Sprawa Terca

W roku 1958 albo w początku 1959 Jerzy Giedroyc otrzymał z Moskwy, za pośrednictwem osoby o paszporcie dyplomatycznym, dwie prace. Jedną anonimową, a drugą autora ukrywającego się pod pseudonimem Abram Terc, które to nazwisko należy do folkloru miasta Odessy, trochę jak Benio Krzyk Izaaka Babla.

28.09.2003

Czyta się kilka minut

Giedroyc natychmiast ocenił sensacyjność tej przesyłki, bo jeżeli w państwie zbudowanym na ideologii elita intelektualna pisze takie rzeczy, to znaczy to samo, co napis na murze podczas uczty: “Mane, Tekel, Fares".

Błyskawicznie zorganizował przekład i wydał w 1959 z przedmową Gustawa Herlinga-Grudzińskiego opowiadanie Terca “Sąd idzie" oraz utwór anonima “Co to jest realizm socjalistyczny?". “Sąd idzie" to przygody fantastyczno-groteskowe, w stylu Gogola, kończące się epilogiem: “Niedaleko rzeki Kołymy, za pagórkiem kopaliśmy rów - Sierioża, Rabinowicz i ja". Łatwo się domyślić, co się działo poprzednio. Natomiast rozprawka “Co to jest realizm socjalistyczny", która później okazała się również pióra tegoż Terca, była czymś zupełnie niezwykłym, bo Polacy napisali sporo o absurdach i okrucieństwach ustroju sowieckiego, ale nikt nie posunął się tak daleko, jak ten Rosjanin. Przy czym najwidoczniej pisał to człowiek dobrze wprowadzony we wszelkie wypowiedzi o doktrynie realizmu socjalistycznego i jego zastosowaniach w praktyce. Tekst ten ukazał się zresztą równocześnie w przekładzie francuskim, w miesięczniku “Esprit". Tak zaczęła się na Zachodzie kariera literacka Abrama Terca, jego obecność w czasopismach i wydawnictwach książkowych.

Oczywiście organy w Moskwie wyłaziły ze skóry, żeby odkryć sprawcę, ale nic a nic się nie udawało. Sowietolodzy amerykańscy też zastanawiali się, kto to może być, i jeden z nich, co prawda z tych “grzecznych", co to dostawali wizy do Związku Sowieckiego, zapewniał mnie, że to fałszywki, wcale nie napisane w Rosji, tylko gdzieś za granicą, pewnie w Izraelu. Mnie natomiast Giedroyc zapewniał, że autor mieszka w Moskwie i najzupełniej mu w tym ufałem. Ta zabawa trwała przez wiele lat, ku okropnej kompromitacji organów, które zapraszały ekspertów od stylistyki, ale bez pewnych rezultatów. Wreszcie jednak w 1966 roku odkryły, że Abram Terc to Andriej Siniawski, pracownik naukowy, badacz literatury, urodzony w 1925, poważany autor rozpraw i esejów. Razem z nim wpadł pisarz sygnujący wspólnie z Tercem niektóre książki jako Nikołaj Arżak, a był to w istocie Julij Daniel, znany głównie jako autor przekładów, również urodzony w 1925. Czasy były już liberalne i dostali tylko: Siniawski siedem, a Daniel pięć lat łagru. Co prawda odsiadywali karę nie na Kołymie, ale na północy Rosji i Siniawski wykorzystywał swój pobyt, żeby dalej pisać i przesyłać swoje teksty kawałkami w listach do żony. Tak powstał na przykład rodzaj pamiętnika “Gołos iz chora" (“Głos z chóru"), obfitujący w akcenty makabrycznego humoru, jak na przykład postać nadzorcy łagrowej kostnicy, starego Litwina, który czyta tylko jedną książkę - “Piekło Dantego".

Siniawski odsłużył 5 lat kary i w 1973 roku wyjechał wraz żoną do Paryża. Tam go poznałem. Był to duży chłop wielkorosyjski z bielmem na oku i łopaciastą brodą. Można rzec o nim, że w każdym słowie, każdym geście pachniał świętą Rusią. W swoim mieszkaniu paryskim, jeszcze nie umeblowanym, zawieszał ikony. Później w Ameryce zdarzało mi się uczestniczyć w jakimś slawistycznych sympozjach z jego udziałem i chcąc nie chcąc musiałem brać na siebie rolę tłumacza, bo Siniawski nie umiał ani po francusku, ani po angielsku, uważając, jak się zdaje, naukę tych języków za poniżej swojej godności (na Sorbonie wykładał po rosyjsku).

Próbowałem zebrać moje obserwacje tego człowieka w jakąś konkluzję. Zdawał się być tak pogrążony w swojej rosyjskości, że my, to znaczy reszta świata, nie bardzo go interesowała. Czy też może mieszam tutaj zakres jego zainteresowań z częstym u pisarzy skoncentrowaniem się na sobie. A był w nim też jakiś miękisz, co wyrażało się przede wszystkim w jego posłuszeństwie wobec żony. Jej dyktatorskie zapędy przynależały już do rosyjskiej legendy literackiej i to, co o niej mówili Rosjanie, brzmiało jak lęk i wręcz popłoch. Razem stanowili dziwną parę, jedną z tych, o których niegdyś mówiono w Warszawie: “Kiedy będą małe, poproszę o jedno". Choć dzieci nie mieli i oboje oddawali się grom i sporom literackim. Najpierw Siniawski współpracował z emigracyjnym “Kontynentem" Maksimowa, po czym rozstał się z nim i wydawał (czy też raczej ona wydawała) pismo “Sintaksis". Tyle wiem, że trwały jakieś okropne awantury pomiędzy “Sintaksis" i znaczną liczbą jego rosyjskich czytelników. Giedroyc wydał kilka książek Siniawskiego, ale później w Polsce zaczęły się dziać rzeczy obiecujące i stracił z Siniawskim kontakt, zresztą stale utrzymywał stosunki z Maksimowem i “Kontynentem". Późnych książek Siniawskiego, jak “Przechadzki z Puszkinem" (1976), już nie czytałem, wiem tylko, że rozwścieczyła wielu. Siniawski zmarł w 1997 roku.

Trzeba dodać, że żona nosiła nazwisko Rozanow, być może z rodziny pisarza Wasilija Rozanowa. Może to skłoniło Andrieja do rozczytywania się w pismach jej przodka i do uprawiania gatunku aforyzmów, w niejednym podobnych do “Osamotnienia" (“Ujedinionnoje") i “Opadłych liści" Wasilija Rozanowa. Tomik tych aforyzmów “Mysli wrazpłoch" jako “Myśli niespodziewane" Giedroyc wydał w przekładzie Józefa Łobodowskiego w 1965 roku.

Zaryzykowałbym określenie Siniawskiego jako prawosławnego paradoksalisty. Podobnie jak poprzednika, uwagę jego zaprzątała głównie religia i seks. Niektóre feministki mogą się na niego uskarżać, inne przyznają mu wiele racji, uważając za jego zasługę to, że fascynowała go inność kobiety. W każdym razie bieg myśli Siniawskiego, jak na sowiecko szkolonego pisarza, jest niespodziewany.

Zwykle w mojej spiżarni cytuję wiersze, ale i krótkie noty spostrzeżeń na to zasługują.

Zachowujesz się jak skończony dureń, ale niekiedy do głowy pchają się doskonałe pomysły.

Do Boga należy mieć takież zaufanie, jakie ma pies do swego właściciela. Zagwiżdżesz - przyleci. Dokądbyś nie poszedł, pies, o nic nie pytając, nie namyślając się, radośnie pobiegnie za tobą chociażby na koniec świata.

A gdybyż tak zostać kastratem - ileż by można było dokonać!

Jak śmiecie lękać się śmierci?! Przecież to zupełnie to samo, co stchórzyć na polu bitwy. Spójrzcie - dokoła trupy. Pomyślcie o waszych nieboszczykach, o starych rodzicach. Pomyślcie o waszej kuzynce Wieroczce, która zmarła w piątym roku życia. Taka malutka, a umarła, zduszona dyfterytem. A tu dorosły, silny, wykształcony mężczyzna i - boi się... Dosyć już - nie trząść się! Rozweselić się! Naprzód! Marsz!!!

W moim mieszkaniu przepaliły się korki. Bardzo smuciłem się, uważałem siebie za straconego i prosiłem Boga o pomoc. Więc Pan Bóg zesłał mi Elektrotechnika. I Elektrotechnik zreperował korki.

Anatomia jest elementarna. Ale - cóż to za mrok, co za błyskanie w tym mroku?! Kobieta, którą zazwyczaj traktujemy jako zjawisko powszednie, natychmiast nabiera cech pozaświatowych. Jakaś “Ludoczka" czy “Sofja Nikołajewna" staje się kapłanką, poddaną władzy ciemnych sił. W akcie płciowym zawsze jest coś z czarnej mszy.

Niewykluczone, że piekło znajduje się właśnie na ziemi. W takim razie wszystko staje się zrozumiałe. A jeżeli nie? Boże, to jakże wtedy...?

Wyobraźcie sobie geniusza na tamtym świecie. Biega z kąta w kąt - po piekle - i wszystkim udowadnia: Przecież jestem utalentowany!

Śmierć oddziela duszę od ciała w taki sam sposób, jak rzeźnik oddziela mięso od kości. To równie bolesne. Ale właśnie tak i tylko tak następuje wyzwolenie.

Pan Bóg woli mnie od innych.

Całe moje życie to mieszanina tchórzostwa i błagalnych modłów.

Rozmawiają dwie staruszki:

- ...Przecież emerytura ci wystarcza, prawda? Na ubranie nie wydajesz. Wszystko idzie na jedzenie.

- Tak, wystarcza... Prawda, mam jeszcze kotkę na utrzymaniu.

Panie, daj znać o Sobie. Zaświadcz, że mnie słyszysz. Nie proszę o żaden cud - niechby był jakikolwiek, ledwie dostrzegalny znak. Niech na przykład z tego krzaka wyleci chrząszcz. Niech wyleci zaraz, natychmiast. Chrząszcz - to przecież całkiem naturalne zjawisko. Nikt nie wpadnie na podejrzenie. A mnie to wystarczy, ja już sam domyślę się, że mnie słyszysz i dajesz to do zrozumienia. Powiedz tylko: tak albo nie? Mam rację czy nie mam? Jeżeli mam rację, niech lokomotywa zagwiżdże za lasem cztery razy. To przecież nic trudnego - zagwizdać cztery razy. A ja już będę wiedział.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2003