Termopile na Brynowie

WYDARZYŁO SIĘ 16 GRUDNIA 1981 r. | Była to największa zbrodnia stanu wojennego. Dziś masakra na Wujku to jedna z niewielu kart polskiej historii wieku XX, wokół której nie ma konfliktu pamięci.

29.11.2021

Czyta się kilka minut

Po pacyfikacji strajku w kopalni Wujek. Katowice, 16 grudnia 1981 r. / AUTOR NIEZNANY / ŚLĄSKIE CENTRUM WOLNOŚCI I SOLIDARNOŚCI
Po pacyfikacji strajku w kopalni Wujek. Katowice, 16 grudnia 1981 r. / AUTOR NIEZNANY / ŚLĄSKIE CENTRUM WOLNOŚCI I SOLIDARNOŚCI

W sobotę 12 grudnia 1981 r. o godzinie 15.48 Jerzy Gruba, komendant wojewódzki Milicji Obywatelskiej w Katowicach, otrzymuje szyfrogram o treści „Synchronizacja”. To znak, że należy rozpocząć wprowadzanie stanu wojennego.

– O godzinie 23.30 przyszli do mieszkania Jana Ludwiczaka, przewodniczącego Solidarności na Wujku. Wyłamali drzwi, pobili kolegów, którzy pośpieszyli mu z odsieczą, i go aresztowali – mówi Stanisław Płatek, jeden z przywódców strajku w tej kopalni.

Władza zaczyna właśnie pacyfikację kraju. Chce złamać społeczny opór i przekonać Polaków o wszechwładzy komunistycznego państwa. Tymczasem w Kopalni Węgla Kamiennego „Wujek” zjawiają się górnicy, których pobito pod mieszkaniem Ludwiczaka. Opowiadają, co się stało. Pojawia się pomysł strajku. Ostateczna decyzja o jego prowadzeniu zapadnie nazajutrz.

Stan wojenny Wojciech Jaruzelski wprowadza w niedzielę, gdy większość zakładów nie pracuje. Jednym z niewielu wyjątków są kopalnie. W całym kraju zaraz po 13 grudnia 1981 r. strajkować będzie nieco ponad 200 zakładów. W województwie katowickim dochodzi do 50 strajków lub ich prób, z czego blisko połowa to kopalnie.

Bunt tych ostatnich jest szczególnie istotny: po kilku tygodniach strajków w kopalniach zabraknie węgla, a trwa mroźna zima. Ponadto komuniści pamiętają, jak bardzo przystąpienie śląskich i zagłębiowskich zakładów do ogólnopolskich strajków latem 1980 r. przyczyniło się do ich zwycięstwa.

Jednak teraz to zupełnie inna sytuacja. Górnicy na Wujku wysuwają żądania: uwolnienia Ludwiczaka, zakończenia stanu wojennego i przywrócenia porozumień jastrzębskich. Nie wiedzą jeszcze, że „karnawał Solidarności” (jak później nazwano tych 16 miesięcy względnej wolności) się skończył, a „Wujek” – wzorcowa kopalnia, wizytowana kiedyś przez sowieckiego przywódcę Nikitę Chruszczowa – w grudniu 1981 r. będzie frontem „wojny polsko-jaruzelskiej” (jak stan wojenny nazwie potem historyk Andrzej Paczkowski).

Gdyby władze zwolniły wówczas Ludwiczaka, być może strajk rozszedłby się po kościach. Ale wszystko potoczyło się inaczej.

Jedna po drugiej

Strajkiem „na Ujku” (jak popularnie nazywa się kopalnię) żyje cała okolica.

– Nadaliśmy komunikat z kopalnianych głośników na pobliskie osiedle. Prosiliśmy o pomoc, głównie o jedzenie. Ludzie odpowiedzieli, przychodzili z pomocą. Okoliczni piekarze oddawali nam cały wypiek, mleczarze dowozili mleko – wspomina Płatek.

Na Śląsku zaczyna się akcja „odblokowywania” kopalń. Jedna po drugiej. Siedmiuset funkcjonariuszy rzucają na Wieczorka na Nikiszowcu. Strajk spacyfikowany. Słysząc o tym, kopalnia Staszic na Giszowcu sama kończy protest. Później uderzają w Manifest Lipcowy w Jastrzębiu. Tu po raz pierwszy władze używają ostrej amunicji, czterech strajkujących odnosi rany. Strajk spacyfikowany.

– Wiedzieliśmy, że na Manifeście pobito górników, zbroiliśmy się. Nie mieliśmy jednak pojęcia, że będą strzelać do swoich ostrą amunicją. Myśleliśmy, że władza wyciągnęła wnioski z roku 1970. Przeliczyliśmy się – mówi Płatek.

Coś jednak muszą przeczuwać, bo ksiądz udziela górnikom absolucji generalnej – to zbiorowe rozgrzeszenie, którego udziela się w sytuacji zagrożenia życia (np. żołnierzom na froncie tuż przed walką).

Górnicy na Wujku muszą „wydłużyć” sobie ręce, by nie dosięgła ich milicyjna pałka. Gromadzą style od łopat, węże hydrauliczne, wykuwają narzędzia w kuźni. Postanawiają, że do obrony nie wykorzystają materiałów wybuchowych. Negocjujący z nimi pułkownik Piotr Gębka, wojskowy, kłamie, że zostali jedynym strajkującym zakładem w kraju i ich opór nie ma sensu. W tym czasie zapada decyzja, aby do odblokowania Wujka wykorzystać: 1471 funkcjonariuszy, 760 żołnierzy, 22 czołgi, 44 bojowe wozy piechoty. Za pacyfikację odpowiadają Jerzy Gruba i Marian Okrutny (zastępca komendanta wojewódzkiego milicji ds. Służby Bezpieczeństwa).

„Nerwowo zrobiło się wieczorem we wtorek 15 grudnia – wspominał potem Adam Skwira, jeden z przywódców strajku (zmarły w 2007 r.). – W tym czasie było słychać jadące ulicą Mikołowską czołgi. Panowała atmosfera strachu, podniecenia załogi i w każdej chwili mógł nastąpić atak na kopalnię”.

Insurekcja brynowska

16 grudnia około ósmej rano kopalnia jest otaczana.

Wujek jest wyjątkowy: znajduje się na Brynowie, a Brynów leży przy centrum Katowic. To nie Jastrzębie czy Lędziny, to serce aglomeracji, nie sposób ukryć takiego strajku, on promieniuje na okolicę. Jest również wyjątkowy, gdyż tu górnicy mieli czas i wolę się uzbroić, zbudować barykady, przygotować się na szturm.

Robert Talarczyk – dziś reżyser i dyrektor Teatru Śląskiego, a wówczas trzynastolatek – mieszka wtedy przy kopalni, na Wujku strajkuje jego ojciec. Wspomina, że 16 grudnia miejscowi rozmawiają pod kopalnią z żołnierzami, dają im jedzenie. Wtedy jeszcze wojsko odbiera się pozytywnie. Żołnierze nie wiedzą, gdzie ich wywieziono. Od miejscowych dowiadują się, że są w Katowicach.

Górnicy oświadczają, że jeśli na kopalnię ruszy wojsko, złożą broń. Jeśli jednak wejdzie ZOMO (Zmotoryzowane Odwody MO), stawią opór. Rozegra się ten drugi scenariusz.

Wujek to nie tylko historia strajku górników. To też historia Brynowa, na którym między blokami milicjanci tłuką się z miejscowymi: ci ostatni rzucają w nich, czym popadnie, tu i tam wybuchają starcia. „Insurekcja brynowska”. Młody Talarczyk z kolegami też tam jest: blisko ZOMO, więc gdy tamci rzucają świece dymne, im czasem udaje się je odrzucić, zanim wybuchną. Groźniejsze są armatki wodne – jest mróz, minus szesnaście stopni.

Talarczyk z kolegami w końcu odbiegają, inni nie. Czesława Makarewicz wspominała: „Utkwił mi w głowie taki incydent. Strumień lejącej się wody przewrócił młodego chłopca w wieku 10, może 12 lat, i wtedy zamiast jechać dalej, tamci jeszcze bardziej zaczęli to leżące dziecko polewać”.

– Zatrzymał nas jakiś mundurowy, spytał, co tu robimy – mówi dziś Talarczyk. – Odpowiedzieliśmy, że nasi rodzice są na kopalni. A on, usłyszawszy to, wyciągnął pistolet z kabury, wycelował w nas i spytał: „Chcecie, kurwa, skończyć tak jak wasi starzy?”.

Uciekają. Kuzyn Roberta, Grzesiek, słyszał, że w wieżowcach, w których mieszkają, można wyjść na dach. – Wjechaliśmy na górę, weszliśmy przez właz i tam zobaczyliśmy starszych panów, którzy siedzieli na krzesełkach wędkarskich. Mieli lornetki, flaszkę i oglądali sobie pacyfikację. Było tam z dwadzieścia osób, cała trybuna – wspomina Talarczyk. – I patrzyliśmy wszyscy na marsz zomowców, wyglądali jak długi wijący się czarny wąż, jakby były ich miliony. Dla nas, dzieci, to była wielka przygoda. Fascynowaliśmy się wtedy „Terrorem Mechagodzilli” czy „Gwiezdnymi wojnami”, a tu mieliśmy z dachu film na żywo.

W pewnym momencie czołgi wybijają dziurę w murze kopalni, wąż zomowców wpełza do środka, Robert z Grzesiem tracą go z oczu. Dochodzi dwunasta.

Milicja repetuje broń

Zaczyna się pacyfikacja Wujka i zaczynają się brynowskie Termopile. W środku jest ok. 2 tys. górników. Rzucają śrubami i kamieniami, a na nich jadą czołgi i idzie ZOMO. Później Maciej Bieniasz napisze piosenkę: „Kilof, łańcuch ściska naszą dłoń / Wózków rząd rozpęd czołgów wstrzymuje / Już milicja repetuje broń / Idą, idą pancry na Wujek”.

Górnicy odpierają atak. Wiatr zmienia kierunek, gaz wieje na zomowców. Jeden z czołgów zawisa na ogrodzeniu.

Uczestnik strajku Kazimierz Bodejko wspominał: „Zomowcy zaczęli uciekać. Zauważyłem, że został jeden z dowódców milicji, ja dobiegłem do niego i uderzyłem go trzonkiem kilofa w plecy. Ja stanąłem, a on pobiegł dalej i się przewrócił. Dobiegł do niego górnik i miał pręt, i przymierzył się do niego, żeby go uderzyć, przebić. Ja krzyknąłem do niego: »Nie rób tego, poczekaj«. Górnik się zatrzymał. Razem z innymi otoczyliśmy milicjanta, który tłumaczył się, że wykonuje rozkaz, bo jakby tego rozkazu nie wykonał, toby poszedł pod sąd wojenny, mówił, że ma żonę i dwoje dzieci, prosił, żeby go puścić. (...) Gdybym wtedy wiedział, że zabito naszych kolegów, to nie wiem, czybym powstrzymał tego górnika”.

– Akcja uderzeniowa się sypała i myślę, że dlatego wprowadzono pluton specjalny ZOMO. Strzelać zaczęto najprawdopodobniej z bezsilności – mówi Robert Ciupa, dyrektor Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności przy Wujku. – Ale władze liczyły się z ofiarami. Chciano zastraszyć społeczeństwo, nie mogli pozwolić na istnienie niemal dziesięciomilionowej reprezentacji robotników w postaci Solidarności. Ofiary na Wujku były władzom na rękę.

Ofiar mogło być więcej. – Ojciec był w dozorze kopalni. Mówił potem, że wpadli do niego zomowcy, byli chyba naspidowani, i chcieli wrzucać świece dymne na dół, tam gdzie są ludzie pilnujący wentylacji do szybów – mówi Talarczyk. – Ojciec zaczął im tłumaczyć, że w ten sposób zabiją wszystkich, którzy są pod ziemią. Powstrzymał ich.

To był inny człowiek

O 12.30 padają pierwsze strzały z broni maszynowej, ostrą amunicją. Górnik Józef Mikoś wspominał: „Kiedy dostałem, to przytomności nie straciłem. Dostałem w policzek, przeszyło mi gardło i klatkę, w ręce kula została”.

Obok niego dostaje Zbigniew Wilk: w prawe udo, w lewe płuco, w serce. Pada. Będzie jednym z sześciu, którzy zginą na miejscu. Kolejnych trzech umrze od ran w szpitalu. Ponadto 23 górników jest rannych, kilkudziesięciu silnie zatruło się gazem. Według oficjalnych danych rannych jest 41 funkcjonariuszy, w tym dziesięciu wymaga hospitalizacji.

Władze jeszcze przed pacyfikacją każą zapewnić miejsca w szpitalach; wiedzą, że będą potrzebne. Ale szpital dla niektórych bywa przywilejem. Czesława Makarewicz: „I wtedy ci zomowcy zatrzymali tę karetkę pogotowia, wywlekli z niej lekarza, pielęgniarkę lub pielęgniarza, a potem kierowcę i wszystkich trzech bito pałami”.

Strzały rozstrzygają wszystko. Załoga rozmawia z dyrekcją i wojskiem, do wieczora Ujek pustoszeje.

– To była pierwsza sytuacja, gdy gorole z hanysami walczyli tu po wojnie ramię w ramię – mówi mi Robert Ciupa. – Lata 60. i 70. na Śląsku to ogromna migracja, wyjazdy i przyjazdy liczy się w milionach. Nagle jednak jedni i drudzy spotykają się na Wujku i okazuje się, że jest coś ważniejszego niż to, czy ktoś jest stąd czy stamtąd. Coś ich łączy. Tworzy się ich wspólna historia walki o godność.

Gdy 16 grudnia matka Roberta Talarczyka wraca z pracy, syna nie ma. Szuka go przez kilka godzin, odchodzi od zmysłów.

– Gdy mnie dorwała, myślałem, że mnie zabije – wspomina dziś reżyser. – Szukała synka, a potem okazało się, że synek w tym czasie rzucał w zomowców świecami dymnymi.

– Wieczorem wrócił ojciec – dodaje Talarczyk. – Nie poznałem go, to był inny człowiek. Po raz pierwszy widziałem, jak płacze.

W tym czasie miejscowi przychodzą na kopalnię i widzą leżących na posadzce martwych górników.

Obwodnica

Władze nie ukrywają masakry na Wujku, bo nie sposób jej ukryć. „Trybuna Robotnicza”, lokalny dziennik PZPR, wyjaśni: „W kopalni »Wujek« (...) wbrew zakazom wynikającym z przepisów o stanie wojennym, grupa nieodpowiedzialnych osób, w tym spoza kopalni, zorganizowała strajk. (...) Te ofiary były niepotrzebne. Życie ludzkie stanowi zbyt wielką wartość, by je narażać w nieodpowiedzialnych, sprzecznych z prawem stanu wyjątkowego wystąpieniach”.

Winą za ofiary władze obarczają górników. Przywódcy strajku, w tym Stanisław Płatek, usłyszą potem kilkuletnie wyroki więzienia. Część z zomowców, którzy pociągali za spusty, zostanie skazana po 1989 r., choć dopiero po wielu latach. Wydający rozkazy – nigdy.

Wujek ma ogromny wpływ na odbiór stanu wojennego na Zachodzie – czołgi na ulicach można uznać jeszcze za wewnętrzną sprawę PRL, ale trupy to coś zupełnie innego.

Jeszcze tamtego 16 grudnia górnicy ustawiają przy kopalni krzyż ku pamięci ofiar (dziś znajduje się on w większym, 33-metrowym krzyżu ustawionym przed kopalnią). Nazajutrz, jakby nigdy nic, muszą wrócić do pracy. I pracują w oparach gazu, który wciąż unosi się na Wujku.

– W styczniu 1982 r. nieznani sprawcy niszczą ten krzyż. I co robi załoga? Idzie do dyrekcji i mówi, że jeśli krzyż nie wróci na swoje miejsce, oni rozpoczynają strajk. Miesiąc po masakrze, po rozjechaniu przez władzę, oni dalej chcą walczyć – mówi Ciupa.

Historyk wspomina, że ten krzyż staje się dla władz problemem. Stoi przy ulicy, którą kursują autobusy. Przechodnie zdejmują przy nim czapki, dzieci ze szkół przychodzą oddać hołd, ludzie zostawiają znicze. Milicjanci je zabierają i wypisują mandaty za zaśmiecanie. I tak w kółko.

– Władze błyskawicznie zbudowały obwodnicę, żeby puścić nią autobusy. To była chyba najszybciej zbudowana droga w PRL – dodaje Ciupa. Miejscowi nazywają tę obwodnicę ZOMO-Strasse. Dziś ulica nosi nazwę: Dziewięciu z Wujka.

Poza konfliktem pamięci

Po roku 1989 powstaną dwa sztandarowe upamiętnienia artystyczne Ujka. Oba stworzą Ślązacy: w 1994 r. Kazimierz Kutz kręci film „Śmierć jak kromka chleba”, a w 2016 r. Robert Talarczyk reżyseruje spektakl „Wujek.81. Czarna ballada”.

Kutz wspominał w autobiografii: „Poza górnikami nikt obrazu o »Wujku« nie chciał – ani środowisko filmowe, ani urzędnicy od produkcji, ani partie polityczne, ani władza, choć przecież wywodziła się z Solidarności. (...) Pewnie uznali, że lepiej byłoby, gdyby najpierw powstał film nie o »Wujku«, ale o Gdańsku, o Wałęsie”.

Spektakl „Wujek.81. Czarna ballada” wciąż jest grany w Teatrze Śląskim. Na scenie pojawiają się także bajtle, którzy weszli na dach wieżowca, skąd patrzą na pacyfikację.

Masakra na Wujku to jedna z niewielu kart polskiej historii wieku XX, wokół której nie ma konfliktu pamięci. Pod krzyżem wieńce złożyły ostatnio zarówno Partia Razem, jak ONR. Koncern PGNiG oferuje bezpłatny gaz tylko dwóm grupom: powstańcom warszawskim i uczestnikom strajku z Wujka. Lech Wałęsa dzieli Polaków, dzieli ich też stan wojenny. Wujek – nie.

– Tak, ale pamięć o Wujku nie wybrzmiewa tak, jak by mogła. W Polsce pamięć ofiar stanu wojennego obchodzi się 13, a nie 16 grudnia. Nie wykorzystaliśmy szansy, aby to 16 grudnia był czasem uroczystości – mówi Robert Ciupa. – Inna rzecz, że być może masakra na Wujku ma silniejszy ładunek symboliczny w Warszawie niż na samym Śląsku. Nie można zapomnieć, że Solidarność narodziła się w Gdańsku, a wykuła na Wujku. ©

Autor jest reporterem, autorem książki „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”, za którą otrzymał podwójną nagrodę Nike 2021.

Korzystałem m.in. z: R. Ciupa, B. Tracz „Wujek ‘81. Strajk i pacyfikacja”; J. Neja „Grudzień 1981 roku w województwie katowickim”; „Wujek ‘81. Relacje” (oprac. R. Ciupa. Reńca).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2021