Skąd się biorą tarnobrzeskie dzieci

Oto miasto, w którym statystyczna kobieta rodzi mniej niż jedno dziecko. Miejsce jak cała Polska, tylko jeszcze bardziej.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bogdan Myśliwiec / REPORTER
/ Fot. Bogdan Myśliwiec / REPORTER

Taka scena też mogłaby się rozegrać w każdym zakątku Polski.

Ciasna, wypełniona po brzegi sala; przed grupą kilkudziesięciu osób człowiek w garniturze. To zwraca się do słuchaczy, to spogląda na projektor z wyświetlonymi statystykami. „Nie wiem, czy państwo wiecie, ale od lat nie przeprowadziliśmy reformy oświaty” – mówi, wywołując pierwsze pomruki niezadowolenia.

Później jest już tylko goręcej. „Ile dzieci jest zarejestrowanych na pobyt stały, czasowy na osiedlu Przywiśle?” – pyta retorycznie, by po chwili sam sobie odpowiedzieć: „Mamy trzy przedszkola w obrębie 400 metrów, a na osiedlu jest około 20 dzieci”.

Chwilę później rzuci jeszcze: „Demografia, proszę państwa, jest nieubłagana”.


CZYTAJ TAKŻE:

Dr Piotr Szukalski, demograf i gerontolog: Efekt programu 500 plus może się okazać jedynie krótkookresowy. Ci, którzy i tak chcieli mieć dzieci, zdecydują się na nie szybciej. Bo jak jedna władza coś daje, druga może to odebrać.


Spotkanie (opis na podstawie filmu wideo ze strony nadwisla.pl) to konfrontacja prezydenta Tarnobrzega Grzegorza Kiełba z rodzicami protestującymi przeciw likwidacji przedszkola. Kiedy spotkanie się odbywa (jesień 2015), prezydent nie zna pewnie jeszcze statystyk dotyczących dzietności w przekroju powiatów.

Najlepszy wynik: powiat kartuski, ze współczynnikiem dzietności (liczba potomków na kobietę w wieku rozrodczym) 1,8 – czyli i tak niższym niż ten gwarantujący zastępowalność pokoleń (około 2,1). Wynik rekordowo niski: Tarnobrzeg, miasto na prawach powiatu, w którym statystyczna kobieta w wieku 15-49 lat rodzi... 0,92 dziecka (dane GUS za 2014 r.).

Żona dziadka

– Skąd się biorą dzieci? – pytam w Tarnobrzegu Lidię Murias, dyrektorkę miejskiego żłobka, jedynego w mieście.

– Po pierwsze, coraz częściej obowiązuje liczba pojedyncza, czyli model 2 plus 1 – odpowiada po dłuższej pauzie. – W moim żłobku ten model dotyczy około 60 proc. rodziców.

– To inaczej. Skąd w Tarnobrzegu tak mało dzieci? – dopytuję.

– Z niestabilnego rynku pracy. Z braku bezpieczeństwa. Z lęku. Jak kobieta nie ma umowy na czas nieokreślony, to się boi, czy będzie miała dokąd wrócić. Niech pan sobie wyobrazi, że przychodzą do mnie młode kobiety i pokazują: studia magisterskie, kursy, języki. I co? I proszą choćby o pracę salowej! Albo matka zapisuje do żłobka dziecko, bo ma już obiecaną posadę. A potem, gdy pracodawca dowiaduje się, że ona ma dziecko w placówce, to jej dziękuje, bo się boi, że zaraz ta kobieta pójdzie na zwolnienie albo znowu urodzi.

Siedzimy w gabinecie dyrektorki na parterze budynku tarnobrzeskiego żłobka. Inaczej niż większość publicznych placówek w dużych miastach, ten żłobek zaspokaja niemal w stu procentach zapotrzebowanie mieszkańców na tego rodzaju opiekę.

– Mówiąc o stabilizacji młodych kobiet, wiem, o czym mówię – zapewnia Murias, podnosząc głos za każdym razem, gdy otwierają się drzwi wypełnionej dziećmi sali. – Sama mam trzy pracownice na zwolnieniu. Jedna jest w ciąży, a dwie na rocznym urlopie.

– Klnie pani, kiedy dowiaduje się o kolejnej ciąży?

– Nie, cieszę się – uśmiecha się Lidia Murias. – Gdybym ja była na ich miejscu, na pewno bym z takiego rocznego urlopu korzystała!

– Kiedy pani rodziła...

– ...nic nie odstraszało. Mój syn jest dzisiaj dorosły, ma rodzinę, a ja za trzy miesiące będę żoną dziadka! Młodzi pokończyli studia, znaleźli pracę, mają mieszkanie, synowa ma dobrą umowę. Chyba stąd się biorą dzieci: gdyby wszyscy młodzi mieli takie warunki, dzietność byłaby wyższa – kończy dyrektorka.

– Jestem trochę dziwna, więc pewnie pana zaskoczę. Mnie do rodzenia nie jest potrzebna ani dobra umowa, ani duże pieniądze, ani żadne 500 złotych – słyszę przez telefon od pani Moniki, przebywającej na urlopie rodzicielskim pracownicy żłobka, do której wysyła mnie Lidia Murias.

Monika o sobie: stara-młoda matka dwójki dzieci, lat 39, pracuje w placówce od 2012 r. – Ja po prostu chciałam mieć to dzie- cko – mówi. – Bo nigdy nie ma „dobrego czasu” na rodzenie, więc dla mnie sprawy bytowe nie były decydujące.

Powiat

Spacer po niespełna 50-tysięcznym Tarnobrzegu nie pozostawia złudzeń – to miasto nie tylko powoli wyludnia się i starzeje (głównie na skutek migracji młodych), ale też tkwi na ekonomicznym i rozwojowym uboczu. Na głównych ulicach widać lombardy, firmy oferujące „chwilówki”, odzieżowe second handy...

Gdyby próbować w jednym zdaniu opowiedzieć najnowszą historię miasta, mogłaby brzmieć tak: najpierw wielki rozkwit, wraz z odkryciem w latach 50. złóż siarki (dobudowano wtedy – z wielkiej płyty – 80 proc. dzisiejszego miasta, a liczba mieszkańców wzrosła około dziesięciokrotnie), później degradacja wraz z upadkiem tego przemysłu (wydobycie stało się nieopłacalne).

– Najniższa dzietność? U nas? – nie kryje zdziwienia Barbara Kłeczek, kierownik działu świadczeń społecznych Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. – Owszem, wiemy, że ogólnie się starzejemy, ale tej statystyki nie znaliśmy.

Opowiada o samorządowym programie 3+, czyli działającej od 2014 r. pomocy dla rodzin z trójką i więcej dzieci. To bon o wartości 200 zł na osobę rocznie (czyli minimalnie tysiąc na rodzinę), który można wykorzystać, kupując towar w jednym z kilkudziesięciu miejsc mających umowę z MOPR-em. Pomoc ta nie przyniosła – bo jeszcze nie mogła – żadnych skutków w postaci wyższej dzietności.

Jak pisze w biuletynie „Demografia i Gerontologia Społeczna” (nr 11/2015) demograf dr Piotr Szukalski [patrz: wywiad na kolejnych stronach], miejscami o najniższej dzietności w Polsce są zwykle miasta na prawach powiatów. Choć są wyjątki od tej zasady, np. województwa dolnośląskie i opolskie, czyli rejony „o tradycyjnie niskiej skłonności do posiadania potomstwa”.

Jeszcze to, jeszcze tamto 

– O nas się słyszy, że jesteśmy miastem emerytów i kebabów – mówi Wiesława Szematowicz-Mycek, kierownik Oddziału Noworodków, Wcześniaków i Patologii Noworodka w tarnobrzeskim szpitalu. – Pamiętam czasy, kiedy mieliśmy po tysiąc, nawet prawie dwa tysiące porodów – wspomina. – Pierwszy raz poniżej tysiąca zeszliśmy w 2000 r. No a od 2012 r. idzie do dna.

– Pan tu przyjechał tropić znaki czasów, więc o czymś panu powiem – dodaje lekarka. – Kiedy ja rodziłam, to było ogólno- dostępne, darmowe położnictwo i ginekologia. Teraz wszyscy chodzą do ginekologa prywatnie, na samą ciążę trzeba wydać kilka tysięcy. Ale to nie wszystko. Lubię osiemnastoletnie pacjentki, bo są bezproblemowe. A takie po trzydziestce? Obczytane kolorowymi pismami, naoglądane filmów, zbombardowane przez świat udogodnieniami, które im szkodzą. Weźmy cesarkę. Kiedyś robiono ją, jak były wyraźne wskazania. A teraz? U nas jest ponad pięćdziesiąt procent cesarek! Młodzi tylko słyszą, że jak jest jakiś niewielki kłopot, to trzeba go ominąć. A jak się okazuje, że rodzicielstwo to nie idylla, na drugie dziecko się nie decydują.

– Pani dzieci już urodziły dzieci?

– Powyjeżdżały, do Australii i Krakowa – odpowiada Szematowicz-Mycek. – Nie rodzą, bo się boją odpowiedzialności. To jest pokolenie egoistów.

– Bardzo pani surowa.

– Ale nie tylko dla swoich. Chociaż jak rozmawiam z najstarszą córką, to się denerwuję. „Jeszcze nie teraz – mówi – jeszcze musimy to, jeszcze tamto”. A w ogóle to słyszę od niej, że to nie moja sprawa. I pewnie ma rację.

Dzieci tak, ale nie tutaj

To ciekawa prawidłowość w wypowiedziach przedstawicieli pokolenia 60+ (tych w Tarnobrzegu nie brakuje – jako młodzi przyjechali do miasta za pracą w okresie rozkwitu, czyli w latach 70. i 80.). O swoich dzieciach mówią zwykle, że do prokreacyjnej ostrożności skłania ich raczej wygoda, a nie ekonomiczna niepewność.

Zanim do opowieści o swoich dzieciach przystąpi Dariusz Bożek, nauczyciel w miejscowym liceum i radny, opowie najpierw krótko o polityce: – Ja jestem taki dziwny radny: wygrała opcja PiS i Moje Miasto Tarnobrzeg, a po drugiej stronie jest PO. Ja zostałem jako jedyny apolityczny. I ręce mi trochę opadają, bo w szkole mówię młodym, że wszystko od nich zależy, a w radzie ode mnie nie zależy nic. Jedyny plus: jestem niezależny, mam swoje zdanie.

– A pana zdanie na temat dzietności w Tarnobrzegu? – dopytuję.

– Gdy się dowiedziałem, że się z panem spotkam, postanowiłem zadać uczniom pytanie: „Co by się musiało stać, żebyście chcieli tu zostać, pracować i mieć dzieci?”. Praca, odpowiadali, to raz. Płaca, dwa. Mieszkanie, trzy. A na koniec powiedzieli: „Tutaj się nic, proszę pana, nie dzieje”. Konkluzja: będą mieć dzieci, ale nie w tym mieście.

– Co pan im powiedział?

– Zapytałem, czy zdają sobie sprawę, że jak rozmnożą się kilkaset kilometrów stąd, to nie będą mieli na każde zawołanie rodziców, a dziadków swoich dzieci. I tutaj dochodzimy do sedna: coraz bardziej – nawet tu, na wschodzie – rozmywa nam się ta wielopokoleniowa rodzina.

– Kiedy urodziły się pana dzieci?

– W 1982 i 1989 r. Mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, a dzisiaj nawet nasza starsza córka nie ma dziecka. „No i co będzie?”, pytam, a ona: „Nie będę taka głupia jak wy”.

– Co się według pana kryje pod tą odpowiedzią?

– Kariera, praca, mieszkanie, wygoda...

– Znowu narzekanie na młodych... Poobraża pan własne dzieci w gazecie.

– Spokojnie, one wiedzą, że ojca stać na wiele. Zresztą chcą założyć rodzinę. Kiedy ich odwiedzamy, pokazują: „To jest pokój dla dziecka”. To charakterystyczne: zawsze „dziecka”, a nie „dzieci”. Z żoną sobie czasami żartujemy: „Trzeba było nie uczyć, jak się zabezpieczać”. Mielibyśmy teraz wnuki, byłby święty spokój.

Województwo 

Gdy spojrzeć na statystyki dotyczące współczynnika dzietności wedle województw (GUS 2014), uderza jedno: brak wyraźnych różnic. Opolskie, czyli to o najniższej dzietności, od tego „rekordowego”, czyli pomorskiego, dzieli tylko nieco ponad dwie dziesiąte (1,139 a 1,396).

Dr Szukalski pisze, że „owo zmniejszanie się różnic w dużym stopniu wynika z odmiennego w poszczególnych regionach (...) porządku zmian kalendarza płodności. Ludność poszczególnych województw w odmienny sposób i w odmiennym czasie reagowała na zachodzące zmiany, z różnym nasileniem »przekładając« decyzje prokreacyjne na później. Na terenie Opolszczyzny, Dolnego i Górnego Śląska zmiany te wystąpiły najszybciej, podczas gdy tradycyjne obyczajowo regiony Polski Południowo-Wschodniej dotknięte tym procesem zostały relatywnie późno – w ostatnich latach”.

Najlepszym przykładem Podkarpacie: jeszcze w latach 90. lider (na początku dekady współczynnik dzietności sięgał nawet niemal 2,5), teraz region z drugiej części stawki (1,21). Jeden z głównych powodów? Ze spisu powszechnego w 2011 r. wynika, że z Podkarpacia wyjechało – głównie na Wyspy Brytyjskie – 180 tys. ludzi.

Odpokutujcie materializm 

„Nasze miasto znów pada ofiarą statystyk. Cztery lata temu GUS-owi wyszło, że to najzdrowsze miasto w Polsce, bo kobiety tu żyją najdłużej. W tamtym roku znowu, że jesteśmy najstarszym miastem w Polsce. Teraz, że najmniej dzieci” – napisał mi w mailu o. Andrzej Bielat, dominikanin z Tarnobrzega, dalej przedstawiając znany już rys socjologiczny miasta.

Więcej już pisać nie chciał, bo byłoby to „księżowskie gadanie” oraz „inteligenckie gęganie”. Kiedy na to „gęganie” nalegałem (argumentując, że tarnobrzeski duchowny prowadzi kursy przedmałżeńskie, musi więc coś wiedzieć o dzisiejszych młodych), dominikanin podzielił się dwiema refleksjami.

Pierwsza – w wielkim skrócie – to że dzisiaj rodzenie dzieci stanowi heroizm porównywalny z pójściem na wojnę kiedyś (w obu przypadkach trzeba się wyzbyć egoizmu).

W drugiej o. Bielat nieoczekiwanie pogodził ze sobą dwa pokolenia. „Dzisiejsi emeryci, dziadkowie i rodzice biadolący, że wnuków i prawnuków nie ma, zapomnieli, że (przy kiepskiej antykoncepcji dawnej epoki) dziwnie mało dzieci miewali” – napisał. „Smutne są kolędowe odwiedziny u niegdyś wysoko usytuowanych emerytów. Większość z nich ma jedno lub dwoje dobrze wykształconych dzieci, które gdzieś daleko pracują, nieźle zarabiają, ale swych kapitałów w rodziny nie inwestują... Być może ten smutek i cierpienie niedoszłych dziadków i babć jest ich pokutą za to, że przed laty wyrzekli się chłopskiej (i dzietnej) wiary swych rodziców i nowocześnie uwierzyli w dialektyczny materializm i gierkowski dobrobyt (na zachodniej licencji). Pewnie jak uczciwie to wszystko odpokutują, to i Matka Boska w dzieciach pobłogosławi”.

Najbardziej boję się o edukację 

Najtańszy produkt w tarnobrzeskim komisie i sklepie Czary Mary (artykuły dziecięce): gumowa figurka krokodyla za złotówkę. Produkt najdroższy: wózek za 550 zł.

Pytam współwłaścicielkę sklepu Martę Lichotę-Drozd, czy niska dzietność Tarnobrzega odbija się na kasie sklepu. W odpowiedzi słyszę, że gdyby interes bazował jedynie na stacjonarnych klientach, byłoby coraz ciężej. Ale Czary Mary ma też ich poza miastem – w tym kupujących online.

– Co do nas, chcielibyśmy mieć kolejne dzieci – mówi pani Marta, matka jednego dziecka. – Choć nie jest łatwo się zdecydować. Zwłaszcza w przypadku samozatrudnienia, które nie daje poczucia bezpieczeństwa.

– 500 złotych ma znaczenie? – pytam.

– Bardzo fajny pomysł, ale nie będzie dla mnie decydujący. I tak najważniejsza jest praca. Najbardziej boję się o wydatki związane z edukacją, teraz wszystkie dzieci mają jakieś zajęcia dodatkowe.

– 500 złotych dostaną też pani klienci.

– Nawet o tym nie myślałam – śmieje się Marta Drozd. – Byleby rzeczywiście wydawali te pieniądze na dzieci.

Kraj

Tarnobrzeg, rok 2016.

Wedle danych z 2014 r. w mieście zameldowano 387 nowo narodzonych dzieci. To o około sto mniej niż jeszcze pięć, dziesięć lat temu, i kilkaset mniej niż w latach 90.

Ze strony internetowej urzędu miasta: „Julka, Lenka, Antoś, Szymon. To najczęściej nadawane w roku 2015 imiona (...) Obok Antosiów, za sześć lat w szkolnych ławach zasiądą też Majki i Mikołaje (...) Bo chociaż mniej niż przed laty, w Tarnobrzegu dzieci wciąż się rodzą”.

Tarnobrzeg, rok 2050.

W mieście, w którym jeszcze 35 lat temu było 48 tys. mieszkańców, pozostało ich już tylko... 31 tys. (prognoza GUS dla miasta na lata 2015–2050).

Niby nic szczególnego. Tarnobrzeg to miasto jak cały kraj, tylko jeszcze bardziej. W tym samym roku 2050 w Polsce (jednym z najszybciej wyludniających się i starzejących krajów Unii) mieszkają już tylko 34 mln osób, z czego ponad 30 proc. ma więcej niż 65 lat. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016