Dzwony kabinówki

MAGDALENA WADOWSKA, etnolożka i dziennikarka: Miasto ma być gwarne. Nawet sacrum nie zawsze jest ciszą.

08.07.2019

Czyta się kilka minut

 / DOLASU
/ DOLASU

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Co słychać na krakowskim Rynku?

MAGDALENA WADOWSKA: Wielu odwiedzających Rynek najpierw go widzi, a potem słyszy. Większość z nas słucha go nieświadomie; dźwięki, które nas otaczają, uznajemy za normalne. Kiedy nagrywając materiały radiowe, pytam ludzi na Rynku o dźwięki, dopiero zaczynają się nad tym zastanawiać. A więc z pewnością na pierwszym planie słyszymy hejnał mariacki i dorożki, ale Rynek tak naprawdę jest szumem. Czy raczej głosem – wielobarwnym, wielojęzycznym dźwiękiem.

Dałoby się poznać Kraków po głosie?

Na pewno po hejnale, który wszyscy w Polsce znają, bo to jedyny hejnał grany od połowy XIX w. – do dziś. Kraków brzmi nie tylko gołębiami i dorożkami na Rynku, odgłosami kobiecych szpilek. To także dzwony kościelne. I turyści.

Czyli tłum?

I kakofonia głosów. Każdy z nas, gdy mówi, ma swoją melodię i współtworzy przestrzeń dźwiękową.

Jak miasto się zmieniło, gdy przybyli turyści przynoszący nowe języki, również te dla nas niezrozumiałe?

Gdy rozmawiałam z moją mamą o latach 60. i 70. XX w., opowiadała mi, że Rynek był wtedy pusty, cichy i ciemny, a życie towarzyskie skupiało się wokół Plant – to tam odbywały się spacery i rozmowy. Rynek był też wtedy tylko polski. Owszem, słyszało się wtrącenia łacińskie albo francuskie.

Podoba mi się, że języków jest coraz więcej, bo oznacza to różnorodność, poszerzanie się i przemiany pejzażu dźwiękowego. Ale starsi mówią mi czasem, że czują się wśród tych języków zagubieni. Krakowianie często wręcz omijają Rynek, chodzą bocznymi ulicami.

Pamiętam cudownego skrzypka Stefana Cygana, który grał przy Bramie Floriańskiej lub koło kościoła Mariackiego. Do dziś słyszę Gienka Loskę, który grywał przy Siennej, a ja słyszałam go już idąc Szewską. Brakuje mi Maćka Maleńczuka, któremu zdarzało się grywać pod Sukiennicami... Ale to były czasy, kiedy nie mieli konkurencji jak dziś.

Ja pamiętam też gitarę elektryczną Roberta Pieculewicza pod Wieżą Ratuszową.

Za dźwiękami też można tęsknić, prawda? Potem nastąpiły lata, w których na Rynku grajków było mnóstwo – od akordeonisty po grającego na kieliszkach. Byli bębniarze zagłuszający całą przestrzeń dźwiękową czy chłopaki tańczące break dance. A gdy urzędnicy postanowili komisyjnie weryfikować ulicznych grajków, w istocie zaczęli decydować o tym, jak audiosfera Starego Miasta powinna brzmieć. Czy to jest naturalne?

Wymigam się od odpowiedzi, bo moje okno w redakcji przy ul. Wiślnej wychodzi na Planty i nieraz przez grajków cierpiałem katusze. A gdyby to Pani powierzono władzę kształtowania audiosfery Starego Miasta, jak uformowałaby Pani jego soundtrack?

Dla mnie to raczej kolaż wielu przenikających się ścieżek dźwiękowych, jak w programie do montażu audio. Co ciekawe, ten kolaż dźwiękowy inaczej brzmi w zależności od pory dnia, pory roku. Czasem brzmi w tonacji durowej, czasem w molowej. A czasem jest tym, co nam w duszy gra.

Miasto tętni, również dźwiękiem. Więc naturalne jest, że dźwięk miasta się zmienia – w każdej sekundzie, bo dźwięk szybko przebrzmiewa. Miasta można słuchać z różnych planów i perspektyw dźwiękowych. Nie mam więc pomysłu, jak taki soundtrack miałby brzmieć. Przyjmuję po prostu, jak brzmi i z zaciekawieniem wsłuchuję się w tę dynamikę.

Ale w mieście często nakłada się na siebie prywatne z publicznym, także poprzez dźwięk. Na przykład w tramwaju...

Wczesnym rankiem w tramwaju czuję się dobrze, bo współpasażerowie przysypiają. Ale późnym popołudniem, gdy wracają z pracy, zaczynają rozmawiać przez komórki, udostępniając mi swoje intymne sprawy, na słuchanie których nie mam ochoty. Niesamowite, że osoba siedząca obok nawet nie myśli o tym, iż wchodzi w moją przestrzeń. Dźwiękiem.

Z drugiej strony, w mieście żyjemy znacznie bliżej siebie, a więc też się nawzajem słyszymy, o czym dobrze wiedzą mieszkańcy kamienic i bloków. Coraz więcej ludzi rezygnuje z uczestnictwa w publicznej audiosferze. Odcinają się od niej i kreują sobie własną – zakładając słuchawki. W tramwajach często jest ekstremalnie – albo panuje tępa cisza, bo wszyscy mają słuchawki na uszach, albo znajduje się ktoś, kto wprowadza wszystkich w świat swoich problemów – bo zwykle to o problemach się rozmawia. Intymne wkracza w publiczne, a publiczne w intymne.

W mieście sacrum wkracza też w profanum, a profanum – w sacrum. Dźwiękowo również?

11 listopada przyszłam na Rynek ze sprzętem do nagrywania na wspólne śpiewanie hymnu, które odbywało się od strony kościoła Mariackiego. Było wzruszająco i doniośle. Ale przy Wieży Ratuszowej trwał koncert organizowany przez jedną z rozgłośni. Gdy po jednej stronie Rynku śpiewano hymn Polski, z drugiej prezenter zapowiadał kolejnego popowego wykonawcę. Podział na sacrum i profanum jest elastyczny i zmienny, również w sferze dźwiękowej.

Ciekawy przykład, bo spodziewałem się raczej, że powie Pani o zakłócaniu nabożnej ciszy, która się z sacrum kojarzy.

Miejsca sacrum znajdują się w przestrzeni publicznej. Kapliczki, miejsca pamięci, aleje... Procesje Bożego Ciała, pochód Trzech Króli. Sacrum nie zawsze jest ciszą – również w podniośle cichym gotyckim kościele sacrum to także nabożeństwa rozbrzmiewające dźwiękami i śpiewami.

I dzwonieniem dzwonów. Trudno sobie wyobrazić dźwięk bardziej związany i z sacrum, i z miastem. Tymczasem parafialne dzwony na osiedlu o 6 rano niekoniecznie budzą nabożne myśli.

Na osiedlach zdarzały się protesty przeciw dzwonom. Ale już w obrębie Starego Miasta dzwony są tak naturalne jak zgrzyt tramwajów. Gdy się idzie bulwarami wiślanymi w niedzielę, słyszy się panoramę dzwonów od Skałki, przez Dębniki, po Salwator. I jeszcze wzbogacone dźwiękami: samochodów mknących ulicą Konopnickiej i szumiącej Wisły. To też stereofoniczny pejzaż Krakowa.

Ale dzwony nie tylko wzywają na mszę. Kiedyś dzwoniły na trwogę albo zwiastowały uroczyste wydarzenia.

Jak Dzwon Zygmunt.

Kiedy byłam mała, gdy było wiadomo, że będzie dzwonił Zygmunt, jechaliśmy pod Wawel, żeby być jak najbliżej tego dźwięku. To dzwon, który przypomina mi dzieciństwo. Dzisiaj zabieram pod Wawel syna. Dźwięk Zygmunta jest z jednej strony podniosły i uroczysty, z drugiej dla mnie niebywale ciepły. Odbiór dźwięków jest subiektywny. To moje dziedzictwo i tożsamość. Dzwony to jedne z niewielu zabytków dźwiękowych, które przez kilkaset lat przetrwały do dziś. Takie naturalne archiwum dźwiękowe.

Dla mnie Dzwon Zygmunt wciąż dzwoni na trwogę: gdy słyszymy go w redakcji, nerwowo sprawdzamy serwisy agencyjne.

Ja miałam to samo 12 maja, podczas procesji św. Stanisława – zapomniałam, jaki to dzień, i usłyszawszy dzwon, pytałam zaniepokojona, czy stało się coś złego.

Co takiego jest w dźwięku dzwonu, że tak mocno się związał ze sferą sacrum?

Właśnie, jaki jest ten dźwięk? Potężny. To wibracja o ogromnej sile oddziaływania. W dzwonie jest moc. Ten dźwięk się rozchodzi, niesie informację na całą okolicę. To równocześnie piękno i trwoga.

Przenieśmy się na Kazimierz. Chciałem Panią zapytać o dźwięki jako utracone dziedzictwo.

Jako że świat postrzegam w pierwszej kolejności poprzez dźwięk, z Kazimierzem mam problem. Dziś jego dźwięki to odgłosy imprezy. A od ludzi pamiętających czasy przedwojenne, których wspomnienia nagrywałam, wiem, jak bardzo inaczej brzmiał wówczas Kazimierz. Dzisiaj ta dawna żydowska dzielnica jest dźwiękowo uboga. Nie rozbrzmiewa tam nic tożsamościowego. Odczuwam na Kazimierzu dźwiękowy niepokój.

Ale z drugiej strony, wycieczki młodych Żydów wnoszą w ten rejon zupełnie inne dźwięki, np. gdy pożywiają się na placu Bohaterów Getta, rozmawiając i szeleszcząc opakowaniami po kanapkach, sałatkach, napojach. Tworzą nowy dźwięk tego miejsca, aktualny.

Żywy. Przy całej dostojności dźwięków, o których rozmawiamy – miasto ma chyba prawo do rozbrzmiewania hałasem?

Place miejskie były przecież targami. Gdy myślę o Sukiennicach sprzed 700 lat, wyobrażam sobie, jaki panował tu gwar. Oglądając zachowane z tamtego czasu ciżemki, cholewy, sakwy i drobne przedmioty, które można oglądać w podziemiach Rynku, wręcz słyszę, jak dźwięczą. Głośno i przaśnie. Miasto ma być gwarne.

W Starej Jerozolimie fundamentalną dla chrześcijaństwa opowieść o Drodze Krzyżowej przeżywa się w gwarze arabskiego suku. A czy Kraków ma swoje dziedzictwo hałasu? Taki hałas, który należałoby chronić jako dobro kulturowe?

Tylko gdzie w Krakowie jest jeszcze naprawdę hałaśliwie? Sukiennice są grzeczne, obszar Starego Miasta stał się komercyjny i pełni funkcję przede wszystkim reprezentacyjną.

Rynek staje się hałaśliwy w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy, kiedy jest wielkim kiermaszem świątecznym. Dla mnie na co dzień hałaśliwe są ulice Floriańska i Szewska, i te tunele akustyczne raczej omijam. Ale dla kogoś innego to wcale nie hałas. Głośno, gwarno i atrakcyjnie brzmieniowo jest na Starym Kleparzu w sobotę. Słychać gwary: podkrakowskich wsi, góralską, zaciąganie krakowskie i głosy zachwytu obco- krajowców. Ale przenieśmy się dalej od centrum, do Nowej Huty, gdzie do niedawna rozbrzmiewały hałasy industrialne. Moja koleżanka z radia zrobiła kiedyś reportaż o Stoczni Gdańskiej, gdzie wszystkie te przemysłowe dźwięki brzmiały jak dzwony. A czy ktoś udokumentował dźwięki huty? To przecież też dziedzictwo.

Chociaż mieszkańców otoczenia kombinatu pewnie trudno byłoby do tego przekonać. Jak to pogodzić: że hałas jest składnikiem miasta, z prawem mieszkańców do ciszy?

Dbając o miejsca wolne od hałasu. Bardzo lubię dziedzińce kamienic. Po krakowsku: „podworce”. Tam, choć jestem trzy minuty drogi od Rynku, słyszę miasto zupełnie inaczej: na drugim, trzecim planie. Brzmi odlegle i delikatnie, w żaden sposób nie hałaśliwie. Zaszywam się też czasem w ogrodach klasztornych albo w ogródkach uniwersyteckich – jestem wtedy zarówno w mieście, jak i w miejscu ciszy. Choć bezwzględnej ciszy nie ma.

Hałas w ścisłym centrum to ludzie i ich głosy. Słychać również dźwięki z meleksów i mam tu na myśli jeżdżące legendy Krakowa nagrane głosami lektorów. Ale nie tylko – także kabinówki: walizki na kółkach turkoczące po bruku.

Były pogłoski, że Wenecja chce ich zakazać.

Ale to też dzisiaj element Krakowa. Poranek w tym mieście rozbrzmiewa śmieciarami i walizkami.

Mówi Pani, że całkowita cisza dziś nie istnieje?

Zamiast ciszy jest szum – sprzętu, który nas otacza, jak klimatyzacja czy komputer, pojazdów. Z drugiej strony, nie ma też dziś ludzi, którzy współtworzyli audiosferę, reklamując swoje usługi głosem. Została pani sprzedająca pocztówki i pawie pióra, która od czasu do czasu śpiewa. Pamiętam jeszcze, jak nawoływali sprzedawcy obwarzanków. A przepraszam, teraz nawołują panie dorożkarki.

Na osiedla zaś przyjeżdżali kiedyś żukami rolnicy, nawołujący: „zimnioooki!”.

A dziś jesteśmy dźwiękowo skrępowani.

Dlaczego? Przecież sprzedawcy obwarzanków dalej są, ale jakoś ucichli.

Może myślą, że nie wypada? Wstydzą się? A przecież w mieście szukamy kolorytu, miejsc najciekawszych, także dźwiękowo. Z kolei ktoś zapyta: a jak brzmiałby Rynek bez skrępowania, jakiego nie mają dzieci, studenci i turyści, szczególnie ci z Wielkiej Brytanii? Jedni szukają dźwiękowej harmonii, dla innych nie ma ona znaczenia.

A z drugiej strony nie rozmawiamy dziś z przypadkowymi osobami w autobusie czy tramwaju. Odcinamy się słuchawkami albo zanurzamy w smartfony.

Może jeszcze zatęsknimy za tymi naturalnymi, tożsamościowymi dźwiękami miasta? A może to tylko nostalgia? Dźwiękowa cepelia?

Dźwiękową cepelią są odgłosy ćwierkających glinianych ptaszków na wodę, drewniane zabawki, zwłaszcza klepaki, ale powstają też nowe piszczące zabawki gumowe, plastikowe smoki czy katarynki. Poza tym myślę, że każdy z nas nosi w sobie swój osobisty pamiętnik dźwiękowy. Jakie dźwięki tworzą ów pamiętnik, zależy od wielu czynników. Wystarczy wsłuchać się, co w nas dźwięczy, co jest naszą tożsamością dźwiękową. Dla mnie to może być melodia dzwonów, dla mojej koleżanki piosenka Grzegorza Turnaua „Bracka” czy fontanna na placu Szczepańskim.

Poza tym – jakie to są naturalne dźwięki miasta? Dziś to klaksony, sygnały dźwiękowe karetek i np. dźwięki młotów pneumatycznych słyszalne z powodów wielu remontów.

Pytam o naturalne dźwięki, bo dużo mówiliśmy o odgłosach, które zostały wyparte przez dźwięki komercyjne: impreza i koncert zamiast nabożeństwa i targu.

Ależ impreza dźwiękowa to nic pejoratywnego, to dziś naturalna fonosfera miasta, integrująca. Rynek wieczorem dźwięczy szklankami, sztućcami, rozmowami, śmiechem, czasem kłótnią. I to też piękne, dźwięczne – i naturalne. Jednych wejście do handlowej Galerii Krakowskiej boli w uszy, a dla innych to muzyka, w której lubią się pławić godzinami.

Dźwięk miasta zmienia się i żyje. Ważne jest to, czy jesteśmy świadomi, że go współtworzymy i czujemy się za to odpowiedzialni. Bo nad dźwiękiem rzadko się zastanawiamy. A za często się zagłuszamy. ©℗

MAGDALENA WADOWSKA jest dziennikarką, autorką reportaży radiowych i prasowych. Z wykształcenia sopranistka i etnolog. Laureatka m.in. nagrody Grand Press w kategorii Reportaż radiowy (2013). Autorka fonosfery na wystawie „Mapy miasta”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Kraków. Antropologie dziedzictwa