Słoneczny dzień

Ćwierć wieku temu, a nawet trochę więcej, wyciągnąłem z półki w Bibliotece Miejskiej w Atlantic City antologię, w której były jego wiersze.

04.02.2019

Czyta się kilka minut

A może nie była to antologia (bo przecież nie był przez amerykańskich antologistów szczególnie szanowany), lecz jego własna książka, może po prostu pierwszy tom „The Complete Poems of Charles Reznikoff”, ten sam, który wiele lat później raz jeszcze miałem w rękach, ale już w Londynie. W ogóle kiepsko z tym Reznikoffem, trudno było coś znaleźć nawet za granicą, na szczęście dział poezji Biblioteki Miejskiej w Londynie (chyba miejskiej, no bo jakiej, skoro każdy mógł tam wejść bez rejestrowania się) był dość dobrze zaopatrzony i mogłem przeczytać również jego poemat o Holokauście. A także ten wiersz, zatytułowany „Biblioteka Cooper Union”, tak dobrze pasujący do tamtej chwili:

Mężczyźni i kobiety nad otwartymi książkami –
i nigdy nie przewracają kartek: przychodzą
tylko po ciepło
nie światło.

Wiersz podaję w przekładzie Piotra Sommera, który po raz pierwszy udostępnił Reznikoffa po polsku w 1980 r., a potem regularnie zamieszczał go na łamach „Literatury na Świecie” i w swoich antologiach poezji amerykańskiej. Kilka miesięcy temu ukazała się kolejna – nosi tytuł już znany: „O krok od nich”, lecz jest to nowe, zmienione wydanie, i selekcja Reznikoffa też została odrobinę zmieniona.

Reznikoff jest mi najbliższy, jego skromność i powściągliwość jest niedościgniona. Jego wiersze są czyste i pełne współczucia. Ten, kto się w nich odzywa, nigdy nie przemawia, nie ma pod ręką gotowych retorycznych formuł, nie jest zawczasu „mądry” ani „dobry”: jego współczujące spojrzenie nie jest założeniem, lecz spontanicznością. Podmiot jego wierszy ogranicza się do prostego opisu tego, na co patrzy, nie tylko nie eksponując, ale maksymalnie wycofując samego siebie. Co oczywiście nigdy nie jest możliwe do końca, bo oko zawsze „ustawia”, interpretuje i moralizuje obraz. Ale amerykańsko-żydowski poeta robi wszystko, by dodać od siebie jak najmniej i tylko to, co niezbędne. „Pod pewnym względem metoda ta jest bliska roli stenografisty w sądzie albo pracy dziennikarza, którzy – podporządkowując się ścisłym wymogom kodeksu zawodowego – powinni całkowicie usunąć się poza tekst”, pisał o Reznikoffie David Ignatow (cytuję za „Literaturą na Świecie”).

Zakrzywione liście lśnią na małym drzewie;
krzaki po drugiej stronie jezdni są fioletowe od kwiatów.
Mężczyzna z czerwoną brodą rozmawia z kobietą o żółtych włosach:
jej śmiech jest jak brzęk blaszanych czyneli.

Ulicą nadchodzą dwie Murzynki;
żują sałatę
i bez pośpiechu wyjmują liście z torby.

W przezroczystym powietrzu kołują gołębie,
raz są białe, to znów pokazują szare grzbiety.
Siadają na dachu;
dzieci krzyczą, właściciel wymachuje swym bambusem.

Tak wygląda u Reznikoffa „Słoneczny dzień” (przekład oczywiście Piotra Sommera).

Opis jest niemal doskonały; ten, kto opowiada, właściwie zniknął, nic o nim nie wiemy, nawet tego, czy opisane sceny wzruszają go, czy raczej bawią. W mocnym słońcu kolory stają się jednoznaczne: kwiaty są fioletowe, broda czerwona, włosy żółte. Ludzkim gestom i zachowaniom – podobnie jak kołowaniu ptaków wypuszczonych na oblot – nic nie zostaje przypisane, nie ma żadnej scalającej myśli, żadnego wnioskowania ani puenty. Jest kadr i to, co w kadrze. Jedyne, co można powiedzieć o zawartości owego kadru, to że nie ma w nim akcentów niepokoju, nic się tam nie czai, nie uwiera, nie drażni swoją dwuznacznością. To dzień pod każdym względem „słoneczny” – beztroski, pozbawiony cieni.

Tak pogodnych wierszy jest u Reznikoffa niewiele; zwłaszcza jego powojenną twórczość przenika smutek, a nawet rozpacz, tyle że powściągana, ukrywana za spokojnym tokiem mowy. Czytam go od lat, usiłując zrozumieć, dlaczego autor tylu małych arcydzieł nie stał się naprawdę ważnym nazwiskiem literatury światowej. Przeszedł przez życie „bez fanfar i walenia w bębny” (jeszcze raz Ignatow), a zapisane przez niego obrazy z nowojorskiej ulicy, parku czy metra lat 30., 40., 50. ubiegłego wieku wciąż działają z niezwykłą intensywnością. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2019