Demografia na cztery nogi

Dr Piotr Szukalski, demograf i gerontolog: Efekt programu 500 plus może się okazać jedynie krótkookresowy. Ci, którzy i tak chcieli mieć dzieci, zdecydują się na nie szybciej. Bo jak jedna władza coś daje, druga może to odebrać.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jacek Wajszczak / REPORTER
/ Fot. Jacek Wajszczak / REPORTER

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Całkiem prawdopodobny scenariusz na rok 2050: w Polsce, w porównaniu z 2016 r., ubyło 4 mln mieszkańców, a niemal co trzeci z nas ma ponad 65 lat. Właściwie dlaczego to źle, że się wyludniamy i starzejemy? 

PIOTR SZUKALSKI: Zmniejszająca się liczba ludności oraz starzenie oznaczają nie tylko coraz mniejszą liczbę konsumentów, ale przede wszystkim mniejszą liczbę młodych konsumentów. Czyli znacząco niższy odsetek ludzi wchodzących na rynek pracy, kupujących nowe mieszkania, nowe samochody…

Ale też – tutaj mówimy już tylko o procesie depopulacji – takie prozaiczne konsekwencje jak spadek gęstości zaludnienia. Proszę sobie wyobrazić, że na jakimś obszarze mieszka milion ludzi, a potem liczba ta zmniejsza się o 20 proc. Tymczasem utrzymanie sieci dróg, linii energetycznych, gazowych, wodociągów i kanalizacji – kosztuje tyle samo.

Dodajmy takie oczywistości jak trudności z wypłatą emerytur czy problemy na rynku usług opiekuńczych, związane z rosnącą liczbą niepełnosprawnych seniorów. Co robić, by rodziło się nas więcej? 

Od lat mówię o konieczności pokrywania przez władze – w większym niż dotąd stopniu – kosztów wychowywania przyszłych podatników. Bo dzieci to nie jest tylko sprawa rodziców, ale też społeczeństwa. I to niezależnie od tego, czy patrzymy na naszą zbiorowość w kategoriach – powiedzmy – biologicznych, czyli narodu, czy też obywatelskich.


CZYTAJ TAKŻE:

Skąd się biorą tarnobrzeskie dzieci - reportaż Przemysława Wilczyńskiego:
Oto miasto, w którym statystyczna kobieta rodzi mniej niż jedno dziecko. Niby nic szczególnego – miejsce jak cała Polska, tylko jeszcze bardziej.


500 złotych na dziecko to dobra inwestycja w przyszłych podatników? 

Na pewno to ruch w dobrym kierunku. Boję się tylko jednego: że tak jak za PO wzmacniano tylko jedną „nogę” mającą wesprzeć rodziny i dzietność, tak za PiS cały ciężar przeniesie się na „nogę” drugą.

Chodzi o placówki opiekuńcze z jednej strony, i transfery finansowe, czyli dawanie ludziom pieniędzy – z drugiej. 

Ta pierwsza „noga” została zresztą wsparta całkiem skutecznie: powstało wiele przedszkoli, zwłaszcza na terenach wiejskich. Wprowadzono też roczny urlop rodzicielski, co również – podobnie jak placówki opiekuńcze – jest instrumentem mającym ułatwić rodzicom, głównie matkom, pracę zawodową, a w konsekwencji sprzyjać decyzjom o posiadaniu potomstwa.

Jednocześnie poprzednia koalicja zaniedbała sprawę transferów finansowych.

Nadrabia to teraz PiS. 

I tu wracam do mojej obawy: że cała polityka rodzinna ograniczy się teraz do tych pieniędzy. A więc wspierania jednej z „nóg”.

Być może jednak bez łamania tej już istniejącej. O „wygaszaniu” żłobków i przedszkoli nikt jeszcze nie mówi. 

Nie wiem, czy pan czytał raport Instytutu Ordo Iuris, a więc think tanku zbliżonego do Prawa i Sprawiedliwości. Nie znam ostatecznego kształtu dokumentu tej instytucji na temat polityki rodzinnej, ale miałem okazję recenzować go jeszcze we wstępnej fazie produkcji, przed kilkoma miesiącami. Pamiętam bardzo ostro formułowany ton przeciw „nadmiernie wczesnemu powierzaniu dzieci opiece instytucjonalnej”. Tam była wręcz mowa o tym, że najlepiej by było, gdyby te dzieci lądowały w instytucjach w wieku sześciu lat!

Tu wkraczamy już w sferę ideologii, a nie pragmatycznej polityki mającej sprzyjać dzietności. 

Owszem, dlatego na pana miejscu powiedziałbym ostrożnie: nie wiadomo, co następna noc przyniesie. Nie trzeba niczego burzyć, wystarczy zmienić tylko nieco zasady finansowania placówek opiekuńczych, by się nagle okazało, że trudniej posłać dziecko do przedszkola.

Mówi Pan o dwóch „nogach”, ale nie są one chyba równoważne. Raport Instytutu Spraw Publicznych z końca 2014 r. – oparty na analizach doświadczeń krajów OECD – mówi, że skuteczność transferów finansowych jest w kontekście podnoszenia dzietności znikoma. 

Mam tutaj wątpliwości. Powoływanie się na doświadczenia krajów OECD, a zwłaszcza na kraje północno-zachodniej Europy, nie uwzględnia jednego drobiazgu: jaki jest tam i w Polsce poziom aktywności zawodowej kobiet. U nas, zwłaszcza na wsi, jest on niski.

Rzecz w tym, że każdy z dwu wymienionych elementów polityki rodzinnej może się okazać skuteczny dla różnych grup społecznych. Żłobki i przedszkola dla tych, którzy chcą, by życie rodzinne i zawodowe się nie wykluczały. I ten instrument działa silnie tam, gdzie ludzie są generalnie aktywniejsi zawodowo.

Pamiętajmy jednak, że jesteśmy społeczeństwem o znacznym odsetku rodzin żyjących tradycyjnie: z kobietą zajmującą się domem. Tutaj bodźce finansowe mogą zadziałać silniej.

Skoro tak, to warto zapytać: czy program 500 plus nie ugruntuje na tych terenach dezaktywizacji kobiet? 

To pytanie nie od rzeczy, tylko nie jestem pewien, czy tego akurat obawia się najbardziej obecnie rządząca partia. Proszę zwrócić uwagę, że PiS znalazł bardzo dobre hasło odzwierciedlające – przynajmniej w oczach dużej części społeczeństwa – pewien ideał życia. Z drugiej strony, wprowadzenie tego programu może utrudnić marzenia środowisk liberalnych o wzroście autonomii jednostek, w tym zwłaszcza kobiet.

500 złotych zwiększy trwale dzietność?

Zapominamy o jednym: że jesteśmy, jako kraj, niesłychanie zróżnicowani. To znaczy zapominają o tym komentatorzy i naukowcy, którzy nie są w stanie wychylić nosa poza stolicę. Odpowiem tak: jednym to nie zrobi różnicy, innych może skłonić do posiadania dzieci. Jeszcze innych – to realna obawa – może z kolei skłonić do, powiedzmy oględnie, ryzykownych zachowań, czyli rodzenia dzieci „dla pieniędzy”. A w skrajnej postaci czegoś na kształt „hodowli dzieci”. To pewne, że i takie przypadki się pojawią, pytanie dotyczy tylko skali zjawiska.

Jeśli chodzi o przewidywanie wpływu programu 500 plus na dzietność w skali kraju, to obawiam się, że wpływ ten będzie krótkookresowy. Inaczej mówiąc: może zmienić się kalendarz decyzji o posiadaniu potomstwa, a nie tendencja. Po prostu ci, którzy i tak chcieli mieć dzieci, zdecydują się na nie szybciej: „Jak urodzę w ciągu roku, to się jeszcze załapię na 500 złotych”. Bo jak jedna władza coś daje, to kolejna może to odebrać.

Co jeszcze – poza transferami i ułatwieniami dla kobiet na rynku pracy – powinno się stać? 

Musielibyśmy wesprzeć dwie kolejne „nogi”, o których niewiele się w ogóle mówi. Pierwsza z nich to podniesienie jakości publicznej edukacji. Myślę, że bardzo dużo osób rezygnuje z posiadania dzieci wiedząc, że bez prywatnych inwestycji w edukację ani rusz. Ze zdziwieniem patrzę, jak moi znajomi mający dzieci w podstawówkach i gimnazjach muszą płacić za rzeczy, które ja – dzisiejszy czterdziestokilkulatek – uzyskiwałem jako dziecko za darmo. Nigdy na przykład nie miałem korepetycji. A dzieci moich znajomych? Dodatkowe zajęcia z matematyki, polskiego, języka obcego…

A kolejna „noga”?

Zaniedbaliśmy świat idei. Zapomnieliśmy o kształtowaniu społecznego imaginarium tego wszystkiego, jak można żyć, co jest dobre, co jest jeszcze lepsze. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę przemiany społeczne, zmieniające się uwarunkowania, ale zawsze można wpływać na zachowania ludzi. W ciągu ponad dwóch dekad nastąpiło gwałtowne obniżenie wartości przypisywanych posiadaniu partnera na stałe, zakładania rodziny, posiadania dzieci. Przestaliśmy w ogóle przekazywać wartości.

Wartości nie muszą się wiązać z posiadaniem potomstwa czy rodziny. Zresztą pod obecną władzą nie będziemy chyba mogli narzekać na brak przekazu, którego Panu brakuje. 

Wartości trzeba umieć sprzedać. Obawiam się, że w tym przypadku możemy mieć do czynienia z przekazem, który ludzie o nieco innym światopoglądzie uznają za obcy sobie. Nie mam w domu telewizora, więc moja znajomość programów telewizyjnych jest dość słaba, ale znam serial „Rodzinka.pl”…

Młode małżeństwo, trójka synów. Dużo problemów, ale też kupa śmiechu. I generalnie szczęśliwe życie w rodzinie. 

Scenarzyści i autorzy tego serialu więcej zrobili dla dobrej marki rodziny niż wszyscy ministrowie razem wzięci – w rządzie poprzednim oraz obecnym.

„Rodzina jest fajna”, ale jako hasło wyjęte spod ideologicznych sporów? 

Dokładnie tak! Powiem panu, co robili Francuzi, którzy są podawani jako przykład skutecznej polityki rodzinnej. Ponad 40 lat temu stworzyli ponadpartyjne forum wspierania rodziny. Owszem, trwają spory, jak tę politykę prowadzić, ale żadna ze znaczących sił nie kwestionuje podstaw tej polityki. Wprowadzili nie tylko elementy owych czterech „nóg”, ale też inne komponenty systemu, choćby zasadę, że im więcej masz dzieci, tym mniejsze płacisz podatki.

Można półżartem powiedzieć, że początki francuskiej polityki rodzinnej to lata 1870-71. Jak przegrali z Prusakami, doszli do wniosku, że powód klęski jest jeden: „Prusacy mają dużo młodych rekrutów, bo pruskie kobiety chętnie rodzą dzieci, a nasze nie”.

Francja Francją, ale wrażenie robi też u nas od lat inna statystyka: w Wielkiej Brytanii współczynnik dzietności wśród Polek jest niemal dwukrotnie wyższy niż w kraju. 

Nie chcę do końca podważać wiarygodności tych danych, ale na tę różnicę ma z pewnością wpływ coś, co badacze nazywają selektywną migracją. Sam znam ludzi, którzy wyjechali na Wyspy po to, „by urodzić”, przekonani, że w Wielkiej Brytanii łatwiej jest dzieci wychowywać i utrzymywać. Jestem przekonany, że wśród emigrantów byli tacy, dla których posiadanie potomstwa było po prostu argumentem za opuszczeniem Polski.

Po drugie, zapominamy, że jest coś takiego jak przestrzenne zróżnicowanie migracji wedle jej kierunku. Inaczej mówiąc, są pewne rejony Polski, z których – jak z Opolszczyzny czy Śląska – migruje się głównie do Niemiec. A są też takie, z których się jeździ na Wyspy. I tak się składa, że populacja migrantów do Wielkiej Brytanii to w dużej mierze ludzie z regionów odznaczających się jeszcze dekadę temu stosunkowo wysoką dzietnością, jak Polska Południowa czy Wschodnia.

Skoro nie jesteśmy w stanie zatrzymać przemian kulturowych, transfery finansowe czy budowanie infrastruktury opiekuńczej mają ograniczoną skuteczność, a wpływanie na mentalność jest pracą na dekady – to może trzeba sobie powiedzieć uczciwie, że Polska demografia jest skazana na pikowanie? 

W przypadku awarii samolotu to, czy wyląduje on bezpiecznie, czy pikując „zaliczy glebę”, zależy od skali problemów technicznych i umiejętności pilotów. Nasz samolot – nazwijmy go „Demografia 2016” – bez wątpienia ma kłopoty z silnikiem, ale nie do końca wiemy, czy jest to kłopot techniczny, czy tylko niedostatek paliwa. 500 plus, rozbudowa zróżnicowanych form opieki nad małym dzieckiem, wydłużanie płatnych urlopów macierzyńskich, zwiększanie zakresu zasiłków – to działania bazujące na przekonaniu o konieczności poszukiwania paliwa. Dobrej jakości system edukacji i opieki zdrowotnej to rodzaj silnika.

Ale pozostają jeszcze dwie kwestie – umiejętności pilotów i potencjalne wady konstrukcyjne aeroplanu. Piloci w dużym stopniu kierują się intuicją, zaś system obecnych wartości rodzinnych zdaje się być słabym szkieletem konstrukcji.

Ale cóż, ponoć polscy piloci potrafią latać i na wrotach od stodoły. ©℗

Dr PIOTR SZUKALSKI jest demografem i gerontologiem, pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, zajmuje się m.in. współczesnymi przemianami ludnościowymi i starzeniem się populacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016