Solidarność i samotność

JAROSŁAW ZALESIŃSKI: - Używa Pan określenia: mit założycielski "Solidarności". Co to takiego?

15.09.2007

Czyta się kilka minut

STEFAN CHWIN: - Tak zwany obóz posolidarnościowy jest dziś niesłychanie podzielony i skłócony. A jednocześnie między wywodzącymi się z niego nurtami i obozami istnieje strefa milczącej zgody. Tę właśnie strefę nazywam mitem założycielskim całej formacji. Najbardziej reprezentatywnym miejscem, w którym ten mit jest kreowany, stała się wystawa "Drogi do wolności" w katakumbach siedziby "Solidarności" w Gdańsku. To jakby fundament symboliczny, na którym stoi gmach nowej Polski. Jednak wizja naszej historii, która jest tam przedstawiana, może budzić rozmaite wątpliwości.

- Na przykład?

- Na przykład informacje na temat udziału polskiej armii w pacyfikowaniu polskich dążeń do wolności zostały bardzo stonowane. Zamiast tego mocno jest eksploatowany mit ZOMO. To ono jest przedstawiane jako główny przeciwnik i filar reżimu. Zomowiec jest, trzeba przyznać, postacią jakby wyjętą z mitu. Podpity - jak się często w tamtych czasach mówiło - osobnik z ogromną pałką, z którym walczy się na ulicach.

- Chodzi Panu o to, że bez czołgów polskiej armii ZOMO nie weszłoby na przykład na teren zakładów pracy w grudniu 1981 r.?

- Nie tylko. Przecież to polskie wojska pancerne rozbijały wszystko w czerwcu 1956 r. w Poznaniu. Oglądając wystawę "Drogi do wolności", można odnieść wrażenie, że od roku 1944 cały naród polski aktywnie walczył z czerwoną władzą - za wyjątkiem ZOMO i członków partii. Temu mitowi służą fotografie tłumu młodych ludzi, którzy na ulicach rzucają kamieniami w milicjantów albo chwytają świece dymne i odrzucają je...

- ...w stronę tamtych.

- Powstaje w ten sposób sugestia, że po grudniu 1981 r. prawie całe społeczeństwo aktywnie walczyło z komunizmem. Kiedy na wystawie wchodzimy do pierwszej dużej sali, na ścianie widzimy rysunek dziecka przedstawiający masę twarzy ludzkich. Pod spodem widnieje napis: "Jest nas 10 milionów". Nie znalazłem natomiast informacji o tym, co się stało z "Solidarnością" po wprowadzeniu stanu wojennego.

Kto rozsadził system

- Kiedy się rozsypało wyobrażenie narodu zjednoczonego w walce z komunizmem?

- Sporo członków "Solidarności" przeszło do związków branżowych Miodowicza, do OPZZ. Na wystawie nie mówi się też o tym, że powtarzane co jakiś czas wezwania podziemnej "Solidarności", by z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego albo z okazji kolejnych patriotycznych rocznic wszyscy zademonstrowali swój sprzeciw poprzez strajk generalny, nie spotykały się ze społecznym odzewem.

- Była bodaj jedna taka próba, jesienią 1982 r., rzeczywiście nieudana.

- Brakuje informacji, że po grudniu 1981 r. "Solidarność" podziemna dość szybko utraciła rząd dusz nad zakładami pracy i robotniczymi załogami. Mówię o rządzie dusz w skali dziesięciu milionów. Istniały struktury podziemne związku, ale nie były one w stanie poderwać Polski do strajku generalnego.

- Ale to chyba nie polega na zatajaniu wiedzy o tamtych latach. Na wystawie mamy do czynienia z odtworzeniem stanu świadomości środowisk konspiracyjnych z tamtego okresu. W tamtym czasie sądziły, że mają rząd dusz.

- To poczucie przetrwało ponad 20 lat w nienaruszonej formie. Ale następna sprawa jest jeszcze poważniejsza. Na wystawie "Drogi do wolności" nie ma poruszonej sprawy, że zmiany w Polsce i w Europie Środkowo-Wschodniej były w znacznym stopniu konsekwencją zmian w Rosji.

- Powtarza to Pan za tymi, którzy twierdzą, że komunizm obalił raczej Gorbaczow niż Papież?

- Tak daleko bym się nie posunął. Nie wszystko było w rękach Gorbaczowa. Niemniej odegrał on dość istotną rolę. Na wystawie nie ma np. ani jednego zdjęcia ze słynnego przejazdu Gorbaczowa przez Warszawę, kiedy bawił z wizytą w Polsce. Pamięta pan to?

- Bardziej występ Rosiewicza przed Gorbaczowem.

- A ja pamiętam także, jak wyglądały wówczas ulice. Nikogo nie spędzano, a tłumy były nieprawdopodobne. Mnie to wówczas zdumiało. Przyjeżdża do nas szef komunistycznej Rosji i w taki sposób jest przyjmowany przez ludzi, którzy nie tak dawno byli świadkami wprowadzenia stanu wojennego?

- Ale gdyby to przypominać, zatarłaby się teza, że to my sami rozsadziliśmy cały ten system.

- Myślę, że nie do końca prawdziwa jest sugestia, że to "Solidarność" zburzyła mur berliński. Bywa to nawet stawiane mocniej: że "Solidarność" wywróciła całe rosyjskie imperium. Ten sposób myślenia uważam za niebezpieczny dla rozpoznania naszej rzeczywistej sytuacji w świecie. On oczywiście jest bardzo krzepiący. Pamiętam takie plakaty, przedstawiające oddziaływanie "Solidarności" na historię świata jako układ kostek domino.

- Pierwszą kostką jest Polska, która przewraca komunizm po kolei we wszystkich krajach.

- To właśnie jedna z symbolicznych struktur mitu założycielskiego "Solidarności". Układ kostek domino. Myśmy zrobili Sierpień i "Solidarność", potem posypało się wszystko i rozpadła się cała imperialna struktura. Oczywiście "Solidarność" miała wpływ na historię Europy. Ale w tym sposobie myślenia brakuje podstawowego pytania: dlaczego oni - komuniści - nie strzelali do nas w Sierpniu?

- Może dlatego, że pamiętali Grudzień. Albo że jedna ekipa władzy chciała zastąpić drugą.

- Nie znam pełnej odpowiedzi na to pytanie. Próbowałem rysować rozmaite hipotezy. Kiedyś nawet rozmawiałem na ten temat z Januszem Głowackim, który napisał powieść "Moc truchleje" o strajku w Stoczni. Miała być ona podstawą scenariusza filmu Andrzeja Wajdy "Człowiek z żelaza", ale Wajda się z takiego zamiaru wycofał. Ta dzisiaj trochę zapomniana powieść jest przeciwieństwem ekspozycji, o której rozmawiamy. Głowacki opowiada o robotniku, który boi się i który raz jest po tej stronie, a raz po tej. Budzą się w nim różne szlachetne odruchy, ale za moment dochodzi do wniosku, że trzeba się cofnąć i ta szarpanina wewnętrzna określa jego zachowanie.

- Być może dzisiaj ten sam robotnik głosuje raz na tych, a raz na tych.

- Być może. W każdym razie w powieści Głowackiego znalazłem coś, co na własny użytek określam jako nasze "dzwonienie zębami" w Sierpniu. W 1981 r. w popularnej audycji radiowej "Sześćdziesiąt minut na godzinę" często puszczano piosenkę "wejdą, nie wejdą", parafrazę rozmowy Telimeny z panem Tadeuszem. Pan Tadeusz leży obok Telimeny na ziemi, a dookoła chodzą mrówki. I pan Tadeusz śpiewa: "wejdą, nie wejdą, wejdą, nie wejdą". Obawa: wejdą, nie wejdą - była główną sprawą od pierwszych chwil. Dziś mit założycielski "Solidarności" akcentuje raczej ludyczny, karnawałowo-religijny, zwycięski nastrój strajku. Przedstawia też historię Polski jako linię masowych zrywów i buntów, nie mówi jednak o ewolucji w obozie władzy, to znaczy o tym, jak zmieniała się druga strona konfliktu. A ona się zmieniała i przypuszczam, że dlatego w Sierpniu nie padły strzały, ponieważ to była już inna władza niż w czerwcu 1956 r. czy w grudniu 1970 r. Gdyby to był dawny monolit, to oni rozbiliby Sierpień w ciągu jednego dnia. Od razu wjechaliby czołgami do stoczni.

- Wjechali, tylko ponad rok później.

- Ale w Sierpniu nie zareagowali tak jak w Poznaniu. Dlaczego - nie potrafię powiedzieć. Przecież mogli to zrobić w każdej chwili.

Mit braku przemocy

- To było nasze duchowe zwycięstwo, wywalczone bez przemocy. Chyba tak tłumaczy to ów mit.

- Mit założycielski "Solidarności" to mit rewolucji bez jednej kropli krwi. W takim obrazie środkowoeuropejskich dróg do wolności brakuje sceny, która była jedną z najbardziej przerażających i bolesnych, jakie widziałem w życiu. Dwa ciała leżące pod murem, podobne do podziurawionych worków. Pamięta je Pan?

- Dwa ciała? Z Grudnia 1970?

- Nie, to 1989 rok. Nicolae Ceauşescu i jego żona. Do tego przypomniałbym

5 tysięcy ludzi, którzy zginęli w Bukareszcie. I tych, którzy zginęli na Łotwie czy w walkach w Wilnie pod wieżą telewizyjną. W ogóle przemoc w mitycznym obrazie środkowoeuropejskich dróg do wolności jest raczej przemilczana, chociaż pojawiała się także po naszej stronie. W pierwszym roku stanu wojennego zginęło w walkach ulicznych i podczas pacyfikacji 17 osób. Po stronie władzy było ponad 800 rannych. A mówi coś Panu określenie "bombiarze z Lubina"? To nazwa z akt sądowych. Grupa członków "Solidarności", górników z Lubina, która powstała po manifestacji z 1982 r., kiedy to ZOMO zabiło trzech ludzi, sporządzała bomby z wykradzionego dynamitu i podkładała je pod drzwiami mieszkań zomowców. Jak eksplodowały, rozbijały całe mieszkanie. Chodziło o efekt propagandowy, więc baczono, by nie było ofiar. Trzeba tu też wspomnieć o wcześniejszej grupie Ruchu, o braciach Kowalczykach i grupie ks. Zycha, młodych ludziach, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego chcieli walczyć o Polskę z bronią w ręku. Skończyło się na śmiertelnym postrzeleniu sierżanta milicji Karosa. Mit wszystkie te zdarzenia pomija.

- Bo to pojedyncze, marginesowe karty tej historii.

- Zgoda, ale właśnie te karty pod hasłem "gwałt niech się gwałtem odciska" z legendy dróg do wolności zostały wymazane zupełnie, chociaż jednak istniały. Ja byłbym za tym, żeby w Centrum "Solidarności" pokazać także takie bolesne epizody. Pokazałbym także zdjęcia milionowego pochodu pierwszomajowego w Warszawie. I zderzyłbym obraz powielacza, marnego sitodruku, ze wspaniałym zdjęciem gigantycznej maszyny drukarskiej RSW Prasa, jadącej na platformie na takim pochodzie.

- Co by nam takie zdjęcie miało powiedzieć?

- Chciałbym, żeby w nowym Centrum "Solidarności" była wyraźnie opowiedziana historia samotności i społecznego wyizolowania opozycji w zderzeniu z systemem totalitarnym. Teza, że mieliśmy do czynienia co jakiś czas ze zrywami całego narodu polskiego, nie do końca odpowiada prawdzie.

- To były garstki powstańców, podchorążowie, idący listopadową nocą przez Warszawę i słyszący stukot zamykanych okiennic?

- Ludzie z opozycji antykomunistycznej często czuli się tak, jak Piłsudski, gdy wkraczał do Kielc z zaboru austriackiego, by wzniecić powstanie, i widział zamykające się przed nim drzwi. Teraz dawni działacze opozycji wolą o tym nie pamiętać.

- Próbuję sobie zatem wyobrazić, jak by Pan chciał to wszystko zilustrować. Obok tych wielkich fotografii, przedstawiających współczesnych podchorążych, jak odrzucają petardy w stronę ZOMO, ustawiłby Pan tablice pokazujące statystyki udziału w oficjalnych wyborach w latach 80.?

- Dotyka pan bardzo bolesnej sprawy. Frekwencja w tych wyborach wcale nie była taka zła.

- W wyborach do rad narodowych sięgała siedemdziesięciu paru procent. Jak na rzeczywistość komunizmu, wynik niezwykle niski.

- Tak się pocieszamy. Ale siedemdziesiąt parę procent to jest jednak znaczna liczba. Tak mi się wydaje. Mówię o tym wszystkim z bólem. Ale boli mnie też, że przemilcza się dzisiaj, jak strasznie trudno było być w czasach komunizmu człowiekiem, który się przeciwstawia systemowi. Bole­sną sprawą jest też nie zawsze jednoznaczna postawa Kościoła katolickiego wobec państwa realnego socjalizmu. Z całą pewnością Kościół był przeznaczony przez komunistów na zniszczenie. I musiał, po to, by przetrwać, wejść w relacje z systemem. Gdyby tego nie zrobił, zostałby zmieciony z powierzchni ziemi, tak jak Rosja sowiecka zrobiła z cerkwią prawosławną. Na wystawie niewiele się mówi na przykład o porozumieniu z 14 kwietnia 1950 r.,­

kiedy Kościół jednak podpisał układ z władzami, które zgodziły się na religię w szkole, a w zamian Kościół zobowiązał się w punkcie ósmym, że "zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej".

- Mądrość Kościoła, nastawionego na długofalowy opór.

- Z pewnością. Pojawia się jednak pytanie, czy podobne informacje powinny się znaleźć w Muzeum "Solidarności". Czy też są zupełnie nieistotne dla całego obrazu, bo generalnie Kościół odegrał inną rolę.

- Pan by wolał np. ustalać, którego dnia od wybuchu strajku pojawili się w stoczni księża?

- Na wystawie powinny się znaleźć fragmenty przemówienia kard. Stefana Wyszyńskiego na Jasnej Górze z 15 czy 16 sierpnia 1980 r. Prymas wzywał do umiarkowania, porządku, powrotu do pracy, choć owszem, upominał się też o prawa pracownicze. Pamiętam, że część stoczniowców była rozczarowana tym, co usłyszała. To była zresztą konsekwentna strategia kard. Wyszyńskiego, który nie dążył do żadnych czołowych starć z systemem, rozmawiał osobiście z sekretarzami partii komunistycznej, a w 1956 r. otwarcie poparł Gomułkę. Wizja Polaka walczącego o wolność, który rzuca kamieniami w milicjantów, na pewno nie była jego wizją.

Czy umieszczać więc te informacje na wystawie? Zależy to od tego, jaki ma być cel ekspozycji w przyszłym Centrum "Solidarności". Jeśli ma być to cel krzepiąco-propagandowy, to nie ma żadnej sprawy.

Bóg jest u nas

- Cel Europejskiego Centrum "Solidarności" od początku jest właśnie taki. Chcemy pokazać, że to my, zjednoczony polski naród, zburzyliśmy mur berliński.

- Z punktu widzenia pedagogiki społecznej to wizja najgłębiej słuszna. Ale z punku widzenia historii jest to wizja do pewnego tylko stopnia kontaktująca się z rzeczywistością. Stajemy przed dylematem: czy ma to być poważne centrum historycznej wiedzy, dzięki któremu naród przez wiele dziesięcioleci będzie się dowiadywał, co się tak naprawdę wydarzyło, czym naprawdę był ten straszliwy system i jak strasznie trudna była walka z nim? Czy też chcemy opowiedzieć historię o husarii polskiej, która rozniosła w pył imperium sowieckie? To jest decyzja podstawowa. Wiem, że jest wielu zwolenników idei centrum jako instytucji krzepiąco-propagandowej. Upominałbym się jednak o pokazanie tego, co dla mnie w historii Polski XX w. jest najbardziej poruszające i najcenniejsze. Samotność i tragizm opozycji antykomunistycznej w Polsce. Cena, jaką za to wszystko płacili nieliczni ludzie, którzy odważyli się na otwartą walkę. Wartość samotnego sprzeciwu wobec systemu w społeczeństwie, które z jednej strony komunizmu nienawidziło, ale z drugiej chętnie korzystało z jego rozmaitych udogodnień. I wielość dróg, jakie Polacy wybierali, dążąc do wolności. I obraz sporów ideowo-programowych w ruchu opozycyjnym i w "Solidarności".

- Samotność i tragizm... Pan także używa języka pewnej części opozycji z lat 80. W nienaruszonej formie...

- To prawda. Mówię językiem mojej młodości. Ten język wyrażał doświadczenie głębokiej bezsilności.

- Jak w słynnym eseju Václava Havla "Siła bezsilnych"? Jeśli dobrze rozumiem, chciałby Pan, aby dzisiejszy happy end naszej środkowoeuropejskiej drogi do wolności nie przesłaniał jej wcześniejszego tragizmu?

- Tak bym wolał. Fundamentem mitu założycielskiego "Solidarności" jest coś, co może niepokoić, a mianowicie przeświadczenie milcząco przyjmowane przez wielu Polaków, także ludzi o solidarnościowych korzeniach, że Bóg jest bliżej nas niż innych. To my, ludzie Sierpnia, byliśmy duchem, który odmienił oblicze ziemi, tej ziemi. Takie wykorzystanie cytatu z Papieża wprowadza religijną sankcję do sfery działań politycznych. Skoro my byliśmy duchem, który odmienił oblicze ziemi, mamy prawo kierować tym krajem. Z pewnością jest to język polskiej tradycji, ale ja bardzo się obawiam wszelkich prób religijnej legitymizacji prawa do władzy. Bo jeśli argumenty ze sfery religii wprowadza się do polityki w taki sposób, pojawia się niebezpieczeństwo duchowego szantażu, który może uzasadniać różne niedobre działania. Zdanie "Bóg jest bliżej nas niż innych" brzmi inaczej, kiedy jest wypowiadane przez ludzi prześladowanych, a inaczej, kiedy jest wypowiadane przez ludzi władzy albo aspirujących do władzy. Wtedy mit założycielski zaczyna funkcjonować jako moralne alibi dla polityków, którzy - jak wiadomo - potrafią robić różne rzeczy.

- I rozmija się z duchem Ewangelii.

- Ja nauki ewangeliczne rozumiem tak, że Bóg sprzyja wszystkim i jest blisko każdego. Nawet czasem wierzę w to, że Bóg stoi bliżej grzeszników niż takich, co mają poczucie, że są Jego duchem. Jest tak samo blisko Wałęsy jak Jaruzelskiego.

Zwycięstwo ducha

- Polski mesjanizm z XIX w. widział to inaczej.

- Mit założycielski "Solidarności" jest dokładnym przedłużeniem tego, co najmocniej wypowiedział mistyczny Słowacki. On miał takie wyobrażenie, że jak Polacy wyjdą wielkim tłumem na plac Zamkowy, staną nieruchomo i ruszy na nich horda Kozaków, a oni się duchowo natężą...

- ...to ta kozacka horda się od nich odbije...

-...nie tylko się odbije, ale nawet rozsypie zupełnie. Ci, którzy szli w 1863 r. na plac Zamkowy, wierzyli w to głęboko. Oni wierzyli w duchową siłę bezsilnych. Skończyło się masakrą.

- A w Sierpniu 1980?

- Ludzie w Sierpniu bardzo chcieli uwierzyć w zwycięstwo siły ducha. Ale uwierzyli dopiero wtedy, kiedy się im udało. Natomiast kiedy to się zaczęło, miałem przed oczami jedynie poruszający widok bezbronnego człowieka, który zasłania się obrazem Najświętszej Marii Panny przed jadącym na niego czołgiem. I dlatego ten obraz zawieszono na bramie stoczni. Natomiast dzisiaj mit "Solidarności" odziera historię z tajemnicy. Bo tajemnicą jest, jak Bóg działa w historii poprzez człowieka. To jest jedna z największych tajemnic. Tymczasem mit mówi, że wygraliśmy dlatego, że Bóg był bliżej nas niż Rosji. Że Bóg porzucił Rosję. Ja jednak czuję niepokój, kiedy ktoś mówi, że Bóg kogoś porzuca. Wszystko jedno kogo.

- Bo zsyła deszcz i na dobrego, i na złego.

- W polskim myśleniu jest to bardzo trudne do przyjęcia. Nie jest dobrze, kiedy ludzie zaczynają mówić, że Bóg nie jest z tamtymi, tylko z nami. Dopóki mówimy, że Bóg nam pomaga, takie zdanie nie razi. Ale jeśli mówi się: Bóg jest bliżej nas niż innych, to obawiam się, że to nie jest ten Duch, o którym mówił Papież, że odmieni oblicze tej ziemi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2007