Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wedle wiarygodnej prasy australijskiej pewien klient linii lotniczych Quantas, poproszony na infolinii, aby się nie rozłączał, trwał tak, czekając na obsługę, przez 15 godzin. Pracował, jadł, czytał cały dzień, powodowany ciekawością, „co oni dokładnie mieli na myśli powtarzając co kilkadziesiąt sekund, że podejmą rozmowę, kiedy tylko to będzie możliwe”. Jestem pewien, że wytrwałemu Australijczykowi przez kilkanaście godzin towarzyszyła dobiegająca ze słuchawki muzyka „na przeczekanie”. Wyrafinowane firmy już dawno przeprowadziły odpowiednie badania, z których wypada, że nie można częstować potencjalnie wściekłych klientów byle badziewiem, nielicującym z wymuskanym wizerunkiem, że nie można wrzucać w uszy byle czego.
Na przykład w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego gra sam Fryderyk Chopin, oczywiście. Nie wiem, co puszczają w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, jednak wszechświatowo najpopularniejszy jest zapis pewnej imprezy na Tamizie AD 1717, czyli „Muzyka na wodzie” Haendla. Przyjemnie plumka w słuchawce, relaksuje, odwraca uwagę klienta od przymusu oczekiwania, pozytywnie zaburzając percepcję czasową (wszak subiektywną). Wystarczy jednak gdzieś zadzwonić, aby się przekonać, że nie samym Haendlem żyje człowiek. Muzyka może być różna (nawet na fletni Pana grana), natomiast lepiej, żeby była, niż żeby jej nie było – czyli cokolwiek jest lepsze od wiecznej ciszy odbijającej się jałowym tykaniem zegara. Napisałem: nawet na fletni Pana, ale badania wykazują, że zwłaszcza na fletni Pana, gdyż właśnie ów rodzaj muzyki odpowiada większości klientów jako specjalna muzyka wyczekiwania. Kluczowy jest fakt, że na fletni Pana można zagrać zasadniczo wszystko, o czym wiemy zwłaszcza w Polsce dzięki Indianom à la El Condor Pasa, czyli Jajo Zniósł.
W prokuraturze w Krakowie nic nie grają, ale za to długo.