Siewca nowoczesności, która przeraża

GRZEGORZ KRZYWIEC, autor książki o Romanie Dmowskim: Głównym grzechem twórcy Narodowej Demokracji była jego wizja świata, którą przeszczepił na swój obóz, na młodzież, na scenę polityczną.

23.11.2020

Czyta się kilka minut

Roman Dmowski, lata 30. XX w. /  / REPRODUKCJA ARCHIWUM KARLICKI / EAST NEWS
Roman Dmowski, lata 30. XX w. / / REPRODUKCJA ARCHIWUM KARLICKI / EAST NEWS

MIKOŁAJ MIROWSKI: Roman Dmowski uważany jest za jednego z ojców odzyskanej sto lat temu niepodległości.

GRZEGORZ KRZYWIEC: Był on jednym z ojców odrodzonej Polski. Tę zasługę trudno mu odebrać, niezależnie od polityczno-ideowych kłopotów z tą postacią. Oprócz roli, którą odegrał na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r. – gdzie decydowały się kwestie polskich granic i gdzie skutecznie wystąpił razem z Ignacym Paderewskim w roli głównych delegatów Polski – był on wtedy najważniejszym reprezentantem największego ruchu politycznego na ziemiach polskich. Oraz politykiem, który w znacznej mierze określił ramy myślenia o tym, czym miała być odrodzona Polska. Co ciekawe, poza udziałem w konferencji paryskiej i epizodem ministerialnym, jego rola miała charakter przede wszystkim nieformalny.

Jedynie od 27 października do 14 grudnia 1923 r. był szefem MSZ w gabinecie premiera Wincentego Witosa.

Poza tym krótkim okresem, od powrotu do Polski latem 1920 r. Dmowski w zasadzie znalazł się na politycznym marginesie. Mimo to jego nieformalna rola rosła z każdym rokiem. Pod koniec lat 20. był bezsprzecznym liderem polskiego nacjonalizmu. Jest taka teza, po raz pierwszy wyrażona bodaj przez Ksawerego Pruszyńskiego i potem powtarzana, że Polska, która powstała po I wojnie światowej, przypominała wizję Dmowskiego. Czyli: państwo docelowo narodowe, rządzone przez etnicznie polskie elity. Ten stan nie uległ zmianie przez całe dwudziestolecie, niezależnie od politycznych fluktuacji.

Apogeum państwowej aktywności Dmowskiego to jego podpis pod traktatem wersalskim, który przyniósł korzystne rozstrzygnięcia dla Polski. Dało mu to miejsce w historii i kapitał polityczny. Wykorzystał go?

Istotnie, w tym momencie jego pozycja polityczna w kraju i za granicą była największa: znalazł się w czasie i miejscu, z którego miał duży wpływ na kształt terytorialny odrodzonego państwa. Współtworzył też aparat ekspercki, który stał się zapleczem dla nowoczesnej polskiej dyplomacji. Mimo licznych kontrowersji, które już wtedy mu towarzyszyły, był traktowany jako niezaprzeczalny reprezentant Polski. W życiu Dmowskiego, który całą swoją aktywność poświęcił polityce, trudno znaleźć drugi podobny moment. Do tej roli przygotowywał się zresztą przez niemal całe wcześniejsze życie.

Ale czy to zdyskontował?

Umiejętnie wykorzystała to propaganda nacjonalistyczna: że oto po ponad stuleciu polscy politycy z Dmowskim na czele są traktowani jak równi partnerzy i zasiadają w gremiach międzynarodowych, gdzie decydują się losy świata. Nawet jeśli w tych twierdzeniach jest wiele przesady, była to jakościowa zmiana dla ówczesnych Polaków. Zresztą Polacy, jako członkowie wspólnoty kulturowej, w zasadzie do dziś potrzebują takiego dowartościowującego komunikatu.

Dmowski był krytyczny wobec tradycji romantyzmu: uważał, że generowała „samobójcze” powstania, szastające „substancją biologiczną” narodu. Na drugim biegunie tego sporu była Polska Partia Socjalistyczna i piłsudczycy. Kto miał rację?

Rację, jak wiadomo, mają zwycięzcy. Największym przegranym była tu więc PPS – rozdarta między wizją demokratycznego socjalizmu i równościowego społeczeństwa z jednej strony oraz, z drugiej, aspiracją, aby pogodzić to z narodowymi mitami, a przy tym rywalizująca z komunizmem, którego ówczesnej siły przyciągania dziś się u nas nie docenia. Mając zaplecze wśród części postępowej inteligencji, a zwłaszcza w wielkoprzemysłowym proletariacie, PPS była na straconych pozycjach w Polsce, kraju rolniczym i konserwatywnym społecznie.

Patrząc z perspektywy czasu, dwie wielkie tradycje polskiego myślenia – romantyzm i realizm – musiały się prędzej czy później spotkać. Dodałbym, że to pęknięcie między irredentyzmem a pracą organiczną, jak zwyczajowo identyfikuje się oba te nurty, od początku nie było tak jednoznaczne i oczywiste, jak się je dziś przedstawia. Niemniej w sensie dosłownym z tego starcia zwycięsko wychodzą wówczas piłsudczycy: to oni rządzą po 1926 r.

Często słyszymy, że Dmowski był politykiem niedemokratycznym i autorytarnym. Podkreśla się jego fascynację faszystowskimi Włochami. Tymczasem on sam deklarował się jako szczery demokrata, endecja wygrywała w wyborach, a autorem zamachu majowego był Piłsudski. Dmowski był demokratą?

U podstawy tego pojęcia tkwi nieporozumienie. Od początku swej kariery politycznej, a był to rok 1890, Dmowski nigdy nie uznawał się za demokratę w sensie identyfikacji z wartościami demokracji liberalnej: pluralizmem politycznym, szacunkiem wobec instytucji liberalnych, nie wspominając już o takim detalu jak prawa mniejszości narodowych. Jego wypowiedzi publiczne i prywatne są jednoznaczne, a pozostawił ich dość, aby się w tym rozeznać.

Natomiast czymś innym była demokratyzacja, czyli aktywny udział mas w życiu publicznym, ich kulturalne aspiracje. Tak pojmowaną demokratyzację Dmowski uważał za część nowoczesności, którą chciał wprowadzać w obrębie swojej wspólnoty politycznej. I taką demokratyzację społeczną, rozumianą jako emancypacja i upodmiotowienie mas, uważał za część umowy społecznej, którą wspólnota zawiera z jednostką. Nie będzie zatem przesadą stwierdzenie, że formacja, którą stworzył, była integralnym elementem ówczesnej demokratyzacji społecznej.

To skąd zauroczenie autorytaryzmem i Mussolinim?

Z czasem niechęć, wręcz wrogość wobec demokracji liberalnej i jej zasad, a szerzej: wobec projektu oświeceniowego, zaczęła przybierać w jego światopoglądzie coraz bardziej agresywne formy. Po I wojnie światowej wrócił do Polski odarty, w swoim mniemaniu, ze wszelkich złudzeń. Demokrację w stylu zachodnim, z którą się zetknął, postrzegał jako rządy pieniądza, za którym stoją – nieodmiennie u niego – Żydzi, o których zwykle mówił jako o ludziach niejasnych interesów. Żydzi, którzy zniekształcają to, co nazywał „podstawami bytu narodowego”. Z czasem myślenie to obrosło u niego licznymi sylogizmami i metaforami – w rodzaju: demokracja to rządy masonów, tej „pomocniczej armii żydostwa” – które można sprowadzić do tezy, iż demokracja liberalna to w gruncie rzeczy rządy Żydów.

W zasadniczych pracach, które powstały tuż przed jego śmiercią w 1939 r. – jak „Świat powojenny i Polska” oraz „Przewrót” – pisał o tym wprost. Za swój projekt polityczny, a także za cel ruchu narodowego w latach 30. Dmowski uznał zburzenie porządku społecznego, który wziął początek od Wielkiej Rewolucji Francuskiej, a który w najbardziej drastycznej postaci miał przetrwać jako bolszewizm, u niego znów: zarządzany w dużej mierze przez Żydów. Innymi słowy: demokracje upadają, bo były ustrojami fałszu i złudzeń społeczno-politycznych. Na tym tle należy widzieć jego fascynację Mussolinim, a potem Hitlerem. A także ewolucję, którą przechodził rodzimy nacjonalizm.

Także krytycy Dmowskiego doceniają u niego chłodną głowę w polityce i zmysł analizy. Tym bardziej zadziwia jego irracjonalna antyżydowskość. Ona z wiekiem nie łagodnieje, lecz się pogłębia.

Tu trzeba odróżnić dwie sprawy. Pierwszy poziom – osobisty, związany z emocjami – to wrogość do Żydów jako grupy. U Dmowskiego miała ona przez całe życie charakter organiczny, nigdy nie uległa zmianie. Nie miał przyjaciół wśród osób pochodzenia żydowskiego. Przypuszczam, że ten stosunek do Żydów wywodził się u niego z wczesnego dzieciństwa. Większość pamiętnikarzy, w tym osób towarzysko mu bliskich, gdy opisuje jego stosunek do Żydów, do żydowskiej kultury i religii, używa słowa „nieprzejednany” bądź jego synonimu. Trudno wskazać inną postać z historii Polski ostatnich kilku wieków, u której w tak istotnym stopniu obecna jest aż taka niechęć, taka mieszanka strachu i egzystencjalnej grozy, a w końcu mająca charakter obsesyjnego natręctwa myślowego. W naukach społecznych, w tym także w historiografii, kładzie się dziś spory nacisk na emocjonalny podkład zideologizowanych resentymentów.

Równocześnie Dmowski traktował Żydów z atencją, podziwiał ich wielowiekową tradycję. W prywatnych rozmowach gorzej mówił o Rosjanach, a Białorusinów i Ukraińców nazywał „gorszym gatunkiem Polaków”.

Tu dochodzimy do drugiego poziomu jego projektu, rozpisanego na całe życie. Chodziło o to, aby tę wrogość wpisać w ramy światopoglądowe, w sposób racjonalistyczny, wręcz scjentystyczny. Ten drugi poziom się zmieniał, tak jak zmieniał się świat na przełomie wieków XIX i XX. Nacjonalizm i nacjonalistyczny antysemityzm z końca wieku XIX miały w dużej mierze charakter retoryczno-mobilizacyjny, dopiero potem stały się podstawowym narzędziem w uprawianiu polityki. Jest sporo świadectw ludzi związanych z rodzimym ruchem narodowym, którzy chłodno to stwierdzają: bez „Żydów” nie byłoby nas, czyli nacjonalistów.

Co się wtedy dzieje?

W latach 20. i przede wszystkim w latach 30. XX w. ten antysemityzm nacjonalistyczny przybiera już agresywne formy, związane z przemocą i coraz większą rolą paramilitaryzacji w życiu społecznym. Jest też dla sporego odłamu polskiej młodzieży swego rodzaju stylem życia.

W tym kierunku podążał również Dmowski. Jego ostatnie pisma to właściwie agitacja przemocowa połączona z przeświadczeniem, że bez takiego gwałtownego przesilenia już się nie obejdzie. Dmowski od początku postrzegał rywalizację między narodami jako pole bitwy, a Żydów jako groźnego przeciwnika z powodu cech, których nie dostrzegał np. u Ukraińców. Tych określał zresztą mianem Rusinów.

Skoro o mniejszościach mowa: co było jego głównym politycznym grzechem? Wymieniliśmy antysemityzm, którym naznaczył swój obóz. A idea inkorporacyjna, oznaczająca przymusową asymilację licznych w II RP mniejszości?

Idea inkorporacyjna była pochodną większej całości. Jego antysemityzm i wizja państwa narodowego – takiego, które wchłania lub pozbywa się z przestrzeni publicznej mniejszości oraz tzw. wrogów narodu, czyli wszystkich inaczej myślących – były częścią większego pakietu, który do polskiego życia politycznego został wprowadzony przez rodzimy nacjonalizm. Antysemityzm polityczny był też naturalną konsekwencją oglądu świata. Pewnie największym grzechem Dmowskiego była właśnie jego wizja świata i jej skutki. Bezwzględna, zdeterminowana, odarta z sentymentów, od której nie ma ucieczki oraz w której nie może być kompromisów. Konserwatywny publicysta katolicki Tomasz Terlikowski napisał kiedyś, że Dmowski był w istocie poganinem. Jest w tym coś na rzeczy.

Dmowski podjął przy tym wysiłek, aby swój ogląd świata przeszczepić na swój obóz, na młodzież, na całą ówczesną scenę polityczną. Nacjonalizm przedwojenny, ten w najbardziej agresywnych jego formach, to w dużej mierze jego dziecko, na jego obraz i podobieństwo. Gdyby za dziedzictwo Dmowskiego uznać wizję społeczeństwa zarządzanego autorytarnie przez, jak mawiano, elity uświadomione narodowo i wychowywane w duchu podporządkowania jednostki ogółowi, tę wizję społeczeństwa w stałej mobilizacji w kontrze wobec różnych wrogów wspólnoty – to taki obraz nie jawi się zapewne dla współczesnego Polaka zbyt atrakcyjnie. Ale takie były właśnie koszty jego wizji.

Co zostało z jego dziedzictwa? Zdaniem Wiesława Chrzanowskiego – w czasach PRL opozycjonisty i jednego z kontynuatorów myśli narodowej – obóz endecji należy do przeszłości, bo wypełnił z powodzeniem swoje główne zadanie, polegające na stworzeniu nowoczesnego narodu obejmującego wszystkie warstwy społeczne.

Trudno powiedzieć, gdyż dziedzictwo Dmowskiego w jakiejś części pokrywało się nie tylko, co oczywiste, z programem rodzimego nacjonalizmu, ale też z innymi wizjami nowoczesnego państwa. Nie było aż tak odległe od tego, co proponowały inne nowoczesne ruchy ideologiczne i polityczne tamtego czasu, przy wszystkich różnicach. Co zaś wyróżniało Dmowskiego, to z pewnością aspiracja, aby swoją wspólnotę uczynić tworem maksymalnie spójnym i zarazem, w jego mniemaniu, zdolnym do rozwoju i rywalizacji, bo w jego oczach tak wygląda świat, a innego nie będzie. To brutalna wizja, socjodarwinowska. A wnioski, jakie Dmowski wyciągał, też były bezwzględne.

Nie będę chyba oryginalny, gdy powiem, że skoro duża część Polaków ciągle identyfikuje się w agresywnych kategoriach narodowych, niemożliwych bez formuły wroga, to dziedzictwo Dmowskiego się w tym odnajduje.

Na ile więc jego wizja ostała się w polskim myśleniu?

Odpowiem pytaniem: jak dalece międzywojenna Polska – wielonarodowa, obarczona licznymi sprzecznościami i konfliktami, w swej genezie sięgająca jeszcze wieku XVIII, jeśli nie wcześniej, z jej peryferyjnym zapóźnieniem, a także z usytuowaniem we wrogim otoczeniu polityczno-międzynarodowym – może być jeszcze dla współczesnych punktem odniesienia? ©

DR HAB. GRZEGORZ KRZYWIEC (ur. 1974) pracuje w Instytucie Historii PAN. Autor książek „Polska bez Żydów. Studia z dziejów idei, wyobrażeń i praktyk antysemickich na ziemiach polskich początku XX wieku” oraz „Szowinizm po polsku. Przypadek Romana Dmowskiego (1886–1905)”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020