Sypacy i dwójkarze

Komuniści w PRL podejrzliwie traktowali przedwojenną historię swego ruchu. Szukanie we własnych szeregach tych, którzy przed 1939 r. pracowali dla kontrwywiadu lub choćby zeznawali w śledztwie, urosło do rozmiarów obsesji.

19.11.2012

Czyta się kilka minut

Rok 1933: proces działaczy Komunistycznej Partii Polski. Po 1945 r. wielu działaczy KPP musiało tłumaczyć sie ze swego zachowania podczas takich procesów. Warszawa, 20 lutego 1933 r. / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Rok 1933: proces działaczy Komunistycznej Partii Polski. Po 1945 r. wielu działaczy KPP musiało tłumaczyć sie ze swego zachowania podczas takich procesów. Warszawa, 20 lutego 1933 r. / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W grudniu 1949 r. Ludwika Jankowska, sekretarz Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej – instytucji ważnej, bo mającej dyscyplinować członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, rządzącej już niepodzielnie Polską – napisała oświadczenie skierowane do Biura Politycznego PZPR. Dokument, sporządzony tylko w czterech egzemplarzach (numerowanych i „ściśle tajnych”), powstał na żądanie władz PZPR.

Jankowska pisała: „Wobec tego, że zapytano mnie w sprawie ewentualnych kontaktów ludzi z Komunistycznej Partii Polski z »defą« lub »dwójką« [policją i wywiadem Polski międzywojennej, które walczyły z komunistyczną infiltracją kraju – red.], piszę o rzeczach, które nawarstwiły się w pamięci w ciągu długich lat, zatarły się i trudno jest dziś powiedzieć, co jest pewne, a co – rezultatem pewnej sugestii, imaginacji itd. Do tych spraw się nie wracało, o tych sprawach wolało się nie pamiętać”.

Donos ściśle tajny

Dalej Jankowska opisywała międzynarodowe kontakty ludzi z międzywojennej Komunistycznej Partii Polski, rozmowy prowadzone przez komunistów z oficerami armii II RP, policyjną inwigilację partii i aresztowania wśród działaczy.

Wymieniała daty i nazwiska. Weźmy taki fragment: „Pytano mnie się, czy coś słyszałam o wsypie archiwum w Gdańsku. Owszem – słyszałam. Byłam wówczas w kraju (rok 33 lub 35, a może i 37). Jeśli się nie mylę, ze wsypą tą był powiązany kuzyn czy też siostrzeniec tow. Marka Bittera. Można by u niego delikatnie sprawdzić. Pewne rzeczy muszą znać Truda, Elza, Hela Markowicz – łącznikowały Biuro Polityczne w Kopenhadze, Gdańsku, Berlinie [tj. były łączniczkami – red.]. Elza pracuje u tow. Komara [Wacław Komar, wtedy szef wywiadu wojskowego PRL – red.]. Powinna coś wiedzieć i Maria Pieczyńska. Warto by było pomówić i z Tośką Feder, mogło jej coś się obić o uszy”.

Relacja ta – prawdopodobnie złożona bezpośrednio na ręce Bolesława Bieruta, faktycznego przywódcy partii i państwa (łączył on funkcje prezydenta kraju i przewodniczącego KC PZPR), oraz Jakuba Bermana, członka Komisji Biura Politycznego KC PZPR ds. Bezpieczeństwa Publicznego, która nadzorowała aparat represji – z pozoru wydaje się mało znaczącym przyczynkiem do dziejów komunizmu.

Ale w 1949 r. to zainteresowanie PRL-owskich dygnitarzy wydarzeniami z przeszłości ich własnej formacji było złowieszczą wróżbą dla tych starych komunistów, którzy swą działalność prowadzili w Polsce przed rokiem 1939.

„Oczyszczanie szeregów”

Komuniści rządzący PRL-em traktowali historię swego ruchu z atencją i zarazem z podejrzliwością. Już w maju 1945 r. uznano, że do zadań utworzonej właśnie Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej będzie należeć m.in. „oczyszczanie szeregów PPR z sypaczy i deklarantów”. Bodaj po raz pierwszy padły tu publicznie słowa, które staną się synonimem czystki.

Działaczy przedwojennej KPP obowiązywał surowy kodeks postępowania w czasie przesłuchań. Aresztowani przez polską policję czy kontrwywiad, mieli iść w zaparte. Zakazane było podawanie nazwisk towarzyszy, a nawet przyznanie się do znajomości z osobami już zdekonspirowanymi. Ci, którzy zeznawali i „sypali” nazwiskami lub podpisali „deklarację o zaprzestaniu działalności antypaństwowej”, narażeni byli (jeśli rzecz się wydała) na infamię środowiska. Oskarżano ich, że zdradzili partię, np. w zamian za niższy wyrok. W dodatku pojawiało się podejrzenie, iż są konfidentami polskiej policji politycznej („Defensywy”; skrót „Defa”) lub wojskowej „Dwójki” (II Oddziału Sztabu Generalnego, zajmującego się wywiadem i kontrwywiadem).

Rozwiązanie KPP z rozkazu Stalina i rozstrzelanie jej przebywających w ZSRR przywódców (jako rzekomych agentów) pod koniec lat 30. spotęgowały wzajemną nieufność wśród polskich komunistów. W pierwszych latach po wojnie część przywódców starała się więc uchronić partię przed zalewem oskarżeń. Władysław Gomułka, sekretarz generalny Polskiej Partii Robotniczej, poprzedniczki PZPR, skłonił nawet Biuro Polityczne do przyjęcia oświadczenia, iż orzeczenia Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej o wykluczeniu z PPR tych, którzy przed 1939 r. załamali się w śledztwie, „winny być podejmowane tylko po gruntownym zbadaniu sprawy, zwłaszcza jeśli przyczyną wykluczenia jest tzw. »sypactwo« (...) Charakter »sypactwa« był bowiem różnorodny. W jednym wypadku mógł graniczyć, a nawet przerastać w przejście na służbę wroga, w drugim oznaczać chwilowe załamanie się oskarżonego, bez zerwania więzów ideologicznych z ruchem, wobec którego zawinił”.

Jeśli na członkach PPR „ciąży nawet wina odstępstwa od ruchu rewolucyjno-demokratycznego w okresie do września 1939 r.” – pisano dalej w dokumencie – to tylko w szczególnych wypadkach, po zbadaniu sprawy, winien on być wykluczony z partii. Dawną „winę” miał zaś zmywać udział w komunistycznym podziemiu w czasie wojny.

„Aparat silnie zaśmiecony”

Ale z czasem podejrzliwość urosła do obsesji. Przyczyniły się do tego naciski Moskwy. Pojawiły się przypuszczenia, że „sypacy” byli nie tyle ludźmi bez hartu ducha, ile świadomymi agentami wroga.

„»Dwójka« wysyłała do ZSRS swych agentów. »Dwójka« utworzyła też szeroką sieć prowokatorów i szpiegów w polskim ruchu robotniczym, w polskiej partii komunistycznej, wśród inteligencji itp. Co stało się z tymi wszystkimi agentami »Dwójki« po rozpadzie dawnej Polski? Wiadomo, że podczas okupacji pracowali dla Niemców. Lecz co się z nimi dzieje obecnie?” – pisał w tajnym raporcie z Warszawy sowiecki ambasador Wiktor Lebiediew. I sam odpowiadał: „Aparat państwowy i partyjny w Polsce jest bardzo silnie zaśmiecony wrogami polskiej partii lub »działaczami«, którzy oficjalnie uznają linię partii i wychwalają ją, a w rzeczywistości są wrogami ZSRS, prowadzącymi przeciw nam robotę”.

W listopadzie 1949 r., cztery miesiące po liście Lebiediewa i ponad rok od pozbawienia Gomułki przywództwa w partii, obradowało III Plenum KC PZPR. W żargonie działaczy nazwano je „plenum czujnościowym” – od tytułu wstępnego referatu Bieruta pt. „Zadania partii w walce o czujność rewolucyjną”.

Bierut oświadczył, że dzieje polskiego ruchu komunistycznego trzeba pisać na nowo. „Piłsudczyzna i sanacja w Polsce usiłowały udoskonalić system wtyczek policyjnych do KPP przez intensywny werbunek prowokatorów i agentów, którym zlecały zadania nie tylko szpiegowskie – mówił. – Sanacyjna »dwójka« wespół z »defensywą« specjalizowały swoje agentury policyjne w dywersji i prowokacji politycznej, tzn. w metodach inspirowania przez najwytrawniejszych agentów, przenikających do instancji kierowniczych, takich posunięć, które osłabiały ruch rewolucyjny. Mamy w dziejach KPP wstrząsające swą zbrodniczą i machiawelską perfidią przykłady prowokatorów, którzy na przestrzeni kilkunastu lat wyrządzali niepowetowane szkody ruchowi rewolucyjnemu”. I dodawał: „Ostatnio zdołaliśmy odkryć nowe wątki tych prowokacyjnych nici”.

Rozgrywka wewnątrz władz

Kolejni mówcy tego „plenum czujnościowego” dostarczali dowodów na „straszliwe szkody wyrządzone Partii przez sypaczy i deklarantów”. Piętnowano pobłażliwość, okazywaną tuż po wojnie wobec dawnych przewinień. Wiceminister bezpieczeństwa Wacław Lewikowski mówił: „Mieliśmy kiedyś sprawę takiej »sypaczki«, która przed wojną załamała się, sypała. Tow. Wiesław [Gomułka] uchwycił się tej sprawy i narzucił Partii specjalny dokument, który daje nastawienie, jak rozpatrywać sprawy sypaczy. (...) Sens jego był taki, że PPR-owców nie ruszać, że jeśli ten lub ów coś tam nawet ma na sumieniu (...). Takie nastawienie na długi czas utrudniało nam pracę”.

Ekipa Bieruta wykorzystała rzecz instrumentalnie: zarzuty o współpracę z „Dwójką” stanowiły tło rozgrywki w elicie władzy, odbywającej się pod hasłem „walki z odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym”. Aresztowanie ministrów Włodzimierza Lechowicza i Alfreda Jaroszewicza, oskarżonych o współpracę z „Dwójką”, było wstępem do uwięzienia gen. Mariana Spychalskiego (członka władz PPR i PZPR), a następnie Gomułki.

Zarazem sprawa miała szerszy aspekt: uruchomiono zakrojone na szeroką skalę śledztwo, w wyniku którego tysiące działaczy komunistycznych z przedwojennym stażem znalazło się w kręgu podejrzeń; wielu z nich postawiono w stan oskarżenia i uwięziono.

„Sypak szczególnie złośliwy”

Od utworzenia PZPR w 1948 r. nie minął więc jeszcze rok, gdy jej kierownictwo podjęło decyzję, że należy zgłębić historię komunistów w II RP. Badania miały być prowadzone w tajemnicy i w wąskim kręgu – nie chodziło o studia naukowe, lecz demaskowanie „tchórzy i zdrajców”. Dochodzenie prowadziły trzy współpracujące ze sobą instytucje: Centralna Komisja Kontroli Partyjnej, Departament X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Wydział Historii Partii przy KC PZPR. Przesłuchiwano świadków, zbierano relacje i anonimowe donosy (licznie napływające do komisji kontroli partyjnych w całym kraju).

Sięgnięto też po dokumenty z okresu międzywojennego. Na ich ślad trafiono po raz pierwszy już w 1947 r., gdy funkcjonariusze Głównego Zarządu Informacji WP [wojskowej bezpieki – red.] odnaleźli baraki z porzuconymi przez Niemców dokumentami przedwojennego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Wśród nich – akta II Oddziału Sztabu Generalnego, dotyczące infiltrowania partii komunistycznej.

Dokumenty – wraz z częścią archiwów przedwojennej policji, kontrwywiadu, sądów i więziennictwa – przeniesiono do budynków PZPR i MBP, aby tu metodycznie je wertować. Narady najwyższych instancji partyjnych z tego czasu przypominały konferencje historyczne. Np. w styczniu 1950 r. na posiedzeniu prezydium CKKP debatowano o postawach członków partii przed 1939 r.; przewodniczący Komisji Franciszek Jóźwiak zaznaczał, że „zagadnienie sypaków zostało postawione ponownie, ażeby zwiększyć czujność towarzyszy w stosunku do nich”. W dyskusji ustalono, że choć „sypak, a szczególnie złośliwy sypak nie może być w partii”, to „trzeba rozgraniczyć dwa typy ludzi – ludzi, którzy się tylko przyznali (nie mogli wytrzymać bicia), ale się nie zhańbili, i ludzi, którzy sypali”.

Partyjne czystki

Winy z przeszłości dzielono na kategorie, porównywano i roztrząsano. Jedna z członkiń Komisji „wskazała na konieczność jak najostrzejszego stawiania spraw ludzi, którzy chociażby najmniejsze załamanie ukryli przed partią”. Jóźwiak oponował: „Może nie trzeba będzie usuwać z partii deklarantów, zawsze jednak trzeba ich usuwać z kierowniczych stanowisk, zwłaszcza w aparacie partyjnym. Tam, gdzie jest element chwiejny, jest pojednawczość, a gdzie jest pojednawczość, tam mają przytulisko wrogie elementy”.

Członkowie Komisji byli zgodni, że „sypactwo” i „deklaranctwo” mogło prowadzić też do ideologicznej herezji. „Często zapominamy, że wróg szuka drogi poprzez najsłabszych ludzi. Przechodziliśmy często do porządku dziennego nad ludźmi, którzy w przeszłości załamali się. Są to zawsze kandydaci na zdrajców. Trockizm jest bardziej niebezpieczny niż sypactwo” – mówiono. Uczestnicy dyskusji przyznali, że choć dawnych trockistów należy wyrzucać z PZPR, to „trudno jest czasem ustalić, kto był trockistą, a kto nim nie był” i „należy rozróżnić trockistów od trockizujących, którzy tylko chwilowo ulegli jakimś wątpliwościom”.

Czystki dotykały zwłaszcza działaczy średniego szczebla, którzy rekrutowali się ze starych kapepowców. Z partii wyrzucony został np. „pracownik Kancelarii Głównej Ministerstwa Komunikacji, jednocześnie sekretarz organizacji oddziałowej, od 1925 r. członek Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Będąc aresztowanym w 1929 r. podpisał deklarację o współpracy z »defensywą« i wydał towarzyszy ze swej komórki. W swych aktach personalnych zataił o swej haniebnej przeszłości”. Wiosną 1950 r. takie zarzuty stawiano dyrektorom przedsiębiorstw, urzędnikom, także funkcjonariuszom UB.

Legitymacji PZPR pozbawiano za składanie zeznań w śledztwie: „Szef Zarządu Polityczno-Wychowawczego Głównej Komendy MO w Warszawie nie ujawnił we właściwym czasie przed Partią tego, że jako działacz KZMP, będąc aresztowanym w 1934 r., przyznał się w śledztwie, że jest członkiem organizacji. Ukrywał również fakt, że przebywając w 1936 r. w obozie w Berezie Kartuskiej, zwracał się o zwolnienie do faszystowskich władz obozowych”. Winnych chętnie piętnowano publicznie; np. sprawa dawnego członka KPP, który po aresztowaniu przed 1939 r. potępił działalność tej partii w prasie, była rozpatrywana w świetlicy Komitetu Powiatowego PZPR w Siedlcach, w obecności 120 lokalnych działaczy.

Partia wybacza niechętnie

Wyrzucenie z PZPR za taką „zdradę” z reguły oznaczało też utratę pracy i mieszkania. Ponadto – zgodnie z umową między CKKP i X Departamentem MBP (zajmującym się tropieniem „wrogów” w samej partii) – nazwiska „sypaków”, „deklarantów” i „trockistów” przekazywano urzędom bezpieczeństwa. Przyjmowano niemal za pewnik, że „konfidenci i wtyczki »defensywy« kontynuują swą działalność konfidencjonalną” (sic!); zadaniem ubeków było ustalenie, „na czyim kontakcie pozostają obecnie”.

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wśród oskarżonych o nadmierną gadatliwość podczas przedwojennego śledztwa znalazł się sam Stanisław Radkiewicz, szef Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Ale niechlubne fakty z jego przeszłości stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę, znaną tylko garstce wtajemniczonych. Materiały z przedwojennego procesu spoczywały w biurku Bieruta – zapewne także jako „polisa ubezpieczeniowa” prezydenta PRL.

Sprawy byłych kapepowców, ukaranych za „niepartyjną postawę w czasach sanacyjnych”, ponownie wypłynęły podczas akcji rehabilitacyjnej z lat 1956-57. Najczęściej wyroki uchylano, a działaczy znów przyjmowano do PZPR. Ale w niektórych przypadkach odwołania, wyjaśnienia i przesłuchania ciągnęły się aż do schyłku lat 60.

Partia komunistyczna niechętnie wybaczała sobie własną historię.


Dr Piotr Osęka (ur. 1973) jest historykiem, adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Opublikował m.in.: „Rytuały stalinizmu: oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956” (2004), „Marzec ’68” (2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2012