Na własnych śmieciach

Zapowiadając walkę o godność Polaków pracujących na „umowach śmieciowych”, rząd wywołał burzę, choć nie zaproponował wcale rewolucyjnych zmian. Na dodatek nie wiadomo, z czym dokładnie chciałby walczyć.

20.01.2014

Czyta się kilka minut

 / il. Boris Lyubner / ILLUSTRATION WORKS / CORBIS
/ il. Boris Lyubner / ILLUSTRATION WORKS / CORBIS

Magdalena, scenarzystka, określenia „umowy śmieciowe” używa wyłącznie w ironicznym kontekście, choć od kilku lat zarabia na życie wyłącznie dzięki nim. Tak zdecydowała, rzucając stałą pracę w dużej medialnej korporacji. Początkowo zastanawiała się, czy nie założyć jednoosobowej firmy, ale wybadawszy grunt wśród znajomych mikroprzedsiębiorców, uznała, że na starcie koszty mogą ją przerosnąć, a są przecież inne rozwiązania.

Składki na ZUS odprowadza sama, jako twórca. Te na ubezpieczenie zdrowotne opłaca w jednej z prywatnych firm. Odpowiada jej taka wolność, o etacie nie myśli. Tak przynajmniej twierdzi, podkreślając, że nie wyobrażałaby już sobie pracy dla kogoś na wyłączność, od ósmej do szesnastej. Aha, nie uważa też wcale, by aktualna umowa naruszała jej godność, jak sugerował premier Donald Tusk.

Karolina, dziennikarka, w grupie pracowników ze śmieciem w nazwie znalazła się rok po studiach, kiedy dotychczasowy pracodawca zmusił ją do przejścia z minimalnego etatu na umowę o dzieło. Zakres pracy ten sam. I tak miała szczęście, że przez rok załapała się na etat, bo w jej branży to rzadkość. Karolina chciałaby, żeby zatrudniono ją na stałe.

– Miałabym przynajmniej poczucie pewności – mówi, choć rozmawiając ze świeżo zwolnionymi, którzy konkurują z nią teraz o zlecenia, zdaje sobie sprawę, jak bardzo takie poczucie bywa złudne. Czasem trapią ją koszmarne sny, że zapada na nieuleczalną chorobę i nie może jak dotąd być dyspozycyjna non stop dla tych, z którymi współpracuje. Bo na razie nie ma ubezpieczenia.

Jej koleżanka znalazła wyjście: ciotkę z własną firmą, która zatrudniła ją na jedną ósmą etatu i opłaca składki, przekazywane jej uprzednio z ręki do ręki przez pracownicę widmo. Kiedy przychodzi czas wypłat, Karolina staje się nerwowa. Wie, że gdy nie dostanie wynagrodzenia, zamiast wystąpić do sądu pracy, może co najwyżej wytoczyć kontrahentowi cywilny pozew. Coraz poważniej myśli o wyjeździe, składa podania o zagraniczne stypendia. Jeśli się uda, nie zawaha się ani przez chwilę.

Annie, kasjerce w supermarkecie na umowę zlecenia, pracodawca nie zalega z wypłatami. Anna ma za to inne wizje. Na przykład, że łamie w pracy nogę i słyszy, że miała pecha, znalazłszy się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Gdyby miała etat, poszłaby na zwolnienie i dostała odszkodowanie. Teraz nawet nie miałaby za co się leczyć.

Jest jeszcze Maciek, nauczyciel zatrudniony w szkole na pół etatu. Nie starczyłoby nawet na opłacenie bieżących wydatków, więc Maciek, człowiek licznych talentów, dorabia, gdzie się da – prowadzi warsztaty, animuje, oprowadza po wystawach. Daje radę, całkiem nieźle. W sumie cieszy się, że od całej kwoty miesięcznego zarobku nie musi odprowadzać składek.

Przypadki, które łączy tylko jedno: choć od kilku dni dyskutują o tym, jak zmieni się ich sytuacja, jeśli rząd zdecyduje się objąć składkami na ZUS umowy cywilnoprawne, żadne z nich nie chce wystąpić w tekście pod nazwiskiem (a dwójka prosi nawet, żeby zmienić im imiona). Magda, która zostaje Magdą, początkowo się waha, ale jednak też prosi o anonimowość, bo śmieć to jednak śmieć – nie brzmi najlepiej.

Trzeba więc chyba zacząć od terminologii.

Z RÓŻNEJ BAJKI

Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych, krzywi się, słysząc hasło „umowy śmieciowe”: – Jestem przeciwnikiem tego terminu, bo pozwala wrzucać do jednego worka dość odmienne sytuacje. Ponadto już na wstępie ustawia pracowników, których dotyczą, w negatywnym świetle. Takie przedstawianie sprawy pozwala zaprezentować się rządzącym w roli obrońcy uciśnionych, lecz utrudnia rzetelną dyskusję o przyczynach, konsekwencjach i remediach. Tymczasem wszystkie istniejące formy umów o pracę są uzasadnione gospodarczo, tyle że w określonych sytuacjach. Choćby łączenie pracy na etat z uzyskiwaniem dodatkowych dochodów z dzieł czy zleceń nie jest wcale śmieciową sytuacją we współczesnej gospodarce.

Mateusz Mirys, sekretarz krajowy Młodych Socjalistów, stowarzyszenia odwołującego się do tradycji przedwojennej PPS oraz pierwszej Solidarności: – Umowy śmieciowe to umowy zlecenia i o dzieło, do podpisania których zmusza się osoby chcące i zdolne do wypełniania pełnowymiarowo obowiązku pracy wobec pracodawcy. Są śmieciowe, bo zatrudnionych w ten sposób nie obejmują zapisy Kodeksu Pracy, nie zapewniają urlopu, okresu wypowiedzenia, w znacznej części przypadków także składek na ubezpieczenie zdrowotne i emerytalnych.

Dr Marek Benio z Katedry Gospodarki i Administracji Publicznej krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, który deklaruje się jako zwolennik objęcia ubezpieczeniem społecznym każdego dochodu niezależnie od jego formy (choć, jak zaznacza, pod pewnymi warunkami), wyróżniłby trzy grupy osób, które pracują na podstawie umów cywilnoprawnych, ale tylko dla jednej z nich są to umowy „śmieciowe”. Politycy coraz częściej wrzucają ich do jednego worka. To zarówno dorabiający do etatu, jak Maciek, przedstawiciele tak zwanych wolnych zawodów, dla których ta forma zatrudnienia jest idealna, działających na zbyt małą skalę, by zakładać własne firmy (jak choćby trenerzy umiejętności społecznych), jak Magda czy Karolina, oraz ci, których określa się mianem prekariatu – zatrudnieni na umowy cywilno-prawne, lecz mimo tego pozostający na granicy ubóstwa. Ci ostatni, gdyby mieli możliwość wyboru, bodaj na pewno nie zdecydowaliby się na luźny związek z pracodawcą z własnej woli. To do ich mało komfortowej sytuacji odwołują się zwykle rządzący, zapowiadając ukrócenie rynku „umów śmieciowych”.

– Ta ostatnia grupa jest istotnie najbardziej poszkodowana, bo nie dość, że jej dochody nie pozwalają na jakiekolwiek oszczędzanie, to jeszcze pozbawiona jest zabezpieczenia na starość – mówi dr Marek Benio.

Formalnie jednak – problem dotyczy wszystkich trzech.

– Osób, które mają słabą pozycję na rynku pracy, może w mniejszym zakresie zatrudnionych w sektorze publicznym – dorzuca Krzysztof Mroczkowski, publicysta ekonomiczny (choć zdarzało się, że również w polskich instytucjach publicznych wykorzystywano umowy zlecenia lub o dzieło dla stanowisk spełniających wymogi pracy etatowej).

Na tym rozbieżności się nie kończą.

LICZBOWE PRZEPAŚCI

– Chcąc regulować rynek umów w uproszczeniu określanych jako „śmieciowe”, wypadałoby wcześniej wyliczyć, ile osób na ich podstawie pracuje – mówi dr Marek Benio.

Według „Gazety Wyborczej” jest ich 5 mln. Według Solidarności – co najmniej 4 mln, jeśli prócz umów o dzieło i zlecenie w stanie czystym wziąć pod uwagę również tak zwane miksy, czyli – jak nazywa to Marek Lewandowski, rzecznik związku – cząstki etatów połączone z wypłatą reszty wynagrodzeń w formie umów cywilnoprawnych, nieoskładkowanych.

– Często taki podział narzuca sam pracodawca – zaznacza Lewandowski.

Solidarność opiera swoje szacunki m.in. na informacjach nadzoru bankowego. Podał on, że wnioski kredytowe 3,5 miliona Polaków nie są w ogóle rozpatrywane ze względu na formy zatrudnienia.

Z danych GUS wynika z kolei, że na blisko 16 mln zatrudnionych w naszym kraju ponad połowa ma umowy o pracę na czas nieokreślony, a blisko 3,3 mln umowy terminowe. Około 1,1 mln to szara strefa. Tych, którzy nie mieszczą się w żadnej z wymienionych kategorii, zostałoby więc nieco ponad 2,5 mln.

Zarazem GUS szacuje jednak, że osób, które nie były nigdzie zatrudnione na podstawie stosunku pracy, a z którymi zawarto umowy zlecenia lub o dzieło, było w 2012 r. w Polsce nieco ponad milion. To oznaczałoby, że niemal co dziesiąty pracownik pozostawałby na „śmieciówce”.

Milion, trzy czy pięć milionów? Spora różnica.

Jeśli zaś podejdziemy do zagadnienia tak, jak radziłby ekonomista Piotr Lewandowski, czyli biorąc pod uwagę dane Ministerstwa Finansów dotyczące rozliczenia podatku dochodowego od osób fizycznych (które pokazują czarno na białym, ile osób deklaruje dochody wyłącznie na podstawie umów określanych przez premiera mianem „śmieciówek”), wyjdzie jeszcze coś innego. W 2010 r. tego typu dochody z działalności wykonywanej osobiście uzyskało ponad 795 tys. osób, rok później – 894 tys., zaś w 2012 r. – 916 tys. Należałoby jednak odjąć dochody z tytułu kontraktów menedżerskich, zasiadania w radach nadzorczych, pełnienia obowiązków społecznych czy działalności sportowej, które mieszczą się w tej samej kategorii, lecz nie są wyodrębnione przez fiskusa, oraz dodać do zestawienia osoby, które mają więcej niż jedno źródło zarobków i te pozostałe źródła nie są związane z pracą na etacie. Czyli utrzymujących się z miksów, jak rzecz określa Solidarność. Jak takich ludzi wyłuskać ze statystyk – nie wiadomo. Tak samo jak rozgraniczyć, którzy z nich decydują się na podobne zatrudnienie z własnej woli, a którzy pod przymusem.

Pewne jest natomiast, że łączna kwota dochodu pomniejszonego o odliczone składki na ubezpieczenie społeczne, uzyskana przez Polaków z tytułu działalności wykonywanej osobiście, w tym umów zlecenia i o dzieło, w 2012 r. wyniosła 28,1 mld zł, urósłszy w ciągu trzech lat z 3,75 proc. do 4,5 proc. łącznego dochodu obywateli.

Z rządowej perspektywy jest więc o co powalczyć.

Poważne liczenie dr Benio wyobraża sobie w ten sposób, że premier zleca wyczerpujące, ilościowe badania, które w pełni pokazałyby skalę i tendencję zjawiska. – Każda decyzja podjęta bez nich będzie ryzykownym eksperymentem.

Takich badań nie da się przeprowadzić w ekspresowym tempie. Lecz hasło „walki ze śmieciówkami” brzmi atrakcyjnie, zaś kalendarz wyborczy rządzi się innymi prawami.

MŁODZI, OBIECUJĄCY, MOBILNI

Magda, Karolina, Anna – to pojedyncze, konkretne przypadki. Co wiemy o pracownikach „śmieciowych” na podstawie statystyk? Niewiele.

Piotr Lewandowski: – W badaniach aktywności ekonomicznej Polaków, gdzie znajdują się informacje o wieku, wykształceniu czy zawodzie, zagadnienie umów cywilnoprawnych nie jest adekwatnie uchwycone, a publicznie dostępne dane Ministerstwa Finansów nie informują o wieku.

Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest Banku, odsyła do własnej analizy przygotowanej trzy lata temu dla Forum Obywatelskiego Rozwoju. Dotyczy wpływu na gospodarkę umów czasowych, a więc obejmuje zarówno pracowników na umowach cywilnoprawnych, jak i umowach o pracę na czas określony. Czyli znów szerszą grupę niż ta, która nas interesuje. Z analizy wynika, że Polska jest w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o skalę stosowania takich umów – obok Hiszpanii. Oraz że dotyczą one najczęściej osób młodych, z krótkim stażem i niskimi kwalifikacjami zawodowymi.

Solidarność, powołując się na różne szacunki, podaje, że na umowach śmieciowych w Polsce pracuje ok. 80 proc. ludzi do 25. roku życia.

– Inna statystyka mówi, że Polak przeciętnie zaczyna płacić składki na emeryturę w wieku 27 lat. To potwierdza nasze dane – mówi Marek Lewandowski, rzecznik związku.

Reszta to domniemania i obserwacje własne.

– Umowy śmieciowe są głównym doświadczeniem zawodowym mojego pokolenia – przyznaje Marceli Sommer (rocznik 1988), redaktor pisma „Nowe Peryferie”. Dodajmy: pokolenia młodej inteligencji, w przypadku której ujmowane w statystykach kryterium krótkiego stażu wchodzi jeszcze w rachubę, lecz kwestia kwalifikacji już nie.

– Rekordzista w tym względzie, mój dobry przyjaciel, zaliczył kilkanaście miejsc pracy w ciągu niecałych trzech lat. Inni znajomi zmagają się ciągle z niskimi płacami, krótkotrwałym zatrudnieniem oraz nieuczciwością pracodawców – dodaje Mateusz Mirys z Młodych Socjalistów. – Zwlekanie miesiąc lub dwa z przelewem to niestety norma, podobnie jak rozwiązywanie umów z dnia na dzień. Etat jest w takiej sytuacji marzeniem, bo gwarantuje podstawową życiową stabilizację, możliwość planowania w dłuższej perspektywie. Pozwala na ucieczkę z piekła wypatrywania przelewu i martwienia się co miesiąc o to, czy będzie jak zapłacić rachunki.

Istotnie – uświadamiam sobie – też nie miałam większych kłopotów ze znalezieniem rozmówców do tego tekstu. Robię przegląd znajomych w grupie wieku 20–40, zatrudnionych na etatach: szkoła (etat minimalny), media (etat minimalny na czas określony), administracja publiczna, sektor finansów. Kilka odosobnionych przypadków.

Inne wnioski z analizy FOR brzmią jednak bardziej krzepiąco: każda z form czasowego zatrudnienia była związana z wyższą szansą zdobycia etatu na czas nieokreślony dwa lata później niż w przypadku, gdy osoby, które zaczynały poszukiwać takiej pracy, pozostawały dotąd bezrobotne lub nieaktywne zawodowo (odpowiednio 36, 11 i 2 proc. szans). Jak zaznaczyli autorzy, szansę na znalezienie pracy na czas nieokreślony powielała też praca wykonywana dwa lata wcześniej na podstawie umowy cywilnoprawnej, innymi słowy: „śmieciowej”.

Lecz nawet dla tych, którym zatrudnienie na „umowie śmieciowej” wydaje się wygodne, zmienia się perspektywa, gdy planują założenie rodziny. Para na „śmieciówkach” nie dostanie też kredytu mieszkaniowego.

Krzysztof Mroczkowski: – Sytuacja powinna ulec bardzo powolnej poprawie, kiedy na początku przyszłej dekady pokolenie ostatniego wyżu demograficznego zacznie zajmować miejsca zwalniane przez swoich rodziców.

SZERSZY KONTEKST

Jedno jest przynajmniej pewne: z przytaczanych wcześniej danych Ministerstwa Finansów wynika, że umów określanych mianem „śmieciowych” z roku na rok przybywa.

Piotr Lewandowski: – Żeby jednak ocenić, czy jest to problem, i jakiego rodzaju, należałoby znać przyczyny. Wiedzieć na przykład, czy ten wzrost wynika z presji pracodawców na pracowników, co byłoby niepokojące, czy z tego, że pracownicy wolą zarabiać więcej netto i akceptują umowę cywilnoprawną zamiast umowy o pracę. A może z tego, że więcej studentów podejmuje pracę w trakcie studiów właśnie na zlecenie, co nie jest problemem, a wręcz przeciwnie. Pewnie znaczenie mają wszystkie czynniki, ale nie znamy skali każdego z nich. Wydaje się jedynie, że wspólnym motywem jest próba uniknięcia pełnego oskładkowania dochodu.

– Popularność „umów śmieciowych” odzwierciedla istnienie strukturalnie wysokiego bezrobocia. A ono z kolei jest efektem niewystarczającej wydajności w trudnym okresie początkowej transformacji tych sektorów, które uchodziły za konkurencyjne – mówi Krzysztof Mroczkowski. – Pojawienie się potężnej rezerwowej armii pracy złożonej z szeregów bezrobotnych sprawiło, że pozycja pracowników względem pracodawców była bardzo słaba. Dodatkowo słabość konkurencyjna polskiej gospodarki sprawiła, że rosnące rzesze absolwentów nie mogły znaleźć zatrudnienia odpowiadającego ich kompetencjom i ambicjom.

Mroczkowski dodaje, że gdy słyszy o niedopasowaniu młodych pracowników do rynku pracy, ma ochotę spytać: – Czy Polska ma dostosowywać swój system edukacyjny do rynku oferującego posady w call-center, czy raczej problem tkwi w strukturze całej gospodarki?

Ekonomiści radzą więc spojrzeć na sprawę w szerszym kontekście. Tymczasem – jak zauważają – rząd proponuje jedynie rozwiązania cząstkowe. Choć zapowiedź premiera walki z „umowami śmieciowymi” można było zinterpretować jako plan drastycznego ograniczenia ich stosowania, zapowiedziano jedynie oskładkowanie umów zlecenia do poziomu płacy minimalnej oraz oskładkowanie wynagrodzenia członków rad nadzorczych.

– Nie jest to zatem żadna rewolucja. Odprowadzanie składek ubezpieczeniowych jedynie od najniższej umowy zlecenia u danego pracodawcy i równoczesne zawieranie kolejnych umów na wyższe kwoty, które nie podlegają obowiązkowi opłacenia składek do ZUS, to patologia dość rozpowszechniona w wielu branżach, np. ochroniarskiej – mówi Wiktor Wojciechowski. – Co więcej, ta zmiana była zapowiadana przez rząd już wcześniej i wpisano ją do rządowego projektu nowelizacji ustawy o ubezpieczeniach społecznych.

REMEDIUM

Podstawowa wątpliwość brzmi teraz: czy część przedsiębiorców, zmuszonych do zapłaty podatków od umów określanych jako „śmieciowe”, nie zrezygnuje z nich całkiem, nie tworząc zarazem nowych etatów?

– Podnoszenie podatków sprzyja raczej wzrostowi szarej strefy, a nie zatrudnienia – podkreśla Piotr Lewandowski.

Dr Marek Benio na podstawie rozmów z absolwentami, którzy założyli własne firmy, wnioskuje, że nie baliby się płacenia składek od umów cywilnoprawnych pod warunkiem, że – jak mówią – zostaną nałożone na wszystkich po równo: – Obawiają się, że ich konkurenci znajdą sposób obejścia przepisów i oni na tym stracą. Przedsiębiorcy wybierają umowy cywilnoprawne, bo gwarantują im niższy pośredni koszt zatrudnienia.

Marceli Sommer: – Polska jest w europejskiej czołówce nie tylko pod względem liczby „umów śmieciowych”, ale jednocześnie ma jedne z najniższych w Europie kosztów pracy. Marudzenie przedsiębiorców, dziennikarzy i ekspertów ekonomicznych na ich wysokość to przykład manipulacji, uderzającej nie tylko w interesy polskich pracowników, ale i całej gospodarki. Bo skoro konkurujemy i tworzymy wartość dodaną za sprawą taniej siły roboczej, nie musimy już szukać zysków gdzie indziej, np. w innowacjach technologicznych czy organizacyjnych.

Sommera drażni jeszcze jedno: przyjmowanie założenia, że pracownicy na umowach o dzieło, w szczególności artyści, nie są zainteresowani otrzymywaniem emerytur, bo liczy się dla nich jedynie kwota, jaką otrzymają na rękę: – Brak perspektyw na godziwe emerytury wcale nie jest pewnikiem, z którym trzeba się pogodzić. Przepowiednie o upadku ZUS to wróżenie z fusów.

– Nie ma danych, które potwierdzałyby, że w Polsce korzysta się z umów cywilnoprawnych dlatego, że jest taka konieczność – mówi Marek Lewandowski, rzecznik Solidarności. – Raczej dlatego, że jest taka możliwość. Nasza produktywność rośnie rekordowo od kilkunastu lat, stąd już kolejny rok z rzędu firmy mogą odkładać zyski na kontach – w 2012 r. było to ponad 150 mld zł.

Argumentem skłaniającym przedsiębiorców do płacenia składek, zdaniem dr. Marka Beni, powinien być fakt, że polska gospodarka jest stosunkowo konkurencyjna nie tylko z racji kosztów pracy, ale i jej jakości, czyli wysokich kwalifikacji pracowników.

– Odbiór byłby inny po obu stronach, gdyby rządzący powiedzieli tak: dotychczas zaciskaliśmy pasa, teraz zamierzamy obniżyć składki na ubezpieczenie społeczne, co zmniejszy bezrobocie i poprawi konkurencyjność. Żeby obniżyć wysokość składek, musimy jednak zwiększyć bazę do ich pobierania i dlatego chcemy objąć składką również umowy cywilnoprawne. Nie chodzi więc o wytępienie osób pozostających na tych umowach, lecz spójną politykę społeczną – dodaje ekonomista.

– Wzorem wielu innych krajów należałoby rozważyć znaczące uelastycznienie rozwiązywania stałych umów o pracę – mówi Wiktor Wojciechowski. – W krajach, gdzie zastosowano taki zabieg, pracownicy subiektywnie wyżej oceniają swoje bezpieczeństwo na rynku pracy niż tam, gdzie jest on przeregulowany. Dodatkowo z badań wynika, że w krajach o bardziej elastycznym rynku pracy niższa jest również stopa bezrobocia.

Mateusz Mirys też ma kilka recept na ukrócenie popularności „śmieciówek”. Pierwsza: efektywne tropienie przez stosowne instytucje patologii, czyli ustalania stosunku pracy tam, gdzie on faktycznie zachodzi. Pracownicy rzadko składają takie wnioski, bojąc się zwolnienia.

Po drugie: składki i podatki od umów cywilnoprawnych powinny być odprowadzane nie do poziomu płacy minimalnej, jak proponuje rząd, tylko tak samo jak umowy o pracę, by zatrudnienie na nich przestało być ekonomicznie opłacalne. Po trzecie, należałoby wprowadzić minimalną stawkę godzinową za pracę – dzięki czemu pracodawcy mieliby motywację finansową, by zatrudniać raczej etatowo niż godzinowo.

ZMIANA PERSPEKTYWY

Dialog na portalu społecznościowym. Rozmawiają: Andrzej, absolwent reżyserii, od pół roku przedsiębiorca, wcześniej freelancer i Maria, właścicielka działającej od dziesięciu lat firmy z branży wydawniczej.

Andrzej: – Pewnie narażę się wielu znajomym, ale nie podzielam powszechnego oburzenia na pomysł ozusowania umów o dzieło. Sam do niedawna podpisywałem tylko takie umowy, nie płaciłem składek, byłem poza systemem. Wszystkie wykonywane dzieła wyceniałem na kwotę netto, bo nie interesowała mnie wysokość podatku, tylko kwota, jaką dostanę. Domagałbym się takiej samej, nawet jeśliby podatek był wyższy, co opłacałoby mi się jeszcze bardziej, gdyby było w nim już zawarte ubezpieczenie zdrowotne i składka emerytalna płacona przez zleceniodawcę. Kilka miesięcy temu sam założyłem działalność gospodarczą i to ja zlecam innym pracę na umowę o dzieło. Tak samo zawsze umawiam się na kwotę netto, a podatek muszę zmieścić w wycenie dla klienta. Jeśli z racji ozusowania wzrośnie, podniosę niektóre pozycje w wycenach, tak jak i inni, którzy zatrudniają na dzieła. Z korzyścią dla zleceniobiorców.

Maria: – Porozmawiamy, jak w życie wejdą nowe przepisy. Od lat współpracuję z wieloma zleceniodawcami i by móc zamknąć budżet, nie podwyższając ceny, szukam najpierw tych, którzy sami prowadzą firmę i wystawią mi rachunek. Gdy ich brak, w drugiej kolejności – tańszych (niekoniecznie gorszych, w niektórych specjalizacjach jest ogromna konkurencja) na umowę o dzieło. Trzecim wyjściem jest obniżka stawki dla dotychczasowych współpracowników, ale tym najlepszym, najbardziej rozchwytywanym nie próbuję nawet tego proponować, bo odejdą do konkurencji. Ci nie stracą po objęciu „umów śmieciowych” podatkiem. Pozostałym może być jeszcze trudniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2014