Katedra dźwięków: muzyka jest naszą tarczą, bywa naszą bronią, daje nadzieję i siłę

Głosy organów w nas dogasały. Wracaliśmy do domu przemienieni, dziwiąc się, że może istnieć błoto, piach, szare niebo, suche gałęzie, zimno, nieszczęście i brud. Chroniła nas tarcza tamtych dźwięków.

26.03.2024

Czyta się kilka minut

Organy w archikatedrze oliwskiej w Gdańsku / Fot. Patryk Kosmider / Adobe Stock
Organy w archikatedrze oliwskiej w Gdańsku // Fot. Patryk Kosmider / Adobe Stock

Wszechświat – wierzyli nie tylko Rzymianie i Grecy – jest wielkim instrumentem, którego dźwięki, najwspanialsze z możliwych, towarzyszą nam zawsze. Właśnie dlatego muzyki sfer nie słyszymy. Wielkie koła Kosmosu, obracające się bez przerwy, grają wiecznie tę samą melodię, mocną i piękną, choć my sami nazywamy ją ciszą międzygwiezdnych przestrzeni.

Nie wiemy, czy najstarszym źródłem muzyki był – i może pozostaje nadal – nasz lęk przed ciszą, która nas otacza. Ale muzyka służy nie tylko wypełnianiu ciszy. Potrafi też pięknie ciszę uobecniać, gdy milkną instrumenty i drżące powietrze czeka na nowy dźwięk. Pierwszą muzyką, cieszącą ludzkie serca, był radosny okrzyk człowieka i echo jego głosu, odbite od skał nad rzeką. Rezonansowe pudło doliny, którą otaczały kamienne szczyty, grało jak rezonansowe pudło lutni, gdy pasterze schodzili z gór, dmąc w rogi i pobrzękując dzwonkami, a ściana sosnowego lasu powtarzała ich śpiew.

Prawdziwą muzykę odkrył człowiek nie wtedy, kiedy odkrył, że potrafi śpiewać, ale wtedy, kiedy odkrył, że potrafi i śpiewać, i słuchać śpiewu z innymi. Że jego głos staje się muzycznym instrumentem dopiero wtedy, kiedy buduje harmonię z innymi głosami, jakiej nie zna otaczająca nas natura. Pierwsza muzyka rozjaśniła świat jak płomień ogniska, wokół którego siadają strudzeni ludzie, by śpiewem odgrodzić się od świata. Śpiewający i tańczący krąg, który korowodem otaczał ognisko, budował miejsce bezpieczne. Taką przestrzeń – magiczną, odporną na ciosy – budował także śpiew wojenny, gdy wojowników łączyły podniesione głosy, budujące moc i siłę wspólnoty.

Muzyka bywała sporem z ciszą i pogodzeniem z ciszą. Pasterze siedzący wokół ognia nucili pieśń na chwałę świata, nawet gdy świat na taką pieśń nie zasługiwał. Pochwalając to, co istnieje, muzyka mimo woli stawała się przeciwświatem, w którym można było odetchnąć bez obawy, że stanie się coś złego. Chóralny śpiew ludzi był pierwszą katedrą zbudowaną w pustce powietrza, którą otaczały zewsząd szmery wiatru, głosy ptaków i odległe pohukiwania dzikich zwierząt. Gdy palce trącały struny, przezroczysta ściana dźwięków chroniła nas przed wszystkim, co milczące, hałaśliwe i złe.

Śpiewając i grając, broniliśmy siebie przed milczeniem międzygwiezdnej pustki i hałasem ziemskiego niepokoju, gdy burza rozdziera niebo, drzewa padają z trzaskiem, a rzeka występuje z brzegów. Instrumenty, które trzymaliśmy, były kruchą bronią. Wystarczyło lutnię uderzyć ostrzem włóczni, a rozpadała się w rękach. Była jednak nad podziw skuteczna w ratowaniu serc, spłoszonych raniącym widokiem ziemi i burzliwego nieba.

Regularny ruch dźwięków, z którego rodziła się muzyka, był przeciwwagą dźwiękowego chaosu świata, arytmii żyjącego, umierającego i znowu odradzającego się bytu. Przeciwstawiał się monotonnemu uderzaniu morskich fal o brzeg, upartemu szumowi liści na wietrze, pomrukom burzy, która grzmotami rozrywała niebo nad lasem.

Muzyka – nawet gdy chciała naśladować – nigdy nie naśladowała dźwięków natury w ich realnym kształcie, bo natura nie zna regularności, które są istotą śpiewu i gry na instrumentach. Była bliższa rytmowi serca niż cyklowi pór roku, świtów i zmierzchów, które bardziej od dźwięków wolą ciszę oczekiwania na wynurzające się z morza słońce. Jej początkiem było pragnienie i radość tańca, bo muzyka wyrosła z tańca, czyli obrzędu, tak jak taniec wziął swój początek z muzyki, wprawiając w ruch nasze ciała, spragnione uroczystej regularności gestów, na jaką nie pozwala nam codzienne życie.

Budujemy dom dźwięków na przekór kosmicznej ciszy i rozgwarowi rzeczy ziemskich. Orkiestra – grupa ludzi grających na instrumentach – buduje z dźwięków przeciwświat i sama jest przeciwświatem, napełniając harmonią głosów świątynię, salę tronową, gmach opery, filharmonię czy salę taneczną. Tak jak w muszli szumi odległe morze, tak w murach amfiteatrów muzyka tworzy wyrwę w obcej nam milczącej lub grzmiącej piorunami, zamykającej się wokół nas, nieprzeniknionej matni świata.

Trąby i smyczki, bębny i dzwony niosą swoją pieśń, która w niepojęty sposób splata się w zachwycającą nas całość. Tajemnica muzycznej harmonii budowanej z tego, co różnorodne i obce sobie, bo każdy dźwięk jest obcy innemu dźwiękowi, chce go przesłonić sobą i zagasić, godzi nas – choćby na chwilę – ze sobą i światem, który nigdy takiej harmonii nie zazna.

Prawdziwą nadzieją na zbudowanie ocalającego przeciwświata dźwięków, w którym można było schronić się przed dysharmonią ciszy i hałasu, stało się wzniesienie organów w gotyckich świątyniach. Moja muzyczna inicjacja w piękno temu tajemniczemu instrumentowi wiele zawdzięcza. Nie wymyślono dotąd wspanialszego i wszechstronniejszego. Organy zmieniły świątynię gotycką, do której chodziłem z rodzicami, w pudło rezonansowe przeciwświata, a turkusowo-karminowe światło, przenikające przez wysokie witraże do gotyckiego wnętrza, zabarwiło na zawsze samą materię powietrza, którym mieliśmy oddychać przez całe życie.

Barokowe organy z Katedry w Oliwie stały się drogą i blaskiem mojego dzieciństwa. To Katedra odkryła przede mną piękno ciszy, gdy potężne uderzenia cynowych trąb i piszczałek, wypełniające kościół w finale wielkiej toccaty Bacha, piętrzące się pod gotycki sufit, ozdobiony mrowiem złotych gwiazd, nagle przecinał ruch rąk organisty, zdejmującego palce z klawiszy, a fala dźwięków biegnąca w głąb gotyckiej nawy gasła, powtórzona echem w biało-gipsowej muszli Nieba, wyrzeźbionej nad głównym ołtarzem.

Katedra w każdą niedzielę była jak długi okręt, wypełniony niewidzialnym ładunkiem głosów, którym żeglowaliśmy przez ciszę niedzielnego przedpołudnia. Dźwięki wielkiej pochwalnej Pieśni wybiegały z czarno-dębowej muszli organowego instrumentu, która otwierała się nad barokowym wejściem do głównej nawy, a potem cichły daleko, ponad naszymi głowami, w głębokiej absydzie pełnej gipsowych obłoków, gwiazd i promieni, w której królowali Archanioł Michał i Święta Trójca.

Gdy mszę niedzielną kończył potężny grzmot toccaty, mury Katedry drżały. Gdy położyłeś dłoń na gotyckim murze, czułeś pod palcami pulsowanie pudła rezonansowego świątyni, która stawała się miejscem wyjętym ze świata – odgrodzona grzmotem trąb i światłem witraży od powietrza, głodu i wojny.

Powaga sakralnej muzyki budziła podziw dla świata stworzonego, była jednak solenniejsza i piękniejsza niż świat, który zostawialiśmy za drzwiami świątyni, gdyśmy wchodzili do głównej nawy i siadali w gotyckich ławkach. Ta powaga chóralnego akordu cynowych trąb i piszczałek budowała wyspę, którą otaczał – mimo piękności świtów i zmierzchów – nieprzyjazny chaos stworzenia, głęboko zranionego rajską skazą.

Harmonia dźwięków, napełniająca Katedrę, nie znajdowała wzorów w namacalnym świecie realnych rzeczy. Przeciwnie: stawała się wzorem dla świata, do którego świat nie był w stanie dorosnąć. Organowe głosy spiętrzały się, nawoływały, wzbudzały echo, odbite od białowapiennych ścian, a każda sekwencja akordów i melodycznych linii miała architekturę kolistych łuków i przęseł, na których wspierało się gotyckie sklepienie.

Wzmacniała nas w oporze wobec świata, dawała siłę ducha w cichej niezgodzie na świat, chociaż trąbami, piszczałkami i dzwonami chciała nas porwać do zachwytu nad światem, który – niestety – nie potrafił być podobny do toccaty Bacha, tylko burzył się wokół katedralnych murów natarczywym hałasem ulic, bezładnym szumem liści i bezsilnym gwizdem wiatru w gałęziach drzew otaczających Katedrę od północy, zachodu i południa.

Muzyka sakralna głosiła chwałę stworzenia i demaskowała dzieło stworzenia, bo przerastała je swoim ładem. Ujawniała braki w istnieniu, wyrwy, nieciągłości, których sama była pozbawiona, czysta w formie, podniosła, wynurzająca się z ciszy jak – lekkie i niepokonane – rusztowanie ze światła. Gdyśmy wychodzili ze świątyni, mrużąc oczy od słońca, świat odsłaniał przed nami swoją nieciekawą twarz, która mamiła nas pięknem słonecznych promieni i zieloną pieśnią niedalekiego lasu na morenowych wzgórzach.

Wracaliśmy do domu przemienieni, z głową pełną nieziemskich dźwięków, dziwiąc się, że może istnieć błoto, które mamy pod nogami, piach, spróchniałe drzewa, szare niebo, suche gałęzie, niskie chmury, odrapane domy ze śladami po artyleryjskim ostrzale na tynku, zimno, nieszczęście i brud. Gdy głosy organów w nas dogasały, wypełniała nas od nowa ta sama, hałaśliwa pospolitość otaczających rzeczy, o której w Katedrze na parę chwil udało nam się zapomnieć.

Muzyka, która chciała głosem organowych piszczałek i trąb uczyć podziwu dla świata, tak naprawdę – wbrew sobie? – broniła nas tarczą dźwięków przed mrokiem zewnętrznych ciemności. To właśnie ona – czysta, podniosła, jasna – stawała się prawdziwą Katedrą, zbudowaną na nadmorskim pustkowiu, gdzie mieszkaliśmy w naszych starych, poniemieckich domach, do której można było uciec przed wichrem, burzą, brudem i ogniem świata.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Muzyka w Katedrze