Skandaliczny finał

Żaden z ostatnich meczów piłkarskich nie obrósł takimi nieporozumieniami jak środowy finał Ligi Europy w Azerbejdżanie. Żadnemu też nie towarzyszyła taka otoczka skandalu.
w cyklu STRONA ŚWIATA

28.05.2019

Czyta się kilka minut

Przygotowania do finału Ligi Europy na stadionie w Baku, 27 maja 2019 r. /  Fot. Yuri Kadobnov / AFP / East News /
Przygotowania do finału Ligi Europy na stadionie w Baku, 27 maja 2019 r. / Fot. Yuri Kadobnov / AFP / East News /

Największe, a może raczej najgłośniejsze kontrowersje wywołała decyzja piłkarza londyńskiego Arsenalu Henrika Mchitarjana, który ogłosił, że w obawie o własne bezpieczeństwo nie może pojechać z drużyną do Baku.

Baku jest bowiem stolicą Azerbejdżanu, z którym Armenia od pierwszych dni swojego niepodległego istnienia jest w stanie wojny. Poszło o Górski Karabach, ormiańską enklawę, którą przywódcy komunistycznego imperium Związku Radzieckiego postanowili przed stu laty włączyć do Azerbejdżanu. Bolszewicy, podobnie jak inni imperialni władcy, chętnie stosowali sprawdzoną metodę „dziel i rządź”, żeby trzymać w posłuszeństwie podbite narody i kraje – zarówno Azerowie, jak karabachscy Ormianie, zmuszeni do życia w sąsiedztwie, stawali się automatycznie zakładnikami Rosji, arbitra. Dodatkowo, po I wojnie światowej bolszewicy zabiegali o przymierze z kemalistowską Turcją, a ormiański Karabach podarowany tureckim kuzynom, Azerom, był właściwie gestem wobec Turków i ich przywódcy Kemala Atatürka.

Wytyczaniu miedz na podbitym przez Rosję Kaukazie towarzyszyły wojny i pogromy, zwłaszcza między Ormianami, Turkami, Azerami i Kurdami. Baku, Gjandża, Szusza... Zaledwie kilka lat wcześniej, w Turcji, w pogromach i brutalnych pacyfikacjach zginęło prawie milion Ormian, których Turcy uważali za „piątą kolumnę”, czekającą tylko, by przy pierwszej okazji stanąć po stronie Moskwy przeciwko Stambułowi i Ankarze.

Wojna o Karabach

Nigdy nie ugaszony, a jedynie stłumiony konflikt buchnął pełnym ogniem pod koniec lat 80., gdy korzystając ze słabości chwiejącego się w posadach Związku Radzieckiego, karabachscy Ormianie zażądali od Kremla, by zgodził się odłączyć ich kraj od reszty Azerbejdżanu i albo zjednoczyć z Armenią, albo pozwolić żyć jako osobna, ormiańska republika. W odpowiedzi w Baku, Sumgaicie i Gjandży doszło do nowych pogromów Ormian. Z Armenii wypędzono ostatnich Azerów. W Karabachu zaś wybuchła pierwsza z wojen, jakie towarzyszyły upadkowi i rozpadowi ZSRR. 

Szacuje się, że zginęło w niej około 50 tysięcy ludzi. Miejscowi partyzanci, a także ściągający im na pomoc ochotnicy-fedaini z Armenii oraz z ormiańskiej diaspory od Bejrutu po Kalifornię – początkowo ponosili porażki. Nie darmo jednak Ormianie cieszą się na Kaukazie zasłużoną opinią najlepszych – obok Czeczenów i Osetyjczyków – żołnierzy. Nabrawszy wojennego doświadczenia, przeszli do kontrnatarcia i nie tylko rozgromili wojska Azerów, wyzwalając cały Górski Karabach, ale przebili także korytarz łączący ich z Armenią. Zajęli przygranicze azerbejdżańskie powiaty, z których przegnali azerskich wieśniaków, spalili ich wioski i pola, i przekształcili je w bezludną strefę bezpieczeństwa, strzegącą Karabach przed natarciami Azerów. Od prawie ćwierć wieku Górski Karabach funkcjonuje jako samozwańcza republika, której niepodległości nikt nie uznaje – natomiast przywódcy karabachskiego powstania Robert Koczarian i Serż Sarkisjan wybili się w ormiańskiej polityce i w latach 1997–2018 rządzili Armenią jako prezydent i premier.

Azerowie nie pogodzili się z utratą Karabachu, ale w obawie przed kolejną klęską boją się spróbować nowej wojny. Poza ogłoszonym w 1994 roku zawieszeniem broni nie przyniosły powodzenia również próby pokojowego załatwienia sporu. W rezultacie granica między Armenią i Azerbejdżanem pozostaje zamknięta (Turcja, w geście solidarności, również zamknęła ormiańską granicę), sąsiedzi nie utrzymują ze sobą żadnych kontaktów, obywatele Armenii nie są wpuszczani do Azerbejdżanu, a Azerowie – do Armenii. Kilkanaście lat temu, gdy w rozgrywkach o mistrzostwo Europy los połączył Armenię i Azerbejdżan w jednej grupie eliminacyjnej, Ormianie godzili się rozegrać mecz w Baku, ale Azerowie za nic nie chcieli przyjechać do Erywania. Europejska federacja piłkarska UEFA w końcu straciła cierpliwość i oba mecze odwołała. Postanowiła też tak losować w przyszłości grupy eliminacyjne, by Ormianie nie wpadli na Azerów, a Gruzini na Rosjan (działo się to wkrótce po pięciodniowej wojnie rosyjsko-gruzińskiej z 2008 roku).

Chodzi o politykę

Ormianin Mchitarjan twierdzi, że ze strony Azerów grozi mu niebezpieczeństwo. Ponoć został wpisany w Baku na „czarną listę”, ponieważ jako najsławniejszy ormiański piłkarz odwiedzał Górski Karabach (Azerbejdżan, uważający wciąż Karabach za własne terytorium, wszelkie wizyty tam bez zezwolenia bakińskich władz uważa za pogwałcenie swojej suwerenności). Jest najlepszym ormiańskim piłkarzem, a do Azerbejdżanu nie jeździł zarówno jako zawodnik dortmundzkiej Borussii, jak Arsenalu. Co innego jednak wyjazd na mecz przeciwko słabym, skazanym na porażkę azerbejdżańskim klubom, a co innego udział w finałowym meczu przeciwko innej londyńskiej drużynie, Chelsea, o zwycięstwo w Lidze Europy.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Armenia, sąd nad prezydentem, sąd nad sędziami


Cały niemal piłkarski świat zawrzał z oburzenia, że oto z powodu polityki zawodnik musiał zrezygnować z udziału w najważniejszym meczu sezonu – a winą za to obarcza się Azerbejdżan. Azerów z kolei oburza to oburzenie: skarżą się, że znów padli ofiarą ormiańskiej intrygi. Władze w Baku zapewniają, że gwarantowały – i to niejednokrotnie, na piśmie – Mchitarjanowi bezpieczeństwo. Azerbejdżański minister od sportu i młodzieży Azad Rahimow powiedział w rozmowie z telewizją CNN, że nie wyobraża sobie, co więcej rząd w Baku mógłby zrobić, by rozwiać wątpliwości ormiańskiego piłkarza. „Posłać po niego specjalny odrzutowiec w eskorcie myśliwców F16? A może okręt podwodny?” – rozkładał ręce minister. Przypomniał też, że w organizowanych w Baku w 2015 roku Igrzyskach Europejskich wzięła udział 25-osobowa reprezentacja Armenii i żadnemu z jej zawodników nic złego się nie przytrafiło. A ukraińskiemu bokserowi ormiańskiego pochodzenia Geworgowi Manukianowi złoty medal wręczał osobiście prezydent Ilham Alijew. Kibice, owszem, gwizdali, ale gwiżdżą przecież wszędzie i na wszystkich.

„Cała afera z Mchitarjanem nie ma nic wspólnego z zagrożeniem dla jego bezpieczeństwa – napisała Chadiża Ismajłowa, niezależna dziennikarka, która za artykuły wytykające prezydentowi korupcję i tyranię trafiła do więzienia i którą trudno podejrzewać o służalczość wobec władz. – Nic mu nie groziło i nie grozi. Skorzystał po prostu z okazji, żeby wywołać te wszystkie dyskusje o dzikusach Azerach. Tu o politykę chodzi, a Mchitarjan i Ormianie wykorzystują piłkę do brudnych, politycznych, rasistowskich celów. My tu w Azerbejdżanie wcale nie jesteśmy bestiami. Nie gryziemy”.

Po pierwsze, igrzyska

Piłkę nożną, i sport w ogóle, w politycznych celach wykorzystuje od lat prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, przywódca pierwszej dynastii wyrosłej w byłym ZSRR. Jego ojciec, Hejdar Alijew, władał Azerbejdżanem jako komunistyczny sekretarz (1969-82) i prezydent niepodległego państwa (1993–2003), a po jego śmierci bakiński tron odziedziczył Ilham, jego jedyny syn. Dwa lata Ilham powierzył żonie Mehriban godność wiceprezydenta, a na dziedzica dynastii wychowywany jest jedyny syn Ilhama, 22-letni Hejdar junior. 

Dochody z wydobycia kaspijskiej ropy naftowej pozwalają Ilhamowi zapewniać poddanym chleb (Azerowie są zamożniejsi od kaukaskich sąsiadów z Armenii, Gruzji i Dagestanu), ale z prawdziwym upodobaniem wykorzystuje petrodolary, by zapewniać im igrzyska. Urządza wyścigi samochodowe Formuły 1 (w bezpośrednim sąsiedztwie XIII-wiecznej bakińskiej starówki Iczeri Szeher, wpisanej przez UNESCO na listę najcenniejszych zabytków), turnieje tenisowe, siatkarskie i piłkarskie (w 2020 roku w Baku rozegrane zostaną aż cztery mecze finałowego turnieju o mistrzostwo Europy, w tym jeden ćwierćfinał), festiwale piosenki, jak ten Eurowizji, który wszędzie przyciąga tłumy, choć od lat uchodzi za arcymistrzostwo kiczu. 


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Azerbejdżan, republika Alijewów


Igrzyska mają Ilhamowi zapewnić wdzięczność i posłuch rodaków, a także zyskać podziw świata i odwrócić jego uwagę od tego, że w Azerbejdżanie dba się o demokratyczną formę, ale że jest ona pozbawiona treści: że knebluje się usta i wiąże ręce dziennikarzom oraz prześladuje opozycję. Temu samemu celowi igrzyska miały służyć Chinom (olimpiada) i Rosji (piłkarskie mistrzostwa świata), a w 1978 roku Argentynie, rządzonej przez wojskowego tyrana.

Ilham uznał, że na igrzyska i ocieplenie wizerunku nie ma co żałować grosza. Z państwowego skarbca przeznaczono przed laty aż 3 miliardy dolarów, by reklamować Azerbejdżan przez sport (drużyna madryckiego Atletico nosiła na koszulkach stosowne napisy), a także by za łapówki zyskiwać sobie sympatię zachodnich polityków, urzędników, posłów. Wiedziały o tym doskonale władze UEFA, gdy w 2017 roku wybierały Baku na miejsce finałowego meczu o Puchar Ligi Europy (wygrało z Sewillą i Stambułem). Azerbejdżańska stolica ubiegała się zresztą o mecz jeszcze ważniejszy – finał Ligi Mistrzów – ale przegrało z Madrytem.

Chodzi o pieniądze

Większym skandalem od nieobecności Mchitarjana w finałowym meczu (na angielskich boiskach zawodzi i być może nie wystąpiłby w pierwszym składzie Arsenalu; zamiast niego zagra pewnie Mesut Özil, który jako Turek z pochodzenia może liczyć na aplauz widowni) wydaje się pazerność piłkarskich działaczy i biorąca się z niej spolegliwość wobec bogatych dyktatorów, którym w nadziei na zyski powierzają organizację sportowych igrzysk. O ile jednak Chiny czy Rosja dobrze przygotowały się do powierzanych im turniejów, o tyle Baku nie miało na to szans.

Piłkarscy działacze tłumaczą, że przyznając w 2017 roku finałowy mecz stolicy Azerbejdżanu (głosował za tym również ówczesny dyrektor wykonawczy Arsenalu Ivan Gazidis – dziś pracuje w AC Milan), nie mogli przecież wiedzieć, że dwa lata później zagrają w nim dwie drużyny z tego samego miasta. Londyńskie stadiony Chelsea i Arsenalu dzieli kilkanaście kilometrów, a żeby rozegrać finałowy mecz, będą musiały jechać aż do oddalonego o prawie 5 tysięcy kilometrów Baku – miasta położonego bardziej na wschód od zachodu niż Bagdad czy Rijad.

Baku, owszem, dysponuje prawie 70-tysięcznym, nowoczesnym stadionem, ale tamtejsze lotnisko ma niewiele bezpośrednich połączeń z Europą, a w dodatku, według wyliczeń działaczy UEFA, jest w stanie przyjąć najwyżej kilkanaście tysięcy pasażerów dziennie. Londyńscy kibice rwą włosy z głów, bo na najważniejszy mecz sezonu muszą lecieć z przesiadkami, bilety kosztują fortunę, zaś brak dogodnych połączeń sprawia, że wyprawa do Baku może zająć kilka dni.

Oczywiście szefowie UEFA doskonale wiedzieli, że Baku nie nadaje się na miejsce finałowego meczu (ze względu na różnicę czasu trzeba go w dodatku rozegrać o północy), ale najwyraźniej liczyli, że zakwalifikują się do niego drużyny, których kibice nie jeżdżą tłumnie na wyjazdowe mecze. Tak było podczas meczu finałowego Ligi Europy w 2015 roku w Warszawie między Sewillą i dniepropietrowskim Dnipro. Musieli jednak, a przynajmniej powinni, pamiętać także, że w ostatnich dwudziestu meczach finałowych Ligi Europy tylko pięciokrotnie występowały drużyny spoza Europy Zachodniej, a w finale Ligi Mistrzów po raz ostatni zespół spoza zachodniej Europy zagrał w 1991 roku – była to Crvena Zvezda z Belgradu. „W zeszłym roku na finałowy mecz przeciwko Realowi Madryt musieliśmy jechać do Kijowa – opowiadał dziennikarzom Jürgen Klopp, trener Liverpoolu. – To ładne miasto, ale jakie było prawdopodobieństwo, że do finału Ligi Mistrzów zakwalifikuje się jakaś drużyna z Rosji czy z tamtej części świata? A teraz Baku! To dopiero paradne! Ciekawe, co takiego musieli zjeść na śniadanie faceci, którzy wymyślili coś takiego?”.

Kierunek Gdańsk

Działacze UEFA tłumaczą, że starają się, by kibice we wszystkich krajach należących do federacji mieli okazję podziwiać najlepszych piłkarzy i najlepsze sportowe widowiska. Wyjaśniają, że zdawali sobie sprawę, że z powodu logistycznych kłopotów niewielu zagranicznych kibiców wybierze się na finał do Baku (nie przewidzieli, że będą mieć do czynienia z kibicami Arsenalu i Chelsea) i dlatego wydzielili obu drużynom tylko po 6 tysięcy biletów (kluby nie wykorzystają nawet tych kwot), a resztę postanowili sprzedać na miejscu i rozdać sponsorom.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Nowa wojna futbolowa


Skandale z bakińskim finałem sprawiły, że w zachodniej Europie, gdzie grają wszystkie najlepsze drużyny i najlepsi piłkarze świata, znów podniosły się głosy, żeby finałowe mecze Ligi Mistrzów i Ligi Europy urządzać na stadionach i w miastach, do których wszystkim zainteresowanym łatwo będzie dotrzeć, które wszystkich pomieszczą i które zapewnią bezpieczeństwo zarówno kibicom, jak graczom. 

W przyszłym roku finał Ligi Europy ma odbyć się w Gdańsku.

Ps. Za dobrą wiadomość ze świata polityki, biznesu i piłki nożnej można uznać rezygnację światowej piłkarskiej federacji FIFA z pomysłu, by w 2022 roku w finałowym turnieju o mistrzostwo świata w Katarze zagrało aż 48 drużyn. Choć uchodzący za najbogatszy kraj świata, Katar jest w istocie państwem-miastem i nie byłby w stanie pomieścić pół setki drużyn i ich kibiców.
Polecamy: Strona świata - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej