Ślad według Sehna

Opowieść o nim – to historia dziś nieco zapomniana. Sędzia śledczy, Polak o niemieckich korzeniach, po 1945 r. ruszył tropem Niemców-zbrodniarzy.

07.10.2019

Czyta się kilka minut

Jan Sehn w swoim gabinecie, przełom lat 50. i 60. XX w. / JERZY RYS / ARCHIWUM INSTYTUTU EKSPERTYZ SĄDOWYCH W KRAKOWIE
Jan Sehn w swoim gabinecie, przełom lat 50. i 60. XX w. / JERZY RYS / ARCHIWUM INSTYTUTU EKSPERTYZ SĄDOWYCH W KRAKOWIE

Zmarł nagle i w okolicznościach, które ktoś mógłby uznać za niezwyczajne. A w każdym razie – za symboliczne. Stało się to we Frankfurcie nad Menem, wtedy w Niemczech Zachodnich, w nocy z 11 na 12 grudnia 1965 r. – na kilka dni przed mającym rozpocząć się w tym mieście procesem byłych członków załogi obozu KL Auschwitz.

Był to, jak dziś nazywają go historycy, drugi z trzech tzw. procesów oświęcimskich (niem. Auschwitzprozesse), w których sądzono łącznie 27 podejrzanych. Procesy miały charakter precedensowy – i pełniły ważną funkcję w uświadamianiu społeczeństwa RFN na temat tego, co działo się w okupowanej Polsce.

Jan Sehn odegrał tu istotną rolę. Prawnik, uparty sędzia śledczy i współtwórca powojennej renomy krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, który dziś nosi jego imię.

Urodził się jeszcze w cesarskiej Galicji – w 1909 r., w Tuszowie Małym. Tę niewielką miejscowość, na północny wschód od Mielca, nazywano również Kolonią (i taka nazwa pojawia się w dokumentach personalnych Jana Sehna) lub po prostu Tuszowem Niemieckim. W końcu XVIII w. pojawili się tu bowiem bawarscy osadnicy, sprowadzeni przez austriackiego cesarza Józefa II. Z czasem mieszkańcy Tuszowa Małego spolonizowali się, wrośli w otoczenie. Ślad ich pochodzenia pozostał w dokumentach oraz w brzmieniu ich nazwisk. Wśród nich była też liczna rodzina Sechnów (pisanych potem już przez „h”).

„Do zawodu się nadaje”

W wieku ośmiu lat stracił matkę. Jako kilkunastolatek opuścił rodzinne strony, by uczyć się w mieleckim gimnazjum. Na przełomie lat 20. i 30. XX w. była to szkoła koedukacyjna, typu humanistycznego. Wśród zachowanych w archiwum dzisiejszego I Liceum Ogólnokształcącego w Mielcu dokumentów zwracają uwagę coroczne, wydawane drukiem „Sprawo­zdania Dyrekcji” ówczesnego gimnazjum. Publikowano w nich, poza statystykami, teksty pisane specjalnie do tychże tomów przez pracujących w szkole nauczycieli.

Jeden z nich, Bronisław Kryczyński – dyrektor gimnazjum i zarazem nauczyciel łaciny – tak pisał w 1929 r. o wychowaniu młodych obywateli niedawno odrodzonego państwa: „Rzecz to była zawsze poważna, ale tem poważniejsza dzisiaj, gdy naród nasz w nowych warunkach swego bytu niepodległego musi jak najwszechstronniej rozwijać wszystkie właściwości osobników społecznych, które stanowią o istotnem podścielisku twórczej pracy społecznej. Wszak każdy z nas żyje w środowisku społecznem i musi się dostosować do celów dobra społecznego, a stąd nic z nas i w nas nie może marnieć, ale wszystko winniśmy obracać na ogólny pożytek społeczny. Wszyscy więc, stojąc na różnych promieniach koła społecznego, winniśmy zdążać do jednego punktu środkowego, który się określa mianem narodu i jego państwa”.

Jan Sehn był uczniem dobrym. Na zachowanych w archiwum świadectwach (w tym maturalnym) możemy odnaleźć ślady fascynacji przyszłego prawnika historią (z której otrzymywał piątki), językiem polskim (oceny dobre), łaciną i propedeutyką filozofii (też piątki).

Po zdanej maturze (1929) Sehn trafił do Krakowa, na UJ, gdzie rozpoczął studia prawnicze. Ukończył je cztery lata później. Zamieszkał na krakowskim Podgórzu. Początkowo pracował bezpłatnie w charakterze aplikanta. Później był krótko komornikiem, asesorem i współpracownikiem sędziego okręgowego śledczego Mariana Restorffa.

To w jednej z prowadzonych wspólnie z nim spraw – podejrzewanego o działalność komunistyczną Bolesława Drobnera – pobierał od oskarżonego próbki pisma ręcznego. Kiedy Drobner dostał wyrok, Jan Sehn był już po zdanym pomyślnie egzaminie sędziowskim (1938). Na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej samodzielnie prowadził skomplikowane śledztwo związane z pożarem w krakowskim Państwowym Szpitalu św. Łazarza, w wyniku którego zmarło trzech lekarzy. Sprawa – w której ponownie wykorzystał pomoc i doświadczenie wielu biegłych – zakończyła się ustaleniem przyczyny tragedii.

W opiniach służbowych z tamtego czasu powtarzają się pojęcia: bardzo zdolny, inteligentny, posiada „wszechstronne wiadomości prawnicze we wszystkich działach”, dokładny i pracowity. „Do zawodu sędziowskiego w zupełności się nadaje”.

Definicja śladu

Podczas wojny Sehn nie pracował w sądownictwie. Od listopada 1940 r. przez kilka okupacyjnych lat był sekretarzem krakowskiego Stowarzyszenia Przemysłowego Restauratorów i Pokrewnych Zawodów. W 1941 r. zmarł jego ojciec. Choć jako pochodzący z Tuszowa Niemieckiego pewnie nie miałby problemów z uznaniem za przynależnego do narodu niemieckiego, nie podpisał volkslisty.

W kwietniu 1945 r. zamieszkał przy ulicy Czystej, w śródmieściu Krakowa. Po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną zaczął współpracę z Instytutem Ekspertyz Sądowych, którego ówczesnym szefem był dr Jan Robel (w czasie wojny badający ze swoim zespołem rzeczy i przedmioty osobiste ofiar, wydobyte z dołów śmierci w Katyniu; owocem tych ekspertyz jest tzw. Archiwum Robla). Wkrótce też, w 1949 r., po rezygnacji Robla, Jan Sehn został kierownikiem, a później dyrektorem Instytutu.

Maria Kozłowska, wieloletnia sekretarka Instytutu, wspomina po latach: „dr Sehn jako przedwojenny sędzia śledczy widział szczególną potrzebę Instytutu jako narzędzia pomocnego w dochodzeniach sądowych. Dziesięć wcześniejszych przedwojennych lat (1929–1939) Instytutu w Warszawie było tego najlepszym sprawdzianem. Niestety, zakusy Warszawy na reaktywowanie Instytutu w stolicy były bardzo mocne. Pamiętam nawet personalne przymiarki, kto z rodziną będzie skłonny zmienić miejsce zamieszkania, ale nie było [wśród pracowników] nikogo chętnego. Te względy, [a] także powiązania dra Sehna z Wydziałem Prawa UJ – a przede wszystkim Jego osobista znajomość z premierem [Józefem] Cyrankiewiczem – spowodowały, że Kraków został wpisany na stałą siedzibę Instytutu”.

Poza pracą w Instytucie, Sehn napisał – na bazie doświadczeń sędziego śledczego – i obronił w 1949 r. na UJ pracę doktorską zatytułowaną „Oględziny”. To z niej pochodzi klasyczna dziś definicja śladu w kryminalistyce. Według Sehna śladem jest wszelka zmiana (bądź jej brak) w obiektywnej rzeczywistości.

Dowody z Auschwitz

Równolegle z pracą naukową, już wkrótce po wojnie Sehn rozpoczął na terenie obozu KL Auschwitz skomplikowane i wielowątkowe śledztwo. Jego najbliższą współpracowniczką była w tamtym czasie Krystyna Szymańska, której relacja z 1990 r. zachowała się w Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.

„Jan Sehn – wspominała Szymańska – wiosną 1945 r. został szefem podkomisji prawniczej w tak zwanej Komisji Oświęcimskiej. Na początku jej istnienia działali w niej wybitni ludzie nauki z całej Polski, pisarze (jak Zofia Nałkowska), ale przede wszystkim prawnicy. Teren byłego obozu Auschwitz-Birkenau był po wyzwoleniu zajęty przez wojska sowieckie. Z terenu obozowego kradziono wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Na dachu jednego z bunkrów, gdzie w czasie wojny funkcjonowała komora gazowa i krematorium, urządzane były potańcówki”.

Szymańska w swojej relacji opisuje, w jaki sposób Sehn pracował na terenie obozu. Poza oględzinami obiektów (magazynów, baraków, ruin krematoriów i komór gazowych) sędzia śledczy i jego współpracownicy przeprowadzali wywiady z ocalonymi więźniami, spisywali ich zeznania na potrzeby toczącego się śledztwa i zabezpieczali dowody popełnionych w KL Auschwitz zbrodni.

Jak wspomina Szymańska, dowody te „leżały rozrzucone na ziemi, po podłogach, w różnych pomieszczeniach, w dużej ilości, zwłaszcza w budynku byłej administracji obozu”.

„Ilość więźniów – wyliczał podczas jednego z odczytów Sehn – przyjętych do obozu wynosiła przeciętnie 10 procent wszystkich ludzi, których do Oświęcimia deportowano. Ten drobny odsetek przyjętych do obozu ujmowano w ścisłą ewidencję, rejestrowano i numerowano. Od chwili przekroczenia bramy obozowej i otrzymania numeru człowiek tracił swą osobowość, stawał się, a przynajmniej według regulaminu obozowego miał się stać, bezosobowym i bezwolnym numerem. Numerów takich, prowadzonych ewidencyjnie w różnych seriach, przewinęło się przez obóz ponad 400 tysięcy”.

Ekstradycja Hoessa

Sędzia śledczy Sehn doprowadził też do ekstradycji Rudolfa Hoessa. Były komendant „fabryki śmierci” w Auschwitz przyleciał do Polski 25 maja 1946 r. Osadzono go w więzieniu na warszawskim Mokotowie. Tam czekał na proces przed Najwyższym Trybunałem Narodowym.

W polskim więzieniu – za namową profesora Stanisława Batawii – Hoess zaczął spisywać wspomnienia. Z kolei Sehn przekonał byłego komendanta do szczegółowego opisania mechanizmu zagłady europejskich Żydów i sporządzenia charakterystyk niemieckich zbrodniarzy, którzy „pracowali” w obozie.

Sehn przesłuchiwał Hoessa przez 18 dni. Kiedy dziś czyta się protokoły sporządzane przez krakowskiego sędziego śledczego, uderza jego znakomita znajomość niemieckiego (protokoły były bezpośrednio dyktowane przez Sehna) i trafność zadawanych oskarżonemu pytań.

Najwyższy Trybunał Narodowy w Warszawie skazał Hoessa na karę śmierci. Wyrok wykonano na terenie byłego obozu (niedaleko budynku administracyjnego, w którym Hoess urzędował), na specjalnie wybudowanej szubienicy. Stało się to 16 kwietnia 1947 r.

Szymańska wspominała po latach: „Skazaniec do ostatniej chwili podążał na miejsce przeznaczenia spokojnie, »jak podczas parady wojskowej«. Eskortowało go dwóch katów – funkcjonariuszy milicji. Gdy wszedł na zapadnię, nie pozwolił się dotknąć, sam sobie założył stryczek na szyję. Sam też (odpowiednim ruchem szyi) poprawił sobie ułożenie stryczka od tylnej strony, mówiąc po chwili: »już«”.

W „drańskim Instytucie”

Sehn – poza pracą sędziego śledczego – tworzył podwaliny obecnego Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau (przez pewien czas był nieodpłatnie kierownikiem jego Działu Dokumentacji), wykładał na UJ i doprowadził do wydania w polskim tłumaczeniu „Wspomnień Rudolfa Hoessa”.

Utrzymywał intensywne kontakty z niemieckimi prawnikami, których wspierał w działaniach na rzecz postawienia przed sądem zbrodniarzy wojennych. Był członkiem Polskiej Misji Wojskowej Badania Zbrodni Wojennych, w której działał na rzecz pozyskiwania dowodów – jak pisano w jednym z dokumentów w sierpniu 1948 r. – „do procesów zbrodniarzy niemieckich w Polsce” oraz by nadzorować i przygotowywać od strony prawnej ekstradycje niektórych z nich do Polski. Przez cały ten czas szefował krakowskiemu Instytutowi Ekspertyz Sądowych.

Maria Kozłowska wspominała: „25 marca 1953 roku został zapisany jako pierwszy dzień działalności w nowej siedzibie. I tak na nowo odrodził się Instytut. Z roku na rok zwiększało się zatrudnienie, przybywało agend i zadań. Napływające sprawy wymagały coraz to większych wiadomości, co wiązało się ze szkoleniem załogi, także w miarę możliwości – za granicą. Powstawały nowe pracownie. Coraz częściej organa ścigania zwracały się o pomoc w wyjaśnieniu zawiłości dochodzeniowych. Krok po kroku Instytut wyrobił sobie uznanie jako jedyna wyspecjalizowana placówka wymiaru sprawiedliwości w Polsce, w badaniach toksykologiczno-chemiczno-farmaceutycznych i kryminalistycznych. Krążyło także obiegowe powiedzenie o »drańskim Instytucie«, w którym nie da się nic załatwić po cichu, nikogo przekupić. Ta opinia o pracownikach była szczególnie przez nas ceniona”.

Zalutowana trumna

Nagła śmierć profesora Sehna podczas jego pobytu we Frankfurcie nad Menem, tuż przed rozpoczęciem słynnego procesu trzech Niemców z załogi obozu – kierownika administracji w KL Auschwitz Wilhelma Burgera, Josefa Erbera z Wydziału Politycznego i obozowego lekarza SS Gerharda Neuberta – była dla wszystkich zaskoczeniem.

Oficjalną przyczyną zgonu był zawał serca. Próbowano jednak dopatrywać się jej przyczyn w publicznych atakach na Sehna, głównie na łamach niektórych gazet w Niemczech Zachodnich – w tamtym czasie przekonanie, że winnych zbrodni z czasu II wojny należy ścigać, w RFN nie było bynajmniej powszechne.

Trumna z ciałem Sehna przyjechała do Polski zalutowana. Na miejscu nie wykonano oględzin ani sekcji zwłok. Pogrzeb odbył się na cmentarzu Rakowickim 16 grudnia 1965 r. Uroczystościom przewodził przyjaciel zmarłego, ks. Ferdynand Machay – archiprezbiter kościoła Mariackiego. Na cmentarzu żegnały Sehna tłumy.

Podróże Arthura Sehna

Na początku czerwca tego roku przyjechał do Polski Arthur Sehn – wnuk Józefa Sehna, brata profesora. Podróżował śladami ucznia, studenta i sędziego śledczego; odwiedzał archiwa i cmentarze, rozmawiał z ludźmi.

Profesora – jak sam opowiada w rozmowie z „Tygodnikiem” – spotkał w dzieciństwie, ale „niewiele z tego pamięta, a wszystko co wie, to już późniejsze relacje”. Dlatego, mówił Arthur Sehn, chce zebrać jak najwięcej informacji o zmarłym, dotrzeć do dokumentów i zdjęć. Stąd jego kolejne wyprawy do ojczyzny przodków i żmudne poszukiwania.

– Z Polski – wspomina w rozmowie – wyjechałem w 1981 r. Zostałem w Szwecji, choć mieliśmy z żoną bilety powrotne na święta... W Krakowie, za Solidarności, działałem ostro w NZS-ie na Wyższej Szkole Pedagogicznej. Byłem w Komitecie Założycielskim, a w czasie strajku rzecznikiem prasowym.

Do rodzinnego kraju Arthur Sehn przyjeżdża kilka razy w roku. Chciałby w jakiś sposób uhonorować swojego trochę zapomnianego krewnego. W Krakowie jest, co prawda, Instytut, od grudnia 1966 r. noszący imię profesora, a w rodzinnym Tuszowie Małym tablica ufundowana w 2004 r. Nie ma jednak np. ulicy jego imienia – zwłaszcza w Krakowie zwykło się w ten sposób honorować osoby zasłużone.

Może czas, by to zmienić. ©

Korzystałem z materiałów IPN, Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie, Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Archiwum Sądu Okręgowego w Krakowie, Archiwum UJ, Archiwum I LO w Mielcu i niepublikowanych wspomnień Marii Kozłowskiej oraz tekstu „Profesor Jan Sehn (1909-1965)” dr. Filipa Gańczaka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2019