowe obowiązki wymagały częstego kontaktu z kierownictwem MSW, w tym z pracującym tam od lat w roli wiceministra Franciszkiem Szlachcicem – głównym wówczas w Warszawie zaufanym Edwarda Gierka (szefa partii na Śląsku i rywala Gomułki). „Nasze służbowe kontakty przemieniły się w przyjaźń i koleżeństwo” – napisał o Kani w swoich wspomnieniach Szlachcic, dodając, że miał on „wrodzoną inteligencję, spryt i umiejętność zdobywania zaufania przełożonych”.

Kania zdobył zaufanie Gierka, uczestnicząc wraz ze Szlachcicem w słynnej delegacji do Katowic w nocy z 18 na 19 grudnia 1970 r., gdy – w imieniu grupy uczestników antygomułkowskiego spisku – zaproponowali mu objęcie stanowiska pierwszego sekretarza KC PZPR. Biorąc udział w tej wyprawie, Kania sporo ryzykował: w razie utrzymania się Gomułki mogło to zakończyć jego karierę.

Z tego niebezpieczeństwa doskonale zdawał sobie sprawę nieco ważniejszy wówczas w partyjnej hierarchii Edward Babiuch, który pierwotnie miał jechać ze Szlachcicem do Katowic. W ostatniej chwili wymówił się chorobą i jego miejsce zajął Kania. Jednak mimo tej rejterady, po objęciu władzy przez Gierka to Babiuch awansował bardziej niż Kania. Ze stanowiska kierownika najważniejszego w KC Wydziału Organizacyjnego przeskoczył na sekretarza KC, a zarazem pełnoprawnego członka Biura Politycznego, stając się po kilku latach, gdy Szlachcic popadł w niełaskę, osobą numer dwa w PZPR.

Jednak i Kania nie mógł narzekać: dołączył do kilkuosobowego elitarnego grona sekretarzy KC, a w 1971 r. został zastępcą członka Biura Politycznego. Jako sekretarz KC zajął miejsce Moczara, otrzymując nadzór nie tylko nad resortami „siłowymi”, lecz także nad polityką wyznaniową państwa. Przez kilka lat musiał się jeszcze zmagać z niezwykle ekspansywnym Szlachcicem, aby po jego upadku zostać głównym partyjnym nadzorcą całego aparatu przymusu.

Taktyka nękania

Wprawdzie po latach Gierek wyrażał się o Kani jak najgorzej – oskarżając go o spiskowanie m.in. podczas kryzysu w czerwcu 1976 r. – ale w rzeczywistości ufał mu długo, przekazując prowadzenie polityki wobec środowisk opozycyjnych, rodzących się w drugiej połowie tamtej dekady.

To właśnie Kania był głównym architektem taktyki nękania ludzi opozycji przy pomocy zwolnień z pracy, grzywien i rewizji, częstego zatrzymywania na 48 godzin oraz pobić przez „nieznanych sprawców”. Sprzeciwiał się stawianiu ich przed sądem i skazywaniu na długoletnie więzienie. Bynajmniej nie z miłosierdzia. „Jeżeli chodzi o represje – nie stoi problem, czy, tylko jak, aby się nie cofać, aby ujemne skutki były mniejsze” – mówił we wrześniu 1978 r. na naradzie z kierownictwem MSW, które domagało się bardziej radykalnych działań. Kania obawiał się, że Zachód może negatywnie zareagować na pojawienie się licznych więźniów politycznych – w sytuacji, gdy ekipa Gierka była z każdym rokiem coraz bardziej uzależniona od tegoż Zachodu.

Ostrożność Kani miała też swoje korzenie we wnioskach, jakie wyciągnął z rewolty robotniczej na Wybrzeżu w 1970 r. – przekonał się, jakie skutki polityczne miała dla Gomułki decyzja o użyciu broni palnej. Dlatego gdy w sierpniu 1980 r. sam stanął przed podobnym dylematem, tak mówił na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR o pracy sztabu, którego pracę nadzorował: „Rozpatrywana jest też możliwość zdobycia portów Północnego i w Świnoujściu. Zadania tego nie można powierzyć wojsku. Robi się rozpoznanie, czy mogłaby tego dokonać Milicja Obywatelska. To nie jest sprawa prosta i łatwa, trzeba mieć też świadomość grożących konsekwencji. Nawet jeśli się porty zdobędzie – to co potem? Kto je będzie obsługiwał. Potrzebni fachowcy”.

Widać z tych słów, że Kania nie był zainteresowany użyciem siły. Pogląd ten stał się podstawą jego strategii, gdy we wrześniu 1980 r. został I sekretarzem KC PZPR. Stało się to możliwe dzięki błędom Gierka (jego upadek przyspieszyła choroba), ale też dzięki poparciu części członków Biura Politycznego – na czele z gen. Wojciechem Jaruzelskim, z którym już wkrótce Kania stworzył swoisty ­duumwirat, próbujący opanować solidarnościową rewolucję.

Doktryna Kani

Stosunek Stanisława Kani do Solidarności dobrze oddaje jego przemówienie z początku stycznia 1981 r., wygłoszone do kierownictwa MSW, w którym trwały już przygotowania do stanu wojennego. Przekonywał wówczas, że w Solidarności jest wprawdzie „wątek kontrrewolucyjny” i dużo młodych, których cechuje „duża agresywność, mała podatność na hamulce i na wpływ zarówno partii, jak i kościoła”, ale że jest też „poważny nurt robotniczy z udziałem wielu tysięcy ludzi pracy, z udziałem wielu członków partii. Ten ostatni fakt może mieć pozytywny wpływ na działanie Solidarności”.

W tych słowach zawarta była istota doktryny Kani: unikać otwartego starcia z Solidarnością, natomiast starać się ją podzielić i następnie ubezwłasnowolnić tzw. zdrowy robotniczy nurt, który można by stopniowo wmontować w system PRL. Dlatego Kania przestrzegał towarzyszy z MSW – prących do siłowej rozprawy – że „szturmem nie da się niczego rozwiązać”, a w „naszych poczynaniach wewnętrznych musimy brać pod uwagę, jakie one mogą wywołać reperkusje na Zachodzie”. W tym kontekście zaznaczył, że „by istnieć, trzeba pożyczyć w tym i przyszłym roku 10 mld dolarów”.

Praktyczna realizacja doktryny Kani polegała na dzieleniu Solidarności przy pomocy dwóch metod: zmasowanej propagandy (prowadzonej przez pozostające pod kontrolą władz niemal wszystkie media) i tzw. strategii odcinkowych konfrontacji. Założenia tej ostatniej opracowano w MSW jeszcze w grudniu 1980 r.: polegała na „stosowaniu skutecznej dolegliwości represyjnej wobec przywódców i ośrodków kierowniczych”, z czym miały zostać „zsynchronizowane akcje polityczne i propagandowe”.

W praktyce chodziło o prowokowanie konfliktów o ograniczonej skali, a następnie wykorzystanie ich do zastraszania działaczy Solidarności bądź do kompromitowania ich w oczach opinii publicznej (część konfliktów wywoływała też oczywiście sama Solidarność, domagając się np. dymisji skompromitowanych lokalnych notabli). Te konflikty były z kolei podsycane drogą przewlekłych negocjacji, mających zmęczyć działaczy związkowych.

Upadek

Realizacja doktryny Kani nie doprowadziła do osiągnięcia głównego celu: mimo narastających sporów wewnętrznych, podsycanych przez Służbę Bezpieczeństwa, Solidarność nie uległa rozpadowi. W tej sytuacji Kania, nie godząc się w dalszym ciągu na wprowadzenie stanu wojennego, zmagał się z narastającą krytyką.

W czerwcu 1981 r. udało mu się – głównie dzięki poparciu Jaruzelskiego – przetrwać próbę usunięcia go ze stanowiska, podjętą przez inspirowaną z Moskwy grupę „twardogłowych” pod wodzą Tadeusza Grabskiego. W lipcu, na IX nadzwyczajnym zjeździe PZPR, został wprawdzie poparty przez większość delegatów – ale okazało się, że nie ma to większego znaczenia: w tym czasie bowiem, pod presją Kremla, opuszczali go kolejni stronnicy, w tym Jaruzelski, który stracił przekonanie, że strategia Kani przyniesie sukces. Pozycję I sekretarza podkopywały też plotki, że nadużywa on alkoholu.

Wreszcie 17 października 1981 r. – na posiedzeniu Biura Politycznego, zwołanym w przerwie obrad IV Plenum KC PZPR, w trakcie którego po raz kolejny ostro atakowano go za nieudolność – Kania oświadczył: „W świetle tego, co jest, zgłaszam rezygnację. Jeśli plenum ją przyjmie, odchodzę”.

Głosowanie nad wotum zaufania dla Kani nie wypadło dla niego pomyślnie: przegrał je stosunkiem 104 do 79 głosów. Jednak ten wynik pokazuje, że jego doktryna wciąż miała wielu zwolenników we władzach PZPR. Gdyby zatem Kania trwał na stanowisku, nie poddając pod głosowanie swojej rezygnacji, stan wojenny wciąż pozostawałby w sferze planów. Mimo osłabienia PZPR w strukturze aparatu władzy PRL, rozpoczęcie tej operacji bez zgody przywódcy partii rządzącej było wtedy niewyobrażalne.

18 października Kanię zastąpił Jaruzelski, łącząc funkcję pierwszego sekretarza z funkcją premiera (pełnił ją od lutego 1981 r.) oraz ministra obrony. Ciąg dalszy jest znany.

Ostatnie lata

Końcowy okres PRL-u Kania spędził w roli posła, a przez kilka lat także członka Rady Państwa. W wyborach czerwcowych 1989 r. znalazł się na tzw. liście krajowej (obejmowała eksponowanych przedstawicieli władz). Jego kandydatura przepadła, podobnie jak niemal wszystkich osób z listy krajowej. Uzyskał wówczas jeden ze słabszych wyników na liście, co nie zmienia faktu, że głosowało nań blisko 6 mln Polaków.

Ponieważ Kania podpisał w marcu 1981 r. dokument wieńczący najważniejszy etap przygotowań do stanu wojennego, prokuratorzy pionu śledczego IPN – wbrew faktom historycznym – postawili go, wraz z Jaruzelskim i Kiszczakiem, na ławie oskarżonych w procesie autorów stanu wojennego. Broniąc się, w 2013 r. Kania zeznał, iż jesienią 1981 r. Polsce nie groziła sowiecka interwencja zbrojna (tym samym podważył wersję Jaruzelskiego). Sąd podzielił opinię historyków zajmujących się tym okresem i ostatecznie go uniewinnił. Jednak za nadzorowanie aparatu represji w latach 70. Kania nigdy nie usłyszał zarzutów.

Musiał natomiast przez 30 ostatnich lat życia oglądać, jak Polska ma coraz mniej wspólnego z PRL, której był jednym z najbardziej zaangażowanych budowniczych. ©

Prof. ANTONI DUDEK (ur. 1966) jest historykiem i politologiem, wykładowcą UKSW. W latach 2010-16 członek Rady IPN, autor kilkunastu książek o historii Polski w drugiej połowie XX wieku. Ostatnio wydał „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski” (Znak 2019).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020