Historia strachu w Polsce

Kultura polska robiła – i robi nadal – wiele, byśmy o nim zapomnieli. Czy można się dziwić? Któryż to naród chciałby widzieć siebie w roli ofiary losu, która drży z przerażenia?

24.08.2020

Czyta się kilka minut

Stefan Chwin: „Manifestowanie odwagi poprzez lekceważenie przepisów sanitarnych jest echem marzeń o »Polaku nieustraszonym«” / BARTŁOMIEJ KUDOWICZ / FORUM
Stefan Chwin: „Manifestowanie odwagi poprzez lekceważenie przepisów sanitarnych jest echem marzeń o »Polaku nieustraszonym«” / BARTŁOMIEJ KUDOWICZ / FORUM

Polski strach to jedno z naszych głównych narodowych tabu. Mówić o nim otwarcie – czy kiedykolwiek umieliśmy? I czy w ogóle chcieliśmy? Tymczasem powodów do strachu – i to najprawdziwszych – mieliśmy niemało. Czy więcej niż inne narody? Każdy ma swoje strachy, ale i nam historia nie szczędziła okazji, by te nasze własne mogły rozkwitnąć.

I może to właśnie on – ów główny, podstawowy, hodowany w sercach przez dziesięciolecia, wielki strach przed całkowitym zniknięciem Narodu i Państwa – jest nie tylko ukrytym fundamentem naszego narodowego hymnu, w którym dajemy wyraz zdziwieniu, że naród nasz jakimś cudem wciąż istnieje, skoro my nadal żyjemy – ale i ukrytym fundamentem całej kultury polskiej ostatnich dwóch stuleci? I to właśnie on – przemilczany polski strach przed zupełną anihilacją – wymusza na nas, byśmy robili wszystko, by przesłonić go, czym się da. Byle tylko nie był tak przeraźliwie widzialny.

Nieustraszeni

Jeśli myślę o pilnym zadaniu polskiej humanistyki, to należałoby napisać wreszcie rzetelną, obszerną i odważną „Historię strachu w Polsce”. Kto pierwszy sięgnie po pióro? Może profesor Nowak albo profesor Krasnodębski? Powie ktoś: a po cóż to pisać o strachu? Nie lepiej o odwadze? Tymczasem to właśnie strach – powszechny, ludowy, cierpliwy, rozważny, chłopski, inteligencki, robotniczy, kobiecy i męski, do którego nikt się chętnie nie przyznaje – jest fundamentem przetrwania narodów. W Polsce zaś? Odważni lubili ściągać na Polskę krwawe katastrofy, za które płaciła – i to słono – nieodważna reszta. Jak to ktoś kiedyś powiedział? Dzięki tchórzom istnieje świat. Odważni nie przywiązują zbyt wielkiej wagi do jego istnienia.

Poza tym o nieustraszoności polska literatura lubiła pisać bez umiarkowania. Tekstów nie braknie, z Sienkiewiczem na czele. A tu trzeba by uważnie zgłębić odmiany, subtelne odcienie, tonacje, barwy, stopnie natężenia, przypływy i odpływy polskich strachów, bo bez ich opisania obraz polskiej historii i polskiej kultury jest po prostu zakłamany.

Jak wszyscy na Ziemi, czuliśmy głównie dwa rodzaje strachu: egzystencjalny i historyczny. I rozwinęliśmy wspaniałą sztukę przesłaniania strachów egzystencjalnych strachami, dla których powody dostarczała nam historia. Dało to znać o sobie silnie w polskiej literaturze, która wyraźnie lekceważyła strachy jednostki na rzecz patriotycznego strachu o istnienie bądź nieistnienie narodowej całości.

Dawniej baliśmy się morowego powietrza, czarownic, heretyków, inkwizycji, reformacji i kontrreformacji, buntów chłopskich i ukraińskich, Iwana Groźnego, krzyżaków, Turków i Tatarów.

Mieliśmy się czego bać szczególnie od końca wieku XVIII, ściślej od sejmu warszawskiego z 1773 r. Może dlatego tak usilnie budowaliśmy mit nieustraszonego Rejtana, milcząc o tym, że ów narodowy bohater skończył samobójstwem – właśnie ze strachu, kiedy to podobno, jak chcą kronikarze, na widok zajeżdżających przed jego dwór w Hruszówce Rosjan z przerażenia połknął stłuczone szkło i skonał w męczarniach. Nic dziwnego, że zdecydowanie bardziej polubiliśmy portret Rejtana pędzla Jana Matejki, na którym ze straceńczą odwagą ów sławny poseł ziemi nowogródzkiej odważnie wystąpił właściwie przeciwko wszystkim – ugodowo nastrojonym Polakom i zaborczym potęgom.

Niewiele narodów bało się tak jak my całkowitego zniknięcia z powierzchni ziemi – i w sensie politycznym, i w XX wieku nawet najzupełniej biologicznym. Czy mogło to nie zostawić trwałych śladów w polskiej psychice i dziełach polskiej kultury? Małe mamy dzisiaj pojęcie, czym dla Polaków z XVIII wieku był choćby szok rozbiorów i deportacji w głąb Rosji, które nastąpiły od razu po zduszeniu konfederacji barskiej i trwały nieprzerwanie do roku 1918. Baliśmy się przede wszystkim tego, co mogą z nami zrobić Rosja i Niemcy. I tak pozostało do dzisiaj, z czego korzystają wciąż polscy politycy prawicowi. Prosta zasada: chcesz wygrać w Polsce wybory? Strasz Niemcami i Rosją. Ukraińcy też są do tego dobrzy. A uchodźcy i Żydzi najlepsi.

Zastraszeni

Kultura polska jako kultura narodu zastraszonego, przerażonego, zalęknionego, skulonego, rzuconego na kolana, dzwoniącego zębami? Za same takie słowa można oberwać, i to nie tylko od polskiego narodowca, który polskiego strachu boi się panicznie – dlatego pręży klatę pod czarnym tiszertem z białym orłem. Ale i inne narody robią wszystko, by o swoim strachu zapomnieć, groźbę defetyzmu tępiąc z całych sił. Stąd patriotyczne kłamstwo często jest ich duchowym fundamentem. Każdy naród chce wierzyć, że to inni się go bali, a nie odwrotnie. Dlatego wszędzie hasło „Powstańcie z kolan!” może liczyć na żywy odzew.

Do powstania z kolan polska kultura wzywa od czasów „Warszawianki” ­Casimira Delavigne’a. Ale największe jej dzieła kryją u swoich podstaw ciemny nurt polskich lęków. Polski strach przed całkowitym unicestwieniem był fundamentem polskiego mesjanizmu. Mickiewicz napisał III część „Dziadów” między innymi dlatego, że w 1831 r. kompletnie nie wierzył w zwycięstwo powstania listopadowego. I bał się, że ewentualność zupełnego wynarodowienia Polaków jest realna. Podobnie myślał Herbert, który uważał, że sowietyzacja polskich sumień dokonała się po 1944 r. naprawdę.

Wielka formacja duchowa, zrodzona z polskiego strachu, narodziła się z pojałtańskiego pesymizmu, opartego na przekonaniu, że „za naszego życia komunizm się nie skończy”. Tak myślały wtedy miliony Polaków – aż do 1989 r. Do tego strach przed UB i NKWD. Wielka, powojenna trwoga, o której pisał Marcin Zaremba. Strach, że Niemcy wrócą do Gdańska, Szczecina i Wrocławia. Nie przypadkiem partia komunistyczna dawała gigantyczne pieniądze na panoramiczne obrazy Polski nieustraszonej – „Krzyżacy”, „Potop” – by tworzyć złudzenie, że skutecznie stoi na straży niepodległości oraz polskości Ziem Zachodnich – nie mamy się więc czego bać. Z kolei wielka szkoła polskiej ironii służyła rozładowaniu polskiego strachu przez śmiech. Mistrzami byli tutaj Mrożek, Wiech i Gombrowicz.

Miłosz bał się Rosji równie silnie jak Mackiewicz i przyznawał się do tego, ale w 1944 r. strach przed Niemcami był w Polsce większy niż strach przed Sowietami. Chociaż baliśmy się – jak pisał Józef „Ziutek” Szczepański – „czerwonej zarazy”, to „czarna” wydawała się ­gorsza. Partia więc na tym polu wygrywała, ­dlatego żołnierze wyklęci tak szybko zostali wytępieni.

Nie lękamy się?

Kultura oficjalna PRL była permanentną reżyserią strachu przed III wojną. Przez 50 lat Polacy w systemie totalitarnym byli poddawani tresurze codziennego strachu, co sprawiło, że strach przed władzą był powszechny. Dlatego protesty przeciwko komunizmowi okazały się tak nieliczne. KOR liczył kilkadziesiąt osób. Nie przypadkiem Jan Paweł II wypowiedział w 1979 r. słynne „Nie lękajcie się!”. Można się oczywiście oszukiwać, że jarzmo strachu Polacy zrzucili w sierpniu 1980 r. Cóż z tego, skoro stan wojenny zamroził wszystko i duch Solidarności z sierpnia nie odrodził już się nigdy.

Psychologiczne pozostałości kultury strachu, w której żyliśmy przez 123 lata zaborów i 45 lat komunizmu, nadal pozostają jedną z przyczyn słabości społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Nie narażać się, nie podskakiwać, lepiej siedzieć cicho – to dzisiaj hasło wielu Polaków, chociaż łudzimy się, że jest inaczej. Jak będziesz się wychylać, możesz mieć kłopoty z właściwie ustawionym sądem. Powiesisz w niewłaściwym miejscu niewłaściwą flagę, trafisz za kratki. Tak rodzi się na naszych oczach nowa polska kultura strachu.

Czego się boimy dzisiaj? Polska katolicko-narodowa, ludowa, prowincjonalna, prawicowa wie, że lepiej trzymać z władzą, bo pokorne cielę dwie matki ssie, to znaczy dostaje dotacje. Ta Polska boi się „zboczeń”, przymusowej eutanazji, ataków na świętości, podłych elit, Unii kierowanej przez Niemców i mordowania życia nienarodzonego. Polski Kościół boi się panicznie sekularyzującego się Zachodu i w skrzydle radiomaryjnym straszy Polaków nieustannie Europą Zachodnią, skąd – jak uważa – nadchodzi zło jeszcze większe niż komunizm.

Strachy dzisiejsze

Fala strachu przeszła przez Polskę, gdy Rosja ruszyła na Ukrainę i zabrała Krym. Polski eurosceptycyzm ma u podłoża strach, że jeśli Rosja z kolei wyciągnie ręce po nas, Unia i NATO mogą się zachować identycznie, czyli nie zrobią nic. Strach przed Rosją i niezdecydowaniem Unii pcha nas nierozumnie w objęcia Ameryki, która również może nas porzucić. Oto kolejny, podskórny strach dzisiejszy – ten sam co po Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Polskiej kulturze strachu wolimy przeciwstawiać naiwne zaklęcie: „Nareszcie jesteśmy zupełnie bezpieczni!”, chociaż bezpieczni nie jesteśmy wcale.

Polskiej kulturze strachu stara się dzisiaj dać odpór neurotyczna kultura urojonej siły, która potwierdza swoją moc ulicznymi wrzaskami „Duma, duma narodowa!”, paleniem rac oraz biciem „ciapatych” w tramwajach. I z kompletnej katastrofy powstania warszawskiego chce zrobić święto narodowej krzepy. Odradzają się lekarstwa na polski strach, które w latach 30. minionego wieku aplikował Polakom ONR.

Miliony z nas – jak pokazały wybory prezydenckie – boją się, że krok po kroku zbliża się do nas czas biało-czerwonego faszyzmu, strojącego się w piórka przaśnej, ludowej demokracji. Strach budzi sojusz tronu, ołtarza i państwowej telewizji, czyli możliwość zagarnięcia wszystkich mediów przez katolicką prawicę. I że nazwa „Warszawa” może niebawem zostać zmieniona na „Budapeszt”.

No i jeszcze mamy autentyczny, tradycyjny strach przed polskim niedoinwestowanym szpitalem z brakami medycznego sprzętu. Rzeczywisty strach przed koronawirusem dopiero w nas kiełkuje. Manifestowanie idiotycznej odwagi poprzez lekceważenie przepisów sanitarnych jest żałosnym echem marzeń o „Polaku nieustraszonym”, którymi Polacy karmili się przez dziesięciolecia. Nie ma się czego bać! Wiadomo: Kmicic żadnej maseczki by nie założył. A co tam, panie, boją się tylko tchórze! ©

 

STEFAN CHWIN (ur. 1949) jest powieściopisarzem, eseistą, krytykiem i historykiem literatury, profesorem na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Nagroda Literacka Gdynia 2020