Śmieciowa mowa

W konkursie na największe frazeologiczne nieporozumienie ostatnich lat ta zbitka zajęłaby zaszczytne drugie miejsce. Tuż za „ideologią gender”.

20.01.2014

Czyta się kilka minut

Zaczniemy – zechcą Państwo wybaczyć – od definicji z Wikipedii: „Umowa śmieciowa – publicystyczne określenie umowy cywilnoprawnej zawartej pomiędzy pracodawcą a pracownikiem, szczególnie w celu ominięcia przepisów prawa pracy lub obniżenia klina podatkowego. Brak jest jakichkolwiek formalnych definicji pojęcia (...), w związku z czym jest ono stosowane w sposób dowolny, w sposób odpowiadający bieżącym potrzebom argumentacyjnym osób uczestniczących w debacie publicznej na temat rynku pracy w Polsce”.

O ile można dyskutować z pierwszą częścią definicji – umowy zwane śmieciowymi są przecież niejednokrotnie stosowane, bo lepiej przystają do charakteru wykonywanego zadania (np. w tzw. wolnych zawodach) – o tyle druga część trafia w sedno problemu. Przynajmniej w odniesieniu do świata polityki, w którym pojęcie „śmieciówek” używane jest dowolnie (o innych, bardziej precyzyjnych definicjach „umów śmieciowych” pisze na poprzednich stronach Beata Chomątowska).


Kto właściwie ukuł ten termin na tyle skutecznie, że wrył się on w naszą świadomość wraz z powszechnym dość przekonaniem, że „umowa śmieciowa” to coś jednoznacznie złego? „Ubolewam, że główna oś dyskusji przebiega wokół wrażenia, czy zwrot »umowa śmieciowa« obraża i kogo – pracownika czy pracodawcę. By uciąć tę retorykę dyskusji i przejść do meritum, przyznam się do czegoś. Nazwę »umowy śmieciowe« stworzyliśmy my – związkowcy Wolnego Związku Zawodowego »Sierpień 80«. Było to w 2007 r., kiedy składaliśmy do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o zatrudnianiu pracowników tymczasowych” – chwalą się na swojej stronie internetowej związkowcy.

Czy palma pierwszeństwa, jaką przyznaje sobie Patryk Kosela (koordynator ogólnopolskiej kampanii „STOP umowom śmieciowym”), istotnie należy się związkowcom z „Sierpnia 80”, trudno dziś precyzyjnie ustalić. Z pewnością pojęcie spopularyzowali posiadający większą siłę przekazu związkowcy z Solidarności. „Pracodawca zmuszając do takiej umowy wyzyskuje pracownika i pokazuje mu, że traktuje go jak śmiecia. Mówiąc wprost, to zgodny z prawem wyzysk” – mówi np. Marek Lewandowski, rzecznik prasowy NSZZ „S” (strona internetowa związku).

Ciekawsza wydaje się jednak krótka historia percepcji „śmieciówek” – i samego terminu, i stojącego za nim zjawiska – ze strony rządowej. Kiedy pojęcie to się pojawia, politycy PO zdają się problemu nie zauważać. Głośniej o „śmieciówkach” robi się w 2012 r. Np. w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” Joanna Kluzik-Rostkowska, świeżo upieczona posłanka PO – a dzisiaj minister edukacji – mówi, że z „umowami śmieciowymi”... nie należy robić nic. W październiku głos zabiera minister finansów Jan Rostowski, zauważając, że „kiedy trudno o pracę, to najgorszy moment, aby podwyższać koszty pracy”. W podobnym duchu wypowiada się też w swoim „drugim exposé” premier Donald Tusk.

Dzisiaj od tego samego szefa rządu dowiadujemy się o rychłym zakończeniu „niechlubnej ery »śmieciówek«”, a nawet o tym, że praca wykonywana na ich podstawie jest „odarta z godności”. Tak oto w ciągu kilku lat na pojęcie „umów śmieciowych” – a co za tym idzie na ich jednoznaczny odbiór jako zjawiska patologicznego – zgodzili się niemal wszyscy.

Gdzie szukać przyczyn zawrotnej kariery tej zbitki słownej? Z pewnością w faktycznych przecież nierównościach społecznych. W niepewności młodych, ich poczuciu, że start bez możliwości wzięcia kredytu nie jest żadnym startem, w uzasadnionej frustracji tych, którzy czują się przez swoich pracodawców naciągani i wyzyskiwani. Ale przyczyn „antyśmieciowego” radykalizmu można też częściowo szukać w naszej historii. W nieśmiertelnym przekonaniu, że tzw. porządna praca to koniecznie etat, pensja, bezpieczeństwa, robota od 8.00 do 16.00, a pracodawca to przede wszystkim dostarczyciel poczucia bezpieczeństwa w pakiecie ze składką, ubezpieczeniem i „gwarancjami”.


Z pojęciem „umów śmieciowych” jest trochę jak z „ideologią gender”. Oba są pojemne i rozciągliwe, zawierając w sobie zło całego świata – w jednym przypadku zło obyczajowe, w drugim – zło rynku pracy. Oba stygmatyzują: jeśli śmieciowa jest umowa, to przecież i trochę śmieciowy musi być – pracujący zgodnie z jej zapisami – pracownik. Nie mówiąc już o „śmieciowym” pracodawcy, który zdążył już dorobić się w Polsce łatki oszusta i wyzyskiwacza (mimo że, jak by nie było, daje pracę). Wreszcie: oba pojęcia mają moc zamykania dyskusji, zanim się zaczęła. Bo tak jak trudno być za ideologią (w Polsce to słowo ma wyjątkowo parszywe konotacje), jeszcze trudniej opowiadać się za czymś, co jest śmieciowe.

Tymczasem lista argumentów, które komplikują zero-jedynkowe spojrzenie na kwestie zatrudnienia, jest dość długa. Można ją zacząć od słów Joanny Kluzik-Rostkowskiej, która we wspomnianym już wywiadzie dla „TP” uznała termin „śmieciówek” za niefortunny, by później przystąpić do krytyki tych, którzy chcą je likwidować (czyli, moglibyśmy powiedzieć złośliwie, do krytyki swojego dzisiejszego szefa): „To pomysły polityków opozycji, popierane przez związki zawodowe. Jestem ich przeciwniczką. Np. »oskładkowanie« umów o dzieło mogłoby przynieść efekt odwrotny: być może część osób, które są dzisiaj na tzw. umowach śmieciowych, dostałaby umowy stałe, ale byłaby też z pewnością spora grupa takich, którzy straciliby pracę” – mówiła dzisiejsza minister. I dalej: „Jestem przeciwko wprowadzaniu mechanizmów, które by do czegokolwiek zmuszały pracodawców, bo to może spowodować sytuację, w której rozszerzy się szara strefa”.

Do tej listy można dodać jeszcze wiele argumentów uzasadniających istnienie różnych form zatrudnienia (patrz wspomniany tekst Beaty Chomątowskiej). Jak na zjawisko ochrzczone przymiotnikiem „śmieciowy”, jest ich wiele...


Czy zapowiedzi szefa rządu o „walce ze »śmieciówkami«” to typowo polska „podrzutka” z wykorzystaniem chwytliwego hasła działającego na emocje? Na kolejnych stronach tego wydania „TP” dr Wiesław Staśkiewicz – socjolog i prawnik – mówi o stanowieniu w Polsce prawa. Opowiada o zalewie propozycji, projektów ustaw, których jedynym uzasadnieniem są słupki popularności partii politycznych. Czy tak będzie i tym razem, nie wiadomo – jak na razie, brak szczegółów propozycji, wyliczeń, ekspertyz.

Pozostaje nam czekać i apelować – do polityków wszystkich stron – by problemu nie traktowali jako narzędzia do odgrywania „wrażliwości społecznej” w tanim wydaniu. I by samo pojęcie „śmieciówek” nie było „stosowane w sposób dowolny, w sposób odpowiadający bieżącym potrzebom argumentacyjnym osób uczestniczących w debacie publicznej na temat rynku pracy w Polsce”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2014