Koniec historii, początek historii

W ciągu kilku miesięcy zakwestionowany został porządek polityczno - społeczny na obszarze zamieszkanym przez 300 mln ludzi, głównie Arabów; na obszarze, gdzie wydobywa się 40 procent zasobów światowej ropy. Wiemy, co się kończy. Ale co wyłoni się z chaosu?

06.09.2011

Czyta się kilka minut

„Średnia wieku w społeczeństwach arabskich to ok. 25 lat”... Na zdjęciu: poranny jogging po nocy spędzonej na proteście przed gmachem egipskiego Parlamentu. Kair, 10 lutego 2011 r. / fot. Emilio Morenatti / AP / East News /
„Średnia wieku w społeczeństwach arabskich to ok. 25 lat”... Na zdjęciu: poranny jogging po nocy spędzonej na proteście przed gmachem egipskiego Parlamentu. Kair, 10 lutego 2011 r. / fot. Emilio Morenatti / AP / East News /

Odsunięty ostatecznie od władzy Muammar Kaddafi to już czwarty obalony w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy przywódca arabski - po prezydentach Tunezji, Egiptu i Jemenu. Libijska wojna domowa to trzeci - obok Jemenu i Syrii - konflikt zbrojny ostatnich miesięcy. Za nami są już protesty w bodaj każdym kraju arabskim. Proces głębokich przemian wewnętrznych zadeklarowano w Egipcie (wybory w październiku i listopadzie), Tunezji (wybory w październiku), Jemenie, Maroku (wybory w listopadzie) i Bahrajnie (po stłumieniu protestów przez saudyjską interwencję zbrojną); nawet Arabia Saudyjska planuje na wrzesień dawno odkładane wybory samorządowe.

W tle mamy zaostrzenie sytuacji w wyrywającej się do niepodległości Palestynie, największe od 2003 r. zaostrzenie problemu kurdyjskiego w Syrii, Turcji, Iraku i Iranie oraz podział Sudanu. Ponadto symboliczne wycofanie się USA z Iraku (z końcem 2011 r.) i zmianę kierownictwa Al-Kaidy (po śmierci Bin Ladena).

Takiego roku świat arabski nie pamięta.

Jednorazowo zakwestionowany został cały porządek polityczno-społeczny na obszarze ciągnącym się, lekko licząc, przez 6 tys. kilometrów, zamieszkanym przez ponad 300 mln ludzi; na obszarze, który produkuje (licząc razem z Iranem) ok. 40 proc. dostępnej w świecie ropy naftowej i ok. 20 proc. gazu ziemnego.

Prawdziwa rewolucja

W kilku istotnych krajach stary ład został skutecznie zakwestionowany, w pozostałych jest w głębokim kryzysie. Trudno wyobrazić sobie, by proces ten można było cofnąć; trudno też dziś zgadnąć, co i kiedy wyłoni się z chaosu. Wiadomo, że region ten będzie wyglądał inaczej. Wiadomo, że będzie miało to kolosalne znaczenie dla Europy (i USA). Już dziś widać również, że Europa będzie miała ograniczony wpływ na to, co się tam dzieje, za jej "miedzą".

Obalanie przywódców w państwach arabskich przez ulicę to coś więcej niż tylko zmiana personalna. Masowe i przedłużające się aż do rozlewu krwi protesty to więcej niż tylko spuszczenie pary z kotła. To zakwestionowanie całego systemu polityczno-społecznego.

Dotąd przyjętym w państwach arabskich ustrojem była dyktatura - nazywana bądź to republiką, bądź to monarchią - a oparta na strukturach siłowych (aparat policyjny i armia), uosabiana przez władcę otoczonego rodziną i "kolegami z wojska". Tutaj skoncentrowane były władza, pieniądze i siła. O kierunkach i zmianach polityki (w tym samego władcy) zwykło decydować się w ramach rodziny i korporacji.

Państwo i naród oraz ich obrona przed knowaniami wrogów były podstawowym uzasadnieniem dla pokolenia liderów i dla społeczeństw, wyrosłych na demontażu europejskich imperiów kolonialnych. Zaś zagrożenie, jedność przywódcy i narodu - uzasadnieniem dla powszechnie praktykowanego tam stanu wyjątkowego, dla represji wobec opornych i nonszalancji wobec niedogodności życia codziennego.

Kwestia czasu

Czas: ta kategoria dobrze ilustruje napięcie między władzą a społeczeństwem.

Każdy z obalonych ostatnio przywódców liczył 70-80 lat i osobiście sprawował władzę co najmniej od ćwierćwiecza. Nie byli zresztą wyjątkiem: król Arabii Saudyjskiej dobija dziewięćdziesiątki, jego dwóch potencjalnych następców ma ok. 80 lat. Młodzi (tzn. pod pięćdziesiątkę) władcy Syrii i Maroka otoczeni są przez towarzyszy swych nieżyjących ojców; mocno dojrzali są generałowie w Egipcie itd.

Tymczasem średnia wieku w społeczeństwach arabskich to ok. 25 lat. Nie widzą perspektyw zarówno ci wykształceni i biegli w nowoczesnych technologiach, jak też niewykształceni (od kilkunastu do kilkudziesięciu procent obywateli państw arabskich to analfabeci). Jedni napotykają na szklany sufit awansu społecznego, drudzy każdego dnia walczą o przeżycie (a w ostatnich latach ceny żywności skoczyły o kilkadziesiąt procent). Średnia zawierania małżeństw przez mężczyzn, właśnie z powodów ekonomicznych, w wielu krajach podniosła się do 40. roku życia, co w konserwatywnych społeczeństwach jest fundamentalnym problemem. Cenzura prasy - w czasach telewizji satelitarnej (i telenoweli, i Al-Dżaziry), internetu, masowych migracji zarobkowych i turystyki - już nie starcza, by ludzie poprzestali na tym, co mają. I protestują przeciw władzy, jej brutalności, arogancji i niekompetencji; nie wierzą jej i sami chcą urządzać swój świat.

Czas Mubaraków i Kaddafich - i tego, co reprezentowali - minął.

A nieuchronność zmian wynika jeszcze z jednej rzeczy: runęła psychologiczna bariera strachu i niemożności, przez dekady gwarantująca spokój. Drogę powrotu do starego zamyka rozlana krew, do przodu pcha sukces innych. Pierwsi byli Tunezyjczycy, potem ruszyli Egipcjanie, następnie Libia i inne kraje. Dziś Arabowie mają przed oczami Mubaraka na noszach, walczącego o życie z prokuratorami - gdy jeszcze w styczniu był prezydentem najsilniejszego państwa arabskiego i sojusznikiem USA. Dziś widzą koniec Kaddafiego.

Dlaczego to miałby być koniec tej historii?

Dokąd zmierzają?

Ale teza, że załamuje się - w skali całej Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu - porządek polityczno-społeczny, nie oznacza jeszcze, że jest to proces dokonany, a kierunek zmian określony. Nie jest jasna sytuacja w państwach, które zaczęły transformację (Egipt i Tunezja), które ją markują (Maroko), ani tym bardziej w tych, gdzie faktycznie trwa wojna domowa (Jemen, Syria, Libia).

W Tunezji i Egipcie prezydenci zostali nie tyle obaleni przez "ulicę", co porzuceni przez własne otoczenie. Zabrakło osoby symbolizującej system, podważono jego legitymację, zdemontowano filar rządów, jakim był aparat represji - ale władza, siła i pieniądze są wciąż skoncentrowane w starej elicie. W Egipcie armia, choć jej dominacja osłabła, pozostaje najważniejszym graczem i wciąż jest w stanie narzucać tempo życia politycznego. Skończył się wstępny etap rewolucji, powrotu do starego nie ma; prawdziwa i decydująca walka jest przed nami. A jeszcze bardziej niejasna jest sytuacja po stronie egipskiej opozycji: jaki jest program i taktyka poszczególnych ugrupowań, zdolność do współpracy, jaka zdolność mobilizacji i organizacji społeczeństwa? Wszak rewolucje były organizowane w ograniczonym stopniu - ich siłą były masy, a nie struktury i programy.

Z zachodniego punktu widzenia "Arabska Wiosna Ludów" nie wpisuje się w żaden istniejący paradygmat. Gdy w latach 50. i 60. w świecie arabskim dochodziło do przewrotów, wpisywały się one w teorię nacjonalizmów i ruchów antykolonialnych oraz w logikę "zimnej wojny" (orientacja na ZSRR lub USA; uzależnienie od ich pomocy i imitacja ich wzorców społeczno-gospodarczych). Środkowoeuropejska "Jesień Ludów" 1989 r. ciążyła w stronę demokracji i integracji euroatlantyckiej.

Dziś ani charakter arabskich protestów, ani siły antysystemowe nie mają jednoznacznej orientacji. W wymiarze wewnętrznym przypominają nieco rewolucję irańską z 1978-79 r., o której dopiero ex post wiadomo, że doprowadziła do unikalnego (i niepowtarzalnego) eksperymentu ze specyficznym, szyicko-irańskim państwem islamskim.

Egipt: elity, programy, modele

Szczególnie ważny z punktu widzenia prognozy jest Egipt. To największe i najsilniejsze państwo arabskie tradycyjnie nadawało ton arabskim dyskusjom światopoglądowym. Stąd wziął się wojskowy nacjonalizm arabski i sunnicki fundamentalizm Braci Muzułmanów; tu jest największe źródło arabskiej kultury popularnej. "Egipska droga" będzie inspiracją dla wszystkich.

W Egipcie ścierają się trzy nurty: zachowawczy (reprezentowany przez armię, zainteresowaną m.in. utrzymaniem dochodowego sojuszu z USA), demokratyczno-liberalny i islamski. Połączyło je obalenie Mubaraka - dziś wszystko dzieli. Młodzi demokraci (np. Ruch 6 Kwietnia) przypominają ukraińską Porę czy serbski Otpor z czasu "kolorowych rewolucji". Wykształceni, ambitni, patrzący na Zachód, faktyczni reżyserzy protestów - ale odstający od społeczeństwa. Im nawet nie majaczy, jak Ukraińcom, perspektywa członkostwa (i wsparcia) w UE, co dawałoby cień nadziei na walkę o unijne standardy.

Jeszcze większą niewiadomą jest islam jako alternatywny porządek. Owszem, społeczeństwo egipskie jest przywiązane do wartości islamskich, a największą tu siłą jest Bractwo Muzułmańskie, którego struktury od lat prowadzą na wpół oficjalnie aktywność społeczną (filantropia, edukacja, opieka socjalna). Motto Bractwa brzmi: "Allah naszym celem, Prorok naszym przywódcą, Koran naszym prawem, Dżihad naszą ścieżką, śmierć na ścieżce Boga naszą jedyną nadzieją". Dziś są siłą umiarkowaną (późno i nieoficjalnie przyłączyli się do protestów). Podobno mogą liczyć na 30-50 proc. poparcia w wyborach (i przy rozdrobnieniu sceny politycznej na większość w parlamencie). Ale jaki jest ich program reform, dokładnie nie wiadomo. Obraz zaciemnia fakt, że Bractwo traci spójność: na jego bazie powstały już cztery partie, a po prawej stronie rośnie konkurencja - agresywne ruchy salafickie (odpowiedzialne m.in. za krwawe porachunki z chrześcijańskimi Koptami). Salafickim ruchem jest też Al-Kaida, na której czele po śmierci Bin Ladena stanął Egipcjanin Ajman Az-Zawahiri, deklarujący zainteresowanie "Arabską Wiosną" i Egiptem. Nie ma dziś jasnej islamskiej alternatywy w Egipcie - ale jest potencjał, ferment i groźba konfliktu w obozie islamskim.

Egipska scena polityczna - jedna z najbardziej dojrzałych w świecie arabskim - tętni więc życiem, ale role nie zostały jeszcze rozpisane, a nad reżyserią narasta konflikt. Tu padać muszą miraże "modelu tureckiego" (demokratyzacji pod dyktando umiarkowanej partii muzułmańskiej; Turcy dojrzewali do tego 80 lat, a dokąd zajdą, wciąż nie wiadomo). Przed Egiptem (i innymi) jest szukanie własnej drogi, budowa tożsamości... i konieczność rozwiązania problemów społeczno-gospodarczych.

Libia: problem państwa

Obecna sytuacja rodzi jeszcze jedno fundamentalne pytanie: o kondycję państwa, które musi unieść wymarzone reformy. Pytanie palące, zważywszy na fakt, że obalając reżimy, kwestionując ich struktury i odrzucając ludzi, którzy je wypełniali, likwiduje się najmocniejsze filary państwa, na jakich się opierało przez całą swą historię.

Skrajny przykład to Libia. Państwo i naród nie mają tu silnych korzeni: w obecnych granicach Libia zaistniała w 1912 r. jako kolonia włoska, ale był to epizod ledwie 30-letni; kolejnych kilkanaście lat pod kontrolą Wielkiej Brytanii i Francji; 16 lat monarchii i 42 lata eksperymentalnych rządów Kaddafiego (ręczne sterowanie państwem w ramach autorskiego ustroju). Powstańcy libijscy nie mają czego przejmować - oni muszą budować od nowa. A pierwszym wyzwaniem jest - znów - rozbicie wewnętrzne: dogadać się i zaufać sobie muszą emigracyjni dysydenci, niedawni towarzysze Kaddafiego, plemiona (arabskie, berberyjskie) i radykałowie muzułmańscy. A to trudne.

Drugim wyzwaniem - wspólnym zresztą także dla innych krajów "Arabskiej Wiosny" (a obcym państwom środkowoeuropejskim) - jest tu zbrojny i krwawy przebieg rewolucji. Raz wpuszczona w krwiobieg społeczny przemoc jest trudna do wyrugowania. Oznacza to, że obok słabości zastanych struktur i braku wizji budowanego państwa należy oczekiwać brutalnego procesu krystalizowania się nowej elity i zakresu jej dominacji.

Porewolucyjna Libia jest siłą rzeczy "państwem upadłym"; perspektywa stworzenia sprawnych instytucji i praworządności jest odległa. A w związku z tym ograniczona jest możliwość absorpcji pomocy z zewnątrz. Ogromna zaś - groźba zawłaszczenia obszarów państwa przez rewolucyjnych dowódców, plemiona, mafie czy organizacje terrorystyczne. Niestety, to "normalne" - taki był i jest także Jemen, tego elementy widzieliśmy w Iraku i Libanie, tego ryzyka nie uniknie Syria.

Rewolucja nie zna granic

Załamywanie się porządku polityczno-społecznego w poszczególnych państwach arabskich zbiega się - i jest sprzężone - z załamywaniem się porządku regionalnego w Afryce Północnej oraz (czy nawet zwłaszcza) na Bliskim Wschodzie.

Oba procesy wzajemnie się napędzają, rezonując przy tym procesy globalne.

Do tych ostatnich należy światowy kryzys finansowo-gospodarczy (a zwłaszcza towarzyszący mu skokowy wzrost cen żywności) i ograniczenie możliwości regionalnego "super żandarma", czyli USA.

Waszyngton - z wzajemnością - jest dziś zmęczony Bliskim Wschodem: Irakiem (planowane na koniec roku zakończenie - a w praktyce ograniczenie - misji wojskowej), konfliktem izraelsko-palestyńskim, pogarszającymi się od lat stosunkami z sojusznikami (m.in. Turcją i Arabią Saudyjską). Dziś ani autorytet, ani pieniądze, ani siła Stanów nie mają już kluczowego znaczenia w regionie. W czasie "Arabskiej Wiosny" Waszyngton zdołał z jednej strony zrazić do siebie i sojuszników (bo "zdradził" wiernego Mubaraka i skrytykował interwencję Arabii Saudyjskiej w Bahrajnie), a z drugiej nie odbudował opinii wojownika o demokrację (bo - za wyjątkiem Libii - nie ingeruje w "sprawy wewnętrzne" państw).

Domniemana pustka po USA, a jeszcze mocniej "Arabska Wiosna" zmuszają lokalne mocarstwa do redefinicji swej polityki. Arabia Saudyjska, Turcja, Iran, Izrael i oczywiście Egipt - powodowane tyleż nadzieją na lepsze, co strachem - próbują łapać nowe przyczółki własnych wpływów; przewidywalność ich polityki, rachityczny system współzależności i powiązań, chroniący dotąd region przed większymi wstrząsami, teraz padają, zaś napięcia u sąsiadów stają się elementem rozgrywki politycznej.

Regionalny poker

Saudowie, drżący o własną przyszłość (problemy z mniejszością szyicką, Al-Kaidą, młodzieżą) i węszący wszędzie dywersję Iranu, zdecydowali się więc na interwencję w Bahrajnie. Aktywnie (i tradycyjnie) próbują rozgrywać też konflikt w Jemenie i finansują wojskowe rządy w Egipcie. Ale też, według wszelkiego prawdopodobieństwa, wspierają rebelię w Syrii i sunnitów w Iraku (bo to osłabia Iran) i straszą wojną z Iranem. Arabia Saudyjska równocześnie uosabia ancien regime i radykalne ruchy muzułmańskie (salafickie), które inspiruje i wspiera: to rozkrok, który grozi katastrofą.

Iran, który stłumił u siebie potężne protesty w 2009 r., cieszy się problemami rywali (USA, Saudów, Izraela, Egiptu), podsyca protesty (zwłaszcza tradycyjnie szyitów na Półwyspie Arabskim i wśród Palestyńczyków), a jednocześnie zacięcie broni Assada w Syrii. Pozycja Teheranu w Iraku rośnie proporcjonalnie do słabnięcia tam USA; problemy w regionie to dla izolowanego Iranu szansa na ucieczkę do przodu. Chaos jest środowiskiem, w którym Iran czuje się świetnie, co pokazał w ostatniej dekadzie przykład Iraku. Ale Iran sam nie jest impregnowany na import problemów z zewnątrz.

Odwrotnie Izrael: "Arabska Wiosna" pozbawiła go już jedynego sojusznika w regionie (Egiptu Mubaraka) i grozi upadkiem ulubionego wroga, czyli Syrii - bo mimo wojowniczej retoryki oraz antyizraelskiej dywersji w Libanie i Palestynie, Assadowie wojny z Izraelem unikali jak ognia, byli więc przewidywalni. Przede wszystkim jednak Izrael musi się bać o Palestyńczyków.

"Czarnym koniem" regionalnych przetasowań jest Turcja: najsilniejsza, najlepiej rozwinięta gospodarczo, dysponująca atrakcyjnym modelem rozwoju (łączącym tradycję z nowoczesnością), ambitna i aktywna w regionie. Turcja ma przestrzeń, by walczyć o reaktywację neoottomańskiego imperium, ale wciąż nie wie, jak się do tego zabrać, jak pokonać arabskie resentymenty czy zaryzykować własny ambitny program reform wewnętrznych; wreszcie, jak rozwiązać problem kurdyjski. Bierność to ostatnia rzecz, której można spodziewać się po władzach Turcji.

Syria, Irak, Liban, Egipt, państwa Półwyspu Arabskiego i inne stają się więc polem starcia interesów i ostrej rozgrywki między regionalnymi mocarstwami. A to nigdy nie odbywa się spokojnie i rzadko kiedy nie zmienia tak rozgrywanych, jak i rozgrywających.

Ci, których nie ma na mapie

Kryzys tradycyjnego porządku stwarza też olbrzymie pole dla aktorów niepaństwowych. Oto trzy przykłady, które bynajmniej nie wyczerpują listy.

Po pierwsze: Palestyna. Szykuje się ona do politycznej walki na forum ONZ o uznanie własnej niepodległości. Wprawdzie nie może liczyć na formalny sukces (spodziewane weto USA), ale może liczyć na zwiększone wsparcie z zewnątrz - bo pomocy nie reglamentuje już Egipt, bo rozemocjonowana "ulica" arabska chętnie wsparcia udzieli, bo o wdzięczność i dyspozycyjność przykładowego Hamasu zabiega teraz nie tylko Syria i Iran.

Drugi przykład: Kurdystan. Okrzepło już na wpół niezależne państewko kurdyjskie w Iraku, ale słabnie nad nim parasol USA; rośnie napięcie w Kurdystanie syryjskim; sprawa kurdyjska jest jednym z punktów debaty konstytucyjnej w Turcji. W tym roku doszło do niespotykanych od lat ataków bojowników kurdyjskich w Turcji i Iranie; regularności nabrały też rajdy odwetowe armii tureckiej i irańskiej na bazy bojowników w Iraku.

Wreszcie: Al-Kaida. Nie wiadomo, jak silna jest ta zmitologizowana organizacja; można przypuszczać, że cieszy się marginalnym poparciem społecznym. Faktem jest jednak, że potrafiła destabilizować sytuację (od ataków z 11 września 2011 r. po Irak) i koncentrować na sobie uwagę i środki otoczenia. Dziś Al-Kaida deklaruje zainteresowanie "Arabską Wiosną", widać ją w Jemenie, można się jej dopatrzyć w Libii, Syrii i Algierii. Jej nowemu szefowi Az-Zawahiriemu (weteranowi egipskich więzień) świat arabski jest bliższy niż Pakistan. Zabrakło w Jemenie Saleha, zabrakło w Egipcie Mubaraka, rozsypały się służby policyjne, które brutalnie, choć doraźnie, utrudniały działalność Al-Kaidy. Teraz można spróbować znowu.

Nasz problem

Europa - i cały Zachód - ma dziś poważniejsze problemy niż "Arabska Wiosna": gospodarka, przyszłość euro, przyszłość Unii... Nie sprawdziły się czarne scenariusze z przedwiośnia: ropa skoczyła tylko kilkanaście procent; nie wylądowały na plażach Włoch setki tysięcy uchodźców; ulice Aten i Londynu tego lata palili i grabili miejscowi, a nie Al-Kaida; a naloty NATO wreszcie obaliły Kaddafiego.

Niepewność odnośnie przyszłości Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu nie pozwala jednak na relaks - problemy regionu promieniują na Europę i angażują jej środki.

Siłą tradycji i konkretnych interesów, Unia Europejska i NATO muszą mieć pomysł na region. Interwencja w Libii z trudem zakończyła się sukcesem na pierwszym etapie - Irak i Afganistan, podobnie jak była Jugosławia, przypominają, że zakończenie działań wojskowych to początek nowych problemów ze stabilizacją "zdobytego" obszaru. Unijny soft power, tak skuteczny w latach 90. w Europie Środkowej, potrzebuje partnera w postaci stabilnego, przejrzystego państwa i zainteresowanych współpracą elit i społeczeństwa. I znów doświadczenia byłej Jugosławii (Bośnia i Hercegowina, Kosowo, Serbia), a jeszcze mocniej obszaru pozostałego po rozpadzie ZSRR pokazały szereg ograniczeń Unii w kreowaniu sytuacji na obszarach zdezintegrowanych.

A tymczasem "Arabska Wiosna" zmienia nie tylko Afrykę i Bliski Wschód, ale także nas.

KRZYSZTOF STRACHOTA jest ekspertem warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, zajmuje się problematyką Kaukazu, Azji Centralnej i świata islamu. Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2011